Krewetka wśród wielorybów

Przez 3500 lat Koreańczycy budowali swoją tożsamość i kulturę. Przez wieki skutecznie odpierali agresje potężnych sąsiadów: Chin i Japonii. Dzisiejszy los „najczystszej rasy” przypieczętował dopiero komunizm – i wojna, która formalnie trwa do dziś.

15.04.2013

Czyta się kilka minut

Koreańczycy z Północy uciekają przed Chińczykami przez zniszczony most na rzece Taedong. / Fot. Max Desfor / AP / EAST NEWS
Koreańczycy z Północy uciekają przed Chińczykami przez zniszczony most na rzece Taedong. / Fot. Max Desfor / AP / EAST NEWS

Korea nie była jedynym krajem, który uległ podziałowi wskutek globalnego układu, jaki ukształtował się pod koniec II wojny światowej. Na politycznej mapie świata z czasem pojawiły się Chińska Republika Ludowa i Republika Chińska na Tajwanie, Wietnam Północny (zdominowany przez komunistów) i Południowy, a także dwa państwa niemieckie. Długa wojna wietnamska – właściwie: agresja Północy – zakończyła się w 1975 r. zwycięstwem komunistów i zjednoczeniem; z kolei w 1990 r. pokojowo zjednoczyły się Niemcy (tj. NRD przestała istnieć, wchodząc w skład Republiki Federalnej Niemiec).

Pozostałe dwa podziały trwają do dziś. Niewątpliwe boleśniejszy jest podział Półwyspu Koreańskiego, powstały nie tyle z woli samych Koreańczyków, lecz wynikający głównie z ukształtowanego po 1945 r. bipolarnego układu geopolitycznego. Ale mimo upadku komunizmu i zakończenia zimnej wojny, Koreańczyków z roku na rok dzieli coraz większa przepaść – nie tylko na płaszczyźnie ideologicznej i politycznej, ale także społecznej i ekonomicznej.

W RĘKACH „WIELKIEJ TRÓJKI”

Koreańczycy mówią dziś, że stali się ofiarą „walki wielorybów” – tak przed 1945 r. określali Japonię i Chiny, zaś po 1945 r. USA i ZSRR. Ale czy rzeczywiście tylko czynniki zewnętrzne zadecydowały o podziale potomków mitycznego Tanguna?

Wprawdzie gwarancję odzyskania niepodległości (po upadku Japonii okupującej Półwysep) Koreańczycy uzyskali najpierw od USA, Chin i Wielkiej Brytanii (w ramach deklaracji kairskiej z 1943 r.), a potem od „Wielkiej Trójki” (Roosevelt, Stalin, Churchill) – w umowie jałtańskiej i poczdamskiej z 1945 r. – ale tymczasem pojawiły się wątpliwości. Wyraził je już w Kairze prezydent USA Franklin D. Roosevelt, dając do zrozumienia, że Korea może nie poradzić sobie z utrzymaniem niepodległości w pierwszym okresie po jej odzyskaniu. Sugerował więc, że „kraj porannej świeżości” powinien znaleźć się pod międzynarodową „opieką”.

Wstępnie przystał na to Stalin, a sprzeciw wyraził jedynie Chang Kai-szek, reprezentujący Chiny. Ale zdanie przywódcy Republiki Chińskiej znaczyło niewiele w zestawieniu z głosem Stalina i Roosevelta. – Koreańczycy byli traktowani przedmiotowo – mówi dr Yeo In-Kon z Korea Institute for National Unification w Seulu. – Już podczas konferencji kairskiej Amerykanów nie interesował nawet fakt, że Koreańczycy mieli swój rząd na uchodźstwie w Chinach, który mógł przejąć kontrolę nad Koreą po wyzwoleniu spod okupacji japońskiej.

To w Kairze Koreańczycy zauważyli po raz pierwszy, że proces uzyskania niepodległości nie będzie prosty, a prawo narodów do samostanowienia w nowym powojennym świecie – zawarte w Karcie Atlantyckiej, podpisanej przez Churchilla i Roosevelta w 1941 r. – może okazać się dla Korei trudne do wyegzekwowania.

STALIN KONTRA ROOSEVELT

Wizja Roosevelta została przedstawiona szerzej na konferencji w Teheranie w 1943 r.: zakładała, że okres tzw. powiernictwa nad Koreą ze strony USA, ZSRR i Chin potrwa przynajmniej 40 lat (na konferencji jałtańskiej skrócono go do 20 lat). Stalin się zgodził – zapewne dlatego, że według planu USA na Półwyspie nie będą stacjonować obce wojska – chciał jednak wrócić do tematu ponownie, gdy pomoc ZSRR dla USA w działaniach wojennych na Dalekim Wschodzie będzie niezbędna, i gdy Moskwa będzie mogła stawiać warunki swym sojusznikom.

Dogodny dla Sowietów moment pojawił się podczas konferencji w Poczdamie latem 1945 r.: ustalono wtedy, że po włączeniu się Stalina w wojnę przeciw Japonii, obszar Korei zostanie podzielony dla działań lotniczych i morskich między wojska amerykańskie i sowieckie. Bynajmniej nie oznaczało to jeszcze, że Korea zostanie podzielona na strefy wpływów.

Czy propozycja Roosevelta była nieuzasadniona? Nie do końca. Sami Koreańczycy byli mocno podzieleni pod względem wizji politycznych i kształtu przyszłej Korei. W kraju powstały dziesiątki bardziej lub (częściej) mniej wpływowych partii, które nie umiały się porozumieć. Poza tym Stany obawiały się komplikacji sytuacji z chwilą włączenia się ZSRR w wojnę przeciw Japonii. Waszyngton obawiał się też sojuszu sowiecko-koreańskiego.

Roosevelt uważał, że Korea – od 1910 roku okupowana przez Japonię – nie powinna być niczyją kolonią; w okresie owej przejściowej „opieki” widział szansę na uformowanie nowego rządu, który byłby w stanie dźwignąć ciężar pełnej suwerenności. Liczył też, że niepodległa Korea będzie sojusznikiem USA. Niemniej samych Koreańczyków nikt o zdanie w kwestii owej „opieki” nie zapytał.

Tymczasem od 1945 r. Stany coraz wyraźniej zaczęły dostrzegać zagrożenie dla swych interesów w regionie dalekowschodnim ze strony ZSRR – słusznie obawiając się, że Stalin zechce zająć cały Półwysep Koreański. Waszyngton coraz bardziej niepokoiła też polityka Stalina w Europie Środkowo-Wschodniej. Dlatego USA zaproponowały, aby wojska sowieckie wyzwalały Koreę od północy, a amerykańskie od południa, zaś do spotkania obu stron doszło gdzieś w pasie 38. równoleżnika. Armia USA zaangażowana była wówczas mocno w wojnę z Japonią, więc Waszyngton z ulgą przyjął zgodę Stalina.

DWIE STREFY

Trzydzieści minut. Tyle czasu w nocy z 10 na 11 sierpnia 1945 r. potrzebowali dwaj amerykańscy oficerowie – Dean Rusk (później sekretarz stanu w administracji Kennedy’ego) i Charles H. Bonesteel – aby wykonać szczególny rozkaz: mieli podzielić (na mapie) Koreę na mniej więcej dwie równe części, między wojska sowieckie (dwa dni wcześniej wkroczyły one na Półwysep, wypierając szybko Japończyków) i amerykańskie. Lepiej uprzemysłowiona część północna z licznymi bogactwami naturalnymi i Pjongjangiem przypadła stronie sowieckiej; gorzej uprzemysłowiona południowa z Seulem – Amerykanom.

W historii „byliśmy jak krewetka między wielorybami” – powiadają Koreańczycy. Teraz, po ponad 35 latach okupacji japońskiej, znów naród koreański trafiał pod czyjś „parasol ochronny” – tym razem USA i ZSRR. 24 sierpnia 1945 r. do Pjongjangu dotarła sowiecka 25. Armia generała Iwana Czistjakowa. Z czasem od południa zaczęły wkraczać wojska USA. W „swojej” części Amerykanie przejęli kontrolę nad wszystkimi urzędami i mieli ją utrzymać do 15 sierpnia 1948 r., tj. do chwili powstania Republiki Korei.

Na Północy, pod „opieką” sowiecką, władzę zaczęli przejmować byli powstańcy z partyzantki antyjapońskiej, uznawani powszechnie w kraju za bohaterów – podczas gdy po stronie południowej, w strefie wpływów USA, wysokie stanowiska urzędnicze nadal piastowali niedawni znienawidzeni kolaboranci, w przeszłości profitujący dzięki współpracy z Japończykami.

Ponieważ okres obecności japońskiej kojarzył się (i kojarzy do dziś) większości Koreańczyków z prześladowaniami, wynaradawianiem i cierpieniami, zdecydowana część narodu chciała ukarania kolaborantów, a nie zachowania ich pozycji w nowych czasach. Działania Amerykanów budziły więc spore kontrowersje w społeczeństwie. Wiele przepisów z okresu japońskiej okupacji Amerykanie utrzymali w mocy – z braku lepszych rozwiązań. Zawód i zwątpienie w nowy porządek: takie uczucia zaczęły dominować wśród Koreańczyków.

RYWALIZACJA O KOREAŃCZYKÓW

Niestabilność, różnice polityczne, korupcja, brak konsensu – tak rysował się obraz Korei pod koniec 1945 r. ZSRR i USA zaczęły swoistą rywalizację o poparcie Koreańczyków. Moskwa zapewniała, że przeprowadzi podział ziemi, konfiskując wielkie majątki właścicieli ziemskich. Kluczowe stanowiska Sowieci obsadzali ściągniętymi do Korei Rosjanami koreańskiego pochodzenia i byłymi koreańskimi partyzantami. 19 września 1945 r. na pokładzie sowieckiego okrętu wojennego „Pugaczow” z ZSRR przybył przyszły lider Korei Północnej: Kim Ir Sen.

Sowieci zaczęli zmiany – w tempie lawinowym: wprowadzili reformę rolną, upaństwowili przemysł i banki, i próbowali uczynić Kim Ir Sena nowym liderem – nie tylko na północy, ale w całej Korei. Tymczasem na południe od 38. równoleżnika pojawił się Syngman Rhee: wiekowy już (rocznik 1875) polityk i weteran walki o niepodległość (m.in. uczestnik nieudanego powstania antyjapońskiego z 1919 r.), od lat 20. przebywający na emigracji w USA; Rhee cechowała gorąca niechęć do komunistów. Pojęcie centrum politycznego przestało istnieć. Odtąd można było być albo sympatykiem komunizmu, albo amerykańskiego rządu wojskowego.

12 marca 1947 r. prezydent Harry Truman w orędziu do Kongresu sformułował nowe wytyczne dla polityki zagranicznej USA – przeszły do historii jako doktryna Trumana – wskazując na komunizm jako zagrożenie dla świata. 10 maja 1948 r. po stronie południowej odbyły się wybory do parlamentu koreańskiego pod kontrolą ONZ, lecz zostały zbojkotowane przez północną część kraju. Dwa miesiące później Syngmann Rhee został desygnowany na urząd prezydenta, a 15 sierpnia 1948 r. strona południowa ogłosiła powstanie Republiki Korei. 9 września 1948 r. strona północna poinformowała o powołaniu Koreańskiej Republiki Ludowo-Demokratycznej.

WOJNA (PRAWIE) BŁYSKAWICZNA

Od 1949 r. na umownej granicy obu Korei dochodziło o incydentów między komunistami a ich oponentami z Południa. Choć Kim Ir Sen wielokrotnie naciskał na Stalina, by uzyskać zgodę i wsparcie dla planu ataku na Południe, sowiecki przywódca obawiał się konfrontacji z USA. Do 1949 r. ZSRR nie posiadał bowiem broni jądrowej, którą od pięciu lat mieli Amerykanie, a na terenie Chin (potencjalnego sojusznika Kremla) trwała wojna domowa.

Zmieniło się to z końcem 1949 roku: Moskwa weszła w posiadanie technologii atomowej, w Chinach Mao Zedong wygrał wojnę domową, a Waszyngton uznał Koreę za leżącą poza strefą zainteresowań USA. Wszystkie te czynniki – w połączeniu z przeważającą siłą wojsk Północy – przesądziły o tym, co stało się 25 czerwca 1950 r.

Tego dnia Korea Północna z zaskoczenia zaatakowała Republikę Korei, zaczynając krwawą i bratobójczą wojnę na Półwyspie. Pod względem liczby żołnierzy armia Północy niemal trzykrotnie przewyższała armię Południa; jeszcze większa była przewaga Północy w liczbie i jakości sprzętu (zwłaszcza produkcji sowieckiej). Kim Ir Sen mógł zatem założyć – i co ważniejsze, przekonać swych popleczników – że wojna skończy się szybko i pełnym sukcesem.

Rzeczywiście, Seul padł w ciągu kilku dni, a w niespełna trzy miesiące komuniści zajęli ponad 90 proc. obszaru Południa, spychając w rejon Busanu (drugiego największego miasta Korei Południowej) wojska południowokoreańskie i udzielające im wsparcia siły ONZ, głównie amerykańskie. Swoich żołnierzy do Korei posłało 15 państw, pod flagą ONZ – takie wystąpienie ONZ przeciw agresji Północy było możliwe, ponieważ Kreml zbojkotował posiedzenie Rady Bezpieczeństwa ONZ poświęcone Korei, dzięki czemu przeszła stosowna rezolucja (Sowieci przy kolejnych sprawach spornych w Radzie Bezpieczeństwa nie powtórzyli już tego błędu).

Ale i tak wydawało się, że ostateczny triumf komunistów to tylko kwestia czasu.

MAC ARTHUR I „CHIŃSCY OCHOTNICY”

Przebieg wojny zmienił gen. Douglas Mac Arthur. Ten legendarny dowódca USA podczas wojny z Japończykami na Pacyfiku, a teraz głównodowodzący sił ONZ uznał, że nie ma sensu prowadzić tylko kontrofensywę z Busanu, która za cenę wielkich strat będzie odbijać teren, kilometr za kilometrem. Zamiast tego przeprowadził, we wrześniu 1950 r., desant wojsk USA w okolicach miasta Inchon – w środkowej części Półwyspu, na tyłach sił Północy. W połączeniu z kontrofensywą z „worka busańskiego” miało to piorunujący efekt: do końca października 1950 r. nie tylko całe Południe było już wolne, ale aż 90 proc. terytorium Północy znalazło się pod kontrolą Południa i wojsk ONZ.

Teraz z kolei wydawało się, że Korea jest dla komunizmu stracona i nawet wsparcie Stalina (także pod postacią żołnierzy: to sowieccy lotnicy pilotowali nowoczesne odrzutowce) nic tu już nie pomoże. Ale w tym momencie do gry wkroczył Mao: w listopadzie wódz komunistycznych Chin rzucił na pole walki niemal milion żołnierzy – formalnie „ochotników”, bo oficjalnie Pekin w wojnie nie brał udziału. Teraz Amerykanie i siły Południa musieli się cofać, tracąc znów Seul – choć tym razem tylko na miesiąc. Kolejny zwrot akcji zatrzymał walczących wzdłuż 38. równoleżnika. Tymczasem Truman zdymisjonował Mac Arthura (generał naciskał na użycie broni jądrowej przeciw Północy). Zaczął się czas wojny pozycyjnej, wojny na wykrwawienie. Zakończyło ją dopiero podpisanie 27 lipca 1953 r. tymczasowego porozumienia rozejmowego.

Bilans był straszny: zginęło około trzech milionów Koreańczyków (co dziewiąty mieszkaniec Półwyspu), w tym milion cywilów. I choć minęło 60 lat, wiele spraw nadal nie jest zamkniętych: np. dopiero po 2000 r. Północ przyznała, że jest możliwe, iż na jej terytorium są jeszcze... jeńcy z Południa. Według ONZ, podczas wojny zaginęło bez wieści 82 tys. żołnierzy Południa, z których po 1953 r. wróciło tylko 8 tys. Liczbę tych, którzy przeżyli i dziś pozostają jeńcami, Południe szacuje na pięćset osób. Od 1994 r., tj. od powrotu podporucznika Cho Chang-ho (był jeńcem przez 43 lata!) z niewoli udało się sprowadzić na Południe zaledwie 79 jeńców.

TUNELE DLA CZOŁGÓW

Choć od podpisania rozejmu – niedawno wypowiedzianego przez Północ – minęło 60 lat, najbardziej wyraźnym symbolem podziału Korei pozostaje strefa zdemilitaryzowana: dzielący oba państwa pas o szerokości 4 km i długości 238 km. Pogranicze naszpikowane jest minami, zasiekami i betonowymi zaporami przeciwczołgowymi (ich wysokość sięga ośmiu metrów, a szerokość w podstawie nawet 19 metrów). Naprzeciw siebie stoi łącznie 1,5 miliona żołnierzy. Naród koreański – posługujący się jednym językiem (z drobnymi różnicami), mający wspólną historię i zwyczaje – dzieli najsilniej ufortyfikowana na świecie granica.

W Panmundżom – jedynym miejscu, gdzie spotykają się przedstawiciele obu stron – w odległości kilku metrów od siebie, twarzą w twarz stoją żołnierze. Ci po stronie południowej, w niebieskich mundurach, ciemnych okularach i walecznej pozie, pilnie obserwują tych z Północy. Każdy z żołnierzy Południa, stojących na straży w tym miejscu, musi mierzyć nie mniej niż 1,78 m wzrostu i posiadać mistrzowski pas w walce wręcz.

W przeszłości nieraz dochodziło do incydentów w strefie zdemilitaryzowanej, niektóre kończyły się tragicznie. To przedziwne miejsce co roku odwiedza – po stronie południowej – 200 tys. turystów z całego świata, pragnących spojrzeć w stronę komunistycznego skansenu.

W pobliżu wioski Panmundżom zwiedzający mogą obejrzeć cztery tunele infiltracyjne, które Północ miała wydrążyć 45-160 metrów pod ziemią, jeszcze w czasie zimnej wojny, aby w ten sposób ominąć przeszkody na powierzchni i umożliwić swym czołgom atak na pobliski Seul.

DWA SYSTEMY, JEDEN NARÓD

Ale przeszkodą dla przyszłej jedności narodu koreańskiego są nie tylko odmienne systemy polityczne i przepaść ekonomiczna. Jest też coś więcej: to odmienna mentalność, odmienne systemy wartości, wynikające ze zmian zachodzących od 60 lat. Zjednoczenie – dziś rozważane tylko teoretycznie – nie byłoby więc tylko integracją terytorialną i instytucjonalną.

Zarazem jednak Koreańczyków nadal sporo łączy. Historia, język, kultura, respekt wobec władzy, poczucie przynależności do jednej rasy: one mogą stać się w przyszłości podstawą do zbliżenia. Mimo podziału pod względem pochodzenia Koreańczycy stanowią jeden z najbardziej homogenicznych narodów świata. Tym, co łączy ich kulturowo, jest też świadomość narodowa, wypracowywana przez stulecia na drodze licznych powstań i walk o niezależność w czasie agresji obcych mocarstw.

Na razie tematem numer jeden nie jest zjednoczenie, ale – choćby – trwałe porozumienie pokojowe. Ostatnie – przed obecną eskalacją, prowadzoną od kilku tygodni przez Północ – propozycje w sprawie zamiany rozejmu na traktat pokojowy padły ze strony Północy w styczniu 2010 r. Tyle tylko że skierowane były pod adresem USA. To jeden z kluczowych punktów spornych: dla Północy partnerem mogą być tylko Stany – Korea Północna w ogóle nie uważa Korei Południowej („amerykańskiej marionetki”, jak głosi jej propaganda) za partnera, z którym mogłaby podpisać porozumienie pokojowe.

A to zamyka możliwość formalnego zakończenia wojny rozpoczętej w 1950 r. 


Dr ANDRZEJ BOBER jest politologiem, ekspertem ds. Korei; w maju nakładem wydawnictwa Kwiaty Orientu ukaże się jego książka „Korea zjednoczona – szansa czy utopia”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 16/2013