Strażnicy ognia nienawiści

Coraz trudniej uciec od przekonania, że polscy wyznawcy tolerancji są wierzący, lecz niepraktykujący.

26.10.2010

Czyta się kilka minut

Morderstwo w Łodzi jest ważną cezurą w politycznej historii Polski ostatnich 20 lat. Po raz pierwszy ktoś zginął z powodu swoich poglądów. Nawet jeśli stoi za tym czyjaś indywidualna fobia, to jednak nie sposób zaprzeczyć, że napędu i uzasadnienia dostarczyły jej emocje towarzyszące polityce.

Emocje te rozpalały się w minionym dwudziestoleciu z różną intensywnością. Od żaru niechęci, przez płomyki pogardy, do ognia nienawiści - ognia, który przyniósł ofiarę śmiertelną. Skąd bierze się ten ogień i co go podsyca? Kto i jakie pieczenie chce na nim upiec? To pytania, które warto sobie postawić, jeśli chce się nad nim zapanować.

Słabe tak, mocne nie

Wszystko, wbrew pozorom, zaczyna się niewinnie - od potrzeby integracji, która charakteryzuje każde społeczeństwo. To, że różnimy się w poglądach, jest oczywiste. Opinie w społeczeństwie zazwyczaj rozkładają się wedle tzw. krzywej dzwonu (inaczej: krzywej Gaussa), co również powinno stabilizować rzeczywistość społeczną. Najwięcej jest osób o umiarkowanych poglądach, niezajmujących zdecydowanego stanowiska w kluczowych dla naszych czasów ideowych sporach. Im zaś poglądy bardziej jednoznaczne, tym mniej mają wyznawców. I tak, rozchodząc się, krzywa dzwonu staje się coraz cieńsza, a jej końce znikają gdzieś na marginesie społecznym.

Potrzeba integracji sprowadza się więc do tego, by marginesy były jak najmniejsze:

by jak najwięcej osób akceptowało ogólny ład, który tworzy daną społeczność pomimo różnic w poglądach. Choć u praktycznych podstaw demokracji leży zasada rządów większości, to jednak współgra z nią idea państwa i wspólnoty, która obejmuje wszystkich i możliwie każdemu pozwala z innymi współistnieć. Dlatego demokracja, jak pisał Philippe Braud, jest bardzo wrażliwa na aktywnych malkontentów. Stąd obok zasady, że "prawda leży pośrodku", jest jeszcze druga, pomocnicza: "mądry głupiemu ustępuje". Jak pisał Giovanni Sartori, w demokracji często dwa słabe "tak" przegrywają z jednym mocnym "nie" i odwrotnie.

Co jednak się dzieje, kiedy osoby o poglądach odbiegających od średniej, które chcą postawić na swoim, uświadomią sobie taką prawidłowość? Świadomość zachęca tutaj do eskalacji okrzyków - tendencja, że dwa słabe "tak" przegrywają z mocnym "nie", nie skłania do mówienia szeptem.

Umiarkowane centrum ma jednak obronę przed taką eskalacją: jest nią wykluczenie ekstremistów. Granice, gdzie zaczyna się margines, nie są jednoznaczne. Stąd każdy, kto głosi zdecydowane poglądy, istotnie odbiegające od woli większości, jest narażony na mniej lub bardziej sformalizowane potępienie. Potępienie to nie zawsze oznacza od razu wyjęcie spod prawa - po drodze może być jeszcze szereg łagodniejszych środków, które społeczeństwo stosuje do regulowania obyczajów: słowne piętnowanie, publiczna wzgarda czy wreszcie ostracyzm.

Nie ma tolerancji dla wrogów tolerancji

Tu pojawia się kolejna pokusa. Pokusa, by drugiej strony nie przekrzykiwać, ale by ją celowo wypchnąć na margines, określając jako "ekstremę". Stąd ideowi "skrzydłowi" mogą przekrzykiwać się nie tylko w głoszeniu swoich poglądów, swojego "nie ustąpię", lecz również w przypisywaniu drugiej stronie ekstremizmu i oddalenia od głównego nurtu. Mogą przekonywać, że to oni reprezentują "normę", a przeciwnicy są tymi, których poglądów tolerować nie wolno.

Ta pokusa jest szczególnie mocna wśród dwóch grup. Charakteryzowała ona tę część tradycjonalistycznie nastawionego społeczeństwa, która w dziewiętnastowiecznym rozumieniu narodu szukała obrony przed radykalnymi wizjami przebudowy ładu społecznego; z oczekującymi na przybycie "widma komunizmu" na czele. Jeśli jakaś partia była "narodowa", oznaczać to miało, że pozostałe były "antynarodowe" - to zaś jest już pierwszym krokiem do wykluczenia ze wspólnoty.

Jednak później taka taktyka została przejęta przez spadkobierców idei postępu, która to idea (po skompromitowaniu się wiary w radykalną przebudowę stosunków ekonomicznych) sprowadza się do bezdyskusyjnej afirmacji niektórych przejawów przemian obyczajowych, co jej zwolennicy określają jako tolerancję. Coraz trudniej uciec od przekonania, że wyznawcy tolerancji są wierzący, lecz niepraktykujący. Prowadzi do tego prosta logika: jak nie ma wolności dla wrogów wolności, tak i pewnie nie powinno być tolerancji dla wrogów tolerancji. Z punktu widzenia wyznawcy postępowo rozumianej tolerancji, wszyscy o innych poglądach są z definicji przeciwnikami tolerancji i nie można ich tolerować.

Ta tautologia nie pozostawia pola do dyskusji i może być odebrana jako chęć wypchnięcia na margines coraz liczniejszej części społeczeństwa. Im bardziej w części elit pogłębia się wiara w tak rozumianą tolerancję, tym bardziej rozchodzi się ona z przekonaniami innych i tym bardziej burzy poczucie wspólnoty - tak samo, jak niegdyś nacjonalizm.

To burzenie poczucia wspólnoty przejawiało się w najbardziej "postępowych" krajach zachodnioeuropejskich przemilczaniem problemów bolesnych przede wszystkim dla niższych warstw społecznych - w pierwszej kolejności skutków masowej, nieintegrującej się emigracji. Na tym budowały i budują swoją pozycję partie antysystemowe, które bunt przeciw przemilczaniu problemów łączą z ostentacyjną niechęcią wobec dotychczasowych elit. W ostatnich latach tym, co wyróżniało polską politykę z wielu krajów europejskich, było to, że takie partie antysystemowe zniknęły ze sceny. A jeszcze osiem lat temu, w wyborach z 2002 r., co trzeci polski wyborca zagłosował na Samoobronę lub LPR. Z drugiej zaś strony, nigdy w Polsce nie rozwinęły skrzydeł partie takie jak czescy komuniści czy niemiecka PDS, całkowicie otwarcie odwołujące się do dziedzictwa minionego ustroju.

Gra w dobrego i złego glinę

W jaki sposób partie głównego nurtu poradziły sobie z asymilacją potencjalnych wyborców antysystemowych? Ta zmiana to przede wszystkim efekt "gry w dobrego i złego glinę", którą zaczęli się posługiwać liderzy poszczególnych ugrupowań. Utrzymywali oni równowagę głosów tonujących i podgrzewających podziały, tym samym ściągając pod swoje skrzydła zarówno zagorzałych zwolenników poglądów oddalonych od centrum, jak i przeciągając na swoją stronę wyborców umiarkowanych, nieopowiadających się jednoznacznie za jedną ze stron.

Gra w dobrego i złego glinę, w której jedna osoba wyciąga rękę na zgodę, a druga grozi pięścią, jest jednak często odbierana jako manipulacja. Nie jako naturalna równowaga i konsekwencja godzenia w jednym ugrupowaniu osób o umiarkowanych i radykalnych poglądach, ale jako teatr, w którym ręka wyciągnięta na zgodę jest tylko socjotechnicznym trickiem, jednym wielkim oszustwem. Reakcja na taką konstatację może pójść dwiema ścieżkami. Pierwszą ścieżką jest prowokowanie przeciwnika do pokazania "prawdziwego oblicza" i tego, że wyciągnięcie przez niego ręki na zgodę jest gestem fałszywym. Drugą reakcją na grę jest potrzeba jej odrzucenia, chęć zachowania czystości własnych poglądów, bez taktycznego, teatralnego ich niuansowania. Ale gdy jedna ze stron rezygnuje z prowadzenia gry lub jeśli jej prowadzić nie potrafi, grozi jej znalezienie się na marginesie.

Czy jednak tylko na niej spoczywa za to odpowiedzialność? Czy tylko ona powinna się tym przejmować? Jeden argument warto tu przypomnieć: terroryzm jest bronią słabych, tych, którzy nie potrafią wygrywać w otwartej walce, są zrozpaczeni swoją bezsilnością, świadomi porażki w akceptowanych społecznie debatach. Logika rywalizacji o względy umiarkowanych wyborców jest więc ciągle zagrożona polaryzacją i tym, że sprawy wymkną się spod kontroli, a równowaga poglądów zostanie zaburzona.

Medialny wrestling

Czynnikiem nie bez znaczenia jest tu oczywiście postawa mediów. Są one zainteresowane podgrzewaniem sporów i nigdy nie będą zadowolone, jeśli konflikt rozejdzie się po kościach. Medialny, widowiskowy charakter może mieć ewentualnie spektakularne zakończenie konfliktu w postaci uścisku dłoni. Jest to jednak zawsze chwilowy rozejm, bo przecież pokaz musi trwać dalej. Jutro znów o czymś musimy napisać, a czytelnicy, którzy nie widzą emocji w naszych relacjach, mogą zrezygnować z serwisów informacyjnych i przerzucić się na mecz bokserski.

Stąd media informacyjne, chcąc być konkurencyjną rozrywką dla innych, bardziej spektakularnych jej form, nie występują w roli sędziów, tylko, tak jak w wrestlingu, zagrzewają do walki, nikogo nie wykluczając za ciosy poniżej pasa. Cała ich działalność jest oczywiście uzasadniana dobrem czytelnika/widza, choć w praktyce chodzi tylko o jego uwagę. Uwaga podlega jednak atawizmom. Już dla naszego praszczura informacje złe były zawsze lepsze od informacji dobrych, a to, gdzie można coś zjeść, było zawsze mniej ważne od tego, gdzie można być zjedzonym. I tak przekłada się to na medialną prawdę, że zła wiadomość to dobra wiadomość, a nic tak nie ożywia newsa jak świeży trup.

Niestety, dobro bohaterów w tej kalkulacji nie jest uwzględniane. Liczy się błysk w oku i drżenie serca u czytelników - a tym, że dla kogoś takie podgrzewanie konfliktów i rzucanie oskarżeń może oznaczać poczucie krzywdy czy niesprawiedliwości, dziennikarze nie zwykli się zajmować. Pod tym względem najbardziej wstrząsającą była relacja z konfliktów pod krakowską kurią, związanych z pochówkiem na Wawelu prezydenckiej pary. Sami dziennikarze mieli świadomość, że uczestnicy obu kontrmanifestacji zachowywali się znacznie spokojniej, gdy nie nagrywały ich kamery.

Do tego środki masowego przekazu dały się politykom wciągnąć w ideowe wojny, które mają chronić tych ostatnich przed zbyt uważnym przyglądaniem się ich sprawności w działaniu. Taki zabieg zmienia dziennikarzy w zawodników walczących ze sobą obozów. Stąd media, które stoją po jednej stronie, zamiast zawieszeń broni, wolą relacjonować bezwarunkowe kapitulacje i wywieszanie flagi zwycięstwa na gruzach ostatniej twierdzy przeciwnika.

***

Te wszystkie pieczenie, które chcą upiec uczestnicy politycznej gry - czy to ugrupowania polityczne, czy media - na ogniu nienawiści, skłaniają ich tak czy inaczej do podrzucania nowych gałązek i chuchania, by przypadkiem ogień nie przygasł.

Co można z tym zrobić? Pozostaje nam dystans, przestroga, byśmy się do tej gry nie włączali zbyt ochoczo i nie podążali koleinami, w które chcą nas w imię swoich interesów wtłoczyć jej uczestnicy. Ważne jest, by w obliczu takiej tragedii jak ta, która miała miejsce w Łodzi, uważnie się przyglądać, czy strony zaczynają od bicia się we własne piersi, czy też mają nieodpartą pokusę uderzania się w piersi cudze. To ostatnie może się skończyć jedynie nieuchronną bijatyką.

Miejmy nadzieję, że to wydarzenie przyniesie choć jeden konkretny skutek. Gdy w ostatnich latach raz czy drugi pojawiały się publiczne wypowiedzi polityków czy aktywistów, które literalnie wzywały do przemocy - "dorzynania", "pozbycia się" czy "patroszenia" - przez ich sympatyków było to usprawiedliwiane twierdzeniem, że to tylko figury retoryczne. Miejmy nadzieję, że nikt już tak mówił nie będzie.

Liczyć można też na to, że w naszym społeczeństwie ciągle więcej jest osób, które w kolejnych wyborach docenią tych, którzy starają się rozszalałe emocje zdusić, nie zaś jątrzyć. Bo na opamiętanie tych uczestników życia politycznego, którzy w dokładaniu gałęzi do ognia widzieli cały sens swojego zaangażowania, nie ma chyba szans.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Socjolog, publicysta, komentator polityczny, bloger („Zygzaki władzy”). Stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Pracuje na Wydziale Zarządzania i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Jagiellońskiego. Specjalizuje się w zakresie socjologii polityki,… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 44/2010