Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Przekonani mówią do przekonanych to, co ci chcą usłyszeć, a nieprzekonanych przekonać nie sposób. Nasz pluralizm jest pluralizmem obronnym: potrzeba pilnowania własnych granic, własnych stref wpływu przeważa nad chęcią wysłuchania innego i zrozumienia jego racji.
Kiedy pojawia się taki głos jak list o. Ludwika Wiśniewskiego, w odpowiedzi słychać chóralne: "Lekarzu, ulecz sam siebie!". A potem od lat te same argumenty: Kościół przede wszystkim potrzebuje świętych, każdy powinien zacząć od własnego podwórka, młyny Boże mielą powoli, i tak dalej. To wszystko prawda - ale są też pewne błędy strukturalne, które można i trzeba wspólnie usunąć. Jeżeli ta propozycja nie jest dobra, przedstawmy inną. A jeśli jest dobra? Właściwie co do diagnozy, duża część krytyków zgadza się z o. Ludwikiem; może jeden czy drugi punkt budzi kontrowersje, ale większość głosów dałoby się podsumować następująco: tekst ważny, spostrzeżenia słuszne, tylko... Tylko dlaczego w "Gazecie Wyborczej"?
Mam ochotę zapytać: w takim razie, w którym spośród mediów katolickich wspomniany list mógłby się ukazać? W "Tygodniku"? W "Więzi"? W "Znaku"? I gdzie jeszcze? Gdzie przyjęto by ostrość niektórych sformułowań jako wyraz troski o Kościół? Święci, na których lubimy się w takich sytuacjach powoływać, mówili przez wieki Kościołowi rzeczy niepopularne. I mówili nieraz językiem ostrym, niecierpliwym. Czy przejęlibyśmy się bardziej tym listem, gdyby opublikowała go "Rzeczpospolita"? Przypomnijmy: i na nią spadały gromy za "wywołanie" sprawy arcybiskupa Paetza czy za zaangażowanie w lustrację duchowieństwa. Gdzie jest - pytam - to właściwe miejsce, w którym można powiedzieć to, co się myśli? Czy w naszym Kościele jest takie miejsce?
A wyzwań przybywa. Trzeba przyjąć do wiadomości, że i do nas zbliża się "zmierzch cywilizacji parafialnej". Że zmienia się sposób życia ludzkich społeczności i trzeba te zmiany potraktować jako wyzwanie, a może i dar, który pozwoli nam przeżywać nasze chrześcijaństwo w sposób bardziej pokorny, w duchu Nazaretu. Że ludzki głód sensu i wrażliwość na tajemnicę nie wygasły, ale szukają nowych form zaspokojenia. "Ludzie czują, że chrześcijaństwo już dłużej nie oferuje im - lub też nigdy im nie dawało - tego, czego rzeczywiście potrzebowali". Czy to spostrzeżenie z listu kogoś, kto zajmuje się problemami Kościoła, bo źle mu życzy? Nie, to cytat z dokumentu, pod którym podpisały się dwie papieskie rady. Osiem lat temu.
"Kościół w Polsce stracił zdolność do ofensywnego dialogu, zajął się natomiast ofensywną obroną", powiedział niedawno w wywiadzie dla kwartalnika "Pressje" inny znany dominikanin, o. Jan Andrzej Kłoczowski. Niestety, myślę, że jest to pogląd raczej odosobniony. Dominuje postawa: nie potrzeba nam dialogu, tylko gorliwości. Moim zdaniem, gorliwości, energii w polskim Kościele nie brakuje. Problemem są raczej ogromne "straty ciepła". A tym bez otwartej rozmowy nie uda się zaradzić.