Stopnie zagrożenia

Ukraina: Monachium z 1938 r. czy zimna wojna? Mamy nowy etap sporu o bezpieczeństwo Europy i świata, wartość solidarności NATO i siłę Unii Europejskiej.

07.04.2014

Czyta się kilka minut

Władimir Putin na Kremlu / Fot. Greenfield / SIPA / EAST NEWS
Władimir Putin na Kremlu / Fot. Greenfield / SIPA / EAST NEWS

W tle, jak zawsze, te same pytania i spory: czy świat demokratyczny jest gotowy do poświęceń w imię obrony własnych zasad i wartości? Ile znaczą słowa, gdy prawdziwy wymiar kryzysu rozgrywa się poza salonami dyplomatycznymi? Czy historia się powtarza?

Najprościej byłoby zawrzeć odpowiedź w jednym zdaniu: nigdy nie będzie ani tak dobrze, jak chcielibyśmy, ani tak źle, jak się obawiamy. Zanim więc zaczniemy szkicować ostateczne konkluzje, warto przyjrzeć się problemom, które kryzys ukraiński ­obnażył.

Brutalny spór

Pierwsza refleksja dotyczy rzeczy, o których wiedzieliśmy, ale dopiero ujrzenie ich w świetle rosyjskiej agresji wzbudziło frustrację, niepewność i lęk: w sytuacji konfliktu polityka międzynarodowa nie jest miejscem dialogu i wspólnego szukania rozwiązań, lecz brutalnego sporu, gdzie silniejszy próbuje przechytrzyć słabszego. Rosja jest dziś tym silniejszym aktorem, a Zachód słabszym.

Oczywiście, siła to pojęcie względne. Gdy Obama przekonywał w swym brukselskim wystąpieniu, że działania Rosji motywowane są słabością Putina, miał rację o tyle, że po aneksji Krymu Rosja nie stała się innym państwem. Ma dalej te same problemy społeczne, narodowościowe i gospodarcze, z perspektywą ich pogłębiania się. Ale nie zmienia to faktu, że Putin prowadzi swoją politykę w przekonaniu o własnej sile, ba, potędze – na tle Zachodu pogrążonego w kryzysie tożsamości, zapatrzonego w swe wewnętrzne problemy.

Putin nie dba więc o znalezienie płaszczyzny porozumienia, ani nawet o spójność powtarzanych przez siebie kłamstw, dotyczących podważania legalności państwa ukraińskiego, które – w jego narracji – własną polityką miało się pozbawić części terytorium i złamać porozumienia międzynarodowe, w związku z prześladowaniem ludności rosyjskojęzycznej. Teraz to nieistniejące państwo ma oddać Rosji dług za gaz, jakby kradzież złóż ukraińskich na szelfie Morza Czarnego nie miała miejsca. A wśród „antynazistowskich” bojówek broniących Rosjan przed „banderowcami” widzimy skinheadów z Petersburga i tłum pracowników firm ochroniarskich, zwykle żyjących z wymuszania haraczy na obywatelach rosyjskich w Rosji.

Historyczna cezura

Rosja kłamie (nic nowego) i wprawia tym w zakłopotanie zachodnie elity. Instynktownie – jako spadkobiercy idei oświeceniowych – szukają one w tych kłamstwach ziarna prawdy, które pozwoliłoby znaleźć pretekst do rozmowy i racjonalnego porozumienia. Stąd wewnętrzny opór przed odcięciem się od Rosji i uznaniem jej za wroga, a nie tylko partnera, który zbłądził.

Wielką rolę pełnią też pieniądze. Patrząc na zachowania części polityków i elit biznesu, np. z Niemiec, przywodzą one na myśl pierwsze reakcje Paryża na protesty w Tunezji u progu arabskich rewolucji: ówczesna minister spraw wewnętrznych chciała w odruchu solidarności wesprzeć tunezyjskiego partnera wiedzą i sprzętem w zakresie tłumienia demonstracji...

Po dekadzie kupowania wszystkiego, co chciało być sprzedane, Rosja zbudowała sobie wpływowych obrońców nad Szprewą, w londyńskim City i wielu innych miejscach, którzy dziś odpłacają się jej wywiadami w mediach i zakulisowymi grami wokół Ukrainy. Ale podobnie jak francuscy wielbiciele Ben Alego i włoscy Kadafiego, tak dziś fani Putina nie rozumieją znaczenia tego, co stało się 20 lutego w Kijowie i 18 marca w Sali Georgijewskiej na Kremlu.

Te dwa wydarzenia oznaczają cezurę we współczesnej historii Ukrainy i Rosji, której nie da się wymazać argumentem o wyższości partnerstwa Europy z Rosją nad potrzebą przeciwdziałania rozpadowi państwa ukraińskiego.

Rosja nie dokonała bowiem zwykłej inwazji, jak w 2008 r. w Gruzji. Rosja uruchomiła proces definiowania się ukraińskich elit – i tym samym ukraińskiego państwa – w opozycji do Wschodu. W tym sensie sama odepchnęła się od Europy i obrała kurs na Azję. Ale tam nie czeka na nią oferta partnerstwa, lecz wejście w orbitę Chin, które ostatecznie zajmą jej miejsce w wyobraźni strategicznej Europy. I pomyśleć, że nie trzeba było do tego ani rozszerzenia NATO, ani Unii...

Ruchy tektoniczne

To zmiana geopolityczna, która będzie postępować powoli, ale nie da się jej już zahamować. Ma ona też w Rosji silny wymiar wewnętrzny, związany z wyczerpaniem się modelu rozwoju gospodarczego opartego na surowcach. Niewykluczone, że wojna o Krym miała być (stała się?) elementem zmieniającym charakter umowy społecznej w Rosji: z państwa dystrybuującego względny dobrobyt w państwo broniące naród przed „wrogami”.

Nie jest to dobra zmiana, nawet jeśli uznamy, że elity i społeczeństwo Rosji nie zasługują na współczucie. Taka zmiana oznacza bowiem, że wrogość Rosji będzie się pogłębiać, a stopniowe uświadamianie sobie ceny kryzysu ukraińskiego będzie tylko wzmagać jej agresję wobec Zachodu. Nawet jeśli Ukraina przeżyje trwającą dziś rosyjską dywersję, są jeszcze Białoruś i Kaliningrad – wysunięte przyczółki szantażu wobec Zachodu.

Takie ruchy tektoniczne w polityce światowej są z perspektywy czasu ważniejsze niż bieżące decyzje i dyskusje. Kto tego nie rozumie, niech sięgnie po prasę z przełomu 1989-91. Żaden z ówczesnych scenariuszy pisanych na gorąco się nie spełnił. Nawet wojna w Jugosławii była zaskoczeniem, nie mówiąc o podążaniu Europy Środkowej w stronę Unii i NATO.

Co się nie zmieni

Oczywiście, wiedza o przeszłości nie musi być drogowskazem dla przyszłości. Ale znajomość mechanizmów polityki, z odrobiną znajomości współczesnego świata, pozwalają na zarysowanie tego, co się nie zmieni.

Po pierwsze więc, nie ma powrotu do przeszłości. USA nie zaangażują się w Europie tak jak kiedyś, co najwyżej zwiększy się ich aktywność, która zatrzyma erozję zainteresowania Wschodem, ale nie będzie stanowić nadmiernego obciążenia dla administracji USA. Po drugie, nie wydaje się, by kryzys ukraiński zmienił podejście w Europie do kształtu jej integracji. Z perspektywy zachodniej części Unii to kryzys strefy euro, a nie kryzys ukraiński, nadal definiuje myślenie o przyszłości. To raczej się nie zmieni.

Naiwnością byłoby też oczekiwanie zerwania współpracy z Rosją. Gaz i ropa będą nadal płynąć, bo nie ma dziś realnej alternatywy, a współpraca gospodarcza będzie się rozwijać tak długo, jak długo Rosjanie będą mieć za co kupować europejskie towary. Ale Rosja będzie już tylko rynkiem, a nie częścią politycznego projektu Europy.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 15/2014