Lot nad trzęsawiskiem

Po 25 latach polskich zmagań z Europą Wschodnią stajemy przed pytaniem: jak uniknąć sytuacji, w której kryzys przeleje się nam przez granicę?

28.02.2015

Czyta się kilka minut

Spadający kurs rubla sprawia, że Rosjanie masowo wykupują towary. Na zdjęciu: przed hipermarketem w Sankt Petersburgu, grudzień 2014 r. / Fot. Dmitry Lovetsky / AP / PAP
Spadający kurs rubla sprawia, że Rosjanie masowo wykupują towary. Na zdjęciu: przed hipermarketem w Sankt Petersburgu, grudzień 2014 r. / Fot. Dmitry Lovetsky / AP / PAP

Agresja Rosji na Ukrainę przejdzie do historii jako cezura dla wszystkiego, co miało miejsce w Europie Wschodniej po rozpadzie Związku Sowieckiego. Ale za Bugiem dzieją się też inne rzeczy, których długofalowe skutki są równie ważne, a czasem może ważniejsze niż wojna – choć sama w sobie dostatecznie dramatyczna.
Oto w cieniu konfliktu rosyjsko-ukraińskiego obserwujemy ostateczny zmierzch postsowieckiego modelu rozwoju gospodarczego, który przez ostatnie 25 lat gwarantował – w różnym stopniu w różnych państwach – wzrost gospodarczy i względną stabilizację polityczną. Widać już, że to, co stało się w 2014 r. w światowej polityce i gospodarce, nie tylko zmienia założenia, na których opierała się polityka wobec Europy Wschodniej, ale tworzy nowe problemy.
Koniec modelu postsowieckiego
Po pierwsze, jesteśmy świadkami zerwania ciągłości politycznej w stosunkach między Rosją i jej partnerami. Nałożenie na Rosję sankcji to przewrót kopernikański w myśleniu o tym kraju jako możliwym partnerze NATO i Unii. Powrotu do business as usual w dotychczasowej formie i zakresie już nie będzie (co nie znaczy, że nie będzie w ogóle współpracy). Z kolei aneksja Krymu i kremlowska doktryna ingerencji „w obronie interesów ludności rosyjskojęzycznej” na obszarze byłego Związku Sowieckiego obciąża relacje między Rosją i jej satelitami. Teraz Moskwa jest dla nich już nie tylko trudnym partnerem, ale i zagrożeniem dla stabilności rządów oraz integralności terytorialnej.
Po drugie, wojna na Ukrainie domyka krąg politycznej i gospodarczej niestabilności wokół Europy, sięgający Morza Śródziemnego i Bałkanów. Polityka sąsiedztwa UE, w tym Partnerstwo Wschodnie w swej obecnej formie, przestaje w sumie istnieć i mieć jakiekolwiek znaczenie na przyszłość.
Po trzecie, kryzys polityczny i gospodarczy na Wschodzie ma charakter endemiczny. Jego siłą napędową są nieprzezwyciężone po rozpadzie ZSRR napięcia społeczno-polityczne i gospodarcze. Nowy Wschód kształtuje się zatem nie tylko obok, ale wbrew politycznej Europie, pokazując nieistotność zarówno zachodniej dyplomacji, jak też europejskiej narracji o świecie ponowoczesnym.
Wygasanie impulsów rozwojowych – dotąd zasilanych wpływami z handlu surowcami i opartych na drenażu postsowieckich zasobów przemysłowych, poddanych jedynie płytkiej modernizacji (polegającej tak naprawdę na unowocześnianiu zacofania) – oznacza nieuchronny, choć rozłożony na lata rozpad obecnych struktur współpracy politycznej i gospodarczej zarówno wewnątrz państw, jak też w skali całego regionu.
Ukraina, Mołdawia, a wkrótce też Rosja, Białoruś, Armenia i inne państwa Wschodu nie będą w stanie utrzymać iluzji umów społecznych, gwarantujących wewnętrzną stabilizację: równowagę w elitach i względnie dostatnie (prze)życie w zamian za to, że obywatele nie wtrącali się do polityki. Dla obszaru postsowieckiego współzależność między różnymi krajami staje się dziś bardziej źródłem problemów niż korzyści (obarczając już na starcie kremlowski projekt integracji euroazjatyckiej).
Proces wyczerpywania się postsowieckiego modelu rozwoju społeczno-gospodarczego jest najbardziej zaawansowany na Ukrainie. Choć duża w tym rola wydarzeń ostatniego roku, to pierwsze oznaki, że gospodarka Ukrainy osiągnęła barierę wzrostu, były widoczne już 2-3 lata temu. Zahamowanie napływu kapitału i inwestycji, przy braku reform, korupcji oraz rosnących napięciach społecznych i politycznych, stworzyło mieszankę, która musiała wybuchnąć.
Reformy? To destabilizacja!
Stąd wynikała też pokrętna taktyka Janukowycza: faktyczna niechęć (mimo werbalnego poparcia) do podpisania umowy stowarzyszeniowej z Unią, której wdrażanie wymuszałoby reformy i gotowość do przyjęcia pozornie łatwych pieniędzy z Rosji. Jak przekonywał z rozbrajającą szczerością w listopadzie 2013 r. ówczesny premier Mykoła Azarow zgromadzonych w Kijowie uczestników Światowego Forum Ekonomicznego: „Reformy oznaczają destabilizację”. To nie wojna jest zatem przyczyną kryzysu gospodarczego na Ukrainie – ona tylko przyspieszyła proces ekonomicznego pogrążania się kraju.
Podobne zjawisko widać od lat na Białorusi, gdzie gospodarka poddawana jest ręcznemu sterowaniu przez autorytarny reżim. Załamanie kursu rubla białoruskiego w grudniu 2014 r. – w wyniku krachu rubla rosyjskiego – pokazuje zarazem stopień nieodporności Białorusi na choroby jej sąsiada. Gdy Moskwa ma katar, Mińsk zapada na zapalenie płuc. Do tego dochodzi starzejąca się baza przemysłowa; „perły w koronie” białoruskiej gospodarki z roku na rok pokrywają się coraz grubszą warstwą muzealnej patyny. Jeśli jeszcze uwzględnimy, że Białoruś jest też państwem surowcowym – 30 proc. dochodów budżetu pochodzi z eksportu produktów naftowych, opartych na taniej rosyjskiej ropie – perspektywy na przyszłość są złe.
Ale decydująca będzie sytuacja w Rosji. Wcześniej okres rządów Putina przyniósł jej stały (z wyjątkiem 2009 r., gdy PKB spadł o 8 proc.) wzrost gospodarczy, który przełożył się na wzrost poziomu życia i zadowolenia ogromnej części społeczeństwa. Nawet jeśli dobra nie były dystrybuowane sprawiedliwie (a nie były), to rosnący co roku „tort” – od 2000 r. PKB Rosji wzrósł ponad dwukrotnie, a w ujęciu na głowę mieszkańca prawie dziewięciokrotnie – pozwalał zaspokajać potrzeby mas społecznych.
Politycy rosyjscy mają dziś więc nie tylko problem spadających cen ropy, załamania kursu rubla, recesji połączonej z dwucyfrową inflacją i gigantycznym odpływem kapitału (szacowanym na 150 mld dolarów w 2014 r.), ale też problem oczekiwań społecznych. Doświadczenie pokolenia rosyjskich 30-latków wiąże się bowiem z ciągłym wzrostem poziomu życia.
Kryzys musiał nadejść
Problemy wschodnich gospodarek mogą wydawać się przejściowe. W całej Europie wzrost kuleje, Chiny dostały zadyszki, a w tle trwa globalna rewolucja technologiczna, której jednym z obszarów jest energetyka. Oczekiwanie, że Europa Wschodnia będzie rozwijać się wbrew ogólnym tendencjom, byłoby nonsensem.
Jednak problem jest głębszy, a jego skutki poważniejsze, niż wydaje się to nie tylko nam, ale także elitom wspomnianych państw.
Jeśli ze względów politycznych kwestionują one systemowe źródła kryzysu, trudno, aby po ich stronie istniała gotowość do podjęcia kroków zaradczych. I znów przykładem służy Rosja, gdzie nawet instytucje rządowe szacują nadchodzącą recesję na poziomie minus 3-5 proc. PKB (jeśli średnia roczna cena baryłki ropy wyniesie 60 dolarów) lub minus 9 proc. (przy cenie 40 dolarów).
W tym drugim wypadku, według szacunków b. ministra finansów Aleksieja Kudrina, dochody ludności spadną o 10 proc. w ciągu dwóch lat. Po raz pierwszy od lat zamrożono nawet wzrost płac w sferze budżetowej. Nastroje biznesu są złe. Wielu poważnych ludzi otwarcie wskazuje, że to nie cena ropy, lecz uzależnienie wzrostu gospodarczego od surowców (70 proc. przychodów z eksportu, 50 proc. dochodów budżetowych i 20 proc. PKB) jest – obok systemowej korupcji i braku uczciwych reguł gry – głównym wyzwaniem na przyszłość.
Zresztą gospodarka rosyjska weszła w fazę spowolnienia już w 2012 r., gdy średnia roczna cena ropy utrzymywała się na poziomie ponad 100 dolarów za baryłkę. Jeszcze 15 lat temu budżet Rosji nie wykazywał deficytu przy cenie 30 dolarów za baryłkę – dzisiaj dla zachowania jego równowagi niezbędne jest około 110 dolarów za baryłkę.
Groźny projekt imperialny
Mimo to w elicie kremlowskiej króluje przekonanie, że problemy mają naturę przejściową i są skutkiem zorganizowanej akcji rynków i państw Zachodu, czyli sankcji. Tymczasem sankcje jedynie przyspieszyły kryzys; ich ewentualne zniesienie nie postawi gospodarki rosyjskiej na nogi.
Rosja Putina będzie zatem brnęła w imperialny projekt politycznego i gospodarczego podboju, z punktowym użyciem siły wojskowej. Rezygnacja z niego byłaby zbyt dużym zagrożeniem dla funkcjonowania reżimu, którego siła jest mierzona zdolnością do kontroli wszystkiego, a nie gotowością do realizacji celów społecznych.
Niezdolność do zmierzenia się z wyzwaniami społeczno-gospodarczymi jest dodatkowo wzmacniana przez brak zmiany pokoleniowej. Na obszarze byłego Związku Sowieckiego (z wyjątkiem państw bałtyckich) w polityce wciąż dominuje pokolenie, które pierwsze kroki zawodowe stawiało w instytucjach politycznych i gospodarce późnego ZSRR. Jego zdolność nie tylko do adaptacji, ale nawet do zrozumienia zmian zachodzących w świecie jest ograniczona.
Ich następcy, z kolejnego pokolenia – wychowani w warunkach „sterowanej demokracji”, gdzie kariery to wynik gier polityczno- -biznesowych, a nie publicznej konkurencji – są na pewno sprawniejsi w poruszaniu się po świecie. Ale także im brakuje wiedzy, umiejętności i zaufania społecznego, niezbędnych dla dokonania zmian. Innymi słowy, oczekiwanie na głębokie reformy na Wschodzie przypomina wiarę w to, że można – niczym powieściowy baron Münchhausen – samemu wyciągnąć się za włosy z trzęsawiska...
Smutnym potwierdzeniem tego faktu jest sytuacja na Ukrainie. Radykalnej zmianie narracji politycznej i zwróceniu się w stronę Zachodu nie towarzyszy jak dotąd zdolność do równie radykalnej i sprawnej przebudowy podstaw prawnych i gospodarczych państwa. Autentyczny przecież patriotyzm obecnych ukraińskich elit politycznych jest więźniem nie tylko minionych 25 lat, które wykształciły dysfunkcjonalne struktury społeczne i instytucje, lecz także nabytych w tym czasie nawyków działania politycznego. Otwarte pozostaje pytanie, na ile wojna jest przyczyną wolnego tempa reform, a na ile jest używana do tłumaczenia zapóźnień.
Scenariusz prawdopodobny
Co zatem czeka Wschód? Raczej nie wybuch na skalę arabskich rewolucji – inna jest specyfika państw Europy Wschodniej. Także wielka wojna jest wciąż tylko hipotezą. Choć trzeba pamiętać, że obecny konflikt na wschodzie Ukrainy nie jest świadomym od początku wyborem Putina, lecz raczej wynikiem błędnej kalkulacji prezydenta Rosji, który nie przewidział determinacji Ukraińców. W tym sensie rosyjsko-ukraińska „pełzająca wojna lokalna” ma potencjał, by rozlać się na cały region.
Ale dziś najbardziej prawdopodobne jest coś innego. Będziemy najpewniej – w skali makro – obserwować osuwanie się Rosji i obszaru, który uważa ona za swą sferę dominacji, do stanu „peryferii światowych peryferii”, wyznaczanych przez wschodnią granicę Unii i północną granicę Chin. Będzie to proces rozkładu struktur społeczno-gospodarczych, z elementami możliwej rewolty i wojny w skali mikro.
Możliwe też, że długoletnia stagnacja gospodarcza w Rosji będzie skutkować nie tylko wzrostem napięć w tym kraju (gdzie stabilność to pochodna zdolności do kupowania spokoju społecznego i lojalności struktur siłowych), ale też zawirowaniami w relacjach z państwami satelickimi (Białorusią, Armenią) oraz z zależnymi od Kremla para- państwami (Naddniestrze, Abchazja czy magma Noworosji na wschodzie Ukrainy). Są już sygnały, że Kreml baczniej przygląda się sumom „kieszonkowego” dla podopiecznych, zwiększając zarazem wymagania.
W obliczu konwulsji
Jakie mogą być skutki tego stopniowego zapadania się w sobie Wschodu?
Złe wiadomości ze Wschodu gwarantują, że kapitał i praca nie będą szybko przenosić się za Bug – umowy stowarzyszeniowe z Unią pozostaną w większej części na papierze. Tym samym będzie utrwalać się wzorzec rozwoju gospodarczego Europy Środkowej jako służebnego wobec głównej gospodarki Europy, którą są Niemcy. Z kolei Niemcy będą kontynuować proces wycofywania się kapitałowego z Rosji, widząc w niej bardziej zachodnie rubieże Azji, a zatem element gry z Chinami, niż strategicznego partnera na wschodzie Europy.
W połączeniu z tańszą ropą i gazem oraz względną swobodą ich kupowania z różnych kierunków Europa – zarówno ta spod znaku strefy euro, jak i walut narodowych – będzie rozwijać się (lub trwać) we względnym spokoju, patrząc na pogrążającą się Rosję i jej imperialne konwulsje. Ale będzie to jedyna dobra wiadomość.
Pogłębi się bowiem przepaść między światem symbolizowanym przez Unię Europejską (wygrzebującą się z zapaści) a obszarem na wschód od granic Polski. Dalsze skuteczne próby zacieśniania integracji wokół strefy euro – przy jednoczesnej zgodzie na transatlantyckie partnerstwo w handlu i inwestycjach (TTIP) – stworzą podwaliny pod ponowne powstanie w części Europy Środkowej i Południowej „strefy pomiędzy”; nasili to dylematy cywilizacyjne, dotyczące modelu rozwoju społeczno-gospodarczego, a także miejsca i roli regionu w polityce międzynarodowej i zapewnienia sobie bezpieczeństwa.
Co dalej z Polską?
Nadrabianie w Polsce zaległości w obszarze obrony narodowej jest więc zaledwie jedną z odpowiedzi na rosnące poczucie niepewności. Pozostałe leżą w sferze wyborów politycznych i gospodarczych, w tym stosunku do integracji kontynentu, a zatem m.in. do członkostwa Polski w strefie euro. Członkostwa rozumianego nie jako „techniczny” akt przyjęcia wspólnej waluty, lecz jako gotowość do zasadniczej zmiany reguł funkcjonowania instytucji gospodarczych.
„Strategia przetrwania” pomiędzy Unią a Rosją – która jest obecnie głównym wyznacznikiem polityki państw w regionie Europy Środkowej – może, jak pokazuje zwłaszcza przykład Węgier (ale też Czech i Słowacji), doprowadzić w sposób niezamierzony do głębokiej rewizji założeń geopolitycznych i sprzyjać stopniowej zmianie politycznych sojuszy.
Dlatego warto dziś – po ponad 25 latach polskich zmagań politycznych i intelektualnych z Europą Wschodnią – zadać sobie pytanie: jak uniknąć sytuacji, w której kryzys Wschodu, w jego wszystkich możliwych wymiarach, zacznie przelewać się nam przez granicę?
Albo jeszcze gorzej: kiedy nasz obecny dystans wobec tego, co dzieje się na europejskim Zachodzie, spowoduje nasze stopniowe, ponowne osuwanie się na Wschód? ©

Autor jest dyrektorem Ośrodka Studiów Wschodnich im. Marka Karpia w Warszawie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 10/2015