Stevie G. przeprasza

Niedzielne starcie Liverpoolu z dzielnym Manchesterem United. Połowa, konkretnie druga połowa, a szczególnie jej początek, połowy drugiej, jakże ważnej, bo do przerwy 0:1 (docelowo będzie 1:2, wszak Juan Mata swym drugim golem, jeszcze piękniejszym od pierwszego, zamorduje mecz).

23.03.2015

Czyta się kilka minut

Połowa, druga połowa, nowe, lepsze dla gospodarzy otwarcie, gdyż na boisko wkracza sam Steven Gerrard – piłkarz-instytucja, piłkarz-legenda, piłkarz Liverpoolu sensu stricto i sensu largo zarazem (a to już niewąsko, przyznają Państwo). W Liverpoolu od zawsze, od pierwszaków, idol, ikona, żywy pomnik, znaczy: kapitan. W dzisiejszych czasach ewenement na skalę światową, może jeszcze kilka takich sentymentalnych dinozaurów zostało w zaciężnym tłumie turystów-dorobkiewiczów.
Więc w połowie meczu, co się nijak gospodarzom nie układa, wchodzi Stevie G. Jak coś powie, to już powie, jak kopnie, to kopnie. Stadion w ekstazie wskazującej na potencjalne odwrócenie fatum. Wszyscy liczą, że coś musi się stać... I rzeczywiście: po 30 zgoła sekundach od wejścia Steven Gerrard brutalnie fauluje zawodnika Manchesteru United, słusznie otrzymuje czerwoną kartkę i schodzi z boiska, zostawiając drużynę i osłupiałych kibiców na pastwę 45 minut gry w osłabieniu.
Cóż, zdarza się. Za bardzo mu zależało. Chciał zdominować przeciwnika. Na losy meczu wpłynął niewątpliwie, jeno nie w tę stronę. Ponieważ oglądam mecz z wczesnonastoletnią córką Janiną (a kibicujemy Liverpoolowi), usiłuję na gorąco uchwycić balans pomiędzy współczuciem dla wojownika, co go trochę poniosło, a niezbędnym w sytuacji bądź co bądź wychowawczej smrodkiem dydaktycznym. Mówię: „Janeczko, on na pewno nie chciał zrobić Herrerze krzywdy” – wtedy, niestety, serwują nam powtórkę sytuacji, i nieuzbrojonym okiem w slow motion widać jak na dłoni moment, w którym Gerrard z zimną krwią nadeptuje korkami na nogę leżącego przeciwnika. W związku z tym czas na plan B: opowiadam córce o presji wyniku, ambicji wybitnego sportowca, pasji wojownika i innych zastępczych duperelach.
Mecz się kończy... i widzę światełko w tunelu, bo oto przed kamerami Steven Gerrard. A więc nie schował się jak szczur, wyszedł do ludzi z otwartą przyłbicą, żeby zjeść tę przysłowiową piłkarską żabę, żeby wziąć to na klatę! I rzeczywiście: Stevie G. w garniturze stawia czoło problemowi, w krótkich żołnierskich słowach przeprasza kolegów z drużyny, trenera, a przede wszystkim kibiców, których tak bardzo zawiódł. Super! „Widzisz, Janeczko, potrafił się zachować z klasą!” (uff, wszystko dobre, co się dobrze kończy, myślę tacierzyńsko). A na to córka: „Tato, ale on zapomniał przeprosić przeciwnika, którego nadepnął”. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reżyser teatralny, dramaturg, felietonista „Tygodnika Powszechnego”. Dyrektor Narodowego Teatru Starego w Krakowie. Laureat kilkunastu nagród za twórczość teatralną.

Artykuł pochodzi z numeru TP 13/2015