Futbol jako dyscyplina naukowa

O piłce nożnej piszą w uczonych dysertacjach ekonomiści, fizycy, psychologowie, statystycy. Piszą – i są bezradni.

09.06.2014

Czyta się kilka minut

U góry: Przed trzema laty Cristiano Ronaldo (na zdjęciu) wziął udział w projekcie Castrol Edge. Czujniki mierzyły szybkość jego biegu, reakcji mózgu, siłę strzału na bramkę. | U dołu: Wykresy aplikacji Stats Zone umożliwiającej analizę zachowań piłkarzy / Fot. Pedro Armestre / AFP / EAST NEWS
U góry: Przed trzema laty Cristiano Ronaldo (na zdjęciu) wziął udział w projekcie Castrol Edge. Czujniki mierzyły szybkość jego biegu, reakcji mózgu, siłę strzału na bramkę. | U dołu: Wykresy aplikacji Stats Zone umożliwiającej analizę zachowań piłkarzy / Fot. Pedro Armestre / AFP / EAST NEWS

Przed mundialem w Brazylii pewna firma bukmacherska zwróciła się do Stephena Hawkinga z prośbą o opracowanie matematycznej formuły, umożliwiającej reprezentacji Anglii wygranie turnieju. Autor „Krótkiej historii czasu” przyjął propozycję, postanawiając przeznaczyć niemałe honorarium na cele dobroczynne, po czym przeanalizował wszystkie mecze Anglików rozegrane od czasu zwycięskich dla nich mistrzostw świata w 1966 r.

Ustalenia Hawkinga? Reprezentacja nie powinna grać z dala od domu, w klimacie innym niż umiarkowany i na wysokościach powyżej 500 m n.p.m.; im wyższa temperatura, tym mniejsze szanse na wygraną, podobnie w przypadku, gdy sędzia spotkania nie pochodzi z Europy. Prawdopodobieństwo wygranej Anglików rośnie, kiedy występują w czerwonych strojach i w ustawieniu 4-3-3 (58 proc. zwycięstw), nie zaś 4-4-2 (42 proc. wygranych; przez lata drużyna grała właśnie w tym drugim, długo uważanym za anachroniczny, systemie). Co z rzutami karnymi? Powinni je wykonywać napastnicy (81 proc. trafień, przy 67 proc. pomocników i 65 proc. obrońców), po solidnym rozbiegu, i koniecznie uderzając wewnętrzną częścią stopy; Hawking twierdzi także, że blondyni lub łysi mają większe szanse od zawodników ciemno- i długowłosych.


Piłkarz na satelicie

W ostatnich latach jesteśmy świadkami dokonującej się w świecie futbolu (i szerzej: sportu zawodowego) rewolucji naukowo-technologicznej. Osiągnięcia nauki widać już w projektowaniu piłek (są bardziej okrągłe i odporne na odkształcenia, nie nasiąkają wodą, a w związku z tym nie zwiększają ciężaru), koszulek (są „oddychające”, lepiej wytrzymują notoryczne w tej dyscyplinie pociąganie, niekiedy ich faktura utrudnia rywalowi porządny uchwyt) i butów. Powstają stroje wyposażone w czujniki, mierzące tętno zawodników. W trakcie spotkań każdy ruch piłkarza analizowany jest za pomocą kamer i czujników GPS – tak, by było wiadomo, ile kilometrów przebiegł, ile podań wymienił, ile strzałów oddał etc. Niektóre kluby używają oprogramowania umożliwiającego analizę wydarzeń boiskowych już podczas meczu; na ławce tegorocznego mistrza Hiszpanii i finalisty Ligi Mistrzów, Atletico Madryt, siedzi członek sztabu szkoleniowego w okularach Google Glass. W angielskiej Premier League od ubiegłego sezonu przy bramkach zamontowano czujniki pozwalające stwierdzić, czy padł gol (dotąd oceniał to sędzia: o to, czy Anglia podczas finału w 1966 r. naprawdę strzeliła bramkę Niemcom, spory trwają do dziś); dyskutuje się również o korzystaniu przez arbitrów z powtórek wideo podczas analizowania sytuacji spornych.

Do tego dochodzi opieka medyczna i dieta: z wydanych właśnie po polsku wspomnień nestora angielskich trenerów Harry’ego Redknappa wynika, że zaledwie 40 lat temu w jednym z jego klubów fizjoterapeutą był człowiek odpowiedzialny wcześniej za... dbanie o stan murawy: na swoim nowym fachu nie znał się kompletnie, za to był ulubieńcem trenera. Nic dziwnego, że gdy kiedyś Redknapp doznał kontuzji, usłyszał od tegoż fizjoterapeuty, że wszystko jest w porządku i może grać dalej – skończyło się zerwaniem mięśnia. O tym, jak tłusto i ciężko się jadło przed meczami, i ile się piło alkoholu po meczach, szkoda gadać dziś, kiedy sztaby medyczne klubów są wysoko wykwalifikowane, wspierają je osteopaci, akupunkturzyści, psychiatrzy (zbyt rzadko, o czym świadczą opisywane przy okazji ubiegłotygodniowych wyznań Justyny Kowalczyk przypadki ukrywanej depresji w świecie futbolu), a nawet... terapeuci snu, zajmujący się zapewnieniem zawodnikom jak najlepszego relaksu. Niejeden trener wyeliminował z diety piłkarzy cukier, niejeden zmuszał ich do jedzenia jakichś przetartych warzywnych papek – wszystko w imię naukowego przygotowania.


Ile przebiegł Ronaldo

O futbolu wypowiadają się na łamach naukowych czasopism ekonomiści, fizycy, ortopedzi, psychologowie, statystycy. I co z tego wynika? „W piłce nożnej od dawna rządzą trzy słowa: »tak było zawsze«” – twierdzą Chris Anderson i David Sally w pracy pt. „Futbol i statystyki”. Adresatem otwierającej ich książkę tyrady są rządzący tym światem ludzie starej daty w stylu wspomnianego Redknappa, rzekomo ignorujący fakt, że ich ukochana dyscyplina dojrzała do zmian, których kwintesencją są liczby.

Anderson i Sally z uznaniem opowiadają o trenerach korzystających z usług specjalistycznych firm i programów typu Opta i ProZone, które gromadzą i przetwarzają tysiące danych (chcecie poznać liczbę udanych podań lewą nogą Cristiano Ronaldo na odległość większą niż 15 metrów, zdarzających się po 70. minucie spotkania, kiedy przebiegł już 9 kilometrów i jest zmęczony? – nie ma problemu); cytują też dyrektora sportowego Chelsea ds. planowania, który przed trzema laty twierdził, że jego zespół zebrał 32 miliony jednostek informacji z kilkunastu tysięcy meczów. Statystyka zaczyna rządzić sportowym dziennikarstwem, relacjami z meczów i ich zapowiedziami – pytanie jednak, czy umieją z niej korzystać trenerzy. I do jakiego stopnia tak naprawdę powinni z niej korzystać.

Oczywiście zabawne jest obserwowanie, z jaką pasją autorzy „Futbolu i statystyk” obalają powszechne przekonania. Najłatwiej strzelić bramkę zaraz po tym, jak się ją straciło? Nic podobnego: policzyli to na przykładzie meczów angielskiej ekstraklasy. Jak wielkie jest niebezpieczeństwo związane z rzutami rożnymi? 89 proc. strzałów oddawanych po ich rozegraniu nie przynosi skutku (nic dziwnego – zauważają – że Barcelona i reprezentacja Hiszpanii sprawiają wrażenie, jakby w dużej mierze zrezygnowały z rzutów rożnych i wykorzystywały je raczej jako okazję do utrzymania się przy piłce niż wstrzelenia jej w pole karne). Problem w tym, że samo cytowanie danych wyjaśnia niewiele.


Moneyball

Po pierwsze, o ile gole, strzały, asysty, dryblingi, odbiory, wślizgi i faule można policzyć, o tyle trudniej analizuje się zachowanie piłkarza bez piłki. Jeden z najgorętszych okołofutbolowych sporów ostatnich miesięcy dotyczy właśnie znaczenia posiadania piłki: wielu trenerów, jak prowadzący ­Bayern Pep Guardiola, uważa, że jest ono kluczem do sukcesu (jeśli ty masz piłkę, nie ma jej rywal, ergo nie może ci strzelić – tak mniej więcej wygląda jego rozumowanie). Statystycy zasypują nas więc informacjami, że jakaś drużyna utrzymywała się przy piłce przez 78 proc. czasu gry – zapominają tylko dodać, że mecz zakończył się jej porażką, bo jeden jedyny raz piłkę straciła, a rywale dzięki temu zdołali strzelić bramkę.

Po drugie, statystyka nie zmierzy jakości i intencjonalności. Bramki padają dzięki zagraniom, które były efektem nieczystego trafienia w piłkę. No i cóż z tego, że jakiś piłkarz podał kolegom piłkę sto razy, skoro wszystkie te podania były w poprzek boiska lub do tyłu? Kiepska średnia celnych podań niejednego piłkarskiego wizjonera wynika z podejmowanego przezeń ryzyka: wiele jego piłek nie trafia do kolegów, ale kiedy już trafi – pada bramka (poprawiając oczywiście jego statystykę tzw. podań kluczowych).

Po trzecie i najważniejsze: czasem statystyki mogą fałszować obraz. Najsłynniejszy zapewne trener piłkarski ostatnich lat, sir Alex Ferguson, pozbył się z Manchesteru United Jaapa Stama na podstawie pozyskanych od klubowych analityków informacji, że ten holenderski obrońca robi mniej wślizgów niż w poprzednich sezonach. Statystycy nie powiedzieli mu jednak, że Stam nabrał doświadczenia: robi mniej wślizgów, bo po prostu lepiej się ustawia, częściej przecina podanie bez rzucania się pod nogi rywala. W następnych latach trener MU o wiele ostrożniej traktował informacje przynoszone mu przez uzbrojonych w laptopy ekspertów klubowego banku informacji.

Jest zresztą jeszcze po czwarte: to prawda, że menedżer baseballowej drużyny Oakland Athletics Billy Beane – zagrany w głośnym filmie „Moneyball” przez Brada Pitta – zaczął odnosić wielkie sukcesy nie tyle przyglądając się zawodnikom podczas meczów, ile wczytując się w skomplikowane analizy komputerowe ich występów. Jednak samo to nie wystarczyło. Zapatrzony w statystyki i obkuty w biografii Beane’a dyrektor sportowy Liverpoolu, Damien Comolli, po kilkunastu miesiącach kosztownych – i zasadniczo nietrafionych, choć popartych gruntownymi analizami zakupów – wyleciał z pracy.


Filozofia przypadku

Jesienią 2009 r. podczas meczu Sunderland–Liverpool kibice wrzucili na boisko piłkę plażową, a w trakcie jednego z ataków gospodarzy futbolówka odbiła się od niej, myląc bramkarza Pepe Reinę: padł gol, który zdecydował o zwycięstwie Sunderlandu. Podobne zdarzenia również można uwzględniać w statystykach, mimo iż na zawsze pozostaną niezależne od kwestii taktyki, przygotowania fizycznego i motywacyjnych przemówień trenera.

Osobną kwestią są błędy: kolektywne, np. podczas próby złapania rywali na spalonym, i indywidualne – takie, w których niezawodny zwykle piłkarz (np. kapitan Liverpoolu Steven Gerrard podczas meczu rozstrzygającego o mistrzostwie Anglii w sezonie 2013/14) ni stąd, ni zowąd się potyka, na skutek czego piłkę przejmują przeciwnicy i strzelają gola. O tym, z jak częstym zjawiskiem mamy do czynienia, świadczy zdanie słynnego trenera reprezentacji ZSRR, a następnie Ukrainy, Walerego Łobanowskiego: „Drużyna, która popełnia błędy w co najwyżej 15–18 procentach akcji, jest nie do pokonania”.

W tym miejscu dotykamy kwestii fundamentalnej. Jak piszą Anderson i Sally, „jeśli w grze liczą się wyłącznie umiejętności, dyscyplina ma pewną logikę: w ostatecznym rozrachunku wygra drużyna najlepsza. Jeśli jednak liczy się głównie łut szczęścia, to po jakie licho właściciel wydaje miliony na graczy, trener ich moderuje w celu osiągnięcia idealnej harmonii, a kibice drą się wniebogłosy, próbując ponieść swoich pupili do zwycięstwa?”.

Otóż autorzy książki na podstawie wizyt w punktach bukmacherskich i laboratoriach oraz analizy dziesiątków tysięcy meczów doszli do wniosku, że w piłce nożnej proporcje szczęścia do umiejętności wynoszą... 50:50. Oba czynniki są potrzebne, żeby sięgnąć po mistrzostwo kraju lub wygrać wielki turniej. Żeby triumfować w pojedynczym meczu – wystarczy jeden z nich. Zwłaszcza że – to wniosek wynikający z badań naukowców z Los Alamos National Laboratory oraz Boston University – prawdopodobieństwo zwycięstwa w meczu drużyny niżej notowanej, mającej gorszych piłkarzy, przeżywającej plagę kontuzji itd. wynosi aż 45,2 proc.

Bycie faworytem w piłce okazuje się iluzoryczne.


Czekając na robota

Są, owszem, trenerzy, którzy próbują traktować piłkę nożną jak dyscyplinę naukową także w tym sensie, że samo prowadzenie drużyny uważają za rodzaj badań, a piłkarzy – za iksy lub igreki w jednym wielkim równaniu. Wspomniany Łobanowski musztrował zawodników, by zachowywali się jak pionki w warcabach, przeskakujące z kwadratu na kwadrat zależnie od ruchu pozostałych. Marcelo Bielsa (prowadzący m.in. reprezentację Chile; jego koncepcje miały wpływ na całe pokolenie szkoleniowców, m.in. Guardiolę) powiedział kiedyś, że gdyby mógł na boisku sterować robotami, zwyciężałby zawsze.

Być może roboty okażą się niepotrzebne, jeśli – jak wieszczą niektórzy – w piłce dojdzie kiedyś do prawdziwej rewolucji: neuronaukowej. Wyobraźmy sobie – pisze Łukasz Kwiatek, kognitywista z krakowskiego Centrum Kopernika na łamach piłkarskiego magazynu „Ole!" – ostatnią sesję treningową przed finałem Ligi Mistrzów. Oto kapitan drużyny „siada w fotelu, na głowę zakłada dziwaczny hełm, zamyka oczy. Impulsy elektromagnetyczne przebijają się przez jego czaszkę i pobudzają neurony kory przedmotorycznej. Te same, dzięki którym na boisku przerzuca piłkę nad głowami rywali, a prostopadłymi podaniami doprowadza do ekstazy kibiców i komentatorów”.

Na razie jednak Ligę Mistrzów wygrywa się bez symulacji kognitywnej. Rafa Benitez – jeden z największych „ścisłowców” piłki nożnej XXI w., będący za pan brat ze wszystkimi zdobyczami nauki, jakie tylko daje się w niej zaadaptować – swój największy sukces w karierze odniósł pokonując AC Milan w finale tych rozgrywek w 2005 r., mimo iż po pierwszej połowie przegrywał 3:0. W przerwie meczu hiszpański trener Liverpoolu odszedł od naukowej analizy i zarzucił strategiczne niuanse: powiedział swoim piłkarzom po prostu, że są coś winni mieszkańcom miasta, z którego przyjechali, i że jeśli chcą zrobić coś dla nich i dla siebie, muszą wysoko podnieść głowę (co było aluzją do słów klubowego hymnu „You’ll never walk alone”). W drugiej połowie jego podopieczni odrobili straty, doprowadzili do dogrywki i serii rzutów karnych, której bohaterem stał się polski bramkarz drużyny, Jerzy Dudek.

To, co zrobił Dudek, nie należy już do tej opowieści, choć Stephen Hawking zauważa, że zaprezentowana wówczas przez Polaka metoda obrony rzutów karnych (dekoncentrujący napastnika taniec na linii bramkowej) jest statystycznie najskuteczniejsza. Zostawmy jednak poglądy i wyliczenia autora „Krótkiej historii czasu”. Najmądrzejsza moim zdaniem fraza z książki „Futbol i statystyki” brzmi: „W piłce nożnej cuda po prostu się zdarzają”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, redaktor wydań specjalnych i publicysta działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w pisaniu o piłce nożnej i o stosunkach polsko-żydowskich, a także w wywiadzie prasowym. W redakcji od 1991 roku, był m.in. (do 2015 r.) zastępcą… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 24/2014