Stary, złożony świat

W pewnej litewskiej wsi, niedaleko Trok, przez lata stały obok siebie dwie szkoły – polska i litewska. Tradycją przerw były bitwy pomiędzy uczniami. Przez jakiś czas przodowali w nich dwaj bracia, a co ciekawe, przodowali po przeciwnych stronach.

03.12.2012

Czyta się kilka minut

Vilkynie nad Niemnem, przeprawa promowa / Fot. Grażyna Makara
Vilkynie nad Niemnem, przeprawa promowa / Fot. Grażyna Makara

Tak się złożyło, że starszego rodzice posłali do szkoły litewskiej, a młodszego do polskiej. Z okrzykami „bij Litwina!” i „mušk Lenką!” (czyli „bij Polaka!”) ruszali na czele chłopięcych oddziałów. Jeden był Kozłowski, a drugi Kozlausakas. Podobno pomylenie się w nazwiskach przez osobę trzecią groziło ostrą awanturą. Nie przeszkadzało to jednak braciom: Polakowi i Litwinowi, mieszkać obok siebie, spędzać razem święta i trzymać do chrztu swoje dzieci. Jak widać, stosunki etniczne na Wileńszczyźnie nie łatwo jest wepchnąć w proste ramy.

Układanka

Łatwo za to założyć „konfliktowe okulary” i tak postrzegać tamtejszą rzeczywistość. Co prawda, początkowo miejscowi Polacy pytani o kontakty z Litwinami zapewniają, że wszystko dobrze, konfliktu nie ma. Jeśli się jednak chce, łatwo można usłyszeć, że Litwini to „czarne gęby”. Poganie. A po co na autostradzie między Wilnem a Kownem zrobiono pas zieleni? Żeby Litwini uciekając z powrotem do Kowna, drewnianych butów nie połamali (drewniane buty, czyli tradycyjne litewskie od dawna nienoszone klumpie, stały się negatywnym symbolem Litwinów).

Warto jednak rozmowę pociągnąć dłużej. Wtedy może się okazać, że osoba opowiadająca te „dowcipy” ma męża Litwina i żyje im się dobrze. I zdarza się, że dzieci do litewskiej szkoły chodzą.

– A po jakiemu pani w domu rozmawia? – pytam pani Haliny, 50-letniej mieszkanki Jowaryszek.

– Z dziećmi po polsku, ale mąż z dziećmi to po litewsku.

– A pani z mężem? – dopytuję.

– Różnie, ale jak się kłócimy, to najczęściej rosyjskie słowa słychać. Ten język najlepiej oddaje, co wtedy o nim myślę... – mówi pani Halina.

W tej mieszance językowej trudno się czasem połapać. Na Wileńszczyźnie znajomość polskiego, litewskiego i rosyjskiego to podstawa. Na ulicach wsi dominuje polski, mówią nim nawet Litwini. Nie jest to jednak język, jaki znamy, bo najczęściej mówi się: w mieszance polskiego, rosyjskiego, białoruskiego i litewskiego.

Msze święte odbywają się na dwa sposoby. W większych parafiach jedna jest po litewsku, kolejna po polsku. W mniejszych, gdzie wiernych jest mniej, bywają msze prowadzone w dwóch językach na przemian.

– Na święta, jak kościół stroić trzeba, to też problemu nie ma. Jeden rok Polacy stroją, drugi Litwini – opowiada pani Eugenia z Rudziszek. – Jakoś tak już jest, że robimy oddzielnie. Ale potem i tak wspólnie w procesji idziemy.

Wileńska układanka to nie tylko Litwini i Polacy. Ważnym elementem są też Rosjanie, rosyjski język i kultura. Nie jest to tylko język kłótni, żartuje się, że nawet w Kownie, najbardziej litewskim mieście na Litwie, im późniejsza godzina i im więcej wypitego piwa, tym bardziej człowiek zaczyna się zastanawiać, czy nie trafił do Rosji.

– Podobnie jest na zlotach motocyklowych – opowiada Tomasz, młody miłośnik jednośladów. – Na początku z głośników słychać tylko Rammstein i Metallicę. A jak już trochę impreza potrwa, to oczywiście rosyjski rock.

Łącznicy

Wielu przyjeżdżających na Litwę nie może odżałować tradycji bani.

– Jakoś tak się przyjęło, że nazywa się ją u nas ruską banią, ale czy ona rzeczywiście jest rosyjska? – mówi Artur, Karaim w średnim wieku.

I zaczyna opowiadać, jakie to wspaniałe: oczyszcza fizycznie i duchowo. Najlepiej to tak dwa, trzy razy w tygodniu. W przerwach wskakuje się do jeziora. Należy pić herbatę ziołową, nie czarną, w żadnym wypadku nie alkohol, bo odwadnia. Co prawda wielu chodzi do bani po to, by się upić, ale wtedy traci to sens.

– W łaźni wszyscy pocą się tak samo: Polacy, Litwini i Rosjanie – mówi Artur.

Mimo że na Litwie mieszka już tylko ok. 250 Karaimów, to zdają się być ważną częścią układanki.

– Ta różnorodność może być dla Litwy plusem – mówi Artur. – Im bardziej złożony system, tym bardziej elastyczny i tym łatwiej pokonuje przeszkody. Przykład? W czasie II wojny światowej Amerykanie mieli w oddziałach Indian, którzy odpowiadali za łączność. Nie dość, że szyfrowali wiadomość, to jeszcze podawali ją w swoim języku. Tymczasem Karaimi przez wieki pełnili rolę pośredników ze światem Wschodu. Gdy król czy książę wysyłał poselstwo do chana lub sułtana, to zawsze był tam Karaim.

Teraz już tej roli spełniać nie muszą, choć ubarwiają nieco Troki. Będąc tam, nie sposób nie spróbować kybynów – specjału kuchni karaimskiej. Od przewodnika turysta usłyszy też, że każdy karaimski dom ma trzy okna: jedno dla Boga, drugie dla księcia, trzecie dla siebie. To akurat z prawdą niewiele ma wspólnego, ale brzmi dobrze.

Trzy zespoły

Pan Adam, ojciec Artura, urodzony w 1926 r., opowiada, jak żyło się w przedwojennej Polsce. Związek Radziecki to większa część życia pana Adama, od ponad 20 lat jego krajem jest niepodległa Litwa. W Polsce było dobrze. Zresztą jak mogło być inaczej, skoro to czasy jego dzieciństwa? Za ZSRR nie tęskni, jako dyrektor fabryki dobrze widział, jak to państwo działało. A Litwa?

Pan Adam: – Teraz jestem na emeryturze, ciężej się żyje niż w czasach, gdy pracowałem. Ale narzekać nie mogę. Państwa się zmieniają, ale ludzie są tacy sami, ważne tylko, by jeden drugiego szanował. A tu wszyscy się szanują. Tak było za czasów mojego ojca, dziadka i wcześniej. Inaczej Karaimi tylu wieków by nie przetrwali.

Podziały podziałami, a grać trzeba – mówią muzycy z zespołów ludowych z Trok. Zespoły są trzy: litewski, polski i rosyjski. Składy w zasadzie też trzy: a jak ktoś zachoruje, wyjedzie, Litwinom zabraknie muzyka grającego na bębnie, to przyjdzie Polak, jak Polakom skrzypka – to znajdzie się Rosjanin, a jak rosyjska tancerka zwichnie kostkę, to nie zabraknie chętnych do pomocy Litwinek.

– Tak funkcjonujemy i tak nam dobrze. Po prostu wszyscy są tu potrzebni, żebyśmy w ogóle mogli coś zrobić – opowiada pani Aldona, zapraszając na próbę litewskiego zespołu Rodasta.

Wileńszczyzna, to system składający się z wielu przenikających się części, w którym granice etniczne – jeśli można o nich mówić – dzielą czasem jedną rodzinę. Przybyszowi z zewnątrz łatwo w tym wszystkim się pogubić i łatwo wejść w pozornie przejrzystą ścieżkę myślenia, która sprowadzi na manowce. Jeszcze łatwiej zafascynować się tym niecodziennym światem, gdzie bracia Kozłowski i Kozlauskas z miłością tłukli się na szkolnych przerwach. 


Piotr Oleksy jest doktorantem Instytutu Wschodniego UAM w Poznaniu, był uczestnikiem projektu „Małe przedmioty, duże historie”, finansowanego przez Polsko-Litewski Fundusz Wymiany Młodzieży.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 50/2012

Artykuł pochodzi z dodatku „Dobrze mieć sąsiada: Litwa