Ulica Karaimska

Każdy musi sam studiować zesłane przez Boga Pismo Św. w języku oryginału - bo to czyste, nieobarczone ludzką ingerencją Słowo Boże. Sam tylko Pięcioksiąg wystarcza, aby wyznaczyć wszystkie normy religijne.

04.07.2011

Czyta się kilka minut

Domy Karaimów w Trokach na Litwie, styczeń 2011 r. / fot. Marcin Żyła /
Domy Karaimów w Trokach na Litwie, styczeń 2011 r. / fot. Marcin Żyła /

Cała rzecz w tym, że i na Litwie, i w Polsce są wśród nich panny i starzy kawalerowie, którzy nie zakładają rodzin, a już zwłaszcza nie starają się o dzieci.

W 2011 r., 614 lat po przybyciu na ziemie polsko-litewskie pierwszych Karaimów, prof. Szymon Pilecki, przewodniczący Karaimskiego Związku Religijnego, jest tyleż zmartwiony, co pogodzony z tym, co nieuchronne: - Tendencja jest jednokierunkowa. Ubywa nas.

Dziewięć lat temu narodowość karaimską zadeklarowało w Polsce 45 osób, na Litwie - 273. A dekada, która upłynęła od ostatnich spisów powszechnych, to szmat czasu. Co teraz będzie?

- Grób i cisza - odpowiada Pilecki.

Ślady

Historia Karaimów zaczęła się raz na dobre i kilka razy na nowo. To opowieść o 1200-letniej wędrówce religii i jej ludu, po której ślady znikają tak szybko, jak nigdy wcześniej.

- Coraz częściej zdarzają się małżeństwa mieszane - dodaje prof. Pilecki, który kieruje najmniejszą oficjalnie uznaną wspólnotą wyznaniową w Polsce. - A Karaimem, zgodnie z tradycją, można się tylko urodzić.

Pomyśleć, że jeszcze jakiś czas temu w wielu miejscach świata można było spotkać Karaimów z różnych krajów i epok, niczym podróżników w czasie.

W Paryżu - dziedziców bogatych Karaimów krymskich, uciekinierów przed bolszewikami. W Izraelu - imigrantów z byłego ZSRR, którzy 30 lat temu przenosili się tam, gdzie lepiej się żyje. W Stambule - potomków osadników przybyłych do miasta zaraz po zdobyciu go przez Osmanów, mieszkańców dzielnic Karaköy i Hasköy. W Rosji - Karaimów, którzy rozjechali się po kraju po wcieleniu doń Krymu. W Polsce - przesiedleńców po ostatniej wojnie, z Halicza, Łucka i Wileńszczyzny.

I wreszcie w Trokach, miejscu urodzenia prof. Pileckiego, przed wojną kipiącym w tyglu religii i narodowości miasteczku Wileńszczyzny. Tam, na wąskiej szyjce lądu, który zabrał trochę miejsca jeziorom Galwe, Tataryszki i Łuka, wzdłuż znaczonej jednopiętrowymi, drewnianymi domkami Karaimu gatve, między budynkiem starej poczty a Zamkiem na Wyspie, była Karaimszczyzna.

Przedwojenne Troki... Im człowiek starszy, tym lepiej je pamięta.

Lidia Maszkiewicz ma 90 lat. Kiedy zapytać  ją o "tamte Troki", jaśnieje na twarzy. Opowiada z lekko zamglonymi, wpatrzonymi w jeden punkt oczami: - Tu wszyscy mieszkaliśmy wspólnie. W gimnazjum uczyliśmy się z katolikami, prawosławnymi, Tatarami i Żydami. Kiedy na religię przychodził ksiądz, dawano wybór: mogliśmy zostać w klasie, odrobić lekcje albo iść na obiad do domu. A że na świadectwach musiał być stopień z religii, chodziliśmy na lekcje do naszej świątyni, kienesy.

Mała, pochodząca z XVIII w. kienesa znajduje się naprzeciwko domu pani Lidii. Nieogrzewany i zamykany na zimę budynek oddziela od ulicy brama z karaimskim herbem, stylizowanym wizerunkiem krymskiej twierdzy Czufut-Kale. Są i tacy, którzy mówią, że godło przedstawia zamek Witolda w Trokach.

To właśnie wielki książę Witold w 1397 r. sprowadził z Krymu 483 karaimskie rodziny i osiedlił je w Trokach, a potem także w innych miejscowościach na pograniczu Litwy z państwem krzyżackim. Ich domy stały najbliżej zamku, stąd przekonanie, że Karaimi stanowili straż przyboczną władcy. Już 13 lat po przybyciu do Trok walczyli pod Grunwaldem.

Gdyby teraz wyjść przed dom Lidii Maszkiewicz, stanąć na środku pustawej ulicy Karaimskiej, spojrzeć ku obu jej końcom, wzrokiem można by ogarnąć cały karaimski świat, który Trokom jeszcze pozostał: odnowioną kienesę, skromne muzeum i drewniane domy, w których teraz mieszka już tylko kilku Karaimów. Większość przeniosła się do Wilna.

- Teraz nie ma się u nas komu modlić - mówi pani Lidia. - Nasz prezes jest stary, młodzież to ludzie mający po 50 lat. Rozkład nabożeństw mam w internecie: raz na miesiąc zjeżdżamy się na modlitwy do Wilna.

Począwszy od maja Troki zapełniają się turystami. Jeśli przyjedzie ktoś z Turcji, pani Lidia ucina sobie z nim pogawędkę: - Nie rozumiem wszystkich słów po turecku, ale gdy mówię po karaimsku, dogadujemy się od razu - mówi tłumacząc fenomen przetrwania rodzimego języka. - Tatarzy, którzy przybyli na Litwę mniej więcej w tym samym czasie co my, szybko zapomnieli swojego języka. Oni jednak byli jeńcami bądź uchodźcami, podczas gdy naszych przodków sprowadzono całymi rodzinami. Jeszcze przed wojną w domu rozmawiało się po karaimsku.

- Nasz język pochodzi z grupy języków tureckich - wyjaśnia prof. Pilecki. - Podobieństwo do tatarskiego pozwalało Karaimom występować w charakterze negocjatorów wysyłanych przez Litwę na niespokojne pogranicza. Wykupywali jeńców z niewoli tatarskiej i tureckiej.

Na reputację lojalnych żołnierzy i zdolnych mediatorów Karaimi zapracowali jeszcze na Krymie. Tam obsadzono nimi miasto-twierdzę Czufut-Kale niedaleko Pałacu Chana w Bachczysaraju. Bywało, że krymscy władcy szukali w Karaimach rozjemców we własnych, wewnętrznych sporach. W dowód zaufania powierzyli im opiekę nad mennicą.

Tatarskim tropem Karaimów wyruszył kilka lat temu na Litwę Karl-Markus Gauss, Austriak od lat opisujący najmniejsze narody Europy. Trafiał pod adresy nieistniejących stowarzyszeń, a swoich rozmówców uporczywie pytał, czy karaimskość i tatarskość to aby nie to samo. Poniósł porażkę - do czego zresztą przyznał się w książce - a na Litwie do dziś prostują niektóre nieścisłości.

Proszę jasno napisać: żadni z nas Tatarzy ani Żydzi - podkreślają Karaimi.

Gaussa można usprawiedliwić. W Wilnie trudno odnaleźć karaimskie organizacje, a podawany przez wiele źródeł adres jednego ze stowarzyszeń odsyła na dalekie przedmieścia miasta, do zwykłego bloku, w którym, owszem, mieszkają Karaimi, ale prywatnie.

Jest jednak przynajmniej jeden trafnie zdiagnozowany przez pisarza wątek, który w rozmowach z Karaimami powtarza się stale. Dzieje karaimizmu to bowiem historia bezustannej walki o potwierdzenie własnej tożsamości, najczęściej kwestionowanej przez tych, z czyjej religii się wywodzą - przez Żydów.

Razem czy osobno

- Etnicznie pochodzimy od Chazarów, ludu tureckiego zasiedlającego między VII a XII w. tereny między Morzem Czarnym a Kaspijskim i dolne Powołże - mówi Szymon Pilecki.

Ale historia karaimskiej religii zaczyna się na terenach dzisiejszego Iraku od wystąpienia niejakiego Anana, syna Dawida z Basry, który w drugiej połowie VIII w. sprzeciwił się żydowskiemu rabinizmowi i wezwał wiernych do oparcia się wyłącznie na Starym Testamencie. Co do tego, kogo wezwał - Żydów czy Karaimów - trwa spór. Choć Anana uważa się zwykle za twórcę doktryny karaimskiej, niektórzy doszukują się wcześniejszych źródeł tej religii. Np. u esseńczyków, najżarliwszych w owym czasie spadkobierców ducha kapłańskiego i prorockiego w całym judaizmie. Angielski orientalista i podróżnik Richard Pococke pisał w XVIII w.: "starożytnych esseńczyków dziś nazywamy karaimami", a Szymon Szyszman, który życie poświęcił badaniom historii własnej religii, dopowiadał: "karaimizm już w momencie swego pojawienia się stanowił dziedzictwo przeszłości". Jedno jest raczej pewne: nazwa "Karaimi" pochodzi od arabskiego kara - czytać.

- Trzy największe wyznania monoteistyczne - judaizm, chrześcijaństwo i islam - powstały w oparciu o Stary Testament - tłumaczy prof. Pilecki. - Każde ma dodatkowe księgi i prawa, które często mają charakter dominujący. A u nas jest Stary Testament - i nic, ale to nic więcej.

Pięcioksiąg, Księgi Proroków i Pisma pozostają więc jedyną podstawą wiary - kompletnym i doskonałym Słowem Bożym. Jej dogmaty streścić można krótko: świat stworzył jeden Bóg, który przykazania objawił Mojżeszowi i innym prorokom; trzeba czekać na przyjście Zbawiciela; umarli zmartwychwstaną.

- Anan nakazał Karaimom indywidualnie studiować Stary Testament i nie polegać na żadnych autorytetach - mówi profesor. - Od dziecka uczyliśmy się więc hebrajskiego, i to w sposób konieczny nie tylko do czytania, ale również i interpretacji tekstu.

Każdy musi studiować zesłane przez Boga Pismo Święte w języku oryginału - bo to czyste, nieobarczone ludzką ingerencją Słowo Boże. Sam Pięcioksiąg wystarcza, aby wyznaczyć wszystkie normy religijne.

- Kiedy byłem mały, w kienesie w Trokach co sobotę odczytywano fragment Starego Testamentu. Najpierw w oryginale, a potem po karaimsku. Chętnych do czytania modlitw było wtedy wielu, dlatego prawo odczytania niektórych, bardziej uroczystych, kupowano na specjalnej licytacji. Pomocnik hazzana, duchownego prowadzącego modlitwę, podawał jej tytuł, a chętni do czytania deklarowali kwotę, którą byli skłonni uiścić.

Początki nowej religii były ascetyczne. Pierwsi Karaimi ubierali się w ciemne ubrania i mało jedli. Współżycie męża z żoną było ograniczone do jednego aktu na dobę, całkowicie zakazane w czasie świąt, w dniach wolnych od pracy i ogólnie w ciągu dnia.

Szybko znaleźli swoją społeczną niszę. Jako oczytani i świetnie znający języki, uzyskali dostęp do dworów i twierdz lokalnych władców. Pośredniczyli w korespondencji między naukowcami żydowskimi i arabskimi. W ciągu kilku stuleci niektórzy dorobili się fortun (część badaczy - np. Szyszman - twierdzi, że upadek religii karaimskiej rozpoczął się właśnie odwrotem od ascetyzmu).

Przez Azję Mniejszą i Iran przewędrowali na Krym. Kiedy pod koniec XVIII w. półwysep zajęła Rosja, naukowcy z niedalekiej Odessy poprosili Karaimów: przedstawcie nam się.

Ci wybrali Abrahama Firkowicza, młynarza z Łucka, który szybko awansował do rangi jednego z najbardziej uczonych członków społeczności: zlecili mu szukanie rękopisów i przepytanie starszych ludzi. To w dużym stopniu Firkowiczowi, "karaimskiemu Kolbergowi", który następnie przez 30 lat podróżował po Europie, Bliskim Wschodzie i północnej Afryce w poszukiwaniu karaimskich śladów, zawdzięczamy wiedzę na temat ich dziejów.

Po śmierci Firkowicza w 1847 r. rozpoczęła się jednak dyskusja co do autentyczności jego kolekcji. Karaimi mówią o tym: niesprawiedliwe ataki. - Żydzi chcą wykazać, że Firkowicz był fałszerzem, posługują się jednak naciąganymi i niedorzecznymi argumentami. Ponieważ jest ich więcej niż nas i mają większe zasoby finansowe, są skuteczniejsi. Badacze karaimscy już ponad sto lat temu wykazali bezpodstawność tych oskarżeń - tłumaczy Pilecki.

- To kontrowersyjny temat - przyznaje Anna Sulimowicz, turkolożka z UW, tłumaczka Orhana Pamuka i redaktorka karaimskiego czasopisma "Awazymyz". - Obie strony wybierają ze zbiorów Firkowicza tylko to, co przystaje do ich tez. Sami Karaimi nie mają możliwości profesjonalnego prowadzenia badań.

- Mając świadomość wspólnych korzeni wiary z Żydami, Karaimi zawsze czuli się kimś odmiennym - ciągnie Sulimowicz. - Z kolei ze strony żydowskiej mieliśmy często do czynienia z polityką zamykania i otwierania drzwi. Czasem Karaimi byli dla nich Żydami, a czasem - heretykami. Po upadku ZSRR niektórzy wyjechali do Izraela - uczynili tak jednak z pobudek ekonomicznych. Do dziś traktują Izrael jak miejsce, w którym można się dorobić i kiedyś wrócić do Rosji czy na Ukrainę. Na razie korzystają z tego, że dzieci mogą się tam nauczyć hebrajskiego.

- Na co dzień jednak stosunki z żydowskimi sąsiadami nigdy nie były napięte. Zawzięte, ale merytoryczne dyskusje z żydowskimi teologami dotyczyły głównie Starego Testamentu - uzupełnia Szymon Pilecki.

W ubiegłym wieku to właśnie w Trokach domknął się rozdział wspólnej litewskiej historii obu narodów. Jeszcze za niepodległej Polski przyjeżdżali tam uczeni z Niemiec i Włoch - do dziś pamięta się pewnego profesora, który mierzył mieszkańcom głowy i pobierał krew do badań, by sprawdzić, czy Karaimi są Żydami. Wyrokiem nazistowskich uczonych Karaimów w Trokach oszczędzono. Ale gdy obok zabijano ich żydowskich sąsiadów, woda dobrze niosła odgłosy strzałów.

- Po drugiej stronie jeziora stały domy letnie kolejarzy - opowiada Lidia Maszkiewicz. - Kilka tygodni wcześniej zaczęli przywozić wszystkich Żydów z Wileńszczyzny. W przeddzień z każdego domu wezwano jednego mężczyznę: do kopania rowów pod jakiś kabel, tak mówiono. Tymczasem zabili wszystkich jednego dnia. Grzebali ich, jak kto upadł. Wieczorem ten kopiec ziemi aż się podniósł, i jęk ogromny słychać było z ziemi, bo tam niektórzy przeżyli. Dopiero potem przyjechali Niemcy z Wilna i zalali ten kopiec wapnem. I z trockich Żydów nie został nikt.

Spowiedź bez gwarancji

Dziś polscy Karaimi spotykają się na modlitwach tylko kilka razy do roku - zawsze w mieszkaniach: na Tymbył chydży, czyli karaimską Wielkanoc, lub na wypadający zwykle jesienią Dzień Odpuszczenia Grzechów - Boszatłych kiuniu.

- U nas każdy spowiada się bezpośrednio przed Bogiem - mówi prof. Pilecki. - Taka spowiedź trwa przez wieczór i cały następny dzień, z przerwą na sen. W tym czasie Karaimi całą dobę poszczą i na stojąco modlą się o odpuszczenie win. Wierzą, że Bóg im te winy wybacza - choć pewności nigdy nie mają.

Anna Sulimowicz, działająca w świeckim Związku Karaimów Polskich, szacuje, że w Polsce jest obecnie ok. 200 osób, które albo są Karaimami, albo mają karaimskie pochodzenie.

- Po zorganizowaniu we Wrocławiu wystawy "Karaimi w dawnej fotografii", która objeżdża właśnie Polskę, zgłaszają się na nasze forum www.karaimi.org kolejni potomkowie Karaimów. Już od dawna karaimskość jest częściej definiowana przez kulturę i czynnik etniczny niż przy pomocy religii. Dzięki temu ma szansę przetrwać.

W 1997 r. urzędy statystyczne Polski i Litwy odpytały we wspólnym badaniu wszystkich żyjących na ich terenie Karaimów. Przepytano 406 osób, powstał jedyny chyba na świecie tak szczegółowy wywiad z wszystkimi członkami narodu mieszkającymi w obu krajach. Z tabelek wynika, że połowa Karaimów ma wyższe wykształcenie, zaś prawie jedna trzecia z tych, którzy mieszkają w Polsce, urodziła się na Wschodzie, najczęściej na Wileńszczyźnie. Tylko 34 proc. polskich Karaimów przyznało, że ich małżonkowie są również Karaimami. Zrzeszeni w dwóch związkach, mają własne pismo ("Awazymyz"), wydawnictwo, zespół folklorystyczny i stronę internetową.

Jedyną własność polskich Karaimów stanowi cmentarz wspólnoty na warszawskiej Woli. Aby wejść, trzeba znać kod do kłódki w bramie. Na niewielkim terenie, wciśniętym między garaże a zajezdnię autobusową, siedemdziesiąt pięć nagrobków. Obok resztki po ściętym niedawno po apelu Szymona Pileckiego drzewie, które zagrażało mogiłom.

A dla tych, którzy pozostali, 29 września 2011 r. rozpocznie się nowy karaimski rok, 5772 od stworzenia świata przez Pana Boga.

Korzystałem z książki Szymona Szyszmana "Karaimizm", wyd. Bitik, Wrocław 2005.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Marcin Żyła jest dziennikarzem, od stycznia 2016 do października 2023 r. był zastępcą redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”. Od początku europejskiego kryzysu migracyjnego w 2014 r. zajmuje się głównie tematyką związaną z uchodźcami i migrantami. W „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 28/2011