Starunia

Nie zobaczymy tu potoków spływającej lawy, ale możemy zostać ochlapani błotem. Poczujemy też zapach ropy naftowej i przekonamy się, jak historia naturalna może się spleść z industrializacją.

12.09.2022

Czyta się kilka minut

Wulkan błotny w Staruni, Ukraina. Kilka niewielkich kraterów powstało po trzęsieniach ziemi, na terenie, z którego kiedyś pozyskiwano  mieszaniny węglowodorów. Obok płonie ulatniający się gaz ziemny. / KATERINA RADŁOWSKA
Wulkan błotny w Staruni, Ukraina. Kilka niewielkich kraterów powstało po trzęsieniach ziemi, na terenie, z którego kiedyś pozyskiwano mieszaniny węglowodorów. Obok płonie ulatniający się gaz ziemny. / KATERINA RADŁOWSKA

Wulkany kojarzą nam się ze zniszczonymi antycznymi miastami, gorącą magmą, skalistymi wyspami, tsunami czy odwołanymi lotami. To dobre skojarzenia, jeśli myślimy o wulkanach magnowych, występujących na powierzchni lub pod wodą. Istnieje jednak inny typ wulkanów, które wiążą się z ropą naftową i industrializacją, a zamiast magmy i pyłów – wyrzucają błoto. I mogą powstać z dnia na dzień.

Historia najbliższego polskiej granicy wulkanu błotnego zaczyna się w Rumunii, na styku Zewnętrznych i Wewnętrznych Karpat Wschodnich. Co kilka dekad obserwuje się tam wzmożenia sejsmiczne, ale do najpoważniejszego w dziejach regionu trzęsienia ziemi doszło 4 marca 1977 r. Wstrząsy o sile 7,4 stopnia w skali Richtera poczyniły ogromne zniszczenia, przyniosły śmierć przeszło tysiąca osób, a drżenie ziemi można było odczuć w południowej Polsce czy głęboko w Rosji. W połowie drogi zaś między Lublinem a epicentrum, 34 km od Iwano-Frankiwska, na obszarze borysławsko-pokuckiego zapadliska przedkarpackiego, w ciągu nocy wyrósł wulkan.

Najpierw go poczujemy

Daleko mu do wulkanów z najczęstszych wyobrażeń i próżno zadzierać głowę, żeby zobaczyć jego krater i unoszące się dymy. Raczej będziemy się do niego przedzierać przez chaszcze, a potem spoglądać pod nogi i najpierw go poczujemy, a dopiero potem zobaczymy.

Objawił się 100 metrów od zabudowań wsi Starunia na wzniesieniu zwanym Fabryką. Początkowo był to metrowy stożek, przypominający termitierę, z maleńkim kraterem, wypluwającym błoto i śmierdzące gazy. Przez kolejne lata rozwijał się i dziś jest to 8 czynnych i 12 nieczynnych kraterów. W miejscach aktywnych wulkan wyrzuca nie tylko ilasto-piaszczystą maź, ale i pluje ropą. Materiały, opalizujące kolorami tęczy, spływają w dół. Takie minipotoki liczą od 10 do 60 m i w żaden sposób nie zagrażają ludności.

Miejscowi, przynajmniej do niedawna, mieli jednak ambiwalentny stosunek do wulkanu: obawiali się wyziewów i stronili od niego. Naukowcy przebadali okolicę i oprócz charakterystycznych gazów wulkanicznych, zawierających m.in. siarkowodory, czy bąbli gazu ziemnego, wykazali nieznacznie tylko podwyższoną radiację, niemającą wpływu na zdrowie. Okoliczna fauna i flora zdaje się mieć na ten temat odmienne zdanie i wokół kraterów nie spotkamy ani ptaków, ani drobnych gryzoni. Wokół stożków nie rośnie też trawa, co przypomina do złudzenia ślady po sporych ogniskach.

I choć wulkan ten nie jest czymś niespotykanym nawet w Karpatach, wart jest uwagi. Po pierwsze, w odróżnieniu od innych rumuńskich wulkanów błotnych, wypiętrzenie w Staruni było tylko częściowo naturalne, bo dynamika procesów, zainicjowana trzęsieniem ziemi, współzależała od istniejących tu podziemnych szybów i sztolni. Naocznym dowodem tej kooperacji przyrody i przemysłu jest tzw. wieczny ogień, na który natrafimy nieopodal. Nie jest on bezpośrednio związany z wulkanem i od 30 lat nieprzerwanie płonie w miejscu, w którym kiedyś znajdowała się rura, odprowadzająca gaz ziemny. Inaczej niż w przypadku słynnych tureckich Ogni Chimery, nie doszło do samozapłonu i raczej, jak w turkmeńskich Wrotach Piekieł, to człowiek podpalił wydzielający się tu gaz. Ale to pokazuje, że sam wulkan, jak i prawie niewidoczna dziś pokopalniana infrastruktura stanowią unikalny kompleks, łączący historię naturalną z dziejami industrializacji.

Po drugie, wulkanczik, czyli wulkanik, jak pieszczotliwie nazywają go badacze, okazał się bardzo czułym wskaźnikiem procesów sejsmicznych, zachodzących w promieniu aż 6 tys. km. Przekonano się o tym już w 1979 r., kiedy po trzęsieniu ziemi we Włoszech, 60 m na zachód od istniejącego już staruńskiego krateru, pojawił się kolejny, a w 1981 r., po wstrząsach w Iranie, wypiętrzyły się cztery następne.

Nasza Alaska

Starunia nie zawsze była cichą, dwutysięczną wsią – od drugiej połowy XIX w. do lat 30. XX w. liczyła się na górniczej mapie Galicji i Lodomerii. Wydobywano tam wosk ziemny, który najpierw za Stanisławem Staszicem zwano woskiem górskim, choć szybko rozpowszechniła się stosowana do dziś nazwa ozokeryt (od gr. „śmierdzący wosk”). Początkowo z tej mieszaniny węglowodorów, po oczyszczeniu, odlewano świece; taki materiał był dużo tańszy od wosku pszczelego.

Ale prawdziwy boom na tę kopalinę rozpoczął się w latach 80. XIX w., gdy elektryk Sebastian Ziani de Ferranti zaczął używać papieru nasączonego ozokerytem jako izolatora dla przewodników. Rozwiązanie to wykorzystano do zabezpieczenia transatlantyckiego kabla i zapotrzebowanie na ozokeryt pikowało. Na świecie głównym miejscem jego wydobycia był okręg borysławski oraz nieco mniejszy, choć liczący się, rejon Staruni. I tu właśnie, chaotycznie i gęsto, nieraz po dwa na działce o powierzchni 10 metrów kwadratowych, powstawały szyby kopalniane i wyrobiska.

Na żyły czy pokłady tej substancji można było natrafić stosunkowo płytko, bo od 10 do 25 m pod ziemią i ok. 1870 r. naliczono w okolicy 100 starych studni i wyrobisk oraz 70 nowych szybów. Eksploatowano ok. 50 z nich, wydobywając rocznie do kilku ton ozokerytu z każdego. Wizja dużych zysków ściągnęła do Staruni Niemców i na początku XX w. oszacowali oni, że tutejsze zasoby mogą wynosić nawet 1 mln ton. W dwudziestoleciu międzywojennym substancja ta zaczęła jednak tracić na znaczeniu, a wobec okolicznych, rentowniejszych złóż gazu i ropy, jej wydobycie przestało się opłacać. Równocześnie zagłębia Galicji przestały się liczyć w skali globalnej i nikt już nie nazywał tutejszych miast i wsi „naszą Klondike” czy „naszą Alaską”, także dlatego, że nowo wytyczona granica podzieliła ową „naszość”. Mimo to po II wojnie światowej w okolicach ­Staruni ­Sowieci kontynuowali wydobycie i ostatnią z ­kopalń zamknięto w 1960 r. Szacuje się, że łącznie wyeksploatowano mniej niż procent dostępnego surowca. I dziś wulkan błotny co i rusz wypluwa drobiny ozokerytu, przypominając o tych zasobach.

Nosorożec celebryta

Starunię, bardziej nawet niż kopaliny, rozsławiły jednak odkrycia paleontologiczne i na imię tej miejscowości natkniemy się m.in. w londyńskim Muzeum Historii Naturalnej. Znajduje się tam gipsowy odlew nosorożca włochatego, tzw. „drugiego”, wydobytego właśnie w Staruni. Oryginał wyeksponowano w krakowskim Muzeum Przyrodniczym, gdzie stał się symbolem i wizytówką tej instytucji. I nie ma co się dziwić, bo jest to jedyny na świecie kompletny, ze skórą, mięśniami, organami wewnętrznymi i szkieletem, okaz tego wymarłego w końcówce epoki lodowcowej gatunku.

W gablotach krakowskiego muzeum ustawiono także „trzeciego” oraz „czwartego” nosorożca ze Staruni, ale żaden z nich nie zachował się już w całości. Przy czym historia tych odkryć jest nieprosta i, jak twierdzi prof. Stefan W. Alexandrowicz, niejednoznaczna. Zdaniem geologa z AGH losy zwierząt musiały być powiązane z jakąś zmienną, np. klimatyczną. Wielu badaczy przyjęło też hipotezę powodzi oraz materialnej przegrody, znajdującej się w Staruni, na której zatrzymywałyby się zwłoki, przykrywane później ilastą skałą.

Obecność węglowodorów i soli – w okolicy odkryto aż 11 rodzajów solankowych wód mineralnych – sprzyja procesowi fosylizacji, a więc beztlenowemu kamienieniu. W ten sposób powstały niegdyś złoża węgla i tak też nosorożce i mamut ze Staruni nie rozłożyły się i przekształciły w częściowe skamieliny. Badacze z Iwano-Frankiwska, którzy prowadzili tam wykopaliska na przełomie lat 70. i 80., twierdzili, że do paleontologicznej intrygi mogli przyłożyć się również ówcześni ludzie, budujący pułapki, w które wpadały zwierzęta. Za takim scenariuszem miały przemawiać odkryte w okolicy ślady różnych osad, ale późniejsze badania sugerowały, że ślady te są znacznie młodsze od szczątków nosorożców.

Uporządkujmy historię tych znalezisk – na które z pewnością wpływ wywarł „czynnik ludzki”. W ostatnich dekadach XIX w. nieopodal Staruni, przy ujściu potoku Rynne do Wielkiego Łukawca, odkryto „pierwszego” nosorożca włochatego i szczątki mamuta. Nikt się nimi nie zainteresował i wrzucono je do nieużywanego szybu i zasypano. Po kilku latach nad Rynnem działało już przedsiębiorstwo z Hamburga i jego pracownicy w 1907 r. trafili na te same szczątki. Tym razem mieli świadomość doniosłości znaleziska, które ostatecznie trafiło do Muzeum im. Dzieduszyckich we Lwowie, choć nie obyło się bez zamieszania i jeden z robotników wyciął kawałek skóry mamuciej, aby uszyć z niej buty. Sprawa trafiła do sądu i nakazano zwrot przywłaszczonego fragmentu.

Na tym się nie zakończyło – prof. Maciej Kotarba z AGH w jednej ze swoich prac cytuje list starosty lokalnego powiatu Seweryna Wasilewskiego do namiestnika Galicji Andrzeja Potockiego, wychwalający dyrektora kopalni, który przekazał „bez żadnego wynagrodzenia” okaz „nie tylko bardzo doniosłej wartości naukowej, ale i wartości realnej”. Dalej zaś Wasilewski prosił, aby takiego dobrodzieja uhonorować tytułem Cesarskiego Radcy i Krzyżem Orderu Franciszka Józefa.

Przerwa na wojnę

Mimo perypetii znaleziska trafiły w końcu do gablot i do dziś pozostają w zbiorach lwowskiego muzeum przyrodniczego. Wtedy też zrobiło się głośno o Staruni jako miejscu obfitującym w skarby historii naturalnej. Wybuch I wojny światowej przerwał badania i wrócono do nich dopiero po dekadzie. Region został włączony do Polski, ale krakowscy uczeni, pod kierownictwem Eugeniusza Panowa z AGH, długo zabiegali o środki. W końcu, wsparci przez Fundusz Kultury Narodowej, pojawili się w 1929 r. Poszukiwania zaczęli latem, a w październiku odnaleźli w kawernie wypełnionej ropą i solanką świetnie zachowanego, kompletnego nosorożca. „Drugi” miał nawet kępki sierści.

Po 1944 r. Starunia znalazła się w Ukraińskiej Socjalistycznej Republice Radzieckiej i Polacy mieli utrudniony dostęp do tamtejszych stanowisk badawczych. Dopiero po 1992 r., już w niepodległej Ukrainie, krakowscy naukowcy, przy wsparciu logistycznym uniwersytetu w Iwano-Frankiwsku, mogli wrócić, a do badaczy z AGH dołączyli też członkowie PAN-u. Niedawno zaś naukowcy z Iwano-Frankiwska powołali tam Ukraiński Narodowy Rezerwat Geologiczny „Starunia” i wespół z mieszkańcami organizują „Park epoki lodowcowej”, aby uczyć najmłodszych oraz ściągać turystów.

Niestety rosyjski atak na Ukrainę uniemożliwia, przynajmniej na razie, kontynuację badań i działalność popularyzatorską. Potwierdzono natomiast, że wulkan reaguje nie tylko na wstrząsy naturalne, ale też przemysłowe i kiedy wydarzają się silne tąpnięcia kopalniane, jego aktywność wzrasta w sposób mierzalny. Okolice Staruni zaś to także na południe: Przełęcz Tatarska i Worochta (w linii prostej ok. 50 km), Jaremcza (25 km), Delatyn (20 km) oraz na północ lotnisko w Iwano-Frankiwsku (ok. 25 km). Wszystkie te miejsca zostały ostrzelane przez Moskwę m.in. z broni hipersonicznej.

Na razie jeszcze nie badano reakcji błotnego wulkanu w Staruni na takie wstrząsy, ale, jak twierdzi Katerina Radłowska z katedry ekologii na uniwersytecie w Iwano-Frankiwsku, „taki wpływ bez wątpienia istnieje – i wymaga zbadania”. ©

Bardziej niż kopaliny Starunię ­rozsławiły odkrycia ­paleontologiczne, m.in. szczątki ­nosorożców włochatych, żyjących 35-40 tys. lat temu. Na zdjęciu: „drugi” nosorożec, zachowany w najlepszym stanie, zakonserwowany w występujących tu ozokerycie i soli kamiennej, odkryty w 1929 r.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 38/2022