Stan strachu

Ewa Nalewajko, socjolog i politolog: Przez wpisanie katastrofy smoleńskiej w kod kulturowy, w którym wielkie znaczenie odgrywa doznana krzywda, cierpienie za innych i mit barbarzyńskiej Rosji, Polacy zyskują spokój. Ów kod kusi wizją odrodzenia, możliwego przez wstawiennictwo Pierwszego Pasażera, który w zaświatach patronuje "naszej" prawdzie. Rozmawiała Elżbieta Isakiewicz

01.02.2011

Czyta się kilka minut

Elżbieta Isakiewicz: Polacy wychodzą na ulice nie z powodu podwyżek cen, tylko z przekonania, że były prezydent zginął w zamachu. Stosunek do katastrofy smoleńskiej, który ustawia nas po stronie "prawdziwych patriotów" albo "zaprzańców", wydaje się ważniejszy niż cieńszy portfel. Dlaczego populizm socjalny ma mniejsze wzięcie niż "bogoojczyźniany"?

Ewa Nalewajko: Badałam populizmy współistniejące z demokracją w krajach postkomunistycznych. We wszystkich państwach tego regionu przeważają populizmy tożsamościowe, w które wpisuje się ten nazwany przez panią "bogoojczyźnianym". Sprawcą jest historia: wojny, przesuwające się granice, podzielone narody pozbawione państwowości, błąkające się grupy etniczne. A populizm żywi się resentymentem, poczuciem krzywdy. Jak to ujął Norman Davies, pokrzywdzeni mają większą potrzebę mitu usprawiedliwiającego klęskę.

Społeczeństwa Europy Wschodniej są przesiąknięte mitami i kulturą konfliktu. A polska specyfika to nie tylko resentyment, który domaga się jakiejś szczególnej zapłaty za rany, od Europy również, ale i wyrazistsze niż gdzie indziej odwoływanie się do mitów romantycznych, mesjanistycznych. Węgrom czy Czechom nigdy nie przyszło do głowy, że są Chrystusem Narodów czy Przedmurzem Cywilizacji.

Ale konflikt, rywalizacja różnych punktów widzenia są istotą demokracji.

Zgoda: demokracja liberalna jest przestrzenią stworzoną do wyrażania sprzeczności, ale po to, żeby je uzgadniać, szukać rozwiązań. Do tego celu służą specjalne procedury prawne, reguły prowadzenia negocjacji i zawierania kompromisu, który potem jest honorowany lub renegocjowany. Konflikt daje więc tu podstawy do szukania porozumienia. A kultura konfliktu, także w wydaniu polskim, jest zdominowana przez motyw walki, zwycięstwa. Tu oponent jest wrogiem, któremu demonstracyjnie nie podaje się ręki. Takie rozumienie konfliktu jest antydemokratyczne i ma prowadzić do wykluczenia przeciwnika.

Debata sejmowa na temat katastrofy smoleńskiej przyniosła punkty partii, która lansuje tezę o zamachu i wizję utraty przez Polskę niepodległości. Dlaczego tyle milionów Polaków chce się bać?

Ależ ci ludzie chcą się nie bać! Katastrofa smoleńska obudziła w nich strach egzystencjalny. Zygmunt Bauman nazwał ten psychologiczny mechanizm "syndromem Titanica", który krąży nad współczesnymi społeczeństwami niczym widmo zagłady: oto okazuje się, że na każdego z nas, bez przyczyny i uprzedzenia może spaść niewyobrażalne, niczym nieusprawiedliwione nieszczęście. Przecież skoro spadło na wybrańców losu: mądrych, zamożnych, lepszych, sławnych, to tym bardziej jesteśmy zagrożeni my - zwykli zjadacze chleba. A więc trzeba uczynić wszystko, żeby temu zapobiec. W pierwszych dniach po katastrofie ludzie gromadzący się pod Pałacem Prezydenckim tak tłumaczyli mediom to, co się stało: "Widać Bóg się zagniewał. Pokarał". I podobnie jak w czasie średniowiecznej zarazy, zaczęli wznosić modły, stawiać krzyże, żeby Go obłaskawić. Krzyże neutralizowały strach, były jak tarcza obronna, pomost rzucony między srogim niebem a strwożoną ziemią.

Rolą przywódców państwa w takiej sytuacji jest odbudowanie poczucia bezpieczeństwa, pokazanie, że ono gruntu nie straciło. Jeśli wtedy pojawia się ktoś, kto obwieszcza: "oni wam tego nie zapewnią, bo to oni odpowiadają za katastrofę", strach - co także zauważył Bauman - poszerza swoje terytorium o lęk przed nikczemnikami, ludźmi bez moralności. W stanie porażenia strachem łatwo zawierza się obietnicy: "Wiem, gdzie tkwi zło. Oni zdradzili, ale nie jesteście sami, ja was nie opuszczę". Paternalizm, podobnie jak teorie spiskowe, są charakterystyczne dla różnych odmian populizmu, szczególnie dla tożsamościowego.

Zatem ci, którzy im się poddają, paradoksalnie, mniej się boją. Role wroga i obrońcy zostają rozdzielone. Siły jasności stają naprzeciwko siłom ciemności.

A dlaczego, co też obserwowaliśmy podczas debaty sejmowej, nie próbują uciszyć strachu, wysłuchując argumentów drugiej strony? Czemu odrzucają fakty, racjonalizację?

Bo przez wpisanie katastrofy w kod kulturowy - w którym tak wielkie znaczenie odgrywa doznana krzywda, gotowość ponoszenia cierpienia za innych i mit mocarstwowej, barbarzyńskiej Rosji - zyskują spokój. Ów kod kusi wizją odrodzenia, tego nieodłącznego elementu romantycznej misji, możliwego także przez wstawiennictwo Pierwszego Pasażera, który w zaświatach patronuje "naszej" prawdzie. Dopuszczenie do świadomości argumentów drugiej strony mogłoby tylko na nowo wzniecić niepokój, zresztą, ile są warte argumenty nikczemników?

Trzeba jednak zdawać sobie sprawę, że większość z tych 20-25 proc. Polaków utwierdzonych w wizji zamachu odmawia słuchania wyjaśnień z poczucia bezsilności wywołanej brakiem dostatecznych informacji w pierwszym okresie po tragedii. Inna znacząca część społeczeństwa broni się przed chaosem informacyjnym i eskalacją konfliktu na szczytach władzy, wyłączając telewizory. Ci ludzie czują przesyt, powiadają: "Mnie to już nie obchodzi, życie musi się toczyć, dosyć ma swojego powszedniego bólu". Kolejna grupa - około jedna trzecia z nas - obserwuje postęp w śledztwie, uznając, że poznanie prawdy jest coraz bliższe i bez względu na formę będzie jakimś katharsis.

Bada Pani również zachowania polityków. Czy działania Jarosława Kaczyńskiego to wykalkulowana gra?

Nie oceniam ich wyłącznie jako działań socjotechnicznych. Jego styl uprawiania polityki nazwałabym jednak infantylnym. Jest coś dziecięcego w postawie: "A ja mam swoją prawdę i będę walczyć z całym światem, dopóki nie usłyszy mojego krzyku, mojego tupania, dopóki się nie zmęczy i nie ustąpi". Lider PiS nie tylko manipuluje otoczeniem na wzór dziecka, instynktownie manipulującego światem dorosłych. Umiejętnie dobiera narzędzia potrzebne do legitymizacji swojej wizji państwa i rządzenia, co może sprawiać wrażenie, że jest rasowym politykiem. A są to narzędzia z populistycznego repertuaru mitów i resentymentów, na tyle skuteczne, że przyciągają miliony wyborców.

Za tą skutecznością nie idzie jednak dojrzałość polityczna, bo przywódca polityczny powinien wskazywać kierunek prowadzący do lepszej przyszłości, a Jarosław Kaczyński każe swoim zwolennikom stać w zaklętym miejscu. Zapętlenie w totalnej nieufności, czujności, w nieustannym lęku przed zdradą, spiskiem - zamyka wyjście.

Belgijska filozofka Chantal Mouffe twierdzi, że źródeł współczesnego populizmu należy upatrywać w zacieraniu się ideologicznych granic między partiami demokratycznymi. Gdy nie ma wyraźnych różnic programowych, ludzie dążą do jakiejś nowej formy identyfikacji, co wykorzystują populiści. Podziela Pani ten pogląd?

Tak. Za irlandzkim politologiem Peterem Mai­rem dołączyłabym jeszcze jedną przyczynę: zanik pewnych funkcji partii politycznych jako instytucji pośredniczących między elitami a masami. Te zachodnie stały się głównie narzędziem rekrutacji funkcjonariuszy państwa, tracąc społeczny słuch. W przestrzeni między masami a elitami powstała luka, w której pojawiają się przywódcy głoszący, że ten stan zmienią i nie będzie już podziału na MY i ONI, bo ONI przestaną dominować. Także w Polsce powszechna świadomość rozejścia się życia z polityką i niechęć do stylu, w jakim się ją uprawia, ogromnie wpływają na zachowania obywatelskie.

Po katastrofie smoleńskiej wielu komentatorów twierdziło, że ludzie dostrzegli w ofiarach przedstawicieli państwa i czcząc ich pamięć, jakby zaczęli okazywać temu państwu szacunek. To nieprawda. Według mnie ci wysocy urzędnicy, posłowie, prezesi w oczach przeciętnego Kowalskiego przestali reprezentować państwo w momencie śmierci, dlatego zostali z powrotem włączeni do narodowej wspólnoty. A państwo stało się jeszcze bardziej obce.

Jednak populizm tożsamościowy to nie tylko domena Polski i tej części Europy. Austria miała swojego Haidera, Francja - Le Pena, a ostatnie wybory do Parlamentu Europejskiego pokazały, że ten rodzaj populizmu nabrał na znaczeniu.

Ale jest kontrolowany przez system demokratyczny, nie dominuje. Zarówno we Francji, jak i w Austrii, demokracja umiała się przed nim obronić. Tymczasem w Polsce trwa wciąż zmaganie się stylów uprawiania polityki: pluralistycznego, nastawionego na szukanie kompromisu i równowagi, oraz populistycznego, którego cechą jest szukanie skrajności, konfliktu. Niestety to on dość silnie określa politykę i narzuca reguły gry. Klincz, jaki obserwujemy u nas, powoduje nasycenie polityki granicznymi odczuciami, bo atakowani, siłą rzeczy, wchodzą na to samo emocjonalne pasmo i dostosowują się do bardziej wyrazistego stylu populistów.

Czy nie warto spojrzeć na ten populizm z innej strony? W nieukształtowanej demokracji niejeden może się dzięki niemu włączyć we wspólnotę. I ten, który stracił pracę, i ten, z którego wnuk się śmieje, że "moherowy beret" - przynajmniej wyjdą na ulicę, będą mieli poczucie udziału w jakimś zadaniu.

Nawet jeśli się zgodzimy, że konflikt, o którym mowa, ma genezę w politycznych i ekonomicznych błędach transformacji, to populistyczne uczestnictwo w zbiorowym krzyku o naprawienie krzywd, choć dzieje się na scenie publicznej, nie ma nic wspólnego ze społeczeństwem obywatelskim. Obywatelskość to jest tworzenie, tu jest czysta destrukcja. Obywatelskość to jest zadzierzganie więzi społecznych, tu jest ich przecinanie. Proszę zauważyć, że mitologizacja 10 dnia każdego miesiąca, jakby tragedia zaczynała się od nowa i od nowa zdradzali zdrajcy, ten cały rytuał utrwalania pamięci emocjonalnej, domaganie się pomników, czyli "naszych" miejsc świętych, odbywa się przez zawłaszczanie wspólnego czasu i przestrzeni. "Nasza" lepsza moralnie strefa demonstracyjnie wyrejestrowuje z tej przestrzeni "nie naszych". Kult "naszości" jest zaprzeczeniem wspólnoty obywatelskiej.

Tylko że populizmem grzeszą wszyscy. Donald Tusk także skoncentrował się na sercach Polaków: mamy wojenkę z dopalaczami i pedofilami, nie mamy reform.

Populizm nieodłącznie towarzyszy przedstawicielskiej demokracji, po części został przez nią wygenerowany i nie można się go pozbyć. Co więcej: może być pożyteczny w modelowaniu procesów społecznych i politycznych. Jeśli rządzący odwołują się do głosu ludu, rozumianego jako obywatele, to taka populistyczna postawa dobrze służy legitymizacji władzy. Demokratą populistycznym był w tym znaczeniu np. Tony Blair. Starał się budować system, który miał pozostawać w stałej komunikacji z vox populi, a w którym rząd utworzony z przedstawicieli partii o odmiennych opcjach miał realizować swoją politykę, korygowaną w stałym kontakcie z rządzonymi. W takim modelu podstawą polityki jest zgoda spluralizowanych elit społeczeństwa.

W populizmie narodowym, tożsamościowym, pokutuje mit jedności, monolitu: jedna opcja wypowiada się w imieniu całego narodu, kwestionując prawo do innego spojrzenia na sprawy kraju. Stąd ta frazeologia: "naród jest oburzony", "lud jest poniżony", choć ten naród to konglomerat, patchwork, tygiel. To dlatego mit jedności - dzieli, przepoławia.

Więc populizm Tuska jest lepszy od populizmu Kaczyńskiego?

Tak, o ile bliżej mu pluralistycznego stylu uprawiania polityki. Zgadzam się przy tym z tezą prof. Radosława Markowskiego, że ukształtował się już nowy, trwały podział socjo-polityczny, tak przepastny, że próby zasypywania go nie przynoszą efektu. To podział, któremu podporządkowują się inne podziały, chociażby te dotyczące kwestii ekonomicznych. Tu chyba należy szukać odpowiedzi na zadane przez panią na początku pytanie, dlaczego ludzie nie wychodzą na ulice z powodu podwyżek cen żywności.

I co dalej?

Może, jak sugerował prof. Markowski, należy wziąć przykład z Holendrów, którzy jakiś czas temu stwierdzili, że są wśród nich zarówno katolicy, jak i protestanci, a także niewierzący, i nie ma powodu, żeby próbowali nawracać na swoje poglądy innych? Ponieważ wszyscy płacą podatki, postanowili zinstytucjonalizować swoje odmienności według reguł tego, co nazywa się "funkcjonalnym federalizmem". Wypracowali sposoby kontaktów i współpracy na szczeblu państwowym dwóch głównych filarów tej federacji: umownie mówiąc, świeckiego i religijnego, po to, żeby każdy miał zagwarantowane swoje środki komunikowania, jak i przestrzeń kulturową. I nienawiść w tym kraju nie zawiaduje polityką.

A jeśli z naszego klinczu wyjdzie zwycięsko styl wykluczający?

Demokracja to proces ciągłego budowania demokracji. Myśmy w tym budowaniu rzeczywiście znaleźli się na zakręcie, ale nie sądzę, że staniemy się krajem autokratycznym. A jeśli nawet tak by się stało, to po takim wahnięciu wrócilibyśmy do demokratycznego nurtu. Z perspektywy 20 lat wolności widać, że potrafiliśmy nieźle sobie z nią radzić i stworzyliśmy stosunkowo silne państwo.

Za chwilę wkroczymy w gorączkę kampanii wyborczej - żniw dla populistów.

Wie pani, dlaczego mam nadzieję, że nie będą zbyt udane? Bo nie da się bez końca utrzymywać społeczeństwa w tak silnym napięciu emocjonalnym. Człowiek na dłuższą metę źle znosi gorączkę, nawet ci, którzy teraz mają rozhuśtane emocje, będą potrzebowali wyciszenia. Mój optymizm płynie też z obserwacji młodych ludzi, studentów: jednego dnia biegną pod ambasadę chińską, zbierają podpisy w sprawie wolnego Tybetu, innego podpisują się pod protestem przeciwko gwałceniu praw zwierząt, trzeciego organizują się, żeby wspomóc niepełnosprawnego kolegę. Nawet nie wiedzą, że tworzą społeczeństwo obywatelskie. Gdy im to mówię, dziwią się: "Jak to, przecież ja nigdzie nie należę". To już jest ich styl życia, w którym jest miejsce na upominanie się o wartości uznawane w życiu publicznym, nakazujący patrzeć dalej niż czubek własnego nosa. Ruchy populistyczne zniechęcają ich do polityki, co widać choćby po gwałtownym spadku zainteresowania studiami politologicznymi, ale z tej obywatelskiej przestrzeni już ich nie wyrzucą.

Prof. Ewa Nalewajko jest socjologiem i politologiem z Instytutu Studiów Politycznych PAN i Collegium Civitas. Badaczka populizmu w demokracji, mitów w polityce, systemów partyjnych, a także partii politycznych i zachowań ich przywódców.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 06/2011