Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Wiemy o sześciu osobach, które do poniedziałku 4 października zmarły na polsko-białoruskiej granicy, częściowo na skutek polityki Alaksandra Łukaszenki oraz polityki Mateusza Morawieckiego. Śmierci będzie niestety więcej, gdyż nie słabnie upór obu rządów – w próbie destabilizacji sąsiedniego państwa, z cynicznym wykorzystaniem ludzi (Białoruś), oraz w narażaniu tych samych ludzi na utratę zdrowia i życia (Polska). Cofając ich do granicy w zimnie i ciemnościach, wywożąc w trudno dostępne miejsca albo odmawiając wysłania karetki, nasza władza wykonawcza wydzieliła z osób pod jej jurysdykcją grupę, o której życiu decyduje sama. Stało się to wbrew prawu. To najgroźniejszy taki precedens w historii demokratycznej Polski.
Według rządu przedłużony właśnie o dwa miesiące stan wyjątkowy w pasie przygranicznym to konieczność i jedyny sposób zatrzymania białoruskich działań, które ministrowie nazywają już „wojną hybrydową”. I choć władza ma tu swoje racje, od początku kryzysu na granicy widać, że zarządzanie nim to, oprócz kwestii związanych z bezpieczeństwem, również inny cel: utwierdzenie Polaków w przekonaniach o zagrożeniu, jakie przynoszą ze sobą migranci i uchodźcy, oraz o bezkompromisowości rządu.
Gdyby było inaczej, grupy Afgańczyków spod Usnarza Górnego nie trzymano by w sierpniu tak długo na oczach opinii publicznej; nie wprowadzono by całkowitego zakazu działania organizacji pozarządowych w strefie stanu wyjątkowego; dziennikarzy zaś przydzielono by np. do jednostek wojska i Straży Granicznej, aby mogli – podobnie jak w czasie operacji zbrojnych – z tej pozycji relacjonować wydarzenia. Inna polityka jest możliwa. Pokazują to choćby przykłady jawniejszej polityki Łotwy i Litwy, gdzie również wprowadzono stan wyjątkowy, lecz władze i opozycja pozostają zgodne co do jego celów i sposobów działania służb.
Reportaż Bartosza Rumieńczyka: A Polacy to nie uciekali, nie jeździli za robotą? Oni też chcą na Zachód – mówi mi miejscowy kierowca. I dlatego początkowo nawet faceci pijący piwo na ławeczce w Krynkach kryli uchodźców.
W Polsce wybrano spuszczenie kurtyny i politykę przeciw życiu, o którego ochronie kolejne rządy Zjednoczonej Prawicy grzmią od lat, wspierane m.in. przez chór duchowieństwa katolickiego. Niezważanie na wstyd i wręcz fanatyczne – jeśli słuchać słów i obserwować zaciętą mimikę ministra Mariusza Kamińskiego, który podczas niesławnej konferencji nie powstrzymał się nawet przed zaprezentowaniem twardej pornografii – koncentrowanie się na zagrożeniu ze strony Kremla i Łukaszenki przyniesie krótkotrwały polityczny efekt. Ostatecznie dołączy jednak do innych dowodów słabości naszego państwa, i to na kilku poziomach. Na pograniczu białoruskim organizacje pozarządowe są zmuszone w ukryciu pomagać ludziom na skraju hipotermii. Żal wielu lat budowania struktur profesjonalnej Straży Granicznej, która od kilku tygodni bierze udział w procederze wciąż nielegalnych wywózek migrantów. Zadziwiająca jest niemoc Polskiego Czerwonego Krzyża.
Coraz więcej migrantów i uchodźców trafiających do Białorusi wie o warunkach na granicy i pytania o ich odpowiedzialność za los swój i najbliższych przy planowaniu podróży są oczywiście uprawnione. Jednak diaboliczna polityka Łukaszenki oraz – zwłaszcza – nieludzkie postępowanie strony polskiej skutkują czymś jeszcze: poczuciem dojmującej bezradności wśród tych z nas, którzy, niezależnie od swojego stosunku do PiS-u czy migrantów, czują, że także w ich imieniu na granicy białoruskiej wyrządzana jest ludziom krzywda. Dla swojego politycznego dobra rządzący powinni więc pamiętać, że skutkami bezradności bywają gniew i chęć zmiany.
Marysia Złonkiewicz, aktywistka Grupy Granica: Niektórzy migranci i uchodźcy są wyrzucani przez Straż Graniczną jeszcze po stronie polskiej, w jakimś trudno dostępnym miejscu. Po to, żeby ich zniechęcić.