Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Bez wątpienia Bronisław Geremek byłby dobrym przewodniczącym Parlamentu Europejskiego. Ale czy na pewno głosowanie na Geremka należało uznać za niemal patriotyczny obowiązek polskich deputowanych do PE? I czy na pewno wybór Josepa Borella oznacza dramatyczny regres Unii?
Geremek nie mógł wygrać, bo takie są reguły decydowania w Strasburgu. Nie inne obowiązują zresztą w Warszawie: jeśli w rządzie SLD szefem resortu finansów nie zostaje Leszek Balcerowicz, wszyscy rozumieją, że powodem jest ten podstawowy demokratyczny wymóg, by kandydat na ministra miał za sobą stosowną większość. Geremek jej nie miał i nie miałby jej nawet, gdyby wszyscy polscy posłowie głosowali na swojego rodaka. W Parlamencie Europejskim, jak w każdym parlamencie, obowiązują zasady większościowe. W przypadku wyboru przewodniczącego przyjęto ich zmodyfikowaną, bardziej konsensualną, wersję: działa mianowicie koalicja dwóch największych klubów - po to by przewodniczący mógł łatwiej symbolicznie uosabiać całość zgromadzenia. Profesor Geremek, mimo wszelkich swych zalet, nie miał na to szans.
Argumentacja naszych liderów politycznych, że należy - mimo poważnych różnic - głosować na Geremka ze względu na ważny interes narodowy, jest groteskowa. Czy Geremek jako przewodniczący powinien albo/i mógłby faworyzować polskie interesy? Dopuszczałby częściej do głosu deputowanych z Polski? Poddawałby pod głosowanie wnioski opracowane przez polskich deputowanych poza kolejnością? Przecież to absurd.
Wybór Polaka na to stanowisko miałby znaczenie prestiżowe. To dużo, ale to tylko tyle - polskie interesy w Unii nie miałyby się od tego ani lepiej, ani gorzej. Czyli z punktu widzenia tychże interesów sytuacja byłaby dokładnie taka sama jak teraz, gdy przewodniczącym został Portugalczyk.