Sport to życie

Pozwala zachować zdrowie. Uczy solidarności i braterstwa, ale też koncentracji i świadomości własnego ciała. Najwyższa pora wrócić na boisko, bieżnię, halę czy stok.

06.09.2021

Czyta się kilka minut

Siłownia plenerowa na bulwarze Bohdana  Grzymały-Siedleckiego. Warszawa, 11 kwietnia 2021 r. / /   ADAM BURAKOWSKI / REPORTER
Siłownia plenerowa na bulwarze Bohdana Grzymały-Siedleckiego. Warszawa, 11 kwietnia 2021 r. / / ADAM BURAKOWSKI / REPORTER

A pan jak ze sportem stoi?

– Nooo… Bieganie, rower… – przebąkuję nieśmiało.

– Bieganie, rower – w głosie Ireneusza Kani słyszę lekkie rozczarowanie. – Cóż, to trudno będzie wytłumaczyć, co to jest sport – wzdycha.

Hop na drzewko

Ireneusz Kania, rocznik 1940: tłumacz, poliglota, autor przekładów z kilkunastu języków, w tym z sanskrytu, tybetańskiego i pali. Specjalista w dziedzinie buddyzmu i kabały. Oraz – ciężarowiec.

– Sport to u mnie sprawa organiczna – mówi, gdy spotykamy się w jego krakowskim gabinecie. – Ruch sprawiał mi radość od dziecka. Jako chłopcy kilometrami ganialiśmy za rajfą, obręczą rowerową bez szprych, którą toczyło się odpowiednio wygiętym drutem. To była nasza pierwsza dyscyplina.

Drugą mogły być skoki spadochronowe.

– Jako sześciolatek wszedłem na dach naszej piętrowej kamienicy i skoczyłem ze znalezionym gdzieś parasolem. Spadłem do ogródka, prosto na drzewko brzoskwiniowe – wspomina Kania.

Jego rodzinny Wieluń był tuż po wojnie cichym miasteczkiem. Ruch na świeżym powietrzu ­stanowił jedyną, oprócz książek i zbierania znaczków, rozrywkę. – Byłem specjalistą od chodzenia po drzewach. Miałem siłę, skoczność, nie bałem się przestrzeni. Stąd wzięła się sprawność fizyczna – opowiada.

Tuż za dyskobolem

Ireneusza Kanię chciałem zapytać o rzadziej dziś używane słowa: „sprawność”, „tężyzna”, „wychowanie przez sport”. Bo w jego życiu to właśnie sport – choć nie wypełniał całego czasu – bywał motorem zmian.

W wieku 14 lat został wyrwany z domu. Z powodów zdrowotnych kolejne trzy i pół roku mieszkał głównie w sanatoriach. Wspomina: – Zrobiłem się silny. Podciągałem się na drążku z obciążeniem. W skoku z miejsca w 1962 r. miałem trzy trzynaście. Nieformalny rekord Polski dzierżył wtedy Edmund Piątkowski, słynny dyskobol – skakał trzy dwadzieścia pięć.

W sanatorium sięgnął po oszczep – niemal bez treningu rzucał 50 metrów.

– W wieku 17 lat przeszedłem poważną operację. Gdy zdjęli mi opatrunki, przeraziłem się. Połowy mnie nie było. Rehabilitant namawiał do ćwiczeń: „podnieś nóżkę, zegnij rękę”. Wiedziałem, że jeśli na tym poprzestanę, pozostanę półsprawnym człowiekiem. Zacząłem więc podnosić ciężary. Mieliśmy w pokoju froterkę starego typu, duży drąg z żeliwnym zakończeniem. Ważył 11 kilo. Po miesiącu koledzy wyzwali naszego rehabilitanta, żeby stanął ze mną do zawodów w podnoszeniu froterki. Na lewą rękę był remis, po 30 razy ją podnieśliśmy – a na prawą go pobiłem.

Ta sprawność, ruchliwość, była cechą całego pokolenia: – Dziś maturzyści skaczą przeciętnie trzy pięćdziesiąt, trzy siedemdziesiąt. W 1959 r. w mojej klasie maturalnej na dwunastu chłopców tylko dwóch nie skakało w dal pięciu metrów – wspomina Kania. – Nota bene, poszli potem na księży.

Od chodzenia do biegania

Natalia Tomasiak, rocznik 1986, dopiero kilka lat temu związała się ze sportem profesjonalnie.

– Od dziecka byłam ruchliwa i energiczna, ale nie trenowałam nic zawodowo – opowiada. – Pochodzę z Krynicy-Zdroju. To małe miasto, więc łapałam się tego, co było dostępne przy szkole: tenis, ­taekwondo, grałam w koszykówkę w lokalnym klubie sportowym.

Choć góry miała tuż obok, chodzić po nich zaczęła dopiero pod koniec studiów. – Nie miałam towarzyszy do chodzenia. Ale miałam samochód. Para, z którą dzieliłam wynajmowane mieszkanie, chodziła po górach. Nie byliśmy najlepszymi przyjaciółmi, ale układ był czysty: dzięki mnie oni mogli jeździć w góry na Słowację, dzięki nim ja nie chodziłam sama.

Na forach internetowych Natalia znalazła towarzyszy do dłuższych wypraw. Z poznanymi w sieci ludźmi była na Spitsbergenie. Ale samo chodzenie po górach z czasem przestało być wyzwaniem.

– Zaczęłam się wspinać, ale nie do końca mi szło. Złapałam kontuzję kolana, musiałam rzucić pracę w branży turystycznej i szukać czegoś stacjonarnego. Tak trafiłam do dużej firmy produkującej sprzęt sportowy, która wspiera rozwój biegów górskich – mówi Natalia.

Do zawodów namówili ją znajomi. Od samego początku zajmowała wysokie miejsca.

Dwanaście i pół

– Martwy ciąg – wie pan, co to jest?

Ireneusz Kania w swoim kameralnym gabinecie demonstruje energiczny ruch. – To się sztangę ciągnie tylko o, tak, do wyprostu. To sprawdzian surowej siły. Przysiad ze sztangą na karku. Wyciskanie klasyczne. I wyciskanie na leżąco – wymienia konkurencje ciężarowe, które uprawiał kilkadziesiąt lat, głównie w klubie Armatura Kraków.

Sztangą zajął się, gdy przyjechał do Krakowa na studia. Pomogła mu w tym wszechstronność: – Ćwiczyłem rzut dyskiem, rzut oszczepem, wieloskoki z miejsca. Sześciobój atletyczny, czyli: pływanie na krótki dystans, sprint, rzut kulą oburącz za głowę, dwa boje ciężarowe – podrzut i rwanie – i pięcioskok z miejsca.

W tym ostatnim był, znowu, bezkonkurencyjny – skakał czternaście i pół metra: – Nie byłem tylko dobrym sprinterem. Na setkę miałem dwanaście i pół sekundy.

– Do sztangi trzeba mieć szybkość i koordynację. Przy rwaniu ciężar trzeba błyskawicznie przenosić nad głowę – Kania wstaje i demonstruje kolejny ruch.

Okno na świat

W pracy Natalia poznała obecnego partnera. Wiosną urodził się im syn. Teraz oboje prowadzą w Krynicy-Zdroju pensjonat. Pomysł był taki, by przeznaczyć go głównie dla sportowców, ale rynek jest jeszcze w Polsce za mały.

Natalia się śmieje: – Ja w sporcie jestem siłą wykonawczą, nie patrzę na listy startowe, po prostu biegnę. Przemek – wspiera, analizuje, ma olbrzymią wiedzę.


CZYTAJ TAKŻE

ROZMOWA Z ROBERTEM KORZENIOWSKIM: Sport to integralna część życia i narzędzie jego nauki. Wyparliśmy to >>>


Przemysław Ząbecki urodził się kilka kilometrów od Spały, najważniejszego w Polsce ośrodka przygotowań olimpijskich.

– Nie byłoby sportu, gdyby mój tata nie był mistrzem szkoły w dyscyplinach wszelakich. Gdyby nie ciocia, biegająca w Wawelu Kraków, w latach 80. jedna z najlepszych polskich zawodniczek na sto metrów przez płotki. Albo jej mąż, sześciokrotny złoty medalista na 400 metrów przez płotki…

I brat Przemka – uczeń szkoły mistrzostwa sportowego, później zawodnik Skry Warszawa. Skoczek wzwyż, o którym mówiono, że jest nadzieją olimpijską. W domu Przemka wywieszało się flagi w czasie transmisji z igrzysk, wspólnie przeżywało zwycięstwa. W okolicy Spały nie było zaskoczeniem, że wuefu w liceum uczy Jacek Nawrocki, obecny trener polskich siatkarek.

Ząbecki: – Spała to było okno na świat, miejsce, gdzie mogłem spotykać ludzi, których znałem z telewizji. Baza naszych siatkarzy, sztangistów. Zdarzało się, że jechałem na rowerze, a tu obok trenował Robert Korzeniowski, obok niego, też na rowerze, trener Kisiel nadawał tempo.

Teraz Przemka pochłonął świat biegów górskich. Pasja do tego sportu połączyła go z Natalią. Towarzyszy jej podczas wypraw na najważniejsze zawody tej dyscypliny na świecie.

Powrót czterdziestolatków

Natalia Tomasiak: – Gdybyś 10 lat temu zapytał mnie, co będę robiła w życiu, zobaczyłbyś wystraszoną życiem dziewczynę, która nie miała pojęcia, co ją czeka, łapała się każdego zajęcia, byle tylko stłumić lęk, że nie będzie miała za co żyć. A dzięki rozwojowi sportowemu zaczęłam też rozwijać się zawodowo.

Kiedy była mała, chciała być panią od wuefu. – Teraz jestem już trenerem personalnym, mogę prowadzić zawodników, organizować treningi, a zimą – wyjścia skiturowe. Sport to już całe życie – mówi Natalia. – Kiedy codziennie nie wyjdę z domu, nie zrobię treningu, zaczynam być sfrustrowana. Sport nakręca mnie na inne działania.

Z perspektywy prowadzących pensjonat, Przemek z Natalią mają dobry punkt obserwacyjny.

– Przyjeżdżają rodzice z małymi dziećmi – mówi Przemek. – I jest jak kiedyś: dzieci są ciągle w ruchu, mają kilka żyć w ciągu dnia, właściwie wystarczy je tylko nakarmić. Ale ze starszymi jest już kłopot. Zimą rodzice mają problemy z wyciągnięciem ich na narty. Kiedyś barierą było to, że rodzice nie mieli pieniędzy. Dzisiaj pieniądze są, ale dzieci nie chcą.

Przemka niepokoi jeszcze jedno: że dziś nic się już nie da zrobić pod blokiem. Kiedyś to tam – na podwórku, nawet nie na wuefie – odbywały się najważniejsze zawody.

– Do sportu wraca pokolenie lat 80. i 90., które „miało się gdzie wybiegać” – mówi. – W międzyczasie mięśnie się nam zapuściły, ale mamy je wyrobione. Tylko co będzie z dziećmi, które dziś dorastają?

Gdzie się podział sport

Reżim treningowy zawodowych sportowców wygląda dziś tak, że ci najlepsi poza samym sportem nie mają już czasu na nic innego.

– Takie gladiatorstwo zdrowia nie daje – ono zdrowie odbiera – mówi Kania. – Po pięciu latach obciążenia organizm musi zacząć odmawiać posłuszeństwa. Dziś niemal każdy z wielkich ciężarowców ma za sobą po kilka operacji.

Choć po zadomowieniu się w Polsce dużych sieci supermarketów sportowych sprzęt stał się naprawdę dostępny, trzeba się sporo natrudzić, aby np. zacząć trenować lekką atletykę. W dużym mieście otwartego dla wszystkich stadionu szukać można już tylko ze świecą. W Krakowie, niemal milionowym mieście pełnym młodych ludzi, są tylko dwa boiska lekkoatletyczne: niedostępne dla amatorów boisko AWF oraz Wawelu Kraków, gdzie z ulicy można wejść, jeśli uśmiechnie się do portiera.

Sport amatorski, w praktyce, w Polsce już nie istnieje.

Same zalety

– A szkoda – mówi Ireneusz Kania – bo właśnie taki sport uczy solidarności i braterstwa. W sporcie profesjonalnym może widać to jeszcze podczas igrzysk, ale zwykle jest odwrotnie. Zwłaszcza sport zespołowy często rozbudza szowinizm. A jeśli braterstwo – to tylko ze „swoimi”.

To często powtarzane oczywistości: sport pomaga zachować sylwetkę i zdrowie, zwiększa poczucie pewności siebie, redukuje stres, poprawia sen, uczy przywództwa, odpowiedzialności i funkcjonowania w grupie (wbrew pozorom, dotyczy to nie tylko dyscyplin zespołowych), wzmacnia cierpliwość, dyscyplinę i uczy radzić sobie z niepowodzeniami.

– Z natury byłem dzieckiem roztrzepanym, roztargnionym – tłumaczy Kania. – Sport nauczył mnie koncentracji. I znajomości własnego ciała – trzeba wiedzieć, jak funkcjonuje organizm, jak nim kierować, gdzie są jego słabe i mocne strony. Jeżeli się tego nie opanuje, nic się w sporcie nie osiągnie.

Słowa twarde

Pytam o inny aspekt rywalizacji – jej bezpośredniość, brutalność.

– Gdy zrobiłem coś źle, oczekiwałem od kolegów, żeby mi o tym powiedzieli. Bywało, że używali mocnych słów. Nic w tym złego – mówi Kania. – W życiu publicznym doszło dziś do zachwiania proporcji, przechyłu w stronę łagodności i czułości. Spokojnie, we wszystkim trzeba mieć miarę! Nieraz mocne słowo mobilizuje do pracy nad sobą. Z tą łagodnością, w języku również, nie wolno przesadzać. Sport z definicji nie jest łagodny. To jest agṓn, walka.

Powoli musimy kończyć spotkanie, bo Kania pakuje się do wyjazdu na urlop do Grecji („pływam tam po parę kilometrów dziennie”). Nie przeszkadza mu, że kończy się lato?

Znów spogląda rozczarowany: – Wręcz przeciwnie. Latem trwa dla mnie sezon lekkoatletyczny. Jesienią i zimą mam sezon sztangowy, wiosną przesiadam się na rower, ćwiczę biegi, skoki, rzuty…

Kania na chwilę przerywa.

– Nie lubię pływać na basenach, są dla mnie za małe.©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Marcin Żyła jest dziennikarzem, od stycznia 2016 do października 2023 r. był zastępcą redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”. Od początku europejskiego kryzysu migracyjnego w 2014 r. zajmuje się głównie tematyką związaną z uchodźcami i migrantami. W „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 37/2021