Społeczeństwo jako igrzyska śmierci

Nie potrzebujemy wojen czy totalitarnej władzy – i bez tego umiemy wyobrazić sobie obywateli rozwiniętych państw, którzy gotowi są ryzykować życie i zdradzać przyjaciół, by odzyskać finansowe bezpieczeństwo.

01.11.2021

Czyta się kilka minut

Kadr z serialu „Squid Game” / NOH JUHAN | NETFLIX
Kadr z serialu „Squid Game” / NOH JUHAN | NETFLIX

Choć można się spierać, czy „Squid Game” jest najlepszym serialem tego roku, trzeba przyznać, że jest najniezwyklejszym tegorocznym fenomenem serialowym. Produkcja z Korei Południowej opowiada o grupie ludzi, którzy „dostają szansę”, by wydobyć się z poważnych problemów finansowych, biorąc udział w serii zawodów, w których karą za klęskę jest śmierć. I okazała się nie tylko najchętniej oglądaną propozycją Netfliksa już w dziewięćdziesięciu państwach, ale także najpopularniejszym serialem w historii tej platformy.

Hwang Dong-hyuk przez ponad dekadę nie zdołał zainteresować swoim scenariuszem żadnego producenta – wszystkim pomysł wydawał się zbyt dziwaczny i nierealistyczny. A teraz pobił pełne gwiazd, wysokobudżetowe produkcje platformy, takie jak „The Crown”. Skąd ten fenomen?

Przemieleni przez system

Przypomina się niezwykły sukces innej produkcji z Korei Południowej: filmu „Parasite” (2019) Joon-ho Bonga. Najpierw zatriumfował na festiwalu w Cannes, a następnie jako pierwszy nieanglojęzyczny film w historii sięgnął po Oscara w kategorii „najlepszy film roku”. Obie produkcje mierzą się z tym samym problemem: dramatycznymi nierównościami społeczno-ekonomicznymi, rozrywającymi w miarę egalitarne i bardzo spójne społeczeństwo współczesnej Korei. Temat jest doskonale zrozumiały i wywołuje żywe emocje nie tylko w Korei i Azji Wschodniej, ale także w Europie i obu Amerykach.

Główny bohater „Squid Game”, Gi-hun, bez problemu mógłby być znajomym gnieżdżącej się w piwnicznym mieszkaniu rodziny Kimów z „Parasite”. Mężczyzna ma czterdzieści kilka lat, dzieli niewielkie mieszkanie z matką. Żona zostawiła go i zabrała ich córkę. Gi-hun pracuje jako szofer, faktycznie utrzymuje go jednak matka – większość pieniędzy, jakie zarabia, pochłania obsługa piętrzących się długów.

Gi-hun, podobnie jak rodzina Kimów, wie, że z finansowego dołka nie wydobędzie się nigdy, choćby pracował po 16 godzin na dobę. Ratunku szuka w tym, co go w tę pożałowania godną sytuację wpędziło: w hazardzie. W pierwszym odcinku kradnie pieniądze matce, wygrywa sporą sumę obstawiając wyścigi konne, następnie ją traci – wydarzenia te prowadzą Gi-huna do pozornie przypadkowego spotkania w metrze, które pchnie go na drogę do tytułowej, śmiertelnie niebezpiecznej gry.

Wśród konkurentów Gi-huna do głównej nagrody nie brakuje podobnych do niego desperatów. Jest wśród nich Abdul, nielegalny imigrant z Pakistanu z rodziną na utrzymaniu, któremu szef miesiącami nie wypłacał należnego wynagrodzenia za pracę; Sae-byeok, uciekinierka z Korei Północnej, potrzebująca pieniędzy, by przez granicę przeprowadzić rodziców; umierający na nieuleczalną chorobę Il-nam; Sang-woo, niegdyś szanowany pracownik sektora finansowego, dziś objęty śledztwem w sprawie defraudacji pieniędzy klientów.

Każdy reprezentuje inną twarz wykluczenia i biedy we współczesnej Korei – i nie tylko tam, bez problemu możemy sobie wyobrazić odpowiedników Gi-huna czy Abdula w Stanach, Francji albo Polsce. Bohaterowie „Squid Game” to osoby, które system społeczno-polityczny wykorzystał, przemielił i wypluł. Bardziej niż solidarność łączy ich desperacja.

Gracze (ci, którzy przeżyli) mają okazję, by odejść po pierwszej z serii konkurencji – makabrycznej wersji zabawy „Raz, dwa, trzy, Baba Jaga patrzy”, w której osoby poruszające się w nieodpowiednim momencie giną ostrzeliwane z broni automatycznej – ostatecznie wracają jednak do gry. Podwieszona pod sufitem pomieszczenia, gdzie w więziennych warunkach skoszarowani są gracze, wielka przeźroczysta świnka-skarbonka, zapełniająca się pieniędzmi wraz ze śmiercią każdego zawodnika, stanowi zbyt silną pokusę, by ktoś w takiej sytuacji jak Sang-woo czy Gi-hun mógł się jej oprzeć.

Walka na żywo

Podobną desperacją przepełniona była piwnica Kimów z „Parasite”. Bohaterowie znaleźli z niej jednak cudowne – jak się im do pewnego momentu wydawało – wyjście: posiłkując się kłamstwem i oszustwem obsadzili wszystkie możliwe płatne pozycje w domu rodziny z klasy wyższej, Parków. Bong portretuje tę sytuację w tonie surrealistycznej groteski – z każdą kolejną sceną coraz bardziej mrocznej i makabrycznej.

W „Squid Game” opowieść o nierównościach i pękającym społeczeństwie utrzymana jest w zupełnie innej konwencji: sur­vivalowego horroru. A ściślej – wariantu tego podgatunku, gdzie grupa bohaterów zostaje wrzucona w grę, w której nawet jeśli można sporo wygrać, to ryzykuje się tym, co najcenniejsze: własnym życiem.

Ostatnie dwie dekady obrodziły wieloma podobnymi filmowymi obrazami. Za przełomowy i wyznaczający trend uznaje się na ogół japoński film „Battle Royale” (2000) Kinjiego Fukasaku. Akcja rozgrywa się w bliskiej przyszłości, w której po gospodarczym załamaniu Japonią rządzi totalitarna władza, sięgająca po ekstremalne środki dla walki z niepokojami społecznymi, w tym z przestępczością młodzieży. Co roku władza wysyła grupę uczniów w wieku licealnym w oddzielone od świata miejsce, najlepiej na bezludną wyspę. Każdy z uczniów dostaje mapy, racje żywnościowe i broń – uczestnicy gry będą walczyć ze sobą na śmierć i życie, aż przy życiu zostanie tylko jeden. Założone na szyję opaski ze zdalnie odpalanymi ładunkami wybuchowymi mają zdopingować do „rywalizacji” młodych, próbujących biernie przeczekać „bitwę”.

Rok później powstaje niezależny kanadyjski horror „Slashers” Maurice’a Devereaux – także dostępny na Netfliksie. Rozgrywa się również w Japonii, gdzie wielką, globalną popularność zdobywa reality show, w którym uczestnicy rywalizując o wysoką nagrodę pieniężną muszą przetrwać kilka godzin w przestrzeni przypominającej plan filmu grozy, gdzie grasują trzej najprawdziwsi seryjni mordercy. Trup ściele się gęsto, dzięki kreatywnemu działowi prawnemu stacji mordercy dostają licencję na bezkarne zabijanie i globalną sławę, a grupa Amerykanów po raz pierwszy dopuszczonych do rywalizacji w historii teleturnieju idzie na rzeź, w większości z zupełnie idiotycznych powodów.

Im bliżej 2021 roku, tym wyraźniej podobne obrazy obsadzane są w społecznym i ekonomicznym kontekście. W brazylijskim serialu „3%” (2016-20), także dostępnym na Netfliksie, hkhakcja rozgrywa się w odległej przyszłości. Świat podzielony jest w nim na ubogi, przypominający jeden wielki slums Ląd i położoną niedaleko od niego rajską Wyspę. Wysoko rozwinięta technologia zapewnia jej mieszkańcom życie w luksusie, możliwość pracy zgodnej z pasjami i zainteresowaniami, a społeczeństwo jest otwarte i tolerancyjne na wszelkie możliwe preferencje, kaprysy i tożsamości.

Co roku wysłannicy z Wyspy przybywają na Ląd, by przeprowadzić Proces – serię skomplikowanych testów, które spośród ludzi kończących w danym roku 20 lat mają wyłonić grupę „najlepszych”, godnych życia na Wyspie. Zgodnie z założeniami Procesu, ukończyć go z sukcesem może za każdym razem tylko 3 procent uczestników. Karą za klęskę niekoniecznie jest śmierć, choć niektórzy młodzi ludzie faktycznie nie przeżywają Procesu. Maszyna społecznej selekcji z „3%” działa subtelniej, a jednocześnie okrutniej niż ta ze „Squid Game”. Przegrani pozostają bowiem całe życie w biedzie, w poczuciu życiowej klęski, w przekonaniu, że lepsze, spełnione życie było na wyciągnięcie ręki, ale nie udało się im wykorzystać szansy z własnej winy.

Oglądając „3%”, mamy wrażenie, że technologie i bogactwo, jakimi dysponują mieszkańcy Wyspy, mogłyby rozwiązać większość problemów Lądu. Ludzie z Wyspy nie są tym jednak w ogóle zainteresowani. Są przekonani, że ci, którzy nie przeszli Procesu, sami są sobie winni, zmarnowali szansę i na nic lepszego nie zasługują.

Być może najsłynniejszą produkcją utrzymaną w podobnych klimatach jest seria filmów „Igrzyska śmierci”. Rozgrywa się ona w dość odległej przyszłości, gdzie po serii wojen i ekologicznych katastrof na terenie współczesnej Ameryki Północnej powstaje totalitarne, policyjne państwo Panem, ze stolicą w położonym w Górach Skalistych Kapitolu. Otacza go dwanaście Dystryktów, każdy z nich pełni określoną funkcję w społecznym podziale pracy i zajmuje odpowiednie miejsce w społecznej hierarchii. Co roku każdy dystrykt wysyła dwójkę młodych ludzi między 12. a 18. rokiem życia, zmuszonych walczyć na śmierć i życie, aż z dwudziestu czterech zostanie przy życiu tylko jeden. Walkę na żywo ogląda cały Panem, uczestnicy Igrzysk cieszą się podobnym statusem, co gladiatorzy w starożytnym Rzymie. Igrzyska mają dostarczać rozrywki, utrzymującej lud Panem w ogłupieniu, a jednocześnie są narzędziem terroru.

Świat zamykających się drzwi

Od wszystkich wymienionych wyżej tytułów koreańską produkcję różni to, że przedstawia dystopię bardzo bliską, koszmar, który może kryć się tuż za rogiem. Nie potrzebujemy wojen, katastrof klimatycznych czy totalitarnej władzy do wyobrażenia sobie obywateli współczesnych rozwiniętych państw, którzy są tak zdesperowani, że zaryzykują życie, zdradzą przyjaciół i samych siebie, by odzyskać finansowe bezpieczeństwo.

Być może właśnie dlatego serial tak dobrze rezonuje z emocjami publiczności na całym świecie. Hwang Dong-hyuk napisał pierwszą wersję scenariusza – początkowo miał to być film kinowy – podczas wielkiego kryzysu gospodarczego w 2008 r., gdy sam zmagał się z poważnymi problemami finansowymi. W nowej, serialowej wersji produkcja trafiła na ekrany ponad dekadę później, w trakcie kolejnego kryzysu, nie tylko finansowego i gospodarczego, ale także pandemicznego – społecznego i zdrowotnego. Ostatnie dwa lata na całym świecie rozbudziły lęk o przyszłość i o podstawowe bezpieczeństwo życiowe.

Niepokój o ekonomiczny byt nie wynika przy tym tylko z pandemii. Co najmniej od kryzysu z 2008 r. coraz częściej rozbrzmiewają głosy, że w rozwiniętych gospodarkach coś fundamentalnie nie działa. Że umowa społeczna, która wydawała się oczywista przez kilka dekad po wojnie, została złamana: kolejne pokolenia nie tylko nie mają lepiej niż ich rodzice, ale zmuszone są nieraz walczyć o to, co dla pokolenia ich ojców i matek było oczywistością. Przede wszystkim o stabilną pracę, zapewniającą względne bezpieczeństwo ekonomiczne i rozsądny, nawet jeśli skromny dobrobyt.

Widzowie z całego świata pochłaniający koreański serial mogą mieć poczucie, że ich życie metaforycznie przypomina tytułową „Squid Game”, że coraz więcej społecznych relacji zmienia się w bezwzględną rywalizację, z której względnie zwycięsko wychodzi bardzo niewielu, a reszta zostaje z niczym. Wbrew wpisanej w nowoczesność obietnicy postępu i nieskończenie poszerzających się możliwości mamy poczucie, że zamyka się coraz więcej kiedyś szeroko otwartych drzwi, przez które można było bezpiecznie przejść do życia w elementarnym bezpieczeństwie i dostatku. W takim świecie społeczeństwo będzie się jawić coraz większej liczbie osób jako „igrzyska śmierci” – na razie na szczęście raczej metaforyczne niż dosłowne.

„Squid Game” doskonale oddaje sprzeczne emocje, jakie budzi ten świat: desperację, zrezygnowany nihilizm, żelazną determinację, by być tym, kto bez względu na wszystko wygra, poczucie absurdu i przerażenie okrucieństwem otaczającej nas rzeczywistości. Nie zawsze robi to subtelnie, czasem dość topornie, ułatwia sobie zadanie, epatując i przyciągając widza zbyt łatwo podawaną makabrą i sadyzmem. Narracja bywa też przeciągnięta – chyba lepiej byłoby opowiedzieć tę historię w trwającym około stu minut filmie kinowym niż w kilkugodzinnym serialu. Przy wszystkich swoich wadach „Squid Game” trafia jednak w nastroje swojego czasu i lęki publiczności. Po „Parasite” kolejnej produkcji z Korei udaje się ta trudna sztuka – ważniejsza niż idealnie wyszlifowana artystyczna forma. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 45/2021