Sowiecki Mengele

Jako szef Laboratorium X, tajnego ośrodka NKWD, otruł setki osób. Gdy potem okazał się niewygodny, usunięto go jego własną metodą. Grigorij Mojsiejewicz Majranowski był toksykologiem i zbrodniarzem na miarę doktora Mengele.

04.01.2014

Czyta się kilka minut

Grigorij Mojsiejewicz Majranowski, zdjęcie wykonane pod koniec lat 40. ub. wieku / Fot. hru.org
Grigorij Mojsiejewicz Majranowski, zdjęcie wykonane pod koniec lat 40. ub. wieku / Fot. hru.org

Początki sowieckich tajnych laboratoriów chemicznych, gdzie prowadzono badania nad truciznami i środkami narkotycznymi, sięgają 1926 r.: wówczas Wiaczesław Mienżyński – szef tajnej policji OGPU (a wcześniej zastępca szefa Czeka Feliksa Dzierżyńskiego) – powołał specjalny departament, pracujący nad skutecznymi truciznami oraz nad „zastrzykiem prawdy”.

Gdy w 1934 r. szefem bezpieki został Gienrich Jagoda, z wykształcenia farmakolog, zreorganizował on tę jednostkę. Po pierwsze uznał, że prace nad preparatem rozwiązującym języki przesłuchiwanym przypominają poszukiwania kamienia filozoficznego i w trakcie „wielkiej czystki” nie mają racji bytu. Po drugie, postanowił wyprodukować substancję, która powodowałaby śmierć, a przy tym byłaby nie do wykrycia podczas sekcji zwłok.

Trucicielska idée fixe Jagody okazała się na tyle nośna, że następcy Jagody, zarówno Nikołaj Jeżow, jak i Ławrentij Beria, który po „krwawym karle” objął kierownictwo NKWD, oczekiwali od laboratorium jednego: idealnej trucizny. Problemem okazało się tylko znalezienie osoby, która podołałaby temu wyzwaniu.

MŁODY ZDOLNY CHEMIK

Gruzin Grigorij Mojsiejewicz Majranowski, rocznik 1899, już od czasów szkolnych pałał namiętnością do medycyny i polityki. Obie pasje z powodzeniem zaczął realizować jeszcze w Baku, gdzie podjął studia lekarskie i zapisał się do Bundu, antysyjonistycznej partii żydowskiej. Ale nie zagrzał tam miejsca. Przeprowadził się do Tbilisi i tu poszerzył krąg członków partii bolszewickiej.

Jego celem była Moskwa. Do stolicy ZSRR Majranowski przeniósł się w 1922 r. i dyplom lekarski bronił na drugim Moskiewskim Państwowym Uniwersytecie. Ale mimo dobrych wyników z akademii, nie dostał pracy na uczelni. Rad nierad, objął posadę lekarza zakładowego, a także dorywczo korepetytora.

Postanowił jednak ze wszelkich sił trzymać się uniwersytetu i zaproponował swoim profesorom, że w zamian za możliwość asystowania przy ich badaniach będzie wieczorami myć probówki. Bezpłatny staż również wtedy był jednym ze sposobów rozwoju kariery. A Majranowski okazał się kompetentny, dociekliwy, wykazywał się też sercem do pracy. Po roku stażowania zaproponowano mu więc pisanie doktoratu z biochemii. I tak jego marzenia zaczęły się spełniać.

PASJONAT

Majranowski pasjonował się wpływem trucizn na funkcjonowanie organizmu ludzkiego i jako szczegółowy obiekt badań obrał gaz musztardowy. Jego praca „Biologiczna aktywność produktów wzajemnego oddziaływania iperytu z tkankami skóry podczas aplikacji powierzchniowej” nie otworzyła mu jednak bram do świata nauki. Podczas pierwszego podejścia do obrony doktoratu komisja, w skład której wchodzili wybitni sowieccy naukowcy, zwróciła uwagę kandydatowi Majranowskiemu na liczne niedociągnięcia. Znamienne, że żaden z recenzentów nie zapytał, czyją skórę badał Majranowski. Powodem przemilczenia tej kwestii, prócz moralnej indolencji naukowców, był zapewne strach przed NKWD. Tajemnicą poliszynela było, że za pasjonatem toksykologii stoi ktoś prominentny.

W 1943 r. Majranowski po raz drugi wysłał swą poprawioną pracę do oceny Wyższej Komisji Atestacyjnej. Na posiedzeniu jej plenum w październiku 1943 r. postanowiono zatwierdzić doktorat i nadać Majranowskiemu tytuł profesora patofizjologii. Z akt posiedzenia wynika, że na początku spotkania przeczytano list popierający kandydaturę Majranowskiego. Autorem był Wsiewołod Mierkułow, zastępca szefa NKWD.

Za Majranowskim nie wstawiłby się człowiek, przed którym drżał ZSRR, gdyby nie specyficzne pasje młodego lekarza – wpływ iperytu na człowieka interesował także NKWD. Ponadto w 1933 r. Moskwa przerwała współpracę z niemieckimi firmami chemicznymi i władze podjęły decyzję o samodzielnym przygotowywaniu chemicznych środków bojowych.

KOMORA

Rozbrat (chwilowy) Kremla z Berlinem zbiegł się z otrzymaniem przez Majranowskiego propozycji współpracy z tajnym laboratorium NKWD. A potem, za Jagody, wielbiciel toksyn otrzymał nominację na szefa drugiego departamentu laboratorium zajmującego się truciznami i narkotykami. Później zaś Beria nie tylko utrzymał decyzję poprzednika w mocy, ale jeszcze nie szczędził wysiłków, by zapewnić protegowanemu jak najlepsze warunki pracy.

Od 1938 do 1951 r. z Łubianki do siedziby Majranowskiego, którą w dokumentach NKWD zwano „Laboratorium X”, pędziły ciężarówki z napisem „Artykuły spożywcze”. Ale przewożono w nich nie chleb, lecz więźniów: skazanych na śmierć i skierowanych do pseudonaukowych eksperymentów. Skazańcy prowadzeni byli przez pięcioro szczelnych drzwi (stąd wcześniejsza nazwa jednostki: „Komora”) do pomieszczenia, gdzie Majranowski osobiście poddawał ich nieludzkim eksperymentom i pod przykrywką oględzin medycznych wstrzykiwał trucizny. Badał nie tylko iperyt. Wadim Birsztejn, członek „Memoriału”, pisze, że w Laboratorium X „działania innych trucizn – digitoksyny, talu, kolchicyny – weryfikowało się na dziesięciu »przedmiotach eksperymentu«. Eksperymentatorzy obserwowali męczarnie ofiar, które nie umarły i żyły przez 10-14 dni. Po tym terminie wszystkie »przedmioty eksperymentów« były zabijane”.

Majranowski, podobnie jak jego niemiecki odpowiednik Josef Mengele z KL Auschwitz, prowadził badania porównawcze. Zależało mu na pozyskaniu do eksperymentów więźniów o podobnych cechach anatomicznych. Nadto uważał, że przedstawiciele konkretnych narodowości są predestynowani do określonych cech fizycznych. W związku z tym, jak pisał Nikołaj Burbyga w dzienniku „Izwiestja” w 1992 r., w tekście o tajnych służbach ZSRR, bywało, że japońscy więźniowie poddawani byli działaniom narkotyków, a na Niemcach weryfikowano szybkość działania trucizn. Wśród ofiar Majranowskiego byli też osadzeni na Łubiance Polacy.

STRZELNICA

Efektem prowadzonych przez ponad dekadę eksperymentów było stworzenie przez Majranowskiego szeregu substancji, które powodowały kontrolowany zgon w ciągu od 15 sekund do 5-6 dni po podaniu trucizny. Część z nich była niewykrywalna w zwłokach. Najlepsze efekty z „maskowaniem” uzyskał Majranowski ze znaną od wieków kurarą. Współcześni tropiciele sowieckich zbrodniarzy opisują jego eksperymenty, prowadzone jednocześnie na trzech podobnej postury więźniach, którym w różnym czasie podawano tę samą mieszankę kurary. Po ich zgonie dwa ciała badali patolodzy NKWD, a trzecie „podrzucano” lekarzowi niewtajemniczonemu. Za każdym razem medyk z zewnątrz jako przyczynę śmierci stwierdzał zawał serca.

A ponieważ nie w każdej sytuacji „celowi” można było wykonać śmiertelną iniekcję lub dosypać trucizny do pożywienia, Majranowski otrzymał polecenie stworzenia trucicielskiego gadżetu dla tajnych agentów. Eksperymenty z laskami i parasolami z ampułką kurary w nasadce skończyły się połowicznym sukcesem; problemem było dyskretne infekowanie z większej odległości. Zaczęto testy na strzelających długopisach, zaopatrzonych w mininaboje z kurarą.

Burbyga powołuje się na rozmowę z wojskowym prokuratorem, który w 1954 r. brał udział w przesłuchaniach Majranowskiego. Szef Laboratorium X – wspominał prokurator – miał zeznać, że zdarzało się, iż strzelał do ofiary trzy razy z rzędu. Ale specjalistą od strzałów z długopisu był kierownik innego oddziału specjalnego NKWD, farmaceuta i także lekarz z wykształcenia Michaił Filimonow: „Kule były lekkie, z przestrzenią na truciznę, i dlatego zabójstwa nie zawsze wychodziły gładko. Zdarzały się wypadki, gdy kula wpadała pod skórę i ofiara wyciągała ją, błagając przy tym Filimonowa, żeby ten więcej nie strzelał. Filimonow strzelał powtórnie”.

Laboratorium X odwiedzali też oficerowie operacyjni NKWD; ćwiczyli się w strzałach z nietypowej broni.

ZADANIA SPECJALNE

Okres strzałów z długopisu stanowi cezurę w życiu Majranowskiego. Szef Laboratorium X, który – jak się szacuje – sam zamordował od 150 do 250 więźniów, po II wojnie światowej zaczął działać też w terenie. Podczas tych terrorystycznych akcji towarzyszył mu Paweł Sudopłatow, jedna z ciekawszych postaci sowieckiej bezpieki. Ten spiritus movens zamachu na Trockiego, twórca siatki agentów przy programie atomowym USA i zmyślny morderca, miał szczęście (przeżył czystki w NKWD) i dar narracji. Dzięki relacjom Sudopłatowa, zamieszczonym potem w książkach „Wywiad i Kreml” oraz „Specoperacje. Łubianka i Kreml w latach 1930–1950” można przywołać zdarzenia, które miały miejsce podczas jednej z tych akcji.

Sudopłatow wspomina, że „Akcję S” przedsięwzięto dla dyskretnego zabicia Nauma Sameta, polskiego technika wojskowego, który od 1940 r. był więziony w Uljanowsku. W 1941 r. kazano mu rozpracowywać U-Booty; dzięki jego pracy sowieckie okręty podwodne zaczęły pływać ciszej i głębiej. Po wojnie inżynier poprosił władze ZSRR o zgodę na powrót do Polski. List trafił do NKWD. Istniała groźba – donosili szpicle – że Samet nawiązał kontakty z Anglikami i podróż do Polski będzie etapem dłuższej marszruty. Wiktor Abakumow, minister bezpieczeństwa ZSRR, zwrócił się do Stalina o zgodę na użycie wobec Polaka nadzwyczajnych środków. Stalin się zgodził, a Abakumow zlecił zadanie Majranowskiemu i Sudopłatowowi.

W czerwcu 1946 r. uczestnicy „Akcji S” wyjechali z Moskwy dwoma autami od Uljanowska. Od lokalnej bezpieki dowiedzieli, że 17 czerwca Samet jedzie do Moskwy. Tego dnia rankiem zajęli stanowiska i czekali. O 8.50 „S”, czyli Samet, wyszedł z hotelu z walizką i udał się na dworzec. „Na rogu ulic Gonczarowa i Krasnoznamiennowo Piereułka – pisze Sudopłatow – tow. Pożarow [enkawudzista] ubrany w mundur milicjanta pod pretekstem kontroli dokumentów przeprowadził zatrzymanie »S«”. Sametowi oznajmiono, że dokumenty wymagają sprawdzenia i muszą się udać wspólnie do miasteczka pod Uljanowskiem, gdzie był zameldowany.

Tuż za rogatkami Uljanowska na osobowego dodge’a, którym jechali Samet, Sudopłatow i Pożarow, czekał już inny pojazd. W ciężarowym studebakerze inżyniera przywitał Majranowski. Prawą rękę wyciągnął do przywitania, a lewą wbił mu w pośladek strzykawkę z kurarą. Po kilku minutach ofiara zmarła. Ciało złożono na drodze, kierowca ciężarówki przejechał po nieboszczyku. Uczestnicy akcji wrócili do Moskwy. Gdy ciało odnaleziono, lokalne władze uznały to za wypadek – wspominał Sudopłatow.

UPADEK

Kolejnymi osobami, którym Majranowski poza ścianami laboratorium własnoręcznie podał zastrzyk z kurary, byli: działacz ukraiński Ołeksandr Szumski, greckokatolicki biskup Teodor Romża i podwójny amerykańsko-sowiecki agent Izaak Oggins. W każdym przypadku lekarze stwierdzali zgon z przyczyn naturalnych bądź jako skutek wypadku. Piątą jego ofiarą, zdaniem Sudopłatowa, miał być Raoul Wallenberg. Ten szwedzki dyplomata, w czasie wojny obrońca tysięcy budapeszteńskich Żydów, po zdobyciu Węgier przez Armię Czerwoną był więziony w ZSRR i wedle oficjalnej wersji zaginął w niewyjaśnionych okolicznościach w 1947 r.

Majranowski, który od 1951 r. też przebywał w odosobnieniu, w pisanych przez siebie listach do zabójstwa Wallenberga nigdy jednak się nie przyznał. Prawdopodobnym motywem zabicia Szweda, jak twierdzą historycy, były jego notatki opisujące przebieg zbrodni katyńskiej. Możliwe, że taką sprawą szef Laboratorium X wolał się nie chwalić.

W więzieniu zaś Majranowski znalazł się niejako w zastępstwie swego przełożonego, Ławrentija Berii. W 1951 r. ekipa Chruszczowa zaczęła przygotowania do odsunięcia szefa NKWD (stało się to w 1953 r.) i postanowiła zaatakować najpierw słabsze ogniwa łańcucha powiązanego z Berią. Majranowski wydał się dobrym celem dla politycznych spadkobierców Stalina. Podczas przesłuchań skala zbrodni Majranowskiego miała zaskoczyć nawet oponentów Berii.

Grigorij Mojsiejewicz otrzymał wyrok 10 lat więzienia za „niewłaściwe wykorzystanie służbowego stanowiska i niezgodne z prawem przechowywanie silnie trujących środków”.

SERDECZNE POŻEGNANIE

Już zza krat, Majranowski zaczął kampanię na rzecz swej rehabilitacji. Postanowił udowodnić, że był jedynie pionkiem. Listy słane przez niego do władz ZSRR okazały się gwoździem do trumny Berii, a jego samego nie oczyściły z zarzutów. Przeciwnie: po odbyciu kary zabroniono mu przebywać w Moskwie, Leningradzie i stolicach republik ZSRR. Były szef Laboratorium X w liście do prezydenta Akademii Nauk Medycznych ZSRR z 1964 r. wyliczał swe zasługi dla ludzkości: „W mojej pracy doktorskiej zaproponowałem racjonalne metody terapii iperytowej w schorzeniach nowotworowych”.

Pismo pozostało bez odzewu. Jednak musiało trafić do właściwego adresata, bo ktoś odwiedził prowincjonalną Machaczkałę nad Morzem Kaspijskim, gdzie mieszkał Majranowski. Choć Grigorij Mojsiejewicz nie żalił się na schorzenia układu krążenia, jeszcze w tym samym roku zmarł na zawał serca. 

Za merytoryczne wsparcie dziękuję Marcie Panas-Goworskiej.


ANDRZEJ GOWORSKI jest polonistą, sekretarzem redakcji „Pomostów” i współpracownikiem lubelskiego „Akcentu”. Publikuje w pismach kulturalnych i społecznych, głównie o tożsamości miejsc (zwłaszcza Dolnego Śląska) oraz kulturze i historii Rosji.


BIBLIOGRAFIA

- [Materiał archiwalny] Zapiska P.V.Baranowa o niewozmożnosti amnistii G.M.Majranowskowo. 24 aprielja 1956 g., Projekt «Istoriczieskie Materiały», istmat.info/node/28192 (17 września 2013 r.).

- Birsztejn W.: Ekspierimenty na ludjach w stienach NKWD, „Cziełowiek”, 1997, 5, 114-132.

- Bołtjanskaja N.: Ławrentij Berija – wiernyj coratnik, „Echa Moskwy”, www.echo.msk.ru/programs/staliname/677212-echo/ (17 września 2013 r.).

- Burbyga N.: Prigoworen k «miedosmotru». Kak diejstwowali speclaboratorii NKWD, „Izwiestija”, 1992, 114, 6.

- Pietrow N.: Sztatnyj gosudarstwiennyj ubijca (reabilitirowannyj): dwa dnja iz żizni Pawła Sudopłatowa, „Nowaja Gazieta”, 2013, 86, 18-19.

- Pietrow N.: Stalin i organy NKWD-MGB w sowietizacii stran Cientralnoj i Wostocz-noj Europy. 1945-1953 gg., Amsterdam 2008.

- Sudopłatow P.: Wspomnienia niewygodnego świadka, Warszawa 1999.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 02/2014