Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Ciosy, które w ostatnich tygodniach spadły na sektor pozarządowy, to w skali dwudziestolecia nowość. Najpierw była ujawniona przez „Wprost” afera z Jakubem Śpiewakiem w roli głównej: szef Fundacji KidProtect.pl wydawał jej pieniądze na prywatne cele. Później głośno zrobiło się o Fundacji „Maciuś”, która na podstawie wątpliwej jakości badań ogłosiła, że w Polsce żyje 800 tys. głodnych dzieci, a potem konfrontowała się z informacjami, że sama przeznacza 80 proc. środków na obsługę działań pomocowych.
Dziennikarz proszący o wypowiedź przedstawiciela trzeciego sektora może dziś usłyszeć słowa pełne rozgoryczenia. Wynikające nie tylko z obawy, że dwie afery zepsują zaufanie Polaków do działalności charytatywnej. – Złożoność rzeczywistości społecznej nie jest spektakularna, a jej zrozumienie wymaga wysiłku, od mediów i ich odbiorców – mówi Beata Zadumińska, psycholożka, przez lata działaczka organizacji pozarządowych. – Antidotum jest tutaj prosta, ale za to widowiskowa obserwacja: kurtka w drogim sklepie czy wycieczka do Turcji za pieniądze darczyńców. To fakty godne napiętnowania, ale nie one stanowią istotę problemów trzeciego sektora.
„Dziś zrezygnowałam z pracy na rzecz jednej z organizacji. Miałam dość praktyk, które sprawiają, że pomoc potrzebującym zmienia się z misji w narzędzie do zarabiania”. Tak cztery lata temu mówiła „Tygodnikowi” Zadumińska, proszona o bilans działalności polskiego trzeciego sektora. Wyliczała: absorpcja środków za wszelką cenę; zagubienie misji; zatracenie etosu.
Dziś przyznaje, że powiedziałaby to samo. Jej zdaniem polowanie na granty za wszelką cenę się nasiliło, podobnie jak związane z tym uzależnienie organizacji non-profit od władzy, głównie samorządowej. – Nieprzypadkowo coraz częściej mówi się o nas „granciarze” – opowiada. – Chodzi o służebność wobec projektów, a nie wobec ludzi. Normą jest tworzenie organizacji pozarządowych przez samorząd: władza potrzebuje organizacji, która będzie wykonywała jej zadania. Ma być dialog, społeczeństwo obywatelskie, więc je twórzcie! Ale tak naprawdę chodzi o absorpcję funduszy.
– To zjawisko osłabia strażniczą funkcję organizacji pozarządowych – dodaje Anna Lipowska-Teutsch, która wraz z Zadumińską działa w krakowskim Towarzystwie Interwencji Kryzysowej. – Poza tym samorządy i władze centralne, delegując zadania do NGO, nie określają minimalnych standardów, jakie powinny spełniać usługi. Efekt to często niska jakość, np. pomocy prawnej w kryzysach.
Ta gorzka diagnoza to oczywiście tylko część prawdy. – To pytanie stare jak świat, czy szklanka jest w połowie pełna, czy pusta – mówi Małgorzata Borowska ze Stowarzyszenia Klon/ /Jawor, od lat badającego trzeci sektor. I przypomina: NGOsy to rezerwuar wspaniałych inicjatyw. Ogłoszone właśnie badania Klon/ /Jawor na temat datków z jednego procenta pokazują, że Polacy – wbrew obiegowej opinii – nie korzystają z tego uprawnienia przypadkowo. – Owszem, zapominają nazwy organizacji, której podarowali procent, ale pamiętają cel, na jaki poszły środki – mówi Borowska.
Kolejny plus to wzrastająca liczba wspierających datkami akcje charytatywne. Jeśli szukać minusów, będzie nim charakter polskiej filantropii – dajemy zwykle raz, maksymalnie kilka razy w roku. Minus kolejny to stagnacja, jeśli chodzi o wolontariat: dajemy pieniądze, gorzej z poświęcaniem czasu.
I niewiele wskazuje na to, by coś mogło się zmienić. Zwłaszcza po serii medialnych doniesień o nadużyciach w trzecim sektorze.
– Musimy ciężko zapracować na zaufanie, wrócić do istniejącego kodeksu dobrych praktyk, bo zrujnujemy coś, w co sami wierzymy – mówi Jakub Wygnański, socjolog i współtwórca trzeciego sektora w Polsce. – Ponad 10 lat temu stworzyliśmy kartę etyczną działalności non-profit, o której później jak gdyby zapomnieliśmy.
JAKIE SĄ FILARY KODEKSU POZARZĄDOWCA?
PO PIERWSZE – PRZEJRZYSTOŚĆ. – Głównym problemem Fundacji „Maciuś” nie były same wydatki: bywa, że koszty administracyjne muszą być wysokie – uważa Małgorzata Borowska. – Chodzi o to, że działacze wcześniej nie wyjaśnili, dlaczego tak duża część funduszy idzie na koszty operacyjne.
Publicznie dostępna jest baza rocznych sprawozdań organizacji pożytku publicznego – przypomina Jakub Wygnański. – Powstała po to, by obywatel mógł się dowiedzieć, komu zamierza przekazać 1 procent. Daje do myślenia, że wśród pierwszej setki organizacji pod względem ilości zebranych środków, ok. 70 twierdzi, iż nie wydała na samo zbieranie ani złotówki. Nie sposób w to uwierzyć. Tymczasem jawność działa jak „opornik” – koszty powinny być możliwie najniższe, ale nie ma sensu twierdzić, że nie istnieją. Jawność jest też niezwykle ważna, bo w przypadku OPP mamy do czynienia ze swoistym kontraktem: 1 procent PIT w zamian za jawność właśnie.
– Warto rozliczać się z każdego zadania z osobna, nawet jeśli nie ma takiego obowiązku – radzi Janina Ochojska, szefowa Polskiej Akcji Humanitarnej. – Ujawniać, najlepiej w internecie, co poszło na dany cel, a jakie ponieśliśmy koszty administracyjne. Strona WWW jest ważnym elementem transparentności. Dwa lata temu pewna organizacja dostała półtora miliona na projekt związany z bezpieczeństwem w Gruzji. Zerknęłam na jej stronę – ostatni wpis z 2008 r. To z pewnością nie budzi zaufania.
Jaki procent funduszy można wydać na działania organizacyjne? Na pensje dla pracowników? Na te pytania nie ma jednej odpowiedzi. – Poza tym, że muszą to być wydatki rozsądne – mówi Wygnański. – Ważnym mechanizmem ochrony przed ekstrawagancją powinna być, znowu, jawność. Jeśli zdarzyło się, że dyrektor hospicjum – to fakt sprzed dekady – zarabia 24 tys. zł, niech taka informacja będzie dostępna, a darczyńca sam sobie odpowie, czy to dużo, czy mało.
PO DRUGIE – SAMOKONTROLA. W polskich warunkach często fasadowa. Organizacja oparta na jednowładztwie szefa fundacji lub stowarzyszenia to recepta na klęskę. – Na przykład członkowie zarządu i komisji rewizyjnej powinni czytać sprawozdania finansowe, by wyłapywać niepokojące fakty – mówi Borowska. – Nie robiła tego najwyraźniej rada programowa KidProtect.pl. Gdyby działał organ nadzoru, fundacja uniknęłaby problemów.
PO TRZECIE – ORGANIZACJA. Wbrew mitom, wedle których pomoc musi się odbywać w warunkach ascezy i cięcia wszelkich wydatków, liczy się sprawność.
– Trzeba uwierzyć w wartość instytucjonalnych form działania – mówi ks. Andrzej Augustyński, przewodniczący Stowarzyszenia SIEMACHA. – Każdy może „zwariować”, ale po to jest instytucja, żeby ochronić jego i innych przed nieracjonalnymi decyzjami. Tak jak nie należy dawać pieniędzy na ulicy, tak ryzykowne jest wspieranie organizacji, które nie mają stanowisk i procedur. Wiele instytucji powiada, że opiera się wyłącznie na wolontariacie: „Daj nam pieniądze, my nie przejemy ich na administrację”... To nieprawda! Bezpieczeństwo kosztuje.
PO CZWARTE – CEL. – Warto mieć jasno sprecyzowany i przejrzyście go komunikować – mówi Janina Ochojska. – Najgorsze jest chwytanie się rzeczy, które są akurat modne albo na które są środki. Wtedy ludzie mają prawo pytać, o co naprawdę chodzi, np. PAH stara się zawężać działalność do pomocy ofiarom wojen, kataklizmów i długotrwałego ubóstwa.
Ta rada w przypadku wielu organizacji jest jednak trudna do wcielenia. – W związku z dostępnością środków na cele określane przez grantodawców, zaczęto nagminnie wpisywać w statuty organizacji np. działania na rzecz integracji europejskiej. Następnie organizacja biedzi się nad tym, jak pozyskać środki na realizację swojego rzeczywistego celu, wpisując go w obszar wskazywany przez grantodawcę – mówi Anna Lipowska-Teutsch.
– Jako organizacja pomagająca osobom w sytuacji kryzysowej, sami borykamy się z tym problemem – dodaje Beata Zadumińska. – Jest akurat możliwość otrzymania grantu na aktywizację osób starszych, więc się o niego ubiegamy, wskazując znaczenie interwencji kryzysowej dla aktywizacji seniorów. Eklektyzm statutu to czysty potencjał, trzeba jednak korzystać z niego w sposób profesjonalny: jeśli znamy się na interwencji, zajmujmy się interwencją.
PO PIĄTE – EFEKTY. – Nie zawsze łatwo je pokazać: charakter działalności sprawia, że rezultaty bywają niewymierne – mówi Janina Ochojska. – Ale warto próbować: to w końcu jedyne istotne kryterium działalności.
Jakub Wygnański radzi, by pamiętać o rzeczy najprostszej: – Nie działamy dla sponsorów – przypomina. – Pewnych rzeczy po prostu nie wypada robić za wszelką cenę. Istnienie organizacji nie jest wartością samą w sobie.
– Łatwiej rozliczyć pieniądze poprzez zestawienie faktur niż przedstawienie rezultatów – dodaje ks. Augustyński. – Niestety opinia publiczna wciąż oczekuje wzruszających komunikatów wzywających do pomocy, więc organizacje, głównie z obszaru pomocy społecznej, prześcigają się w serwowaniu wyciskaczy łez. O efekty nikt nie pyta. Co więcej: organizacje, które działają efektywnie i dobrze sobie radzą, nie są preferowane przez darczyńców.
– To specyficzny świat. Z jednej strony przepełniony idealizmem, z drugiej pełen pokus – mówi o trzecim sektorze Wygnański. – Musimy dokonywać trudnych wyborów: pisać wnioski, które nic już nie mają z pasji, a wymuszają pewną dozę oportunizmu; epatować cierpieniem, bo oczekują tego media; działać non-profit, nie tracąc z oczu instytucji, w której pracują ludzie z rodzinami na utrzymaniu. W dodatku pojawia się ryzyko „medialnego ukąszenia”, pokusa gwiazdorstwa.
Ten specyficzny świat w jednym nie różni się od innych: co jakiś czas ujawnia ludzkie słabości. Jakub Wygnański radzi, by doniesienia o nadużyciach traktować ze spokojem, nie obrażać się na medialne ataki czy dociekliwość. – Wymaga się od nas więcej – mówi. – Skoro my, przedstawiciele organizacji pozarządowych, aspirujemy często do moralnej supremacji, sądzenia innych, bycia strażnikiem reguł, musimy zdecydowanie wzmocnić mechanizmy kontroli. I akceptować, a nawet pochwalać to, że inni patrzą nam na ręce.