Soprany, sernik, szydełko

Po finałowym koncercie ogłoszono przyznanie twórcy festiwalu, Cezaremu Zychowi, nagrody ministra kultury. List ministra zaczynał się słowami: "Cezary Zych, Paradyż. I wystarczy, adresu uzupełniać nie trzeba, bo takie miejsce jak Paradyż jest tylko jedno.

05.09.2006

Czyta się kilka minut

Orkiestra Arte dei Suonatori, przy klawesynie Allan Rasmussen /
Orkiestra Arte dei Suonatori, przy klawesynie Allan Rasmussen /

Wyjątkowość tutejszego festiwalu ma wiele wymiarów. Położony między wioskami Jordanowo i Gościkowo zespół klasztorny urzeka parkiem z drzewami owocowymi, jeziorkami, mostkami i altaną. Otwarte próby, możliwość kontaktu z muzykami, rozmowy w krużgankach okraszone legendarnym sernikiem, życzliwość i otwartość gospodarzy i organizatorów - składają się na "ludzką" i pozbawioną zadęcia formułę. "Gdyby miało się to zmienić, już by nas tu nie było" - deklaruje Cezary Zych, także w imieniu muzyków Arte dei Suonatori, flagowej orkiestry festiwalu. Oni sami też są zresztą wyjątkowi, stanowiąc dowód, że można w Polsce, choć nie z samych Polaków, stworzyć zespół grający muzykę dawną na europejskim poziomie.

Muzyczne wędrówki prowadziły w tym roku od Guillaume'a de Machaut do Carla Philippa Emanuela Bacha, od utworów na flet czy klawesyn do wielkich koncertów. Andreas Arend sięgnął po "Przemiany" Owidiusza, recytując je po polsku (!) z akompaniamentem lutni, na której oprócz utworów dawnych wygrywał improwizacje, za co zyskał aplauz znany muzykom rockowym. Duńska flecistka, Bolette

Roed, przywiozła swoje trio Alpha (flet, saksofon, instrumenty perkusyjne), swobodnie przemieszczające się od muzyki dawnej i folkowej ku dźwiękom całkowicie współczesnych improwizacji. W zbożnym celu odświeżania repertuaru zabrzmiały też tradycyjne pieśni angielskie i kilka kompozycji Geminianiego - wszystkie uroczo wyśpiewane przez Marię Keohane. Po raz kolejny w Paradyżu okazało się, że to, co tęskne, sentymentalne, wesołe, ucieszne, jest równie ważne i wielkie jak katalogowane dzieła mistrzów.

Od emocji do abstrakcji rozciągała się skala muzycznych wrażeń kreowanych przez klawesyn - dla mnie głównego bohatera festiwalu. Nad biegłością gry Allana Rasmussena, z pozoru niewymuszonej i swobodnej, rozpływali się muzycy, oglądając z niedowierzaniem partyturę jednego z utworów Tallisa, stanowiącą istny tor przeszkód, a zinterpretowaną przez Rasmussena z uśmiechem na twarzy. Nieco nonszalancki, emocjonalny styl gry Martina Gestera ujawnił, zwłaszcza w kompozycji Jacques'a Duphly, skalę nastrojów od beztroski do wzniosłości. Pod palcami Aline Zylberajch klawesyn zdawał się rozdzielać na dwa instrumenty wiodące dialog wysokich i niskich tonów, zaś w "Staccato f-moll" Muethela zabrzmiała muzyczna abstrakcja czy wręcz destrukcja w postaci nagłych momentów ciszy, równie nagłych dźwiękowych ripost czy melodycznych załamań. W klawesynowo-fletowych dialogach (Aline Zylberajch i Alexis Kossenko) flet zwykle zrywał się z uwięzi i bujał gdzieś w obłokach ("Sonata C-dur" Bendy), zaś klawesyn niskim rejestrem penetrował zakamarki ludzkiej duszy (sonaty i fantazje C.P.E. Bacha).

Głosy w tym roku były w Paradyżu

dwa - soprany Marii Keohane i Mathilde Etienne. Keohane trzeba słuchać i oglądać: jej uśmiech, błysk w oku, rytmiczne ruchy rąk, sceniczna swoboda to nieodłączna część występu, którego apogeum stanowiło wykonanie psalmu "Laudate Pueri" Haendla, dynamiczne i liryczne zarazem. Swoboda śpiewu artystki jest zdumiewająca, podobnie jak jej zamiłowanie do szydełkowania podczas prób. Etienne zaskoczyła wszystkich nie tyle ciekawym, lekko matowym i donośnym sopranem, co odważnym nawiązaniem do francuskiej szkoły gestu operowego. W trzech kantatach Monteclaira i Clerambauta głosem, gestem i mimiką odmalowała portrety trzech kobiet, najbardziej udatnie wcielając się w rolę zdradzonej mścicielki. Mimo pewnej słyszalnej dysharmonii oba soprany uroczyście zabrzmiały wspólnie w madrygałach i ciacconach Monteverdiego.

Koncertowe wichry powiały w kompozycjach Haendla, Geminianiego, a zwłaszcza C.P.E. Bacha. Prowadzący orkiestrę w "Koncercie fletowym a-moll" Kossenko nadał utworowi niespotykane tempo. Erupcje dźwięków i ich nagłe zapaści, rzewność i groza, groteska i patos stworzyły prawdziwy teatr. Słuchaczom pozostało rozstrzygnąć, czy to teatr emocji w ludzkiej duszy, czy teatr żywiołów.

Dzień finałowy był świętem. Przed publicznością pojawiły się trzy klawesyny, część skrzypków stanęła w stallach i usłyszeliśmy przygotowaną przez Andreasa Arenda kolekcję madrygałów Monteverdiego, przeplatanych sonatami i canzonami kompozytorów włoskich, a uwieńczoną fragmentami koncertu Heinricha Schütza. Wędrująca po kościele muzyka sprawiała, jakby kołysał się on i odpływał, co stwierdzam z celowo wyrażoną emfazą.

Po raz kolejny wróciłem z Paradyża przekonany, że muzyka dawna wciąż jest nowa, żywa i ożywcza. A mikrokosmos tego miejsca całkiem świadomie uważam za przedsmak muzyki w Raju.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 37/2006