Śmierć afrykańskiego emira

W Mali zginął emir afrykańskiej filii międzynarodówki dżihadystów Abdul Malik Drukdel. Jego losy mogą służyć za kronikę największych zbrojnych konfliktów przełomu wieków oraz współczesnej świętej wojny.
w cyklu STRONA ŚWIATA

09.06.2020

Czyta się kilka minut

Fot. THOMAS COEX/AFP/East News

Według francuskiej minister obrony Florence Parly, Drukdel zginął na początku czerwca w północnej części Mali, na Saharze. Jego kryjówkę wykryli, a następnie powiadomili o niej Francuzów Amerykanie. W samej obławie, poza francuskimi komandosami, uczestniczyli żołnierze Czadu, Nigru, Mali, Burkina Faso i Mauretanii, sprzymierzeni z „trójkolorowymi” w sojuszu zawiązanym na początku roku. Parly ogłosiła, że oprócz Drukdela w zasadzce zginęło kilku jego najbliższych zauszników i najbardziej zaufanych partyzantów ze świty przybocznej.

Dobiegający pięćdziesiątki Algierczyk Drukdel był nie tylko emirem afrykańskiej filii al-Kaidy i jednym z dyrektorów jej rady nadzorczej – należał też do weteranów świętej wojny. Niewielu partyzantów w Afryce mogło pochwalić się równie długim i bogatym dżihadystycznym stażem.

Afgańskie początki

Malik Drukdel urodził się w niewielkim mieście Meftah w pobliżu Algieru. Zamierzał zostać inżynierem, ale uwiodła go święta wojna, jaką pod Hindukuszem afgańscy partyzanci – mudżahedini, wojownicy świętej wojny – toczyli przeciwko bezbożnemu Związkowi Radzieckiemu, który w ostatnich dniach 1979 r. najechał na Afganistan. W Algierii i innych arabskich krajach rządzili w tamtych czasach skorumpowani tyrani, różniący się między sobą tylko tym, że jedni politycznej opieki szukali w Waszyngtonie, a inni w Moskwie (afgańska wojna stała się dla Amerykanów świetną okazją, by podburzyć przeciwko Rosjanom cały świat islamu).

Krążące po meczetach i bazarach legendy o sprawiedliwej, świętej wojnie i bohaterskich wyczynach afgańskich mudżahedinów rozpalały wyobraźnię młodych Arabów buntujących się przeciwko biedzie, niesprawiedliwości i beznadziei oraz tyranii i złodziejstwu rządzących w ich własnych krajach. Nie wiedząc, jak wystąpić przeciwko rodzimym satrapom, albo nie widząc szans powodzenia buntu chętnie i licznie wyprawiali się jako ochotnicy na afgańską wojnę. Tym bardziej że do udziału w niej zachęcali nie tylko mułłowie, nauczający, że święta wojna jest obowiązkiem każdego muzułmanina, ale także tyrani z Kairu, Rijadu czy Algieru, którzy wyprawiając ochotników na dżihad pod Hindukusz pozbywali się rodzimych buntowników, mogąc następnie stroić się w szaty pobożnych i prawowitych władców.

Pierwsi z ochotników, jak Algierczyk Abdullah Anas, wzięli udział w świętej wojnie, a nawet zapisali się w jej dziejach jako jedni z ważniejszych komendantów. Młodsi, jak Drukdel, przybywając pod Hindukusz dopiero pod koniec lat 80. ledwie zdążyli przed końcem wojny cieszyć się z triumfu mudżahedinów, którzy wykrwawili czerwonoarmistów i zmusili ich do odwrotu na północne brzegi Amudarii.

Radość z wygranej nie trwała jednak długo. Nie umiejąc podzielić się zdobytą władzą, afgańscy komendanci rzucili się sobie do gardeł wywołując wojnę bratobójczą, której nijak nie dało się już nazwać świętą. Przed wyjazdem spod Hindukuszu arabscy mudżahedini obiecali sobie utrzymywać kontakt i wspierać w potrzebie. Zawiązali bractwo – coś pomiędzy skrzynką kontaktową, biurem pośrednictwa pracy a kasą zapomogowo-pożyczkową. Szefem bractwa, które nazwano po prostu „Bazą”, czyli al-Kaidą, został jego pomysłodawca, saudyjski bogacz Osama ibn Ladin, którego także uwiodła legenda świętej wojny.

Algierska próba

Afgańska wojna przyspieszyła upadek komunizmu i Związku Radzieckiego. Skończyła się „zimna wojna”. Po niej miały zapanować lepsze czasy – triumf demokracji obiecanej przez zwycięski, liberalny i wolnorynkowy Zachód. W świecie arabskim pierwszą poważną próbą nowych porządków, a także szczerości intencji zachodnich przywódców, miały stać się pierwsze wolne wybory w Algierii w 1991 r.

Ku zaskoczeniu i przerażeniu Zachodu wygrała je partia odwołująca się nie do zachodniej demokracji i praw człowieka, lecz do islamu i praw Koranu – Muzułmański Front Wyzwolenia, wzorujący się na ruchu Braci Muzułmanów. Towarzysze i generałowie stojącego dotąd na czele państwa Frontu Wyzwolenia Narodowego gotowi byli w imię nowych porządków i zachowania władzy przechrzcić się nawet na liberałów i demokratów, ale ani myśleli pozwolić, by rządy przejęli mułłowie. Przy milczącej aprobacie Zachodu wojsko dokonało zamachu stanu i unieważniło wyniki wyborów. Wybuchła krwawa, barbarzyńska wojna domowa, która pochłonęła ćwierć miliona ofiar. Ponad sto tysięcy Algierczyków uciekło z kraju – głównie do Europy.

Jako absolwent partyzanckiej szkoły spod Hindukuszu (ze specjalizacją „wytwarzanie i podkładanie bomb”) i – było nie było – weteran afgańskiego dżihadu, Drukdel zaciągnął się do armii algierskich mudżahedinów. Dokładniej – do frakcji najzawziętszych fanatyków wycinających w bestialski sposób wojskowe koszary i całe wioski, które partyzanci podejrzewali o sprzyjanie władzom.

Kres wojnie położył dopiero wybrany w 1999 r. na prezydenta Abdelaziz Bouteflika. Wbrew wielu wojskowym i towarzyszom z rządzącej partii Bouteflika obiecał amnestię każdemu partyzantowi, który złoży broń. Wśród mudżahedinów doszło do sporów i rozłamów, ale większość uznała dalszą walkę za bezcelową. W 2004 r. Bouteflika w aureoli zbawcy narodu z łatwością wygrał walkę o reelekcję (dopiero w zeszłym roku zmuszony został do ustąpienia przez uliczną rewolucję, którą zatrzymała epidemia COVID-19).


Czytaj także: Abdelaziz Bouteflika ma problem


 

Jastrzębie z Sahary

Najbardziej nieprzejednani z partyzantów odmówili przerwania wojny, porzucili kryjówki i obozowiska w górzystej Kabylii, skąd wywodziła się większość ich komendantów, i wycofali na południe kraju, na Saharę. Ścigani przez rządowe wojsko uznali, że ratunek i pieniądze na dalszą wojnę zapewnią sobie zgłaszając akces do al-Kaidy. Po ataku na Nowy Jork i Waszyngton z 11 września 2001 r. i odwetowej inwazji Amerykanów na Afganistan terrorystyczna międzynarodówka także przeżywała trudne czasy, a ci z jej komendantów, którym udało się uniknąć śmierci lub aresztowania, raczej ukrywali się, niż zajmowali planowaniem operacji zbrojnych.

Ocaleniem okazała się kolejna amerykańska inwazja, tym razem na Irak. Al-Kaidy – wbrew temu, co wmawiali światu Amerykanie – nigdy wcześniej tam nie było. Wystarczyło jednak, że Jankesi najechali na Irak i zaczęli go okupować, a w Bagdadzie, Falludży, Mosulu i Karbali pojawiły się tuziny partyzanckich partii. Palestyńczyk Abu Musab az-Zarkawi z Jordanii założył iracką filię al-Kaidy i wyjątkowo krwawymi atakami przyćmił sławę samego Osamy ibn Ladina.


Stanisław Guliński z Ammanu: Jeśli mówimy o terroryście, mającym na sumieniu śmierć tysięcy niewinnych Irakijczyków - a takim był Abu Musab az-Zarkawi - nie od rzeczy jest spróbować przedstawić go jako człowieka, a nie anonimowe monstrum. 


 

Drukdel i jego algierscy towarzysze postanowili wziąć wzór z Zarkawiego i stać się filią al-Kaidy w Maghrebie i na Saharze. W 2007 r. zostali oficjalnie przyjęci do terrorystycznej międzynarodówki, a na szefa lokalnego biura wyznaczono właśnie Drukdela.

Odtąd algierscy mudżahedini zarzucili skazaną na porażkę walkę z silniejszym algierskim wojskiem i przenieśli się na południe od Sahary, gdzie zajęli się porwaniami turystów i podkładaniem bomb w uczęszczanych przez obcokrajowców hotelach. Wysadzili w powietrze kwaterę ONZ, komendę policji w Algierze, muzeum i hotele w Tunezji, Burkina Faso, Mali oraz na Wybrzeżu Kości Słoniowej. Szacuje się, że w ciągu ostatnich kilkunastu latach na okupach za uprowadzonych cudzoziemców (za uwolnienie każdego z nich domagali się zwykle 4-5 milionów dolarów) filia al-Kaidy na Saharze i w Maghrebie zarobiła około stu milionów dolarów.


Wojciech Jagielski: Atak na Nowy Jork i Waszyngton dał początek trwającej do dziś nowej wojnie światowej. Ale choć toczy się ona przeciwko Ameryce i Zachodowi, to jej najważniejszym i najkrwawszym polem bitewnym jest muzułmański Bliski Wschód i zamieszkana przez mahometan północna Afryka. I to ich mieszkańcy przede wszystkim padają jej ofiarą.


 

Arabska Wiosna i kalifat z Timbuktu

Ekspansję Terrorystycznej Międzynarodówki na południe od Sahary utrudniał fakt, że komendantami jego tamtejszej filii byli niemal wyłącznie algierscy Arabowie, nieufnie traktowani przez sąsiadów Tuaregów czy czarnoskórych współwyznawców z Sahelu, pamiętających czasy dyskryminacji i niewolnictwa.

W filii al-Kaidy doszło nawet z tego powodu do rozłamu. Służbę Drukdelowi wypowiedział jeden z najważniejszych komendantów Muchtar ibn Bilmuchtar, zarzucając mu niechęć i nieumiejętność współpracy z dżihadystami z krajów z Sahelu. Przed bratobójczym konfliktem uratowała Drukdela Arabska Wiosna. Uliczne rewolucje wymierzone przeciwko arabskim tyranom obaliły przywódców w Tunezji, Egipcie, a przede wszystkim – w Libii (w Algierii Bouteflika, dzięki dobrej koniunkturze na światowych rynkach ropy naftowej, przekupił rodzimych rewolucjonistów petrodolarami; dodatkowo nieufności wobec rewolucji nauczyły Algierczyków obie wojny domowe – ta z lat 90. i wyzwoleńcza, przeciwko Francji z lat 1954-62, która kosztowała życie prawie milion ludzi).

W Libii Arabska Wiosna doprowadziła do wybuchu trwającej do dziś wojny domowej. Dżihadyści zostali zwabieni na libijską ziemię, ponieważ jej ogromny obszar i wojenny chaos zapewniał schronienie przed zachodnimi wywiadami. Korzystając z bałaganu rozgrabili także przepastne arsenały libijskiego tyrana Muammara Kadafiego.

W 2012 r. uzbrojeni po zęby Tuaregowie z Mali wzniecili nową wojnę domową, zajęli Timbuktu i zatrzymali się dopiero pod Mopti, a na zdobytych ziemiach ogłosili powstanie niepodległego państwa. Zaraz potem dżihadyści z armii Drukdela odsunęli słabszych Tuaregów od władzy w samozwańczym Azawadzie i przemienili go na własny kalifat, pierwsze państwo dżihadystów od czasu przegnania przez Amerykanów z Afganistanu.

W 2013 r. dżihadyści z kalifatu ruszyli na malijską stolicę, Bamako. Miasto uratowała interwencja zbrojna wezwanych na pomoc francuskich komandosów i żołnierzy Legii Cudzoziemskiej.

Sahel w ogniu

Rozgromieni przez Francuzów dżihadyści poszli w rozsypkę. Drukdel zaszył się ponoć w górach Kabylii. Do pilnowania porządku w Mali Francja posłała ponad 5 tys. żołnierzy. Dodatkowych kilkanaście tysięcy zapewnił ONZ. Interwencja Francuzów zbiegła się z najpoważniejszym rozłamem w ruchu dżihadystycznym – wyrosłe w Iraku i Syrii Państwo Islamskie wypowiedziało posłuszeństwo al-Kaidzie i ogłosiło się jedyną prawowitą siłą w światowym dżihadzie.

Drukdel pozostał wierny al-Kaidzie i Ajmanowi az-Zawahiriemu, następcy zabitego przez Amerykanów w 2011 r. Osamy ibn Ladina. W nagrodę za lojalność został wciągnięty do centralnych władz al-Kaidy. W końcu dał się także przekonać, że aby rozszerzyć swoje wpływy w Afryce, musi podzielić się władzą i przestać otaczać wyłącznie Arabami. W 2017 r. ogłoszono, że w Sahelu powstała nowa partia jednocząca wszystkich tamtejszych dżihadystów spod sztandarów al-Kaidy, „Grupa Wsparcia Islamu i Muzułmanów”. Jej przywódcą został malijski Tuareg, weteran partyzanckich wojen Ijad Ag Ghaly. Drukdel skrył się w cień, ale wciąż „z tylnego siedzenia” podejmował najważniejsze decyzje.

Mimo klęski wojennej w Mali i wyniszczających bratobójczych sporów o pierwszeństwo między afrykańskimi filiami al-Kaidy i jej konkurentami z Państwa Islamskiego dżihadyści, których liczbę w całym Sahelu szacuje się na ledwie 2-3 tys., poszerzają obszar swojej działalności i wpływów. W ostatnich pięciu latach ich ataki stały się liczniejsze, zginęło w nich co najmniej 5 tys. osób.

Partyzanci werbują rekrutów wspierając pasterzy z najliczniejszego na całym Sahelu ludu Fulanich w trwających od pokoleń sporach z rolniczymi ludami Dogonów (Burkina Faso, Mali, Niger) czy Mande (cała Afryka zachodnia). Poza Mali, dokąd pustynna wojna wróciła mimo obecności Francuzów, ogarnęła ona na dobre sąsiednie Burkina Faso i coraz bardziej zagraża Nigrowi. Kolejnym celem dżihadystów jest przeniesienie konfliktu jeszcze bardziej na zachód i południe, nad samą Zatokę Gwinejską, do Senegalu, Gwinei, na Wybrzeże Kości Słoniowej, do Ghany i Beninu.


STRONA ŚWIATA to autorski serwis Wojciecha Jagielskiego, w którym dwa razy w tygodniu reporter i pisarz publikuje nowe teksty o  tych częściach świata, które rzadko trafiają na pierwsze strony gazet. Wszystkie teksty są dostępne za darmo. 


 

W marcu, w opublikowanym w internecie orędziu, emir Drukdel wzywał władze państw Sahelu, by pozbyły się ze swoich krajów wojsk francuskich. Obiecywał, że dżihadyści nie podniosą na nich ręki, a w zamian za pokój żądał tylko, by nie przeszkadzać mu w świętej wojnie przeciwko Zachodowi. W zeszłym tygodniu, mimo panującej epidemii, ponad dwadzieścia tysięcy ludzi wyszło na ulice malijskiego Bamako domagać się ustąpienia prezydenta i wycofania francuskich wojsk, które – ich zdaniem – są raczej zagrożeniem niż ratunkiem przed przemocą.

Czy zginął?

Sceptycy przestrzegają, by ze śmiercią emira nie wiązać zbyt wielkich nadziei na pokonanie afrykańskich dżihadystów. Ci póki co nie potwierdzili, że Drukdel zginął. Pod koniec 2018 r. Francuzi ogłosili, że w ich zasadzce zginął jeden z najważniejszych komendantów Drukdela, wywodzący się z malijskich Fulanów Amadou Koufa. W zeszłym roku Koufa w internecie kpił z Francuzów, że „zabili go, ale nie na śmierć”. Z kolei śmierć Belmochtara, rywala Drukdela do przywództwa afrykańskiej al-Kaidy, ogłaszano już co najmniej kilka razy. Tymczasem Belmochtar wciąż żyje, choć ostatnio zrobiło się o nim cicho.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, pisarz, były korespondent wojenny. Specjalista od spraw Afryki, Kaukazu i Azji Środkowej. Ponad 20 lat pracował w GW, przez dziesięć - w PAP. Razem z wybitnym fotografem Krzysztofem Millerem tworzyli tandem reporterski, jeżdżąc wiele lat w rejony… więcej