Jak się zostaje terrorystą

Mam przed sobą świeżo wydaną książkę Fuada al-Husejniego, jordańskiego dziennikarza o niezwykłych kontaktach w świecie islamskich radykałów: Az-Zarkawi, czyli drugie pokolenie Al-Kaidy. Na jednym ze zdjęć Abu Musab az-Zarkawi bawi się na weselu przyjaciela. Tańczą tylko mężczyźni i także Abu Musab podskakuje do rytmu pod ramię z innym tańczącym. Nie ma jeszcze brody, patrzy w obiektyw oczami jakby wystraszonymi czy zaskoczonymi. Dziś jest ikoną terroru.

07.08.2005

Czyta się kilka minut

Abu Musab az-Zarkawi /
Abu Musab az-Zarkawi /

Już w 1981 r. Edward Said, zmarły niedawno palestyński politolog, przestrzegał w książce “Covering Islam" przed demonizowaniem islamu przez zachodnie media, patrzące na tę religię przez pryzmat terroru i ropy. Do chwili obecnej niewiele się zmieniło. Jeśli jednak mówimy o terroryście, mającym na sumieniu śmierć tysięcy niewinnych Irakijczyków - a takim jest Abu Musab az-Zarkawi - nie od rzeczy jest spróbować przedstawić go jako człowieka, a nie anonimowe monstrum. W przeciwnym razie łatwo zaakceptować przyjęcie apokaliptycznych perspektyw i totalnych metod walki z takim “obcym". A wtedy (przypadkowy) trup ściele się gęsto.

Przedstawiając sylwetkę, warto sięgnąć do korzeni. Gdy o przeszłości człowieka wiemy niewiele, nieistotne z pozoru i przypadkowo skojarzone informacje urastają do rangi kluczy, którymi próbujemy tłumaczyć więcej, niż jesteśmy w stanie uzasadnić. O Az-Zarkawim wiedziano wyjątkowo mało w chwili, gdy zaczęło być o nim głośno. Tak mało, że pojawiały się sugestie, iż być może w ogóle nie istnieje i jest postacią “wirtualną". Co ilustruje bezradność zachodnich mediów i tzw. ekspertów wobec kreowanych przez te media muzułmańskich “superpotworów": mułły Muhammada Omara, Osamy bin Ladena czy właśnie Az-Zarkawiego.

W przypadku całej trójki jesteśmy zdani na garść fotografii i w nieskończoność powtarzane sekwencje filmowe, przesyłane katarskiej telewizji Al-Dżazira (co budzi zazdrość konkurencji). A w końcu to, co zbierzemy, i tak nie układa się w żaden “wzór na terrorystę". Bin Laden jest synem miliardera, Omar nie dbającym o wygody duchownym, a Az-Zarkawi pochodzi z rodziny osiadłych Beduinów, żyjących w ubogiej dzielnicy Az-Zarka, najbrzydszego przemysłowego miasta Jordanii. W młodości przodował grupie lokalnych chuliganów (kabadai). Gdyby nie inny typ zabudowy, powiedzielibyśmy, że był “blokersem". Może jedynym elementem wspólnym w ich biografiach jest fakt, że nie pochodzą ze stolic swych krajów, gdzie przeważa atmosfera lojalizmu.

Wszelako to, co wiemy, warto podsumować - choćby po to, by medialnego “potwora" zdemitologizować.

Blokers szuka wzorów

Az-Zarka to miasto-bliźniak Ar-Rusaify, gigantycznego obozu palestyńskich uchodźców, który jak wiele podobnych tymczasowych niegdyś osiedli nie ma już nic wspólnego z obozem (choć wciąż używane określenie mukhajjam sugeruje obóz, i to namiotowy). Z Az-Zarki i Ar-Rusaify, a także z Salt, które u progu jordańskiej niepodległości miało szansę stać się stolicą, wyruszyło najwięcej jordańskich mudżahedinów do Afganistanu. Dziś mianem mudżahedinów określa się tych, którzy ruszyli na wojnę do Iraku przeciw Amerykanom i ich miejscowym oraz “zamorskim" sojusznikom.

Ahmad al-Khulayla, o przydomku Abu Musab - znacznie później, od czasów pobytu w Afganistanie, znany jako Az-Zarkawi (czyli pochodzący z Az-Zarki) - urodził się w 1966 r. w ubogiej rodzinie, należącej do jednego z największych plemion Jordanii: Bani Hasan. Obszar zamieszkiwania Bani Hasan obejmuje rozległy teren przekraczający wyznaczone przez Anglię i Francję po I wojnie światowej granice Jordanii, Syrii i Iraku. Dlatego Abu Musab niekoniecznie musi być uważany za obcego w sunnickiej części Iraku, gdzie - jak twierdzą Amerykanie - obecnie przebywa.

Beduińskie cnoty gościnności, szacunku dla członków rodziny (Abu Musab jest autorem tkliwych wierszy i rysowanych laurek dla matki), a także wieloletniej pamiętliwości w zemście pomogły mu zapewne skupić wokół siebie oddanych towarzyszy. Mieszkał w biednej dzielnicy, a miejscem zabaw jego i kolegów był cmentarz. Tam zdobył reputację twardziela i qabadaji, któremu nikt nie odważył się wejść w drogę. Zaliczył dwie klasy szkoły średniej, kończąc drugi rok nauki z niezłą przeciętną ocen. Później przez miesiąc pracował w urzędzie miasta (w wydziale napraw). Na żądanie ojca przerwał pracę i niebawem jego drugim domem stał się meczet Abdallaha bin Abbasa.

Już w latach 60. XX wieku szejkowie meczetów Az-Zarki znaleźli się pod wpływem kazań Nasr ad-Dina al-Albaniego - syryjskiego propagatora salafiji, idei powrotu do islamu pierwszych muzułmanów (odrzucenia naleciałości i nieuznawania “niewiernych" władz oraz praw współczesnych państw arabskich). Część salafich uznawało konieczność zbrojnego dżihadu przeciw niewiernym “okupantom", jak Żydzi w Palestynie czy “krzyżowcy" w Iraku i Afganistanie. Podobnie myślał mentor Abu Musaba - Palestyńczyk Abu Muhammad al-Makdisi (właściwie: Isam al-Barkawi), którego rodzina, jak 250 tys. jego rodaków, została wyrzucona z Kuwejtu po tym, jak Arafat poparł iracką okupację tego państwa w 1990-91 r. Kilkadziesiąt tysięcy deportowanych znalazło dom w Jordanii. Wielu osiadło w Az-Zarka, Ar-Rusaifa i Salt.

Natomiast sam Al-Makdisi wyjechał już wcześniej do Pakistanu. Tam, w Peszawarze, na pograniczu pakistańsko-afgańskim, od czasów walk z sowietami koordynowali swe działania dwaj ludzie: Abdallah Azzam i Osama bin Laden, którzy organizowali dla ochotników szkolenie i przydział do armii poszczególnych afgańskich komendantów.

Tak w 1989 r. chuligan Abu Musab spotkał swe nowe wzory: nauczyciela-mistrza (Al-Makdisi), dowódcy-bojownika (Azzam) i organizatora (Bin Laden).

Jak się tworzy Organizację

Az-Zarkawi był w Afganistanie dwa razy. Pierwszy raz przyszło mu brać udział w dobijaniu komunizującego afgańskiego rządu Nadżibullaha, bo na Sowietów już się spóźnił (opuścili kraj na początku 1989 r.). Gdy mudżahedini obalili Nadżibullaha, wybuchły między nimi bratobójcze walki, co postawiło “arabskich Afgańczyków" - jak nazywano ochotników z zagranicy - w niezręcznej sytuacji. Ci, którzy mogli, wracali do swych krajów - z doświadczeniem bojowym i z nienawiścią wobec własnych rządów, które “sprzedają się niewiernym". Z kolei Egipcjanie, Syryjczycy czy Libijczycy - ich rządy ścigały kombatantów z Afganistanu - ruszali na nowe pola walki: do Bośni, Czeczenii, Kaszmiru.

Po powrocie do Jordanii w 1994 r. Az-Zarkawi szybko trafił do więzienia (tak jak Al-Makdisi), pod zarzutem stworzenia nielegalnej organizacji dążącej do obalenia świeckiej władzy. Do dziś słynna jest jego mowa obrończa, w której wielokrotnie zwracał się do sędziego: “Ty, który sądzisz nie w oparciu o to, co zesłał Bóg...".

W pustynnym więzieniu As-Suwaka (80 km na południe od Ammanu) swoim doświadczeniem afgańskim i bezkompromisowością właściwą kabadaji zdobył posłuch wśród więźniów politycznych - i zdetronizował w roli lidera intelektualistę Al-Makdisiego. Stał się emirem, przywódcą uwięzionych salafich, co potem procentowało przy werbunku ochotników do obozu w afgańskim Heracie i w Iraku.

W 1999 r. skorzystał z amnestii (z okazji objęcia tronu przez obecnego króla Abdullaha), po czym - nie czekając na kolejny ruch ze strony władz - wrócił do Afganistanu, opanowanego w większości przez talibów. Namawiany przez nich do koordynacji swych wysiłków z bin Ladenem, Az-Zarkawi uchylił wtedy od włączenia się w struktury powstającej Al-Kaidy, prawdopodobnie ze względów ambicjonalnych. Kompromisowo uznano, że Az-Zarkawi będzie prowadzić obóz szkoleniowy koło Heratu na północnym zachodzie kraju. Przybywali tam arabscy weterani wojny w Afganistanie przeciw Sowietom i rodzimym komunistom, a także nowy narybek - przede wszystkim z Jordanii (w tym Palestyńczycy), Egiptu, Syrii i Libanu.

Rdzeniem organizacji obozu stali się mieszkańcy Az-Zarki. Obok Abu Musaba byli to Abd al-Hadi Daghlas (Palestyńczyk, który niedawno zginął w Iraku), Khalid al--Aruri (więziony dziś w Iranie) oraz Jasin Dżarrad, ojciec drugiej żony Az-Zarkawiego, który we wrześniu 2003 r. dokonał samobójczego ataku w irackim Nadżafie, zabijając szyickiego ajatollaha Muhammada Bakira al-Hakima. Z czasem dołączały do nich rodziny, tworząc rodzaj militarno-religijnej gminy, która ideałami miała nawiązywać do czasów Proroka.

Obóz w Heracie był też miejscem, gdzie do umiejętności utrzymywania ludzi w posłuchu (wyrobionej w czasach młodości) i przeszkolenia religijnego Abu Musab dodał kwalifikacje organizacyjne.

Z Heratu do Iraku

Tu należy wspomnieć o istotnych zmianach, jakim uległo wówczas społeczeństwo jordańskie. Ponieważ w czasie tłumienia palestyńskiej rebelii w 1970 r. (“Czarny Wrzesień") umiarkowane Bractwo Muzułmańskie poparli króla Jordanii Husajna, ten w podzięce oddał Braciom fotel ministra oświaty. W efekcie kilka kolejnych pokoleń zostało wychowanych w duchu konserwatywnym. Z ankiety przeprowadzonej w 1993 r. przez Centrum Badawcze przy Uniwersytecie Jordańskim wynikało, że “młodzież jordańska stała się bardziej konserwatywna niż poprzednie pokolenia i większy jej procent popiera poligamię oraz kształcenie tylko chłopców".

Wszystko to ułatwiło Abu Musabowi werbunek ochotników.

Gdy w październiku 2001 r. Amerykanie uderzyli na rządzących Afganistanem talibów (w odwecie za udzielanie gościny bin Ladenowi, organizatorowi zamachów z 11 września), a walczący z talibami Sojusz Północny zaczął zbliżać się do Heratu, Az-Zarkawi rozpoczął ewakuację swojej gminy. Droga odwrotu przez Pakistan - teraz udzielający pomocy USA - była odcięta. Jednak już w poprzednich latach, korzystając z bliskości irańskiej granicy, Az-Zarkawi przygotował w Teheranie i innych irańskich miastach bezpieczne lokale, a także trasy przerzutowe do północnego (kurdyjskiego) Iraku, gdzie wcześniej nawiązał kontakty z radykalną sunnicką organizacją kurdyjską Ansar al-Islam.

Od operacji “Pustynna Burza" (1991 r.) północny Irak cieszył się nieformalną niezależnością od Saddama Husajna i jego rządu w Bagdadzie. Z pomocą CIA i pod ochroną zachodnich myśliwców - pilnujących na mocy rezolucji ONZ, by maszyny Husajna nie latały nad północnym Irakiem - mogła powstać tam kurdyjska autonomia. Dodajmy: skłócona; o władzę rywalizowały zwłaszcza rody Barzanich i Talabanich. Tu wreszcie, korzystając z braku silnej władzy, działały różne radykalne organizacje (nie tylko islamiści, także komuniści), które w reszcie kraju, pozostającej pod kontrolą Saddama, nie mogły liczyć na pobłażanie.

Przerzut ludzi przez Iran nie zakończył się dla Az-Zarkawiego całkowitym sukcesem: władze irańskie, niechętne sunnickim radykałom i obawiające się reakcji USA, wpadły na trop operacji i zatrzymały wielu bojowników.

W "Kraju Dwóch Rzek"

Jednocześnie w 1994 r. Jordania zawarła pokój z Izraelem, co nie tylko stało się kamieniem obrazy dla Palestyńczyków, stanowiących 60 proc. ludności, ale naraziło władze na niebezpieczną alienację od własnych obywateli i w społeczności arabskiej.

Przez dwa lata, jakie upłynęły od ewakuacji z Afganistanu do upadku reżimu Saddama, Az-Zarkawi rozbudowywał skromną zrazu bazę w kurdyjskiej enklawie. Ówczesna obecność Az-Zarkawiego i Ansar al-Islama na terenie formalnie należącym do państwa irackiego (lecz poza kontrolą rządu) dała asumpt Amerykanom i Brytyjczykom do tezy, że Irak ma powiązania z Al-Kaidą.

Prawdopodobnie Abu Musab nie był wtedy podporządkowany organizacji bin Ladena. W latach 2001-2003 zaczął co prawda nawiązywać kontakty z ludźmi na terenach sunnickich, znajdujących się pod kontrolą Bagdadu, ale zrazu werbował pobożnych sunnitów, dla których Saddam stał się symbolem hipokryzji: prowadząc nieobyczajne życie, wykorzystywał obłudnie hasła religijne w miarę narastania konfliktu z Zachodem.

Jednak te kontakty z sunnickimi oponentami Saddama umożliwiły Abu Musabowi - już po wejściu Amerykanów do Bagdadu - dotarcie poprzez ich więzi rodzinne także do byłych członków saddamowskiej partii Baas, w tym byłych wojskowych, specjalistów od materiałów wybuchowych, mających doświadczenie z wojny iracko-irańskiej (1980-88). Wielu z nich miało zresztą mały wybór: jako zwolennicy dawnego reżimu byli niemile widziani przez Amerykanów, z drugiej strony mogli obawiać się odwetu ze strony szyitów czy Kurdów.

I tak do Abu Musaba, który okazał się w tym momencie jedynym przygotowanym do przewodzenia antykoalicyjnej opozycji przeszło - służąc swą wiedzą i umiejętnościami - kilkuset (jak plotka głosi) “bezbożnych" eksczłonków partii Baas. Czynili to niekoniecznie z osobistej sympatii czy motywacji religijnej. Na tym etapie Abu Musab uznał za stosowne przyjąć ponowną propozycję bin Ladena i podporządkować swoją organizację Al-Kaidzie.

Słysząc odtąd o kolejnych atakach bombowych, porwaniach czy egzekucjach dowiadujemy się, że do ich wykonania “przyznała się Organizacja Al-Kaidy w Kraju Dwóch Rzek [Eufrat i Tygrys - red.] Abu Musaba az-Zarkawiego".

Cel strategiczny

Az-Zarkawi atakuje w Iraku wszystkich, którzy w jakikolwiek sposób kwalifikują się do kategorii “krzyżowców" i kolaborantów: Amerykanów, inne siły koalicji (jedno z jego oświadczeń wspominało o ataku na Polaków w Al-Hilla), nową armię i policję, szyitów, Kurdów, dyplomatów. I każdego, który sprawia wrażenie, że nie przeszkadza mu obecna sytuacja.

Abu Musab prawdopodobnie żyje już we własnym “świecie" - tak, że nawet dawny jego mistrz Al-Makdisi wyraził w niedawnym wywiadzie dla Al-Dżaziry dezaprobatę wobec zabijania bezbronnych i niewinnych czy atakowania (szyickich) meczetów. Swoją drogą nie pomogło to Al-Makdisiemu, który wkrótce potem został aresztowany przez jordańskie władze pod zarzutem kontaktów z grupami zbrojnymi salafich (a dopiero co zza krat wyszedł).

Celem bowiem - deklarowanym za pośrednictwem sympatyzujących dziennikarzy, jak Fuada al-Husejni - jest maksymalne uwikłanie Amerykanów w szerokim pasie od Afganistanu do Iraku (i odstraszenie ich sojuszników). Ewentualna zachodnia interwencja w Iranie czy Syrii byłaby spełnieniem ich marzeń, gdyż stworzyłaby szansę do destabilizacji tych krajów, co byłoby okazją do werbunku nowych ochotników i swobodnej komunikacji od Hindukuszu po Morze Śródziemne (dotykając granic arcywroga: Izraela).

Tymczasem Organizacja dążyłaby - poprzez propagandę i spiski - do eliminacji “kolaborujących" z Zachodem rządów arabskich. Ataki na instalacje naftowe w Zatoce Perskiej doprowadziłyby do globalnego kryzysu ekonomicznego i wraz z rosnącymi stratami amerykańskimi - do wycofania się Zachodu ze świata arabskiego (czy szerzej: świata islamu). Wtedy, za kilkanaście lat, zjednoczony świat islamu mógłby stanąć do równorzędnej walki z Izraelem.

Brzmi to może jak naiwne political fiction, ale - niestety - zaskakująco dobrze współgra z modnym dziś demonizowaniem islamu w stylu Oriany Falacci. Cóż, że po obu stronach zwolenników podobnych poglądów jest na razie niewielu. Uparcie powtarzane proroctwa potrafią się w końcu sprawdzać.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 32/2005