Ślad

Realizm Kozłowskiego kazał mu szukać sojuszników wszędzie, mimo zgorszenia, jakie postawa ta czasami wywoływała.

01.04.2013

Czyta się kilka minut

Przed dwudziestu trzy laty był taki zwyczaj w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych, że po wyjściu Ministra ktoś z kierownictwa pełnił dyżur w jego gabinecie do późnych godzin nocnych. Kiedyś i mnie przypadł ten obowiązek. Krzysztof Kozłowski został zaledwie parę tygodni wcześniej szefem MSW i dyżury zaczęli pełnić ludzie, z którymi przyszedł do resortu.

Teraz, siedząc w tym samym gabinecie, wspominam tamten czas, tamtą chwilę, gdy Krzysztof wychodził, żartując sobie ze mnie, że z pewnością w trakcie swojego dyżuru wywołam jakąś małą wojnę. To trwało tak krótko – Krzysztof był ministrem zaledwie osiem miesięcy, a odcisnął swoje piętno na całym pokoleniu ludzi. Bo dziś nadal się w gmachu mówi, że to był gabinet Kozłowskiego (a nie Kiszczaka czy Macierewicza), że tu siedział, że tu zaczęła się historia Ministerstwa Spraw Wewnętrznych Niepodległej Polski.

Jaka siła tkwiła w tym ściszonym głosie, uważnych spojrzeniu, delikatnej ironii jako sposobie komunikowania najważniejszych spraw, że ci, którzy Go wtedy spotkali – różnego pochodzenia, losów i wieku – do tej pory rozpoznają się z dumą jako „ludzie Kozłowskiego”, po tylu latach, po tylu zakrętach i zmianach, jakie Polska przeszła od tamtego czasu? Niepojęta tajemnica.

W moich ostatnich rozmowach z Nim, już nie wspominaliśmy czasów początku lat 90., może zbyt dużo goryczy towarzyszyło tym wspomnieniom – wszak dorobek Krzysztofa ulegał zacieraniu, a wręcz celowemu zakłamywaniu przez środowiska „poprawiaczy historii” spod znaku jedynej racji. Krzysztof powracał do dwóch momentów: depresji lat 70. (przerwanej wydarzeniami w Radomiu, a potem wyborem Jana Pawła II) – poczucia, że większość rodaków uległa na trwałe ułudzie gierkowskiej prosperity, że jest się wraz z „Tygodnikiem” na marginesie marginesów, że trwa się ze swoimi ideałami poza jakąkolwiek emocją społeczną. I drugi moment – kiedy stan wojenny zastał Go w Paryżu i nagle musiał się skonfrontować z żądaniem wezwania do powstania, do rozlewu krwi. Dramatyczne chwile, kiedy trzeba było przekonywać emigrantów, by porzucili takie apele. Trwanie mimo beznadziei i odrzucenie pokusy gry o wszystko – najcięższe egzaminy.

Bo taki realizm w naszym kraju nie ma dobrej opinii – kojarzy się na ogół z dobrowolnym ograniczeniem, z redukcją celów, odłożeniem tego, co najważniejsze, na później z obawy o koszty. A przecież realizm polityczny to w pierwszym rzędzie selekcja celów na możliwe tu i teraz, oraz te, które muszą poczekać; to takie wgryzienie się w rzeczywistość, które pozwala znaleźć rozwiązania w sytuacjach, gdy innym opadają ręce. To szacunek i rodzaj zobowiązania wobec bliźnich: za ich los realista jest odpowiedzialny nawet wtedy, kiedy oni sami nie zdają sobie sprawy z konsekwencji własnych wyborów. Wyrozumiałość wobec ludzi łączyć z nieugiętością tam, gdzie to konieczne, i równocześnie rozumieć ograniczenia – takie lekcje odbierali wszyscy, którzy się z Nim spotykali. Na Wiślnej, w Senacie, na Rakowieckiej czy po prostu w kawiarni.

Nikomu nic nie narzucał, nic nie żądał – po prostu tłumaczył. Była w jego łagodności jakaś prastara, zniewalająca siła grand seigneur. Gdyby komuś się wydawało, że to metafora – zaręczam, że nie. Byłem świadkiem jego rozmów z ludźmi radykalnie innego pochodzenia i autoramentu w czasach jego ministrowania w MSW. Jedyną rzeczywistością, jaka mi wtedy przychodziła do głowy, widząc, jak kilkoma uprzejmymi słowami uzyskiwał posłuch i szacunek, był niewymuszony porządek feudalny.

Siła Krzysztofa brała się z jeszcze jednej cechy – lojalność wobec ludzi, z którymi związał Go los. Lojalność wykraczająca czasami poza reguły państwa czy polityki. Bez tej cechy nie sposób zrozumieć Jego politycznych decyzji: ani podjęcia pracy w rządzie Mazowieckiego, ani odejścia z fotela ministra, ani wycofania się z polityki, kiedy jego najbliżsi przyjaciele razem z całą formacją ponieśli klęskę. Tą lojalnością obdarzył ludzi poprzedniego systemu, na równi z „młodzieżą” z opozycji, którą przyjmował do pracy w służbach specjalnych wolnej Polski. Realizm Kozłowskiego kazał mu szukać sojuszników wszędzie, mimo zgorszenia, jakie postawa ta czasami wywoływała. Nie oznaczało to jednak bezwarunkowej akceptacji (były osoby, które się o tym przekonały), ale było rodzajem daru przeznaczonym dla każdego, kto deklarował wspólnotę celów. Trochę trzeba było być parszywcem, by ten dar odrzucić.

W ostatnim okresie musiał zetknąć się z goryczą niesprawiedliwych sądów, niezrozumienia. Znikały okoliczności, w których rozładowywanie konfliktów, szukanie wspólnoty było nadrzędnym interesem. Wręcz przeciwnie – żyjemy w rzeczywistości wpisującej wojny polityczne i aksjologiczne jako zasadniczą metodę życia publicznego. To pokazuje, jak bardzo szkoła realizmu politycznego jest nadal potrzebna – jako wędzidło, napomnienie przed szaleństwem, na którego końcu może być tylko przeżuwana w upokorzeniu klęska. Wszyscy, którzy przeciwstawiają się scenariuszom przyszłości opartym na „grach o wszystko”, stają się, niejako z automatu, uczniami szkoły Kozłowskiego. Nawet jeśli nie potrafią się posługiwać Jego mądrym dystansem i ujmującym szantażem opartym na wierze w lepszą część natury ludzkiej.

Ale przecież nie w polityce rzecz, gdy wspominamy Krzysztofa. Rzecz w śladzie, jaki zostawił w każdym z nas. W rodzaju nobilitacji, jaką zostaliśmy obdarzeni, mogąc powiedzieć, że byliśmy Jego znajomymi, przyjaciółmi, podwładnymi. A gabinet Ministra na trzecim piętrze dość ponurego gmachu będzie zawsze Jego gabinetem. 


Bartłomiej Sienkiewicz jest ministrem spraw wewnętrznych w rządzie Donalda Tuska.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 14/2013