Na dworze księcia pokoju

Afera z nazwanym przez premiera „pisiorem” doradcą ministra spraw wewnętrznych każe zapytać o rolę, jaką pełni w rządzie Bartłomiej Sienkiewicz: czyim jest człowiekiem, gdzie sięgają jego ambicje i jaką politykę uprawia.

19.08.2013

Czyta się kilka minut

Min. Bartłomiej Sienkiewicz podczas obchodów Święta Policji, Warszawa 20 lipca 2013 r. / Fot. Witold Rozbicki / REPORTER
Min. Bartłomiej Sienkiewicz podczas obchodów Święta Policji, Warszawa 20 lipca 2013 r. / Fot. Witold Rozbicki / REPORTER

Kiedy po kolejnej „kosmetycznej rekonstrukcji” rządu Bartłomiej Sienkiewicz został ministrem spraw wewnętrznych, gabinet Donalda Tuska zyskał kolejnego ministra do uprawiania polityki. Być może w obecnej sytuacji kluczowego.

PO CO IM WŁADZA

Czym jest dla Donalda Tuska polityka i czym jest w ogóle polityka dzisiaj? Po upadku muru berlińskiego, wobec zbliżenia idei konserwatywnych, liberalnych i socjaldemokratycznych, polityka powróciła na całym Zachodzie (a więc również na jego polskich peryferiach) do swej najbardziej podstawowej i klasycznej funkcji – działalności mającej zapewnić zdobycie, a później utrzymanie władzy.

Oczywiście każdy z politycznych liderów za pojęciem „władzy” ukrywa trochę inną treść, np. Jarosław Kaczyński zawsze uważał i uważa, że może zrobić wszystko dla jej zdobycia, utrzymania lub odzyskania, bo tylko on jeden wie, co z tą władzą zrobić, żeby uczynić ją naprawdę „suwerenną” i „sprawczą”. Donald Tusk z kolei sądzi, że władza mu się należy, bo tylko on potrafi ocalić pokój społeczny, który w kraju takim jak dzisiejsza Polska najlepiej osłoni rozwój, rekonstrukcję, odbudowę społecznego majątku – dokonującą się głównie dzięki integracji kraju z UE. Tuska od Kaczyńskiego różni umiarkowana wiara w sprawczość państwa i polityki. I jakkolwiek pesymistycznie by to brzmiało, sądzę, że diagnoza Tuska jest bardziej realistyczna od diagnozy Kaczyńskiego.

Jeśli jednak politykę sprowadzić wyłącznie do zdobywania, utrzymywania i odzyskiwania władzy, wówczas – szczególnie w kontekście demokracji masowej i medialnej – staje się ona z konieczności umiarkowanie decyzyjna. Jeśli reaguje na niebezpieczeństwa, to raczej doraźnie wizerunkowe niż społeczne, geopolityczne czy cywilizacyjne.

Z tego punktu widzenia Jacek Rostowski służył Tuskowi do „uprawiania polityki” w obszarze finansów państwa, co było przez ostatnie kilka lat kluczowe dla „ogrania” globalnego kryzysu w bieżącej polityce polskiej, a Radosław Sikorski z kolei – do „uprawiania polityki” w obszarze spraw zagranicznych, ze szczególnym uwzględnieniem kwestii europejskich. Na początku (po odebraniu władzy Jarosławowi Kaczyńskiemu, w okresie marginalizowania pozycji Lecha Kaczyńskiego) była to sprawa dla premiera kluczowa, Tusk musiał bowiem zbudować wrażenie największego możliwego dystansu wobec zagranicznej polityki braci Kaczyńskich. Na usprawiedliwienie tych ostatnich dodajmy, że ich „asertywna” dyplomacja służyła wyłącznie do celów polityki wewnętrznej – do budowania wizerunku swojej formacji jako jedynej w Polsce „siły patriotycznej”.

Po Rostowskim i Sikorskim w rządzie Tuska pojawił się zatem minister, który ma „uprawiać politykę” w obszarze... No właśnie, to zdanie zostawmy na razie niedokończone.

CASTING NA PRETORIANÓW

Co łączy kluczowych politycznych ministrów gabinetu Tuska? Przede wszystkim ich całkowita zależność od premiera. Nie wywodzą się nawet z PO, nie mają w partii żadnej pozycji, poza tą wskazaną im przez przełożonego. Sikorski nie został wybrany do władz Platformy przez partię, ale osobiście przez Tuska – przez partię nigdy wybrany by nie był.

Ale całkowita polityczna zależność od Tuska nie wyróżniałaby Rostowskiego, Sikorskiego i Sienkiewicza z grona innych ministrów – Agnieszki Kozłowskiej-Rajewicz, Joanny Muchy, być może nawet Sławomira Nowaka (skuteczność przechodzenia tego polityka przez wszystkie szczeble kariery partyjnej jest tak imponująca, że być może myśli on o indywidualnej karierze partyjnej i budowaniu własnych „spółdzielni”). Zwłaszcza że aby zostać jednym z pretorianów, nie wystarczy pełna zależność wobec Cezara i brak własnej politycznej pozycji. Cezarowi trzeba zaofiarować własną siłę, wyrazistość, zdolność i ochotę skutecznego bicia się, a może nawet umierania za niego.

Rostowski i Sikorski to osoby waleczne – każda na inny sposób, ale nie można im tej zalety odebrać. Podobnie jest z Sienkiewiczem, nawet jeśli u niego – najbardziej z całej trójki „inteligenckiego” (w każdym razie tej swojej cechy Sienkiewicz chętnie wizerunkowo używa) – waleczność, zdolność podejmowania ryzyka poddana została ogromnej pracy sublimacyjnej.

W OBRONIE HONORU III RP

Wszyscy w Polsce słyszeli o afgańskim epizodzie Sikorskiego, który znalazł kontynuację w Angoli, a wreszcie w rządzie Jana Olszewskiego (co było doświadczeniem, jeśli chodzi o polityczne ryzyko, deklasującym nawet obecność u boku komendanta Massuda). Jednak biografia Sienkiewicza też jest imponująca: świetna karta opozycyjna, od NZS po ruch Wolność i Pokój, który w pierwotnym krakowskim wydaniu nie był ani pacyfistyczny, ani anarchizujący, ale przygotowywał do uprawiania polityki. Po Okrągłym Stole, wraz z całą grupą młodych ludzi z opozycji, Sienkiewicz trafia do służb, początkowo pod okiem starych specjalistów, wkrótce jednak na zasadach bardziej partnerskich. Jako urzędnik nowego państwa działa na rzecz stabilizacji pookrągłostołowego porządku. Słyszeliśmy jego piękne przemówienie nad grobem Krzysztofa Kozłowskiego, pierwszego niekomunistycznego szefa MSW, którego Sienkiewicz nazwał swoim „mistrzem”. Po Krzysztofie Kozłowskim jego mistrzem będzie także Andrzej Milczanowski.

Sienkiewicz jako urzędnik nowego państwa pozostanie niechętny kolejnym wojnom na górze, nie będzie dzielił Polski na „tę Mazowieckiego” i „tę Wałęsy”. Będzie współtwórcą Ośrodka Studiów Wschodnich, który Ludwik Dorn nazwał kiedyś „jedyną instytucją broniącą honoru III RP”. Ale w UOP-ie przejdzie drogę, która w oczach smoleńskiej prawicy musi czynić go postacią mroczną – bez względu na to, ile konserwatywnych gestów jeszcze wykona i ilu dawnych PiS-owskich dziennikarzy zatrudni w swoim gabinecie politycznym, pokazując, że nie tylko Gowin wpadł na pomysł odzyskiwania dla własnych politycznych potrzeb „sierot po ­PO-PiS-ie”.

CZŁOWIEK PREMIERA

Wartość tej ostatniej koncepcji rozumie także Donald Tusk. I nawet jeśli sam, jako pierwszy „antykaczysta”, nie może jej realizować, będzie na to pozwalał – w obszarze idei czy personaliów – Sienkiewiczowi albo Biernackiemu.

Pytanie, dlaczego Tusk zaufał Sienkiewiczowi do tego stopnia, by uczynić go kluczową postacią nowego etapu swojej polityki? O braku własnego zaplecza politycznego (szczególnie w PO) jako koniecznym warunku minimalnym już powiedzieliśmy. Sienkiewicz był też zawsze lojalny wobec instytucji państwa, do których trafiał jak mało który urzędnik wywodzący się z postsolidarnościowego obozu.

Ale nawet lojalność pretorianina wobec instytucji państwa nie jest argumentem przesądzającym o zaufaniu Cezara. Sienkiewicz – pomiędzy upadkiem rządu Buzka a nominacją w rządzie Tuska – pracował w biznesie, prowadził firmę konsultingową, której istotnymi klientami bywały firmy zarządzane lub współzarządzane przez Krzysztofa Kiliana, jedynego człowieka bliskiego premierowi, któremu Tusk pozwala na inicjatywę w obszarze biznesu. Być może dzięki tej okoliczności premier poznał Sienkiewicza na tyle dobrze, że wie, iż jego minister nie popełni wobec niego żadnej nielojalności.

HOBBESOWSKA USTAWKA

Towarzysko czarujący, inteligentny, oczytany ponad miarę właściwą absolwentom historii UJ, Sienkiewicz próbuje być konserwatystą w rzeczywistości politycznej, która konserwatyzm w Polsce całkowicie zniszczyła. Nie lubi radykalizmu, nie jest antyklerykałem, katolicyzm traktuje jako bezpiecznik łagodzący koszty zachodzącej w Polsce zmiany społecznej.

Do jakiej gry ktoś taki jest Tuskowi potrzebny? Ja nazywam to „Hobbes­owską ustawką”, polegającą na tym, że suweren (Tusk), po wyrzuceniu za okno wszelkich „wizji”, „ideologii”, „salonowych rewolucji” i „kontrrewolucji”, przedstawia się wyłącznie jako gwarant pokoju społecznego. Cieniem tej polityki jest konieczność delegowania wszelkiej agresji, oszołomstwa, dążenia do konfliktu... na innych. Najlepiej na głównego politycznego konkurenta (PiS zawsze się do tego celu świetnie nadawał), ale też np. na Bogu ducha winne związki zawodowe. „Pętak” był świadomym zagraniem Tuska pod adresem szefa Solidarności Piotra Dudy – prowokacją, która zadziałała i działa dotychczas. Najbliższy wrzesień zapowiada się przewidywalnie. Związki zawodowe, im słabsze okażą się w zakładach i na ulicach, tym chętniej użyją nadmiernie radykalnego języka, jeszcze raz kierując sympatię nowego polskiego mieszczaństwa w stronę Księcia Pokoju, premiera Donalda Tuska.

Jarosław Kaczyński parokrotnie wymykał się takiej ustawce (wymyka się nawet w tej chwili, co widać po najnowszych sondażach), ale natura jego aparatu i elektoratu, a nawet jego własna natura prędzej czy później pozwoli Księciu Pokoju obsadzić go w roli oszołoma.

Sienkiewicz jest skarbem jako narzędzie takiej polityki. Minister spraw wewnętrznych lojalnie wskazuje wszystkie źródła niepokoju na zewnątrz, nawet jeśli wie, że słabość państwa, którym współzarządza, może być największym zagrożeniem dla pokoju społecznego. Ale podejmuje przy tym spore ryzyko.

IDZIEMY PO WAS

Już jakiś czas temu Sienkiewicz zapowiedział skinom, neonazistom, radykalnym narodowcom: „idziemy po was!”. Trudno nie dostrzec, że jego ludzie w resorcie wciąż do nich nie doszli. Inercja polskiego państwa, trochę wbudowana w diagnozę, jaką na temat tego państwa mają Sienkiewicz i Tusk, sprawia, że precyzyjnie wymierzone groźby zaczynają brzmieć pusto. Suweren, nawet ograniczający swoją rolę do gwarancji pokoju, musi mieć po swej stronie wizerunek siły. Inaczej traci w oczach ludu legitymizację.

Sienkiewicz udziela ciekawych wywiadów. Liberałów, resztki konserwatystów, „Gazetę Wyborczą”, nawet centrolewicę z Krytyki Politycznej już zainteresował swoimi mocnymi deklaracjami przeciwko przemocy domowej, oszustwom podatkowym, przestępstwom „białych kołnierzyków”. W grze gabinetowej, na zlecenie Tuska, raczej studzi emancypacyjny zapał Agnieszki Kozłowskiej-Rajewicz. Wszystko to czyni na zimno, z troską o los polskiego ludu, którego nie można oddawać w ręce oszołomów, ale bez nadmiernego przekonania, że z owym ludem można nawiązać realny dialog, że można liczyć na jego realne partnerstwo.

To zresztą być może główne ograniczenie obecnej polityki Tuska, którą Sienkiewicz lojalnie chce realizować: w kraju o tak zniszczonym kapitale społecznym – aż tak bardzo nie wierzyć w partnerstwo i dialog. Nawet przy uznaniu racjonalności „Hobbesowskiej ustawki”, warto gdzieś na jej zapleczu odbudowywać kapitał społeczny, komunikować się z najważniejszymi formacjami. Samo delegowanie konfliktu na kolejne grupy i środowiska – na PiS, na Ruch Palikota, na związki zawodowe... – buduje coraz szerszą koalicję wrogów tego rządu, której skoordynowanego ataku Tusk i Sienkiewicz mogą kiedyś politycznie nie przeżyć.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 34/2013