Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Wydaje mi się, że ojciec podczas przeprowadzki skaleczył się w rękę i musiał owinąć ją chustką do nosa. W każdym razie pamiętam, że w tym wąskim pasku światła oglądał sobie dłoń. Pamiętam też, że mówiliśmy mało i stale była obawa, że mogą nas zatrzymać i ukarać, bo przecież nie wolno było wozić ludzi na pace ani jeździć z uchylonymi drzwiami. Potem to wnętrze samochodu śniło mi się jeszcze wiele razy. Raz wydawało mi się, że moglibyśmy w nim zamieszkać, bo przecież wszystko, co nasze, mieliśmy ze sobą. Innym razem - że wiozą nas nie wiadomo gdzie i że równie dobrze mogą nas przywieźć z powrotem do Oświęcimia, ale nasze mieszkanie będzie już zajęte.
Dziecko śni inaczej. Nie tyle bardziej wierzy w sny, ile po prostu mieszka w snach jak w domu.
Samochód zajechał pod duży, trzynastoklatkowy blok wzniesiony z pustaków. Nasze mieszkanie było niemal dokładnie pośrodku: w siódmej klatce na piątym piętrze. Patrzyłem na tę wielką bryłę z ciekawością. Wprowadzaliśmy się do nieotynkowanego domu. Okna, z których teraz wychylały się ciekawskie głowy, za kilka miesięcy miały zostać ponownie zakryte przez rusztowania. Otoczenie było jeszcze rozjeżdżone przez maszyny. Wchodziliśmy do nowego życia z paczkami książek pod pachą, z drzwiami do szafek i półkami do segmentu. Mieszkanie, które dziś wydaje się małe, wtedy robiło wrażenie wielkiego jak boisko. Może dlatego tak chętnie grywaliśmy w nim w piłkę.
Nigdy nie mieszkałem w centrum Krakowa, zawsze w tym pierścieniu z osiedli, wśród ludzi - jak pisał Białoszewski - "sklocowanych", żyjących obok siebie za przepierzeniami z betonu. Kraków to dla mnie były i są bloki - postawione wśród pól, które przestały być polami, na przecięciu dróg, o których trzeba było zapomnieć i wytyczyć nowe, w sąsiedztwie domów jednorodzinnych, które nigdy nie spodziewały się, że wyrosną przed nimi wysokie, rzucające długie cienie sześciany. To mieszkania - moje i moich pierwszych kolegów, w których były niskie sufity, wąskie kuchnie i małe pokoje, a które mimo to nie wydawały się za ciasne, póki nie zaczęliśmy rosnąć. To widok z okna, właściwie wiejski, gdyby nie świadomość, że na wsi nie znajdzie się punktu obserwacyjnego umieszczonego tak wysoko bez żadnego zbocza.
- Podoba ci się? - spytała mama.
- Podoba - odpowiedziałem, nie wiedząc, gdzie jestem.