Ma 1792 mieszkania. Półwiecze gdańskiego falowca

Najdłuższy polski budynek liczy 6 tys. mieszkańców. Z jednego końca na drugi jedzie się trzy przystanki autobusem. Ideały, które pół wieku temu przyświecały jego twórcom, są aktualniejsze niż kiedykolwiek.

21.01.2023

Czyta się kilka minut

Falowiec przy Obrońców Wybrzeża w Gdańsku, widok z nowego bloku po przeciwnej stronie ulicy. Lipiec 2020 r.  / ADAM PODSTAWCZYŃSKI / CC BY-SA 4.0
Falowiec przy Obrońców Wybrzeża w Gdańsku, widok z nowego bloku po przeciwnej stronie ulicy. Lipiec 2020 r. / ADAM PODSTAWCZYŃSKI / CC BY-SA 4.0

Zabudowa gdańskiego osiedla Przymorze odbiega od typowego miejskiego krajobrazu Polski za sprawą ośmiu budynków. Ze względu na bryłę i układ balkonów, niemal natychmiast nazwano je „falowcami”. Najdłuższy z nich, przy ul. Obrońców Wybrzeża, świętuje w tym roku 50-lecie zakończenia budowy.

Matką i ojcami założycielami głównego falowca są Danuta Olędzka, Tadeusz Różański i Janusz Mork, którzy zaprojektowali budynek w ramach miejskiego konkursu. Naczelnym założeniem było stworzenie małych, ale funkcjonalnych mieszkań w obrębie jednego wielkiego bloku. Budowa trwała w latach 1970-1973. Efekty? 10 pięter, 16 klatek schodowych, 32 metry wysokości i 860 metrów długości.

W 1792 mieszkaniach dziś zameldowanych jest niespełna 6 tys. osób, choć faktyczna liczba osób żyjących w budynku jest wyższa. A w ciągu półwiecza na temat mieszkającej w nim społeczności wykształciło się wiele miejskich legend i (nierzadko spolaryzowanych) opinii.

Plaża pod blokiem

Pani Krystyna wylosowała mieszkanie pod koniec roku 1972. Być może ze względu na męża i córkę, z którą była w ciąży, otrzymała największe (4 pokoje, 70 m2). Gdy się okazało, że przydzielono ją do falowca, a na dodatek na piętrze, jakiś mężczyzna chciał się z nią zamienić. Oferował 5 tys. zł, co wtedy stanowiło majątek. Odmówiła i 17 września 1973 r. wprowadziła się do falowca.


PRZECZYTAJ TAKŻE:
RÓŻA RZEPLIŃSKA: Przez lata byliśmy beneficjentami pomocy, otwierając zagraniczne paczki z pomarańczami i rajstopami. Aż tu nagle ktoś mówi: hej, stoicie już na nogach, wy też możecie dawać. Owsiak pomógł nam zobaczyć siebie na nowo >>>>


– Były tu wówczas piękne łąki, na których opalaliśmy się z koleżankami po pracy. Tuż pod oknem stały drzewa, plaża i morze były w zasięgu spaceru. A kiedy w 1975 r. poprowadzono tramwaj, wszędzie mogłam się dostać szybko i wygodnie. Idealne warunki – podkreśla pani Krystyna.

Razem z mężem pracowała w telekomunikacji. Z racji wyjazdów służbowych, zainstalowano im pierwszy w bloku telefon. Jak tylko wiadomość się rozeszła, ich mieszkanie zmieniło się w centralę telefoniczną.

– Sąsiedzi przychodzili z różnymi sprawami: a to zadzwonić do ciotki, a to do urzędu. Raz przybiegł chłopak z piętra wyżej, że chyba ktoś się utopił w wannie i trzeba wezwać pogotowie. W takich momentach zawiązywała się komitywa – podkreśla pani Krystyna.

Tylko raz rozważała przeprowadzkę. Jeden z najbliższych sąsiadów okazał się krawcem i sprowadził do domu maszynę do szycia, która strasznie hałasowała. Gdy zbliżali się do kresu wytrzymałości, jednego dnia nagle wszystko ustało. Pani Krystyna żartuje, że to była próba jej charakteru.

– Zdarzały się momenty nieciekawe, kiedyś np. wyszłam z domu, a tu trup leży. Okazało się, że z trzeciego piętra wyskoczył facet. Były też za głośne imprezy czy awantury, jak ktoś popił za mocno, ale bez patologii. Nie wiem, może to jakaś magia falowca, że mieszkamy w kupie, ale ludzie są dla siebie mili – mówi.

Starość i młodość

W ciągu prawie 50 lat życia w falowcu pani Krystyna widzi, jak powoli odchodzi jej pokolenie. Sporo ludzi umarło, część się zestarzała i przeprowadziła do dzieci. Z tymi, którzy zostali, czuje wyjątkową więź. Np. z sąsiadami z mieszkania niżej, z którymi żyje razem już 32 lata.

– Za każdym razem gadamy, co słychać. Razem chodzimy na spacery, imieniny, drinki okolicznościowe. Nawet pandemia tego nie zatrzymała – podkreśla.

Jej córka wyprowadziła się dawno temu, a mąż zmarł w 2010 r. Mieszkanie ogromne jak na jej potrzeby, więc pojawił się pomysł, aby zamienić je na jakiś domek pod Gdańskiem. Ale pani Krystyna nie chce o tym słyszeć.

– „Czyś ty oszalała?”, powiedziałam. Ja uwielbiam ludzi, a tam co: oprę się o parapet i będę patrzyła, jak myszki biegają? Serdecznie dziękuję. Tutaj dorastała moja córka i urodził się mój ukochany wnuk, tutaj przeżyliśmy z mężem najpiękniejsze chwile. Na nic falowca nie zamienię – podsumowuje pani Krystyna.


PRZECZYTAJ TAKŻE:
Średnio zarabiający Polak może dziś kupić na kredyt ledwie 30-metrowe mieszkanie. Oznacza to, że wzrośnie i tak już zatrważający odsetek młodych ludzi mieszkających z rodzicami. Urodzi się też mniej dzieci >>>>


Pani Wioletta z kolei wprowadziła się z rodzicami do falowca w 1972 r. Mając siedem lat, zasiliła armię dzieciaków, które większość czasu spędzały „pod balkonami”, czyli po tylnej stronie budynku.

– Bardzo dobrze wspominam dzieciństwo! Byłam jednym z setek dzieci, które od rana do wieczora latały między placami zabaw. Zanim skończyli budować wszystkie zjeżdżalnie, to zimą np. wykorzystywaliśmy zamarznięte górki z piasku czy materiałów budowlanych i zjeżdżaliśmy na sankach. A gdy byliśmy starsi, to grupkami chodziliśmy na plażę, niespełna dwa kilometry. Dla dzieci ta lokalizacja była wspaniała – twierdzi pani Wioletta.

Gdy dorosła, wyprowadziła się od rodziców i razem z mężem zamieszkała kilka klatek obok. Okoliczności były na tyle sprzyjające, że do dzisiaj mieszkała już w trzech różnych mieszkaniach falowca (kolejno: 38, 46 i 70 m2). Aktualnie rezydują na dziewiątym piętrze, a Grzegorz, mąż pani Wioletty, śmieje się, że przez jej lokalny patriotyzm chyba nigdy nie opuszczą falowca.

Gdzie się podziały karaluchy

Obiegowa opinia na temat budynku jest jednak daleka od pochlebnej. Na forach internetowych, szczególnie dotyczących wynajmu mieszkań, przewijają się oskarżenia o brud, karaluchy, kradzieże i porównania do „ludzkiego mrowiska”. Koronne argumenty – ścisk, brak prywatności i „dziadostwo z PRL-u”, gdzie wszyscy „siedzą sobie na głowach” – są jednak, zdaniem pani Wioletty, niesprawiedliwe.

– Falowcom zarzuca się brak intymności, bo mieszka tyle ludzi w jednym miejscu. Gdy bywam u rodziny czy znajomych w nowych budynkach, to nieraz się skarżą, że słyszą, jak sąsiad za ścianą spuszcza wodę albo robi gorsze rzeczy. Nie wiem, może mam farta, ale całe życie mieszkam w falowcu, a nigdy żaden sąsiad nie przyszedł do mnie z awanturą. Powiem więcej: znajomi sami proszą, abym zrobiła sylwestra, „bo u ciebie nie ma problemu z głośnością”. Najbardziej jednak nie lubię tematu karaluchów. Prusaki zniknęły wiele lat temu, gdy zlikwidowano zsypy na śmieci. W każdym bloku w mieszkaniach, które sąsiadowały ze zsypami, w końcu pojawiały się robaki, ale opinia przykleiła się tylko do falowca – podkreśla kobieta.

Wizerunkowi budynku na pewno nie pomagają przypadki samobójstw, których na przestrzeni lat było kilkanaście – ostatnie w lutym 2022 r. Zdaniem pani Wioletty, nie można jednak wystawiać oceny całemu blokowi za sprawą pojedynczych przypadków.

– Jestem sentymentalna i bardzo przeżywam, gdy ktoś pisze, że mieszkańcy falowca to margines czy patologia. Jak mogę, to komentuję i podkreślam, żeby nie generalizować. Spośród osób, które skoczyły, znałam dwie i obie chorowały. Kilka tysięcy ludzi to małe miasteczko, wszystko się może zdarzyć – podkreśla mieszkanka budynku.

Już jako dorosła kobieta pani Wioletta doświadczyła sąsiedzkiego życia falowca: – W 1986 r. wyszłam za mąż i pamiętam, że gdy szłam galeriami, to sąsiedzi wychodzili i gratulowali, ściskaliśmy się. Tak samo przy narodzinach dziecka: sąsiadki przychodziły pogratulować, jakieś drobne prezenciki przynosiły – wspomina.

Nieludzki standard

Ale pokolenie rodziców pani Wioletty odchodzi, ich mieszkania zaś idą na wynajem. Najczęściej trafiają do nich studenci i młodzi ludzie przyjeżdżający z mniejszych miejscowości. Czynsze są tu wyraźnie niższe niż w okolicy.

– Największe różnice w cenach widoczne są w sezonie letnim. Przykładowo wynajęcie mieszkania w falowcu o powierzchni 46 m2 kosztowało 300 zł za dobę. Tymczasem po drugiej stronie ulicy, na nowoczesnym osiedlu Cztery Oceany, już 500 zł – podsumowuje pani Wioletta.

Podobnie mówi Anna z piątego piętra. Morze zawsze było jej pasją, ale ponieważ nie dostała się na studia do Trójmiasta, architekturę kończyła w Krakowie. Dopiero dzięki przebranżowieniu na programistkę spełniła marzenie o przeprowadzce. Przez trzy lata wynajmowała mieszkania w różnych częściach Gdańska. Twierdzi, że do decyzji o zapuszczeniu korzeni na północy skłoniły ją trzy rzeczy: natura, krajobraz i skrajnie niekorzystny rynek wynajmu gdzie indziej.

Wysokość jej mieszkania to 2,4 metra, co tworzy wrażenie klitki, ale ponieważ Anna nie ma nawet 160 cm wzrostu, kompletnie jej to nie przeszkadza. Po długim i skomplikowanym remoncie zamieszkała w falowcu w lipcu 2021 r. Mieszkanie kupiła za 325 tys. zł, ponieważ było jednym z tańszych w okolicy. Z ciekawości co jakiś czas sprawdza oferty w pobliżu. Patrząc na ceny żałuje, że nie podjęła decyzji szybciej.


PRZECZYTAJ TAKŻE:
DZIUPLĘ WYNAJMĘ DROGO. CO DZIEJE SIĘ NA RYNKU MIESZKANIOWYM >>>>


– Rynek rynkiem, inflacja inflacją, ale na podbijanie cen ma wpływ także obecność luksusowych osiedli. Tam jest generalnie dramat, mieszkania po kilkanaście tysięcy za metr. To już nawet nie jest warszawski standard, to nieludzki standard. Gdy miałam do wyboru mieszkanie w falowcu o przyzwoitym metrażu a luksusową komórkę pod schodami, decyzja stała się oczywista – twierdzi Anna.

Hardkor beton

Praktycznie od pierwszego dnia Anna konfrontuje opinie na temat falowca z własnymi doświadczeniami. Najczęściej obala legendy dotyczące insektów, kradzieży czy przemocy, chociaż parę kwestii, jej zdaniem, należałoby rozwiązać.

– Zdarzają się spięcia, szczególnie latem, gdy ktoś przeleje roślinki na balkonie i naleje sąsiadowi na głowę. Dźwięki niosą się po pionie: jak wszyscy mają pootwierane okna, to może być problem, gdy ktoś zorganizuje wieczorem imprezę. Ale odkąd zakodowałam sobie, że o godz. 22 zamykam balkon i okna, nic mi nie przeszkadza – mówi kobieta.

Jej zdaniem rozmiary falowca nie pozwalają stworzyć dobrze zorganizowanej wspólnoty. Niby jest grupa na Facebooku, która ma niespełna 1500 członków, a jednak nie ma wspólnej mobilizacji, by wywalczyć np. remont elewacji.

Jako architektka Anna podkreśla, że falowiec jest specyficznym budynkiem. Dopiero na miejscu dowiedziała się, że nie może mieć prądu trójfazowego, co wyklucza kuchenki indukcyjne. Twierdzi, że remont zajął tyle czasu, ponieważ musiała kuć ściany i wymieniać całą elektrykę.

– Każdą ingerencję na wszelki wypadek konsultowałam z konstruktorem, który mi powiedział, że mogę zburzyć nawet ścianę działową, ponieważ falowiec to „hardkor beton”. Nie zmienia to jednak faktu, że bez dbania ze strony administracji budynek będzie się coraz mocniej sypał – podkreśla Anna.

Co do mikroświata, który wyrósł wokół falowca, to jej zdaniem najłatwiej go dostrzec z perspektywy wystroju. Szczególnie od strony balkonów.

– Mamy tu wiele przykładów samowolki: widać, co kto sobie zamurował, wstawił okna, które kompletnie nie pasują, czy obkleił balkon boazerią. Moim zdaniem to smutne, bo nasz falowiec ma duży potencjał estetyczny, a miejscami wygląda jak architektoniczny maszkaron – twierdzi Anna.

Widok z okna

Wielu myśli, że falowiec to przykład patodeweloperki z PRL-u. Ale Anna stara się udowodnić, że „straszydło epoki socjalizmu” jest znacznie bardziej przyjazne do życia niż dzisiejsze apartamenty.

– Moim największym zaskoczeniem były galerie, którymi wchodzi się do mieszkań. Z czasem zauważyłam, że to bardzo praktyczne, chociażby pogodowo. Wiele razy udało mi się uniknąć błędów ubraniowych, bo cofałam się po kurtkę czy parasol. Gdybym wyszła już z bloku, na pewno nie chciałoby mi się wracać – śmieje się.

Anna przyznaje, że dla kogoś, kto mieszkał np. w domu jednorodzinnym, przeprowadzka do falowca może być szokiem. Ale ponieważ spędziła całe życie w blokach i kamienicach, nie miała wrażenia „zamknięcia w puszce” i z czasem zaczęła dostrzegać praktyczne funkcje budynku.

– Wszystkie mieszkania są od strony południowej, dzięki czemu mają sprawiedliwy podział światła. Nawet najmniejsze kawalerki na parterze mają balkon. Myślę, że architekci myśleli o tym, żeby się ludziom dobrze żyło, a nie chcieli wycisnąć jak najwięcej mieszkań z tej przestrzeni. Dzięki temu za oknem mam drzewa, a ci z apartamentowców gapią się sobie w okna – podsumowuje Anna.

Rdzeń nowoczesności

W ciągu półwiecza społeczny odbiór falowca przy Obrońców Wybrzeża mocno się zmieniał. Z czasem zaczęły dominować negatywne oceny, ale gdy powstawał, budził pozytywne emocje. W tamtych czasach architekturę modernistyczną uznawano w Polsce za przejaw nowoczesności.

– Zmiany w polskiej architekturze są powiązane z odwilżą po śmierci Stalina, gdy szybko zaczęto odchodzić od sztywnego socrealizmu na wzór sowiecki, który był tworem sztucznym i narzuconym urzędowo. Dziś to może dziwić, ale nowoczesne osiedla, w tym Przymorze z falowcami, były odbierane z entuzjazmem jako zwrot w kierunku zachodnim; wreszcie mogliśmy projektować i budować tak jak Holendrzy, Francuzi czy Skandynawowie. A jądrem architektury modernistycznej na Zachodzie, już w okresie międzywojennym, była właśnie tzw. mieszkaniówka. Architektoniczni reformatorzy chcieli budować porządne domy dla zwykłego człowieka – mówi dr hab. Jacek Friedrich, historyk sztuki i dyrektor Muzeum Narodowego w Gdańsku.

Friedrich podkreśla, że falowce są też przykładem zmian, jakie zachodziły w architekturze mieszkaniowej modernizmu. Początkowo nowoczesne osiedla były skrojone na ludzką miarę: niewysokie i na ogół kameralne. Z czasem jednak europejscy architekci pozazdrościli Ameryce rozmachu i zaczęli projektować gigantyczne wielopiętrowe bloki.

– Moim zdaniem to właśnie przeskalowanie sprawiło, że pozytywnie kojarzone osiedla zaczęły zamieniać się w otoczone czarną legendą „blokowiska”. Gdy nałożyły się na to jeszcze przemiany społeczno-ekonomiczne po roku 1989, z czasem wytworzył się ów powszechny negatywny odbiór osiedli socjalistycznych – podkreśla profesor.

Tym, co – zdaniem Friedricha – przemawia na korzyść nie tylko falowców, ale w ogóle osiedli PRL-owskich, jest ich jakość urbanistyczna. O osiedlu myślano całościowo, projektowano szkoły, żłobki, przedszkola, sklepy, boiska, punkty rekreacyjne, place zabaw i uporządkowaną zieleń. W realiach socjalistycznej gospodarki niedoboru nie zawsze udawało się w pełni zrealizować ambitne plany: priorytetem zawsze były mieszkania, a resztę odkładano na później. Nawet wówczas zostawiano jednak przestrzenną rezerwę, by móc wrócić do pierwotnych projektów.


PRZECZYTAJ TAKŻE:
Z AKADEMII DO BARU. 73 PROCENT POLSKICH DOKTORANTÓW MA OBJAWY DEPRESJI >>>>


Gdańskie Przymorze jest tu dobrym przykładem. Niestety, gdy zaczął się post­transformacyjny boom budowlany, na place, które w zamyśle miały służyć sąsiedzkiej wspólnocie, weszli deweloperzy. Balansując na granicy przepisów, a na pewno na granicy urbanistycznej przyzwoitości, zaczęli nasycać te przestrzenie kolejnymi budynkami.

– Z punktu widzenia standardów mieszkaniowych współczesna deweloperka jest często gorsza niż osiedla socjalistyczne. W PRL-u np. nie do pomyślenia było, żeby korytarz budynku nie miał dostępu do światła naturalnego. Dziś coraz częściej spotyka się oświetlenie wyłącznie elektryczne. A to tylko jeden z przykładów. Przede wszystkim współczesne osiedla są niesamowicie zagęszczone, a ich infrastruktura „wspólnotowa” jest uboga i chaotyczna. Myślę, że zamiast krytykować socjalistyczne blokowiska, warto przyglądać się temu, jak wygląda dzisiejsze budownictwo. Wtedy starano się budować bloki daleko od siebie, oddzielać je zielenią. A teraz? Zabudowa cztery metry od granicy działki, wieżowce budowane okno w okno? Przecież to dopiero życie jak w puszce – podsumowuje prof. Friedrich.©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 5/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Betonowa fala