Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Podobno w takiej sytuacji, jaką mamy obecnie, najszczęśliwsi są ci, którzy nie mają nic: żadnych oszczędności, ale i żadnych zobowiązań. Tylko niską pensję, taką akurat, żeby starczyło na zaspokojenie podstawowych potrzeb. Myślę, że to nieprawda. I że, niestety, spokojnie śpią jedynie ci, którzy mają naprawdę dużo i których stać na to, by stracić. Zresztą oni w gruncie rzeczy nie tracą, tylko przez pewien czas mają po prostu mniejsze zyski. Co robili przedstawiciele naszej elity finansowej tuż przed "czarnym piątkiem" na polskiej giełdzie? Kupowali obrazy z kolekcji Ryszarda Krauzego wystawione na aukcji w warszawskim Sheratonie. "W odróżnieniu od moich akcji, obrazy przynajmniej nie spadną mi ze ściany", miał ponoć zażartować jeden z klientów. Za płótno Jana Matejki zapłacono, bagatela, milion trzysta tysięcy złotych! Naprawdę nerwowo przeżywają te dni ci, którzy od lat próbują uzbierać jedną trzecią tej sumy - albo właśnie ją pożyczyli - żeby zbudować własny dom lub kupić mieszkanie. Kiedy słyszą ekspertów, którzy doradzają im cierpliwość i nie uleganie panice, bo "w dłuższej perspektywie" musi powrócić koniunktura, myślą o tym, że ta "dłuższa perspektywa" to po prostu ich klęska, bo przecież nie mogą żyć w niepewności, nie wiadomo jak długo.
Kiedy przychodzi kryzys finansowy, ujawnia, niestety, jak kruche są podstawy, na których budujemy nasze poczucie bezpieczeństwa. I jak kruche są "systemy bezpieczeństwa", które ma nam do zaoferowania państwo i instytucje finansowe. Najtrudniejsze jest to, że aby żyć w społeczeństwie, musimy jakoś ufać i państwu, i wspomnianym instytucjom. Spotkałem w życiu kilku pięknych outsiderów, ale żaden z nich nie był na tyle outside, żeby np. nie posługiwać się pieniędzmi. No, więc ufamy, licząc, że ci, którzy tymi pieniędzmi rządzą i nimi obracają, wiedzą mniej więcej, co robią.
I tu pojawia się problem. Bo z analiz dotyczących kryzysu w Stanach Zjednoczonych - a to on poruszył obecną lawinę - jasno wynika, że popularny pogląd, iż "wszyscy patrzą, jak by tu ciebie, mały człowieku, okraść", jest, niestety, prawdziwy. Takie nagromadzenie niekompetencji, beztroski, ale i złej woli, świadomego działania wbrew regułom, o którym piszą dziś amerykańscy analitycy (dodajmy, że niektórzy z nich pisali o tym również na długo przed kryzysem), wystawia wspomniane zaufanie na kolejną ciężką próbę. Kiedy się czyta o tym, co się działo z pochopnie udzielanymi kredytami i jak próbowano ukrywać złą kondycję finansową banków, znów (wybaczcie, choroba zawodowa) przypomina się powiedzenie Leca, że dziś nawet drogi donikąd mają coraz lepsze nawierzchnie. Jak więc zaufać, skoro nie ma podstaw, by ufać? Wbrew nadziei ufam - tak, to dobre w religii. Ale w ekonomii?
Poniekąd piszę tu o pieniądzach... Poniekąd o załamaniu rynków finansowych... W gruncie rzeczy chcę jednak napisać o tym, że w każdej dziedzinie jest podobnie: najgłębszym kryzysem jest kryzys zaufania.