Sezon polowań na Ziobrę

Jarosław Kaczyński był specjalistą od wyborczych zwycięstw, które niewiele mu dawały. Ta klątwa powraca. Rozliczenia po wygranej, która w PiS jest odbierana jako porażka, mogą być krwawe.

29.10.2018

Czyta się kilka minut

Zbigniew Ziobro w Sejmie, dwa dni po wyborach, 23 października 2018 r. / RAFAŁ OLEKSIEWICZ / REPORTER
Zbigniew Ziobro w Sejmie, dwa dni po wyborach, 23 października 2018 r. / RAFAŁ OLEKSIEWICZ / REPORTER

Jeśli wierzyć ekspertce od mowy ciała przepytanej przez jeden z portali internetowych, to w momencie ogłaszania wyników wyborów samorządowych prezes PiS Jarosław Kaczyński z trudem krył poczucie goryczy. „Zero radości, dał do zrozumienia, że przegrał” – wróżyła z grymasów i gestów. „Całym sobą manifestował rozczarowanie”.

Nie trzeba być ekspertem od języka ciała, by pojąć, że niezadowolenie prezesa było w pełni uzasadnione. To nie tak miało być.

Poligon wyborczy

Nigdy dotąd wybory samorządowe nie były tak ważne dla wszystkich głównych graczy. Gdzie nie spojrzeć, rezultaty są czytane, analizowane i nicowane na wszelkie sposoby. To oczywiście dlatego, że tegoroczne wybory to przygotowanie do kluczowego starcia – wyborów parlamentarnych za rok, które zdecydują o kontynuacji rewolucji Kaczyńskiego lub jej drastycznym przerwaniu.

Arytmetycznie niby wszystko się zgadza – jak przewidywano, PiS wygrało wybory do sejmików wojewódzkich, które najbardziej przypominają wybory sejmowe (34 proc). Cztery lata temu PiS też wygrało, tyle że nieznacznie i z wynikiem wyraźnie gorszym (27 proc.). Szkopuł w tym, że – bez względu na oficjalną propagandę sukcesu – w PiS obowiązywał inny punkt odniesienia. W wyborach parlamentarnych w 2015 r. partia zdobyła prawie 38 proc. głosów. Ponieważ po objęciu władzy wpompowała w rodzinne budżety Polaków dziesiątki miliardów, miała prawo oczekiwać większej wdzięczności, liczonej wynikiem przekraczającym 40 proc.

To miało dać hegemonię, czyli samodzielne rządy, w większości sejmików wojewódzkich.

Ostatecznie PiS zwyciężyło w dziewięciu sejmikach: dolnośląskim, lubelskim, łódzkim, małopolskim, mazowieckim, podkarpackim, podlaskim, śląskim i świętokrzyskim.

Pozostałe regiony przypadły Koalicji Obywatelskiej, na którą składają się PO i Nowoczesna.

Nawet jeśli po ogłoszeniu oficjalnych wyników PiS nieco zyskało wobec pierwszych prognoz socjologicznych – które dawały mu 32 proc. – to ta chwilowa ulga nie przykryje uczucia rozgoryczenia i frustracji.

Uśpieni sztabowcy

Sztabowców PiS uśpiły stabilne, wysokie notowania przez większość kampanii. Ale zaważył finał, w którym PiS zaliczył spektakularne kłopoty.

Po pierwsze, na jaw wyszły taśmy Mateusza Morawieckiego nagrane, gdy pięć lat temu jako prezes banku prowadzał się z ludźmi Platformy do niesławnej knajpy nagrywających kelnerów Sowa i Przyjaciele. Potem na jaw wyszedł skrywany przez ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobrę wniosek do Trybunału Konstytucyjnego, dotyczący zbadania zgodności z polską Konstytucją jednego z zapisów Traktatu o Unii Europejskiej, co opozycja zręcznie okrzyknęła początkiem wyprowadzania Polski z UE.

W ostatnich godzinach kampanii spadła na PiS decyzja unijnego Trybunału Sprawiedliwości dotycząca wstrzymania obowiązywania ustaw sądowych i przywrócenia do orzekania wszystkich sędziów Sądu Najwyższego, których PiS pod rękę z prezydentem chciało wysłać na wcześniejsze emerytury. W PiS panuje przekonanie, że moment decyzji luksemburskiego sądu jest nieprzypadkowy, że to pośrednia ingerencja tej traktowanej z podejrzliwością „zagranicy”, która ma wspierać opozycję, by przywrócić ją do władzy.

Kiedy więc w wieczór wyborczy prezes Jarosław Kaczyński ogłaszał sukces swej partii („kończymy wybory wynikiem, który dobrze wróży, jeśli chodzi o przyszłość”), to – ma rację ekspertka od mimiki – robił dobrą minę do złej gry. PiS wygrało, ale już widać, że w praktyce może mieć kłopot z konsumpcją owego zwycięstwa.

Niemal na pewno Kaczyńskiemu nie uda się objąć władzy we wszystkich zwycięskich regionach. W innych partiach PiS ma opinię ugrupowania jadowitego, więc chętnych do koalicji brakuje. W efekcie Kaczyński ma gwarancje rządów jedynie tam, gdzie PiS wygrało samodzielnie, czyli w sześciu województwach (Lubelszczyzna, Łódzkie, Małopolska, Podkarpacie, Podlasie, Świętokrzyskie). Może uda mu się jeszcze stworzyć koalicję na Dolnym Śląsku, gdzie na współpracę mogą pójść Bezpartyjni Samorządowcy. To niespodzianka wyborów, ugrupowanie założone przez dolnośląskich samorządowców, dawnych współpracowników Pawła Kukiza. Zdobyli w całym kraju 15 mandatów w sejmikach, podczas gdy sam Kukiz – ani jednego.

Platforma odwraca uwagę

Choć Koalicja Obywatelska wypadła wyraźnie słabiej od PiS (dostała 27 proc. poparcia), ma szanse zachować władzę w większości regionów, w tym na Mazowszu, gdzie walka trwała do ostatniej chwili.Powód jest prosty – to, czego brakuje PiS, Platforma ma w nadmiarze. Jest w stanie stworzyć regionalne koalicje z wieloma ugrupowaniami i w ten sposób zdobyć większość w sejmikach, nawet jeśli w niektórych z nich nie wygrała.

Mimo to trudno uznać wyniki za sukces Platformy czy też Koalicji Obywatelskiej. Wieczór wyborczy, na którym uwagę przykuwały imponujące zwycięstwa w pierwszej turze prezydenckich kandydatów KO w dużych miastach, odwrócił uwagę od zasadniczych bolączek, które widać po wynikach. Po pierwsze, tak długo wyczekiwana i ogłoszona z pompą współpraca obu ugrupowań liberalnych nie doprowadziła do żadnej zasadniczej zmiany na scenie politycznej.

KO nawet nie obroniło stanu posiadania Platformy i Nowoczesnej z wyborów parlamentarnych w 2015 r. Startując wówczas oddzielnie, partie zdobyły niemal 32 proc. (Platforma 24 proc., Nowoczesna zaś prawie 8 proc.). Gdzie są ci dawni wyborcy? Czemu po trzech latach utkanych kontrowersjami działań PiS nie popierają opozycji?

Z tego wniosek – i to po wtóre – że szyldy PO, N i KO nie wyglądają na tyle atrakcyjnie, by za rok dawały realną szansę na walkę z PiS. Stąd pogłoski, że w najbliższych miesiącach dojdzie do zasadniczych zmian w tym największym bloku opozycyjnym. Stronnicy Schetyny zapowiadają dokooptowanie nowych podmiotów. Jego przeciwnicy rozpuszczają plotki, że pakiet kontrolny w tej formacji chciałby uzyskać Donald Tusk, który chce mieć otwartą możliwość powrotu na wybory prezydenckie w 2020 r. Faktem jest, że Tusk wzmocnił swą krajową aktywność, a jego współpracownicy – dotąd ignorujący kontakty z polskimi dziennikarzami – na nowo się ożywili. – Po analizie wyników Donald zrozumiał, że bez zmian po stronie opozycji za rok Kaczyński i tak prawdopodobnie zwycięży – twierdzi jeden z polityków związanych z Tuskiem.

Łowy na lewicę

Gdzie Koalicja Obywatelska może się udać na łowy? Przede wszystkim na lewicę, która wypadła w wyborach fatalnie. Nieco zapomniane, od trzech lat zahibernowane poza Sejmem SLD dostało niespełna 7 proc. (co dało zaledwie 11 radnych sejmikowych w całym kraju). Partia chciała sprawdzić, czy wyborcy sobie o niej przypomnieli, na co wskazywały niektóre sondaże. Jeśli sobie przypomnieli, to wyjątkowo nieliczni.

W praktyce taki wynik nie daje SLD większych szans na samodzielny start w wyborach sejmowych, gdy polaryzacja między dwoma głównymi blokami będzie jeszcze większa.

Jeszcze gorzej wypadła Partia Razem (1,6 proc.). Ugrupowanie młodej, najczęściej wielkomiejskiej lewicy nie miało wielkich szans w wyborach samorządowych. Ale ten wynik oznacza, że od 2015 r. – gdy Partia Razem osiągnęła sensacyjne 3,6 proc. i dzięki temu zaczęła otrzymywać wsparcie z pieniędzy publicznych – nie zrobiła nic, by zbudować struktury terenowe i pozyskać nowych wyborców.

Z takiego obrotu sprawy może się cieszyć obsadzany w roli mesjasza lewicy Robert Biedroń, ustępujący prezydent Słupska. Pogruchotana Razem i słabe SLD mają wybór: albo włączą się w jego projekt, albo zaczną kolaborację z liberałami z Platformy, albo zginą. Nie przypadkiem Biedroń tryska humorem. – Naciski, żeby tworzyć jakąś Koalicję Obywatelską, pod którą wszyscy się podpiszą, jest fałszywa. Potrzebne jest coś nowego, co uzupełni tę ofertę – stwierdził.

Wykończyć PSL

Nie wiadomo, jakie decyzje podejmie PSL. W kampanii przed wyborami samorządowymi PiS wypowiedziało ludowcom wojnę totalną, na zniszczenie. Czując, że w dużych miastach nie uda się pozyskać nowych wyborców – ostatecznie udało się ich jedynie stracić – PiS postanowiło udać się na jeszcze głębsze łowy na akwenach kontrolowanych dotąd przez PSL. Już w 2015 r. PiS wygrało swe samodzielne rządy dzięki poparciu wsi, a Kaczyński nakazał skonstruować Program 500 plus jako bezpośrednią wypłatę gotówki w dużej mierze dlatego, że gdyby był podatkową ulgą, rolnicy nie mogliby z niego skorzystać.

Ostatecznie Kaczyńskiemu nie udało się wykończyć PSL – to także jedna z porażek PiS i przyczyna słabszego wyniku w porównaniu z wyborami parlamentarnymi. Może zaważyło niezadowolenie wsi z działań rządu (w połowie czerwca Morawiecki usunął niepopularnego ministra rolnictwa Krzysztofa Jurgiela)? Może zdecydowało przywiązanie do szyldu PSL, obecnego w samorządach od początku III RP?

Nie zmienia to faktu, że PSL wyszło z wyborów ciężko poranione. Początkowy entuzjazm ludowców – którym pierwsze badania dawały prawie 17 proc. poparcia – szybko minął, gdy zaczęły spływać oficjalne wyniki. Ostatecznie PSL dostało poparcie nieznacznie przekraczające 12 proc., tracąc wielu radnych w Polsce i oddając PiS kontrolę nad swymi tradycyjnymi włościami, choćby sejmikiem świętokrzyskim.

Ludowcy dostali za mało, by ze spokojem iść za rok do wyborów samodzielnie, a za dużo, by pokornie doczepić swą zieloną, czterolistną koniczynkę do sztandarów PO i Nowoczesnej.

Pamiętać przy tym należy, że ludowcy mają specyficznych wyborców. Porównanie wyników wyborów samorządowych z 2014 r. i parlamentarnych z 2015 r. pokazuje, że spora część wyborców samorządowych PSL w wyborach do Sejmu głosuje na PiS.

Dlatego szef ludowców Władysław Kosiniak-Kamysz nie chce słyszeć o regionalnych koalicjach z PiS. Do wyborów parlamentarnych zamierza toczyć z Kaczyńskim boje w obronie swego elektoratu.

To przez niego, panie prezesie

O ile wyniki samorządowe będą mieć zasadnicze znaczenie dla dalszego losu wszystkich głównych graczy, to jednak PiS jest w sytuacji szczególnej. Oficjalnie w partii panuje spokój i cisza, by nie psuć nielicznych wyborczych szans kandydatów PiS w drugiej turze. Tak naprawdę jednak w PiS buzuje. Z jednej strony trwa szukanie winnych, z drugiej szykują się poważne przetasowania na partyjnych szczytach.

Jak zwykle w PiS w razie porażki – nawet jeśli jest to porażka zwycięska – objawili się już pierwsi krytycy, podpowiadający prezesowi, kogo obsadzić w roli kozłów ofiarnych.

Wicemarszałek Senatu Adam Bielan, wieloletni sztabowiec wyborczy PiS, dziś bliski premierowi Morawieckiemu, zapowiedział audyt kampanii i mimochodem rzucił, że przestrzegał towarzyszy przed nadmiernym inwestowaniem w wybory w Warszawie. W języku partyjnego aparatu to jasny donos na kandydata PiS w stolicy Patryka Jakiego i jego promotora Zbigniewa Ziobrę. Donos nieprzypadkowy – Morawiecki i jego otoczenie widzą (lub na siłę chcą zobaczyć) rękę Ziobry we wszelkich kampanijnych wpadkach, które mogły doprowadzić do utraty przez PiS kluczowych procentów, decydujących o tym, co jest zwycięstwem, a co zwycięską porażką.

Jak głoszą dobrze poinformowani siewcy politycznych plotek, premier wierzy, że to Ziobro stoi za publikacją przez Onet materiałów z akt afery taśmowej, w tym jego nagrania z biznesowymi przyjaciółmi. Rozmowa z wiosny 2013 r. – gdy Morawiecki był prezesem prywatnego banku – pokazuje go jako liberała, który uważa, że ludzie mają zbyt wysokie oczekiwania, krytyka darmowej edukacji i służby zdrowia, człowieka blisko związanego z ówczesnymi liderami Platformy Obywatelskiej.

Ta rozmowa mocno nadszarpnęła starannie pielęgnowany wizerunek Morawieckiego jako Robin Hooda z sercem na dłoni. Stąd – wedle zasady „kto na tym skorzystał?” – Morawiecki wskazuje na swego głównego konkurenta, czyli Ziobrę, jako źródło przecieku.

Wszak akta to prokuratura, a prokuratura to...

Wyciek, którego nie było

Jako jeden z autorów kilkunastu materiałów w Onecie opartych na danych z akt mogę z całą mocą zaprzeczyć: to bzdura. Nie było przecieku i nie było Ziobry. Dostęp do akt uzyskaliśmy legalnie, za zgodą Sądu Najwyższego, który jest w tej chwili ich dysponentem (bada kasację na wniosek głównego bohatera afery, Marka Falenty). Na kopię każdego dokumentu mamy odrębne pozwolenia.

Z punktu widzenia sytuacji politycznej nie ma to jednak większego znaczenia. Jeśli Morawiecki wierzy w inspirującą moc Ziobry, to żadne deklaracje jego wiary obalić nie zdołają.

A dla rozwoju wypadków politycznych kluczowe jest właśnie to, w co wierzy Morawiecki – bo jeśli jest przekonany o nielojalności Ziobry, to znaczy, że będzie szukał rewanżu.

Faktem jest też, że Morawiecki widzi twarz Ziobry w każdej ze swych porażek. Tak było choćby w sprawie kontrowersyjnej ustawy o IPN, która powstała w resorcie sprawiedliwości, a jej skutki uderzyły w premiera. Gdy „Newsweek” opisał żonglowanie majątkiem przez Morawieckiego, premier także skarżył się Kaczyńskiemu, że to robota prokuratora generalnego.

Ale może być też tak, że Morawiecki, twardo stąpając po ziemi, wcale w ziobrowy spisek nie wierzy. On go kreuje, chcąc wykorzystać ujawnienie taśm i słabszy wynik wyborczy jako pretekst do rozprawy ze swym najsilniejszym przeciwnikiem.

Ostatnia przeszkoda

Patrząc na to chłodno, Ziobro jest ostatnim człowiekiem, który stoi Morawieckiemu na drodze do pełnej władzy. Książąt w PiS, których Morawiecki musi brać pod uwagę przy podziale wpływów w razie sukcesji, jest kilku: Brudziński, Kamiński czy Macierewicz. Jednak konkurent ostał się tylko jeden, właśnie Ziobro. Z książętami Morawiecki musi się układać, ulegać im i ich politycznie korumpować. Ziobrę chce wyeliminować.

To może być główny efekt wyborów samorządowych, w których PiS wypadł dużo poniżej oczekiwań Kaczyńskiego – bratobójcza wojna delfinów.

Nigdy nie było lepszego momentu. Wściekłość Kaczyńskiego na końcówkę kampanii – w tym na media – łatwo skierować przeciw Ziobrze. Porażka jest sierotą, a Morawiecki chce za wszelką cenę, żeby to Ziobro okazał się jej przybranym ojcem.

Rozprawa z Ziobrą nie jest jednak takim spacerkiem jak odstrzelenie kilku gospodarczych ministrów, którzy wcześniej stali Morawieckiemu na drodze. Jest operacją nawet bardziej skomplikowaną i zagrożoną większymi turbulencjami w obozie władzy niż egzekucja Antoniego Macierewicza czy Beaty Szydło. Ziobro ma o wiele bardziej rozbudowane i nie zawsze rozpoznane przez Morawieckiego wpływy w kluczowych instytucjach państwa. Ma swych ludzi w specsłużbach, spółkach Skarbu Państwa czy w środowiskach popierających władzę, takich jak Radio Maryja. A prokuraturą steruje ręcznie, od niego więc zależy, co jest występkiem, a co nie. To dobra waluta przetargowa w relacjach z innymi graczami w obozie władzy.

Gdyby doszło do otwartego starcia, to jego skutki mogłyby być dla PiS opłakane. Dlatego – takie dobiegają głosy z PiS – rozprawa, choć ostra, ma być cicha. Może np. chodzić o wyrugowanie ludzi Ziobry ze spółek, co znacznie podcięłoby mu skrzydła. Plotkuje się też o odesłaniu go do europarlamentu, by nie bruździł w wyborach za rok.

Do przesilenia dojść mimo wszystko musi, bo Morawiecki jest zdeterminowany. Z kolei Ziobro po ostatnich wystąpieniach Kaczyńskiego – także podczas wieczoru wyborczego, gdy lider partii wychwalał Morawieckiego – musi rozumieć, że nie liczy się w walce o tron.

Wygląda zatem na to, że w wyborach samorządowych akurat samorząd liczył się najmniej. ©

Autor jest dziennikarzem Onet.pl, stale współpracuje z „TP”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz Onetu, wcześniej związany z redakcjami „Rzeczpospolitej”, „Newsweeka”, „Wprost” i „Tygodnika Powszechnego”. Zdobywca Nagrody Dziennikarskiej Grand Press 2018 za opublikowany w „Tygodniku Powszechnym” artykuł „Państwo prywatnej zemsty”. Laureat… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 45/2018