Serialowa rewolucja nad Wisłą

Po trzech odcinkach „Rojstu” wszystko wskazuje na to, że Janowi Holoubkowi udało się nakręcić film wciągający widza, dopracowany artystycznie i myślowo.

03.09.2018

Czyta się kilka minut

Kadr z serialu „Rojst” / SHOWMAX / MATERIAŁY PRASOWE
Kadr z serialu „Rojst” / SHOWMAX / MATERIAŁY PRASOWE

Ostatnie lata przyniosły wysyp świetnych debiutów w polskim kinie. Jagoda Szelc, Agnieszka Smoczyńska, Bartosz Kowalski czy Jan P. Matuszyński stworzyli filmy pozwalające z nadzieją i niecierpliwością czekać na ich następne prace. Do tej listy trzeba chyba dołączyć kolejne nazwisko: Jana Holoubka.

Holoubek, pracujący do tej pory głównie jako operator, nie zadebiutował pełnym metrażem. Dla cyfrowej platformy Showmax nakręcił autorski – sam wyreżyserował wszystkie odcinki, do których scenariusz napisał wspólnie z Kasprem Bajonem – pięcioodcinkowy serial „Rojst”, czarny kryminał rozgrywający się w latach 80., między końcem stanu wojennego a początkiem przemian, w mieście średniej wielkości na Ziemiach Odzyskanych.

W polskiej prasie ostatnich lat regularnie ukazywały się teksty powtarzające frazę o serialu jako „domyślnej epickiej formie opowiadania świata”, ale rodzima produkcja ciągle tkwiła w epoce, gdy telewizja słusznie uchodziła za coś gorszego i mniej poważnego od kina. Ogólnodostępne kanały stawiały na kręcone po kosztach telenowele i formaty, ambitniejsze próby podejmowane przez płatne telewizje („Pakt”, „Wataha”) także nie spełniały oczekiwań. Jedyną interesującą serialową produkcją ostatnich pięciu lat byli „Artyści” Moniki Strzępki i Pawła Demirskiego. Choć i tam można się było zżymać na nierówny poziom i słabość naiwnego zakończenia. Po trzech odcinkach „Rojstu” wszystko wskazuje na to, że Holoubkowi udało się nakręcić serial wciągający widza, dopracowany artystycznie i myślowo. Serialowa rewolucja w końcu dociera nad Wisłę.

Mentor-cynik i uczeń-idealista

Co buduje jakość „Rojstu”? Po pierwsze, scenariusz. Producentem kreatywnym serialu jest scenarzysta „Bogów” i „Sztuki kochania” Krzysztof Rak. W tym, jak zbudowany jest scenariusz „Rojstu”, znać jego rękę i szkołę myślenia o opowiadaniu. Każdy odcinek stanowi precyzyjną konstrukcję, odsłaniającą przy tym część większej narracyjnej całości. Kolejne epizody wprowadzają nas coraz głębiej w świat przedstawiony, a przy tym zostawiają z zagadką, na której rozwiązanie czekamy niecierpliwie przez następny tydzień.

Czasem – podobnie jak w „Bogach” – scenariuszowa konstrukcja jest wręcz zbyt doprecyzowana, tak bardzo trzyma się reguł sztuki, że przestaje być przeźroczysta, narzucając się widzowi ze swoimi zwrotami akcji, przemianami bohatera i innymi żelaznymi punktami z podręcznika scenopisarstwa. Jednak rzutując to na tło chorobliwie amorficznych scenariuszy, na jakich często pracuje się w polskim kinie i telewizji, trudno robić z tego wielki zarzut.

Po drugie, aktorstwo. Twórcy zebrali na planie aktorską czołówkę, jaka na ogół w serialach nie grywa. W główne role wcielają się Dawid Ogrodnik i Andrzej Seweryn. Choć nie grają ojca i syna, to dynamika relacji między ich postaciami – Piotrem Zarzyckim i Witoldem Wanyczem – przywodzi na myśl tę, jaka kształtowała się między dwójką głównych bohaterów „Ostatniej rodziny”.

Zarzycki to młody mężczyzna u progu zawodowej kariery. Wyjeżdża z ciężarną żoną z Krakowa, by uciec od wpływu ojca – lokalnej partyjnej szychy. Chce sam zrobić karierę bez pleców. Wierzy, że w mieście na Ziemiach Odzyskanych – gdzie każdy jest przyjezdny, a lokalne układziki słabsze – będzie miał więcej przestrzeni do działania i urządzenia sobie sensownie życia.

Podejmuje pracę w redakcji lokalnej gazety i dostaje biurko obok Wanycza. Widać, że ten drugi wiele w życiu przeszedł i skrywa niejedną tajemnicę. Wanycz wyraźnie marnuje się na prowincji, domyślamy się, że coś musiał przeskrobać, by tam trafić. Od początku wiadomo też, że chce uciec do Berlina Zachodniego – skupuje dolary i załatwia kolejne biurokratyczne formalności, by móc wyjechać.

Wanycz to zgorzkniały cynik o dobrym sercu, Zarzycki – młody, narwany idealista. Ta dwójka na samym początku ścina się ze sobą, z czasem jednak wykształca się między nimi relacja mentora i ucznia. Każdy z nich wikła się w dziennikarskie śledztwo, choć dla własnego dobra powinien je sobie odpuścić. Zarzycki drąży temat śmierci lokalnego działacza partyjnego i prostytutki zaszlachtowanych w podmiejskim lesie. Wanycz bada, co stało tak naprawdę za samobójczą śmiercią pary nastolatków.

Duchy przeszłości, duchy przyszłości

O sile „Rojstu” decyduje też jego wizualna forma. Nie było po ’89 roku drugiego polskiego serialu, gdzie każdy kadr, detal, kostium, element scenografii byłyby tak dopracowane i na miejscu. Polskie kino ostatniej dekady nauczyło się ponownie grać obrazem, detalem i gadżetem, ­Holoubek bardzo sprawnie przenosi to w format telewizyjno-internetowy.

Twórcy nie tyle pieczołowicie odtwarzają na ekranie prowincjonalną Polskę Ludową lat 80., co wykorzystują jej elementy dla stworzenia bardzo wyrazistej artystycznej wizji. Obrazy z epoki – niszczejące socmodernistyczne pawilony, zużyte małe i duże fiaty, blokowiska, bary, gdzie wódkę pije się setkami i zakąsza zimnymi nóżkami – tworzą obraz świata jednocześnie bliskiego i „kosmicznie” obcego, widmowego.

Olga Drenda w „Duchologii” pisała o przełomie lat 80. i 90. jako o erze „duchologicznej” – gdy obok siebie istniały jednocześnie schyłkowa komuna i kiełkujący kapitalizm. Gdy obie epoki nawiedzały teraźniejszość, jak wigilijne widma przyszłości i przeszłości dickensowskiego Scrooge’a. W „Rojście” w każdym kadrze widać, że stary komunistyczny porządek sypie się i trwa wyłącznie siłą bezwładu, przyzwyczajenia i lenistwa. Nowe jednak ciągle nie może się narodzić. Objawia się pod postacią traktowanych z nabożną czcią towarów z lepszego kapitalistycznego świata. Prześwituje w takich przestrzeniach, jak bar w lokalnym hotelu, ucieleśnienie marzeń komunistycznej prowincji o luksusie.

Kelner w czerwonej kamizelce nalewa tam gościom drogą whisky. Wyglądający jak lokalny szef mafii kierownik przybytku (świetny Piotr Fronczewski) podaje do stołu przywiezione z bratniej Kuby langusty. Miejscowi notable robią interesy: wymieniają złotówki na korzystne urzędnicze decyzje, talony na ładę i fiata na dolary, dolary na dostęp do ciał młodych kobiet, marzących o wyrwaniu się stąd i ucieczce gdzieś, gdzie życie daje więcej szans.

Nieplakatowy Peerel

W podobny sposób lata 80. portretowało popularne kino Polski Ludowej. Na długo zanim zaczęła się transformacja, w obrazach takich jak „Wielki Szu” czy „Piłkarski poker” schyłkowy Peerel jawił się przede wszystkim jako miejsce, gdzie w warunkach niedoboru i postawionej na głowie gospodarki toczy się brutalna walka o pieniądz i wyznaczaną przez niego pozycję społeczną.

„Rojst” można czytać jako hołd dla tamtego kina, ale serial jest też od niego o wiele subtelniejszy w portretowaniu rzeczywistości. Serialowe miasto staje się mikrokosmosem odmiennych, często sprzecznych ludzkich postaw wobec gnijącego starego i rodzącego się nowego systemu. Wanycz miał najpewniej jakieś związki z opozycją, ale w pewnym momencie wybrał zmęczony konformizm. Zamordowany działacz partyjny dziś uosabia najgorsze cechy nomenklatury, ale kiedyś był inspirującym aktywistą młodzieżowym i wychowawcą. Idealizm młodego Zarzyckiego nie wydaje się przekładać na opozycyjną, solidarnościową identyfikację polityczną. Opozycja demokratyczna jest w świecie „Rojstu” mniejszością, pojawia się jeden działacz z wyrokiem więzienia na koncie. Jego córka jest prześladowana przez koleżanki ze szkoły za postawę ojca – społeczeństwo wcale nie jest zjednoczone w oporze przeciw władzy.

Holoubek pokazuje najbardziej posępną, brutalną, nieuczciwą twarz reżimu: zakłamanego prokuratora, uwikłanego w brudne interesy działacza, skorumpowanego ubeka (bardzo przekonująca kreacja Jacka Belera). Dla tej władzy nie ma w świecie „Rojstu” na razie żadnej alternatywy, nie dostarcza jej też nieobecny w zasadzie w pierwszych odcinkach Kościół katolicki.

„Rojst” jest czarnym kryminałem, choć śledztwo zamiast detektywów prowadzą dziennikarze. Jak wszystkie produkcje tego gatunku, zanurzony jest w melancholijnym pesymizmie, buduje swoją poezję na poczuciu zniechęcenia i beznadziei, z jakim mierzą się bohaterowie. A jednocześnie nie ulega pokusie malowania wszystkiego czarnym na czarnym. Obraz PRL środkowego Jaruzelskiego ucieka od plakatowości tej czy innej polityki historycznej. „Idealistyczny syn partyjnego działacza” (Zawadzki), „konformista, próbujący ocalić wewnętrzną uczciwość” (Wanycz), „skorumpowany partyjniak o szlachetnej przeszłości” – to nie są postaci mieszczące się w dzisiejszej narracji o tamtych czasach.

Jakkolwiek Holoubek i jego współpracownicy rozwiążą przedstawione w ekspozycji serialu zagadki – precyzyjna, wizualnie hipnotyzująca forma, praca włożona w scenariusz i subtelny obraz epoki obiecują, że „Rojst” może wnieść do polskiego serialu nieznaną wcześniej jakość. Najwyższy czas. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 37/2018