Sejm to nie Kapitol

Porównywanie polityków PiS do Trumpa ani nie zniechęci ich wyborców, ani nie przekona umiarkowanych zwolenników opozycji czy wahających się przeciwników obozu władzy.

18.01.2021

Czyta się kilka minut

Pikieta przed Sejmem przeciwko brutalności policji. Warszawa, 25 listopada 2020 r. / JAKUB WOSIK / REPORTER
Pikieta przed Sejmem przeciwko brutalności policji. Warszawa, 25 listopada 2020 r. / JAKUB WOSIK / REPORTER

Wtargnięcie zwolenników Donalda Trumpa na waszyngtoński Kapitol wywołało falę analiz w światowych mediach, nie mówiąc już o zalewie internetowych memów inspirowanych co bardziej barwnymi demonstrantami, przypominającymi raczej postacie z komiksów niż aktywistów politycznych. Polska debata publiczna też na moment przestała żyć szczepieniami poza kolejnością oraz narastającą frustracją społeczną z powodu przedłużającego się lockdownu i oddała się przelotnym rozważaniom, co właściwie oznacza dla amerykańskiej i globalnej demokracji fakt, że na mównicę w amerykańskim Kongresie wdrapał się na chwilę facet przebrany za bizona.

Wśród wielu mniej lub bardziej pogłębionych komentarzy wybiło się porównanie wtargnięcia na Kapitol do zachowania polskiej opozycji parlamentarnej w 2016 r. Przypomnijmy – część posłanek i posłów opozycji zablokowała mównicę sejmową w proteście przeciwko ograniczaniu mediom dostępu do Sejmu oraz wykluczeniu z obrad posła PO Michała Szczerby, który chciał zabrać głos, trzymając kartkę z hashtagiem #WolneMediaWSejmie. Po zarządzonej przerwie obrady, których przedmiotem była ustawa budżetowa na 2017 r., wznowiono w Sali Kolumnowej z naruszeniem szeregu procedur, a przede wszystkim przy utrudnionym przez straż marszałkowską dostępie posłów opozycji.

Poza samym faktem blokowania mównicy i przerwania obrad wydarzeń na Kapitolu i w polskim Sejmie nie łączy absolutnie nic. W Waszyngtonie do budynku Kongresu wdarli się zwolennicy prezydenta, który przegrał wybory, w Sejmie protestowali reprezentujący swoich wyborców posłowie. W USA media skrzętnie nagrały i zrelacjonowały całe wydarzenie, w Polsce przyczyną sprzeciwu było właśnie ograniczanie dostępu mediów do budynku, w którym stanowione jest prawo. Na Kapitolu wznowiono zatwierdzanie wyniku wyborów zgodnie z procedurami, kiedy sytuacja została opanowana, i nikt nawet przez moment nie pomyślał, żeby wykluczyć z obrad Republikanów, w Sejmie koalicja rządząca złamała procedury, uniemożliwiając opozycji zgodną z regułami głosowania debatę nad ustawą budżetową.

Wszystkie te rozbieżności, jak i fakt, że szturmujący Kapitol byli zwolennikami prezydenta, dla którego poparcie otwarcie deklarowali czołowi przedstawiciele obozu rządzącego, z prezydentem Dudą na czele, nie przeszkodziły jednak ani TVP Info, ani Pawłowi Szefernakerowi, sekretarzowi stanu w MSWiA, porównać ich poczynań do działań opozycji w 2016 r. Nie wierzę ani przez chwilę, że minister Szefernaker nie jest świadom, iż te wydarzenia są nieporównywalne (jeśli chodzi o osobę odpowiedzialną za twitterowe konto TVP Info, nie mam takiej pewności). Nie przeszkodziło mu to jednak zestawić ich ze sobą.


Marta Zdzieborska: Zamieszki w Waszyngtonie pokazały, jak groźna dla amerykańskiej demokracji jest powyborcza retoryka Donalda Trumpa


 

Można by powiedzieć, że to kolejny przejaw politycznego cynizmu, do którego już zdążyliśmy się przyzwyczaić, a sądząc po utrzymującym się niskim zaufaniu do polityków, wręcz z nim oswoić i zżyć. Ale fakt, że do medialnej zagrywki wykorzystano wydarzenia z USA, jest symptomem głębszego problemu.

Kiedy politycy czy publicyści manipulują lub dobierają pod tezę dane lub wydarzenia z krajowego podwórka, to przy założeniu, że żyjemy w kraju, gdzie istnieje dostęp do różnych źródeł informacji, a także przestrzenie wspólne, w których obywatele mogą wymieniać się odmiennymi doświadczeniami z funkcjonowaniem państwa, mamy jeszcze jakąś barierę ochronną przed politycznym cynizmem. Oczywiście można pesymistycznie stwierdzić, że pluralizm mediów jest od dawna fikcją, a w spolaryzowanym społeczeństwie już jakiś czas temu zniknęły przestrzenie debaty. Ale tak długo, jak ludzie będą dostrzegali te niedostatki i braki, fatalizm będzie przedwczesny.

W przypadku cynizmu opartego na manipulowaniu informacjami z zagranicy, polegającego w gruncie rzeczy na uprawianiu krajowej polityki w zagranicznych dekoracjach, może być już jednak za późno.

Zbrodnicze rozproszenie uwagi

Wybiórcze czy manipulatorskie przywoływanie wydarzeń zagranicznych po to, by wzmocnić czy uwiarygodnić swoje działania w krajowej polityce, to oczywiście fenomen nienowy. Wystarczy przywołać fascynację niektórych zachodnioeuropejskich komunistów Związkiem Radzieckim, posunięte w przypadku części z nich aż do negowania istnienia Gułagu, albo międzywojenne zauroczenie wielu środkowoeuropejskich autokratów faszyzmem. Mniej znanym rozdziałem tej historii jest wysławianie rządów Czerwonych Khmerów przez szwedzkich komunistów, ale jest to przypadek o tyle znamienny, że dotyczył reżimu, który funkcjonował aż do schyłku w niemal pełnej izolacji od świata. Wymyślanie i opisywanie Demokratycznej Kampuczy zgodnie z własnymi ideami i wyobrażeniami było po prostu łatwiejsze.

Dziś całkowite odcięcie kraju od globalnego obiegu informacji wydaje się właściwie niemożliwe, ale nie oznacza to, że strategie politycznego wykorzystywania zagranicznych dekoracji w krajowej grze politycznej stały się nieskuteczne. Przeciwnie, powstanie baniek informacyjnych i rozwój mediów „tożsamościowych”, których celem jest nie dostarczanie informacji, lecz podtrzymywanie światopoglądu wąsko określonej grupy odbiorców, sprawiły, że strategie te stały się bardziej wyrafinowane i trudniejsze do wychwycenia.

Wyobraźmy sobie, że dziś ukazuje się odpowiednik „Archipelagu Gułag” Sołżenicyna albo książki Primo Leviego „Czy to jest człowiek”, demaskujący systemowe zbrodnicze działania jakiegoś państwa, wpisane w samą logikę jego rządów. Poza znanymi i wypróbowanymi metodami dyskredytowania świadectwa ­autorów, które były podejmowane wobec dzieł tej wagi w przeszłości, paradoksalnie dziś, kiedy nawet niewygodne politycznie informacje są o wiele łatwiej dostępne, o wiele łatwiej jest też odwrócić od nich uwagę.

Co więcej, o ile dawne satrapie na ogół dążyły do ekonomicznej niezależności lub wręcz autarkii, dziś ich największym atutem jest sprzężenie z globalną gospodarką, które sprawia, że państwom demokratycznym trudniej jest pójść wbrew własnym interesom ekonomicznym i zdobyć się na zdecydowane potępienie ich działań. Ile świadectw Ujgurów czy Tybetańczyków doczekało się podobnej uwagi i miało oddziaływanie choćby zbliżone do tego, co świadectwa ofiar nazizmu czy sowieckiego komunizmu?

Przekleństwo specjalizacji

Sfera publiczna podzielona na bańki, których mieszkańcy funkcjonują w gruncie rzeczy w alternatywnych rzeczywistościach, powoduje nie tylko ignorowanie alarmujących czy wręcz rozpaczliwych doniesień ze świata, ale skutkuje też sformatowaniem uwagi. Ilość łatwo dostępnych informacji znacząco się zwiększyła, co sprawia nie tylko, że umykają nam (albo mniej lub bardziej świadomie wypieramy) te istotne, ale zmieniły się same kryteria decyzji o tym, co jest dla nas istotne. Zamiast poświęcać uwagę wydarzeniom, które mają na nas faktyczny, choć nie zawsze oczywisty wpływ, przesadnie koncentrujemy się na tych, które odpowiadają temu, co już wiemy, znamy, czego doświadczamy i co pasuje do tego, jak widzimy samych siebie. Zasada tożsamości zaczyna tryumfować nad zasadą rzeczywistości.

Wyłuskiwanie zdarzeń ze świata, które wpływają również na nas, to zadanie trudne, wymagające umiejętności żmudnego selekcjonowania i łączenia faktów. Kiedyś pomocą służyły działy zagraniczne i korespondenci, dziś właściwie zanikający. Dziennikarze specjalizujący się w tematyce międzynarodowej funkcjonują obecnie przede wszystkim jako autorzy podkastów i portali tematycznych, dostarczający wyspecjalizowanych informacji osobom zainteresowanym danym krajem czy regionem. Te informacje, bardzo często świetnej jakości, nie stają się jednak częścią szerszego obiegu i debaty publicznej.


Czytaj także: Historia ruszyła z kopyta. Najpierw sprowokowany przez urzędującego prezydenta USA atak jego zwolenników na Kapitol. Potem odcięcie mu dostępu do ponad 100 mln ludzi na wszystkich największych platformach społecznościowych. I na koniec: impeachment. 


 

Kiedyś ustalenia zjazdów KPZR stawały się przedmiotem ożywionej dyskusji, analizowano wystąpienia pierwszych sekretarzy i członków politbiura, usiłowano wyłowić sens ukryty wśród propagandy i nowomowy. Ilu dziennikarzy na Zachodzie zadaje sobie dziś podobny trud, by zrozumieć ustalenia, jakie przedstawiono podczas dorocznych konferencji ekonomicznych Komunistycznej Partii Chin? Że ZSRR był tuż za miedzą, a Chiny leżą daleko? Kryterium geograficznej odległości w zglobalizowanym świecie nie ma aż takiego znaczenia, a niedawny zwrot Chin w celu rozbudowy rynku wewnętrznego, aby zapewnić sobie bezpieczeństwo ekonomiczne w czasie wojny handlowej, będzie miał równie wielkie znaczenie i dla naszej części świata, co niektóre istotne zmiany kursu przez władze Związku Radzieckiego.

Przeładowanie informacjami przy braku narzędzi ich porządkowania prowadzi nie tylko do grzechu nieuwagi, ale też do przekleństwa specjalizacji. Nawet jeśli interesujemy się wydarzeniami ze świata, traktujemy je po prostu jako ciekawostki, a nie fakty, które mają wpływ na naszą rzeczywistość. Dziennikarstwo zagraniczne stało się hobby, a przestało być narzędziem rozumienia świata. Nie chodzi przy tym o to, że wszystko w dobie globalizacji łączy się ze wszystkim, ale że nie potrafimy już dostrzec związków między wydarzeniami krajowymi i zagranicznymi lub dostrzegamy je tam, gdzie ich nie ma, jak w przypadku analogii między szturmującymi Kapitol zwolennikami Trumpa a polską opozycją.

Trump nie jest wszędzie

Odzyskanie narzędzi pozyskiwania i porządkowania wiedzy o wydarzeniach na świecie ma znaczenie nie tylko dlatego, że pomaga chronić się przed manipulacjami politycznymi. Żyjemy w świecie, który faktycznie, choć stało się to już truizmem, jest ze sobą coraz ściślej połączony. Prowadzenie polityki wyłącznie na podstawie krajowego elektoratu i wąsko pojętych interesów narodowych staje się coraz mniej skuteczne, o czym kolejno przekonują się wszyscy populistyczni politycy, którzy obiecują przywrócenie lokalnych miejsc pracy za sprawą protekcjonizmu gospodarczego.

Donald Trump mógł, owszem, krzyczeć o tysiącach miejsc pracy, jakie stworzył w Michigan. Nie zmieni to jednak faktu, że za jego kadencji w stanie, którego stolica Detroit była kiedyś motoryzacyjnym centrum świata, miejsc pracy jeszcze ubyło, a amerykańska gospodarka nie przestała się opierać w większości na usługach, a nie produkcji.

W świecie globalnych zależności realna, trwała zmiana możliwa jest tylko dzięki współpracy i negocjacjom. Ale poszukiwanie partnerów i sojuszników nie ma sensu, jeśli nie poprzedza go dobre rozumienie kontekstu politycznego i lokalnych uwarunkowań ich działania. Bez tego pozostaje się na poziomie powierzchownych podobieństw i prędzej czy później ponosi porażkę. Niewiele pozostało np. z obwoływania Biedronia polskim Macronem, po części ze względu na niższe od oczekiwań wyniki wyborcze Wiosny, a po części ze względu na to, że po konflikcie z ruchem „żółtych kamizelek” i spadku poparcia porównania do francuskiego prezydenta byłyby raczej balastem dla każdego polityka, który miałby ambicję odnawiania lewicy w swoim kraju. Stałym przykładem chybionych politycznie, powierzchownych sympatii pozostaje oczywiście wsparcie części polskiej prawicy dla eurosceptycznych, ksenofobicznych ugrupowań w Europie Zachodniej.


Paweł Marczewski: Fala protestów po orzeczeniu Trybunału Konstytucyjnego to skutek konsekwentnego betonowania sceny politycznej i odmowy dialogu społecznego ze strony władzy.


 

Tymczasem współczesne wyzwania – np. ekologia, ale też ochrona praw pracowniczych, co pokazały dobitnie unijne spory o pracowników delegowanych – wymagają międzynarodowej współpracy, a ta jest niemożliwa bez trwałych sojuszy i porozumień, opartych na realnych interesach i wartościach. Nie da się ich jednak rozpoznać, jeśli wydarzenia ze świata traktowane są przede wszystkim jako rekwizyty w krajowej walce o władzę.

Kiedy Donald Tusk po szturmie na Kapitol napisał na Twitterze, że „Donald Trump jest wszędzie”, w związku z tym wszędzie (w domyśle – przede wszystkim w Polsce) należy walczyć z populizmem, to jakby zapomniał, że kandydatowi Demokratów właśnie udało się wygrać wybory i Trumpa niedługo nie będzie nie tylko wszędzie, ale przede wszystkim w Białym Domu. Samo porównanie polityków PiS do Trumpa ani nie zniechęci ich dotychczasowych wyborców, ani nie przekona umiarkowanych zwolenników opozycji czy wahających się przeciwników obozu władzy. Owszem, skrajna prawica jest wszędzie i poza napędzającymi ją lokalnymi czynnikami podobnie kanalizuje frustrację wywołaną niepewnym statusem społecznym i ekonomicznym. Źródła tej niepewności są jednak różne i nie pokona się jej demonizowaniem.

Prawdziwa lekcja Kapitolu polega na tym, jak bronić trwałości demokratycznych instytucji i jak przekonywać do siebie sceptyków. Zamiast więc wołać „Trump jest wszędzie” albo „szturmujący Kapitol są jak opozycja”, przyjrzymy się uważnie, jak wygrał Biden i dlaczego przegrał Trump. ©

Autor jest szefem działu Obywatele w forumIdei, think tanku Fundacji Batorego.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Socjolog, historyk idei, publicysta. Szef działu Obywatele w forumIdei Fundacji im. Stefana Batorego, zajmuje się ruchami i organizacjami społecznymi oraz zagadnieniami sprawiedliwości społecznej. Należy do zespołu redakcyjnego „Przeglądu Politycznego”. Stale… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 4/2021