Ścieżka oszukanych

Łukaszenka widzi, jak łatwo jest podzielić Polaków, i wykorzystuje instrumentalnie migrantów. Białoruscy pogranicznicy kierują ich w drogę bez powrotu.

11.10.2021

Czyta się kilka minut

Zasieki na granicy białorusko-polskiej, 29 września 2021 r. / VIKTOR TOLOCHKO / EAST NEWS
Zasieki na granicy białorusko-polskiej, 29 września 2021 r. / VIKTOR TOLOCHKO / EAST NEWS

Białoruś ochrania granicę Unii ­Europejskiej przed nielegalną migracją – taka teza pojawiała się w retoryce Alaksandra Łukaszenki regularnie i od lat. Był to sposób na podniesienie swojego znaczenia w agendzie unijnej i na zdobycie znaczących środków finansowych. Zresztą świetnie się to udawało: w ciągu ostatnich dwóch dekad Mińsk otrzymał unijne wsparcie w wysokości ok. 85 mln euro na umocnienie granicy, jej infrastrukturę oraz na szkolenie i wyposażenie swojej straży granicznej.

Po wybuchu w sierpniu 2020 r. protestów społecznych i nieuznaniu przez Zachód wyniku wyborów prezydenckich, stosunki Białorusi z Unią znalazły się w najgłębszym kryzysie w historii. Wtedy reżim przypomniał sobie o granicy.

„Niech się Zachód opamięta”

Jednym z pierwszych tego przejawów było oświadczenie szefa białoruskiej dyplomacji Uładzimira Makieja z końca maja: ostrzegł on, że Białoruś nie wyklucza rezygnacji ze współpracy z Unią w sprawie nielegalnej migracji, o ile „Zachód się nie opamięta”. Słowa te padły kilka dni po tym, jak samolot Ryanaira z opozycyjnym dziennikarzem Ramanem Pratasiewiczem został zmuszony do lądowania w Mińsku. Wywołało to – nieoczekiwaną dla reżimu – reakcję państw unijnych, które zaczęły przygotowania do nałożenia na władze w Mińsku sankcji gospodarczych.

Wcześniejsza reakcja Unii na działania Łukaszenki po sfałszowanych wyborach była zadziwiająco wstrzemięźliwa. Ograniczała się do objęcia zakazem wjazdu 88 osób i nałożenia restrykcji na siedem firm (dalece nie najważniejszych). Oficjalnie reżim wyraził wtedy „rozczarowanie”, ale w rzeczywistości odetchnął z ulgą. Gdy po porwaniu samolotu Bruksela zaczęła wreszcie prace nad realnymi sankcjami, zaniepokojenie reżimu zaczęło rosnąć.

Niedługo po słowach Makieja poszły czyny. Do połowy czerwca Litwa zanotowała napływ niemal 500 migrantów, którzy przeszli nielegalnie granicę, choć w całym 2020 r. było ich zaledwie 81. Niebawem okazało się, że to jedynie preludium. Pełnowymiarowy kryzys wybuchł po przyjęciu przez Unię 21 i 25 czerwca dwóch kolejnych pakietów sankcyjnych, w tym – po raz pierwszy w historii – gospodarczego. Uderzyły one w najważniejsze sektory gospodarki białoruskiej.

W odpowiedzi Łukaszenka grzmiał: „Czy wyście tam powariowali? Wypowiedzieliście nam wojnę hybrydową i żądacie, byśmy was ochraniali, tak jak wcześniej?”. W Mińsku odbyła się narada dotycząca przeciwdziałania sankcjom, na której dyktator nie pozostawiał wątpliwości: „Jeśli ktoś myśli, że zamkniemy granicę z Polską, Litwą, Łotwą i Ukrainą, i że zaczniemy zatrzymywać zbiegów z Afganistanu, Iranu, Iraku, Libii i Syrii, to jest w głębokim błędzie. Nikogo nie będziemy wstrzymywać, przecież nie do nas idą”.

Wtórował mu minister Makiej, tym razem nie bawiąc się w dyplomatyczne konwenanse: „Białoruś nie ma zamiaru powstrzymywać zbiegłych migrantów, którzy zmierzają na Zachód”. Ogłosił też, że Mińsk wypowiada umowę o readmisji z Unią.

Sieci Mińska na Bliskim Wschodzie

Tym razem Łukaszenka zagrał w otwarte karty, a na efekty nie trzeba było długo czekać. Tylko na przełomie czerwca i lipca na Litwę napłynęło ponad tysiąc migrantów, co spowodowało, że 2 lipca rząd w Wilnie ogłosił w całym kraju stan nadzwyczajny. W ciągu kolejnego miesiąca ich liczba wzrosła do ponad 4100 osób, w tym niemal 3 tys. stanowili obywatele Iraku. Napływ migrantów zaczął się też na Łotwie, gdzie do początku sierpnia zatrzymano niemal 400 osób, co zmusiło Rygę do wprowadzenia od 11 sierpnia na terenach przygranicznych stanu wyjątkowego. Oba kraje poprosiły też o wsparcie Frontex – obecnie granicy litewskiej strzeże dodatkowo 150 funkcjonariuszy delegowanych przez kraje unijne (w tym 40 Polaków); kolejnych 40 delegowano na granicę łotewską.

Dzięki pracy dziennikarzy śledczych szybko udało się ustalić, jak reżim organizuje proceder przerzutu migrantów na granicę z Unią. W krajach Bliskiego Wschodu zaczęła działać białoruska agencja turystyczna Centrkurort, należąca do Administracji Prezydenta. We współpracy z lokalnymi biurami podróży (irackimi i innymi) zaczęto rekrutować potencjalnych migrantów, obiecując im przerzut do Unii.

W uproszczonym trybie otrzymywali oni białoruskie wizy i bilety lotnicze do Mińska. Oczywiście nie za darmo: cały pakiet, wraz z rzekomą gwarancją przerzutu przez granicę unijną, kosztuje od kilku tysięcy do nawet piętnastu tysięcy dolarów. Reżim i pośrednicy z Bliskiego Wschodu zarabiają więc niebagatelne sumy. Przy okazji państwowe białoruskie linie Belavia, którym od maja zakazano lotów do i nad Unią, mogą podreperować swój budżet.

Polska głównym celem

W sierpniu stało się jasne, że reżim postanowił przekierować główną presję migracyjną z Litwy na granicę z Polską. Do tego momentu do naszego kraju przedostało się ok. tysiąca migrantów. W kolejnych tygodniach Straż Graniczna zaczęła notować po kilkaset prób nielegalnego przekroczenia granicy dziennie, znaczący spadek odnotowały natomiast służby litewska i łotewska.

Problem zaczął narastać, bo z kolejnych miast Bliskiego Wschodu startowały samoloty do Mińska. Wprawdzie jeszcze w sierpniu, dzięki wysiłkom dyplomacji litewskiej i unijnej, udało się zatrzymać bezpośrednie loty z czterech miast irackich. Fiasko poniosła natomiast próba skłonienia do tego samego Turcji (tylko ze Stambułu do stolicy Białorusi są cztery połączenia dziennie). Oprócz tego samoloty latają m.in. z Ammanu, Dubaju i Damaszku.

Szczególnie to ostatnie połączenie zaczęło w ostatnich tygodniach zyskiwać na znaczeniu – dziś są nawet dwa loty dziennie. Ponadto niedawno okazało się, że dla części lotów Damaszek to tylko port tranzytowy, gdyż w istocie są to loty Bagdad–Mińsk, tyle że z międzylądowaniem w Syrii. Ich operatorem są syryjskie linie Cham Wings Airlines, od kilku lat obłożone sankcjami USA. Jak widać, reżimy z Białorusi i Syrii świetnie się dogadują.

Trudno jest dokładnie oszacować liczbę migrantów, którzy codziennie lądują w Mińsku. Wydaje się, że obecnie jest to ok. 500 osób, z których tylko ­części udaje się przeniknąć do Unii. Oznacza to, że po stronie białoruskiej może znajdować się co najmniej ok. 10 tys. migrantów, którzy czekają na możliwość przejścia na stronę unijną. Na wzrost ich liczby w ostatnich dniach wskazują też liczne zdjęcia, udostępniane w białoruskich mediach społecznościowych.

Strzały w powietrze

Z relacji migrantów, którym udało się dostać do Polski, wiadomo, że po przerzuceniu z Mińska do strefy przygranicznej przez jakiś czas byli koszarowani w tymczasowych schroniskach, a następnie białoruscy pogranicznicy wskazywali im najdogodniejsze miejsca do przekroczenia granicy. Normą jest ich okradanie, grożenie bronią i bicie. Gdy już trafią w okolice granicy, nie mają możliwości wydostania się z niej. Tacy wyczerpani, wygłodniali, czasami chorzy ludzie trafiają potem na polską stronę.

Niepokojące jest również to, że polska Straż Graniczna i wspierający ją żołnierze odnotowują w ostatnich tygodniach coraz więcej incydentów o charakterze prowokacji ze strony białoruskich pograniczników. Są to strzały w powietrze, celowanie z broni do polskich strażników i żołnierzy, podrzucanie atrap bomb, symulowanie rzucania granatów. Najwidoczniej reżim liczy, że komuś po stronie polskiej puszczą nerwy i dojdzie do wymiany ognia. Gdyby do tego doszło, przeniosłoby to kryzys graniczny na znacznie poważniejszy poziom.

Problem nie tylko polski

Dotychczas przez granicę z Białorusią przedostało się do Unii prawdopodobnie nawet kilkanaście tysięcy migrantów. Staje się to coraz większym problemem także dla Niemiec. Białoruski odcinek granicy Polski i Litwy jest przecież również unijną granicą wschodnią.

Od początku obecnego kryzysu jest jasne, że celem migrantów nie jest ani Litwa, ani Polska, lecz Niemcy. Niemiecka policja federalna raportuje o coraz większym napływie osób, które nielegalnie wjechały przez granicę z Polską. W sierpniu było ich ok. 400, we wrześniu 1,5 tys., w pierwszym tygodniu października zaś już ok. 600. Mówimy tu wyłącznie o osobach (głównie migrantach z Iraku i Syrii), które trafiły do ośrodków dla cudzoziemców w Brandenburgii. Do tego trzeba doliczyć ok. 750 osób zidentyfikowanych w Saksonii.

Przy tym nie wiadomo, ile osób, które przekroczyły granicę unijno-białoruską i dostały się do Niemiec, nie trafiło w pole widzenia niemieckich służb. Jest jasne, że część migrantów z sukcesem przenika przez niemal 700-kilometrową granicę litewsko-białoruską i ponad 400-kilometrową polsko-białoruską. Często czekają na nich umówieni wcześniej przemytnicy, zapewniający transport do Niemiec.

Ponadto Wilno poinformowało niedawno, że z litewskich ośrodków dla migrantów uciekło ok. 750 osób, z których jedynie nieznaczną liczbę udało się zatrzymać. Reszta musiała już dotrzeć do Niemiec. Nic dziwnego, że narastająca nielegalna migracja od strony wschodniej jest coraz ważniejszym tematem w niemieckich mediach i polityce.

Mińsk chce negocjować

Wywołując sztucznie kryzys na granicy z Unią, reżim w Mińsku chce osiągnąć co najmniej dwa cele. Po pierwsze, odwraca uwagę od trwających na Białorusi masowych represji, których charakter sprawia, że tamtejszy system nabiera cech totalitarnych. Po drugie, Łukaszenka liczy, że w końcu skłoni Polskę i Unię do negocjacji, i że za „rozwiązanie” problemu podyktuje odpowiednią cenę polityczną.

Warto przypomnieć, że mechanizm, który obecnie stosuje Mińsk, został przetestowany na przełomie 2015/16 r. na granicy rosyjsko-fińskiej. Przez kilka miesięcy Finowie obserwowali największy w swojej powojennej historii napływ migrantów, którzy przekraczali nielegalnie granicę. Dopiero gdy Helsinki porzuciły politykę zamrażania kontaktów z Moskwą (zamroziły je po rosyjskiej agresji na Ukrainę) i bardziej wstrzemięźliwie odniosły się do rozwijania współpracy z NATO (Finlandia nie jest członkiem Sojuszu, ale po wybuchu wojny rosyjsko-ukraińskiej szuka z nim zbliżenia), kryzys graniczny natychmiast ustał.

Wydaje się, że przy pomocy rosyjskiego know-how Łukaszenka próbuje powtórzyć tę operację, choć na znacznie większą skalę. Nie ma wątpliwości, że ma na to przyzwolenie, a prawdopodobnie też wsparcie Rosji. Jak na razie, jego największym sukcesem jest doprowadzenie do ostrej polaryzacji w Polsce na tle oceny sytuacji na granicy. Jak ujął to jeden z moich białoruskich znajomych, który musiał uciekać z ojczyzny: „Reżim widzi, jak łatwo jest podzielić Polaków, bo i tak jesteście już wewnętrznie głęboko skłóceni. Dlatego presja na Litwę zelżała i skupili się na was”. Potwierdzeniem tych słów może być bezkrytyczne powtarzanie przez niektóre polskie media komunikatów suflowanych przez propagandę białoruską.

Będzie gorzej

Nie ma co liczyć, że w najbliższym czasie kryzys graniczny ustanie. Przeciwnie: wszystko wskazuje na to, że ulegnie pogorszeniu. Samoloty z Bliskiego Wschodu wciąż lądują w Mińsku, a wysiłki dyplomatyczne (warto odnotować niedawną wizytę polskiego wiceministra spraw zagranicznych w Jordanii) mogą przynieść jedynie częściowy skutek. Na takie reżimy jak syryjski ani Polska, ani Unia nie mają wpływu. Co więcej, od 15 października Białoruś znosi wizy m.in. dla Egiptu, Pakistanu i Iranu.

Zbliżająca się zima sprawi, że tysiące oszukanych ludzi, przebywających po stronie białoruskiej, znajdzie się w ekstremalnie trudnych warunkach. Wygląda na to, że Łukaszenka szykuje na granicy poważny kryzys humanitarny, którym zamierza wzmóc szantaż wobec Unii. Za coraz liczniejsze ludzkie tragedie odpowiedzialność będzie przerzucał na Polskę i Litwę. Warto o tym pamiętać, gdy wkrótce będziemy słyszeć o kolejnych ofiarach na granicy. ©

Tekst ukończono 8 października.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dyrektor Ośrodka Studiów Wschodnich im. Marka Karpia w Warszawie. Specjalizuje się głównie w problematyce politycznej i gospodarczej państw Europy Wschodniej oraz ich politykach historycznych. Od 2014 r. stale współpracuje z "Tygodnikiem Powszechnym". Autor… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 42/2021