Na mińskim szlaku

Najłatwiejsza dla migrantów i uchodźców z Bliskiego Wschodu i Azji Centralnej droga do Unii wiedzie przez Białoruś. Alaksandr Łukaszenka ma w rękach potężne narzędzie do destabilizowania całego regionu.
z pogranicza litewsko-białoruskiego

16.08.2021

Czyta się kilka minut

Litewska straż graniczna zatrzymuje migrantów na granicy z Białorusią, Kalvai, Litwa, 7 lipca 2021 r. / JANIS LAIZANS / REUTERS / FORUM
Litewska straż graniczna zatrzymuje migrantów na granicy z Białorusią, Kalvai, Litwa, 7 lipca 2021 r. / JANIS LAIZANS / REUTERS / FORUM

Młody Irakijczyk Kadim Mazin ­kocha muzykę. Gra na ud, arabskiej lutni. Chciałby grać dalej – i studiować. Najlepiej w Niemczech. Pochodzi z Bagdadu. Tam też studiował architekturę, ale z powodu braku pieniędzy musiał przerwać naukę.

Od dwóch lat nie czuł się ­bezpiecznie. Jesienią 2019 r. zaangażował się w antyrządowe protesty. Jak wielu ­młodych ludzi, demonstrował przeciwko bezrobociu, korupcji i wpływie sąsiedniego Iranu na sytuację w jego kraju. W ­starciach z policją zginęły setki osób, tysiące zostało rannych. Dla wielu był to czas dojrzewania myśli o opuszczeniu Iraku.

Kadim wraz z trójką przyjaciół decyzję o wyjeździe do Niemiec podjął w lipcu. W biurze podróży wykupił za 900 dolarów pakiet, na który w ostatnich miesiącach zdecydowało się tysiące Irakijczyków. 1 sierpnia wsiadł na pokład samolotu lecącego do Mińska. Na lotnisku w stolicy Białorusi czekał na nich pośrednik. Wziął ich paszporty i zatroszczył się o wyrobienie wizy turystycznej. W międzyczasie przeszli test na koronawirusa. Dostali ubezpieczenie i kartę SIM z aktywnym internetem. Po siedmiu godzinach spędzonych na lotnisku mogli ruszyć w dalszą drogę.

Zamiast do opłaconego hotelu w centrum stolicy Białorusi Irakijczycy wynajętą taksówką pojechali w kierunku granicy białorusko-litewskiej. Po ponad dwóch godzinach jazdy wysiedli z samochodu i zaczęli iść w kierunku wskazywanym przez GPS. Telefon pokazywał, że droga pieszo do Wilna potrwa ponad 12 godzin. Do lasu weszli o siódmej wieczorem.

Jednak po upływie tego czasu wciąż byli daleko od stolicy Litwy. Było zimno, cięły komary. Jeden z towarzyszy, skrajnie wyczerpany, nie chciał iść już dalej. W końcu grupka poddała się. Kadim zadzwonił na 112. Litewska policja zabrała ich do obozu we wsi Rudniki, 40 km na południe od Wilna. Są tu do dziś.

Zza siatki

Rudniki są zamieszkane głównie przez polską mniejszość. To spokojna wieś – na ławach przed wejściem do ładnych, drewnianych domów przesiadują starsi mieszkańcy. Na drodze, która ciągnie się przez wieś, leży czarny pies – nieliczne samochody muszą zjechać na pobocze, aby go ominąć.

Droga prowadzi dalej w stronę lasu. Z każdym metrem robi się coraz bardziej wyboista. Po kilometrze jazdy za jednym z zakrętów wyłania się brama największego obozu dla migrantów na Litwie. Przebywają tu sami mężczyźni. Rodziny i nieletni kwaterowani są w innych miejscach. Informacje o wielkości obozu są sprzeczne. Jedni mówią o pół tysiącu, inni nawet o ośmiuset osobach żyjących tu w zamknięciu.

Obóz otoczony jest ogrodzeniem. Za nim jest kilkumetrowy pas ziemi i kolejna stalowa siatka. To teren byłego poligonu wojskowego. Przy ogrodzeniu siedzą ludzie. Rośli uzbrojeni strażnicy nie chcą wpuścić dziennikarzy. Nie pomagają zezwolenia wcześniej udzielone przez litewskie MSW. Nie wolno nawet się zbliżyć. Po dłuższej chwili, pomimo zakazów strażników, dziennikarze decydują się na wykrzykiwanie pierwszych pytań. W odpowiedzi słychać wiele języków. Mężczyzna z Konga odpowiada po francusku, dwóch Syryjczyków odkrzykuje po rosyjsku, inni mówią po arabsku, czasem po angielsku. Po kolejnych telefonach do MSW zmieniają zdanie. Media mogą podejść do wewnętrznego ogrodzenia – na pół godziny.

Nawet stąd czuć odór odchodów. Widać przepełnione kontenery i śmieci walające się po ziemi. Zamknięci po drugiej stronie płotu nie czekają na pytania. Chcą najpierw wyrzucić z siebie frustrację i opowiedzieć o warunkach w obozie.

– Jesteśmy uwięzieni – mówi Ahmed, Syryjczyk. – Jest tu tylko kilka toalet i pryszniców. Tylko kilka gniazdek elektrycznych. Mężczyźni śpią po kilkanaście osób w namiotach. Dzienna racja jedzenia to plastikowa siatka, w której znaleźć można chrupki chleb, biszkopty i konserwy. Ciepłych posiłków brak. Wizyty lekarskie to rzadkość.

Ahmed nie zdradza, dlaczego postanowił uciec z Syrii i jaką drogę przebył. Twierdzi, że jest elektrykiem i że część jego rodziny jest już w Niemczech i Szwajcarii. Właśnie tam chciałby dotrzeć.

– Na pewno nie wrócę do Syrii – podkreśla. – Litewski rząd uważa, że jesteśmy terrorystami, ale to nieprawda. My chcemy lepszego życia – mówi.

Chcemy lepszego życia

Obok stoi Dżamal. Młody Afgańczyk trzyma w ręku drut z zawieszoną na jego końcu puszką. Przystawia ją nad małe ognisko. Aby wątły płomień dalej się tlił, on i jego towarzysze dorzucają chrupkie pieczywo. W puszce gotuje się woda. Śmierdzi aluminium. – To na herbatę – tłumaczy.

Dla Dżamala podróż do Mińska wyglądała inaczej niż dla większości przybyłych, pochodzących z Iraku. Najpierw, z całą grupą, przedostał się z Afganistanu do sąsiedniego Tadżykistanu. Tam zapłacili po tysiąc dolarów przemytnikom, którzy wpakowali ich do ciężarówki. Jechali wiele dni, aż w końcu – po przebyciu 4 tys. kilometrów – dotarli do Mińska. Tam, tak jak pozostali, wykupili kurs taksówki w kierunku Litwy.

Granicę przekroczyli około północy. Po siedmiu godzinach błąkania się po lesie zostali znalezieni przez straż graniczną. Jak zresztą twierdzi, taki był właśnie plan. Dać się złapać i złożyć wniosek o azyl. To pierwsze się udało, ale jak długo potrwa kolejny etap, tego nie wie nikt. Informacji jest w obozie jeszcze mniej niż jedzenia i toalet.

Nasze rozmowy przerywa strażnik. „Proszę udać się poza teren obozu. Będziemy ich teraz karmić” – pada, jakby była mowa o zwierzętach. Jeszcze tego samego dnia w obozie dojdzie do zamieszek. Policja użyje gazu łzawiącego. Kilka osób spróbuje ucieczki, ale szybko zostaną złapane.

Białoruska„turystyka”

Rudniki znalazły się niespodziewanie w centrum kryzysu, który na Litwie narasta od wielu tygodni. Rządzący od 27 lat Białorusią Alaksandr Łukaszenka, po kolejnych sfałszowanych wyborach i sankcjach nałożonych przez Unię Europejską, postanowił odegrać się na Europie. Przekierował uchodźców i migrantów z Bliskiego Wschodu właśnie na granicę z Litwą. Aparat państwowy uprościł procedury, a jego służby – choć mówi się ­ również o pomocy Rosji – zadbały o rozkręcenie pseudoturystycznego biznesu.

I choć celem wycieczek sprzedawanych przez wiele biur turystycznych z Iraku, Demokratycznej Republiki Konga, a nawet Indii jest formalnie Mińsk, białoruski reżim nie kryje celu całej operacji, jakim jest destabilizacja zewnętrznej granicy Unii Europejskiej. „Wiele krajów żyje z turystyki, dlaczego Białoruś nie miałaby jej rozwijać? – pytał prześmiewczo w publicznym radiu Alaksandr Wolfowicz, bliski współpracownik Łukaszenki i sekretarz białoruskiej Rady Bezpieczeństwa. – Według moich danych w kraju jest dziś ponad sześć tysięcy turystów, a ich liczba rośnie. Oczywiście, mówię też o turystach z Bliskiego Wschodu”.

Sam Łukaszenka wspominał wcześniej o planach „zalania Europy terrorystami” i narkotykami.

W efekcie białoruskich działań w ostatnich miesiącach do Litwy dotarło ponad 4 tys. migrantów i uchodźców. W większości przypadków nie było to szczególnie trudne, bo granica białorusko-litewska ma ok. 670 kilometrów i na przeważającym odcinku nie jest oddzielona żadną sztuczną barierą. Aby ukrócić proceder, litewskie władze wprowadziły stan wyjątkowy i uprawniły straż graniczną do cofania z granicy ludzi bez umożliwiania im składania wniosków o azyl. Litwinom udało się zredukować liczbę przekroczeń granicy, ale dochodzi na niej wciąż do dramatycznych scen.

Zachować godność

Vytautas Valentinavičius jest kierownikiem działu praw człowieka w biurze litewskiego rzecznika praw obywatelskich. Po nadaniu służbom nowych uprawnień pojechał na granicę skontrolować jej działania.

– Około czwartej nad ranem dostaliśmy informację z helikopterów o zbliżającej się do granicy grupie – relacjonuje. – Z ponad 40 osób część stała po stronie białoruskiej, a część ruszyła w naszym kierunku. Strażnicy krzyczeli po angielsku: „Wracajcie na Białoruś, tam będziecie bezpieczni”. Jedna z kobiet nie dała się jednak zastraszyć. Wraz z dzieckiem na ręku dalej stała po litewskiej stronie, nie zważając na funkcjonariuszy z bronią i psami. Grupa Irakijczyków krzyczała, aby chociaż jej pozwolono przejść. W końcu wzięli ją i przenieśli na białoruską stronę. „Jak możemy przekroczyć granicę?”, pytali migranci. „Odejdźcie!”, krzyczeli strażnicy. Po drugiej stronie stali białoruscy strażnicy, w kaskach, z tarczami i pałami. I to z tej strony padały strzały w powietrze z broni automatycznej. Litwini bojąc się eskalacji wpakowali migrantów do busa, odjechali na inny fragment granicy i stamtąd kazali wracać ludziom na Białoruś – kończy swoje sprawo­zdanie Valentinavičius.

Urzędnik nie ma wątpliwości, że cofając w ten sposób ludzi z granicy litewskie służby działają wbrew prawu. – To nie jest moja opinia. Takie jest prawo między­narodowe. Niestety przepisy wprowadzane przez rząd, żeby chronić się przed kryzysem, ograniczają prawa migrantów. Teraz można zabronić tym ludziom niemal wszystkiego. Jest problem z opieką medyczną, ubraniami, a nawet z kontaktem z rodziną. A to przecież podstawowe prawo każdego człowieka – mówi ­Valentinavičius.

Za opublikowanie relacji z nocnych działań pograniczników ­Valentinavičiusa spotkała krytyka rządu. Agnė Bilotaitė, minister spraw wewnętrznych, nazwała jego wpis „antypaństwowym”.

– Nawet jeśli Łukaszenka używa tych ludzi do prowadzenia wojny hybrydowej przeciwko Unii, to oni wciąż są migrantami i muszą być traktowani zgodnie z międzynarodowymi standardami. Również w czasie wojny godność ludzka powinna zostać zachowana – odpowiada Valentinavičius, gdy spotykamy się w Wilnie nieopodal budynku litewskiego Sejmu. Urzędnik chciałby, żeby Litwa zgodnie z prawem dała możliwość wszystkim chętnym złożenia wniosku o azyl. Ale jest w zdecydowanej mniejszości.

Duży problem małego kraju

Rząd broni swojej decyzji. – Mamy świadomość problemów, ale mamy też obowiązek chronienia zewnętrznej granicy strefy Schengen, szczególnie w czasie, gdy migracja staje się bronią w rękach Łukaszenki – mówi „Tygodnikowi” Gabrielius Landsbergis, minister spraw zagranicznych Litwy.

Ten 39-letni polityk stał się w ostatnich tygodniach twarzą rządowej strategii walki z kryzysem na granicy. Spotykał się z władzami Iraku i przedstawicielami UE. Ściągnął na Litwę Ylvę Johansson, unijną komisarz ds. wewnętrznych, która na miejscu obiecała pomoc finansową w zabezpieczaniu granicy i koordynacji migrantów na miejscu. Dzięki m.in. jego staraniom Irak czasowo wstrzymał loty do Mińska.

– Gdyby nie udało się zatrzymać tych lotów, musielibyśmy się liczyć z ok. 18 tys. ludzi, którzy nielegalnie przekroczyliby naszą granicę we wrześniu – mówi Landsbergis. Miejscowi politycy często podkreślają, że Litwa to mały kraj. Mieszkają tu niespełna trzy miliony ludzi. Ponad trzysta osób, które dostały się na Litwę tylko 1 sierpnia, daje w przeliczeniu na liczbę mieszkańców skalę migracji podobną do notowanej przez Grecję czy Włochy.

Bunt w Dziewieniszkach

Pojawienie się obcokrajowców zmieniło życie w południowej części Wileńszczyzny, zamieszkałej głównie przez etnicznych Polaków. Miejscem, gdzie na przestrzeni ostatnich miesięcy najczęściej przekraczano granicę, był teren wokół Dziewieniszek. To litewski „cypel” otoczony terytorium białoruskim.

– Sama widziałam rodziny, które przekraczały granicę – mówi Czesława Marcinkiewicz, starościna Dziewieniszek. Żeby dotrzeć do niej na rozmowę, trzeba najpierw przejechać przez punkt kontroli przygranicznej. Po przepuszczeniu przez policję po paru minutach jazdy samochodem po prawej stronie widać płot i słupy graniczne. Jeszcze do niedawna rodziny często mieszkające zarówno po litewskiej, jak i białoruskiej stronie odwiedzały się nieniepokojone przez straż. Teraz okolice w dzień i noc patrolują wozy żandarmerii wojskowej. Sprawdzają i spisują każdego, kto zatrzyma się nawet na chwilę przy płocie. Kolejne kilometry drogi to idylliczne obrazy – lasy, łąki, małe wsie z drewnianą zabudową. Największe w okolicy Dziewieniszek liczą zaledwie ok. pół tysiąca osób.

Starościna na początku rozmowy trochę narzeka. W piątek miała siedmiu dziennikarzy, a dziś rano też był już jeden.

– Dajcie mi, ludzie, pracować – mówi z zaśpiewem typowym dla mieszkających tutaj Polaków. To jednak głównie kokieteria. Czesława Marcinkiewicz ma za sobą najbardziej intensywny miesiąc w swoim życiu i chętnie dzieli się tym doświadczeniem z mediami z całego świata.

Już wiosną zaczęli do niej dzwonić mieszkańcy. A to, że w ich ogródku siedzą zmęczeni ludzie, którzy wyszli z lasu, a to, że ktoś zapukał do okna i prosił o wodę. To zmieniło spokojne życie mieszkańców, ale burza rozpętała się 9 lipca, gdy Marcinkiewicz dowiedziała się o planach rządu w Wilnie, że w Dziewieniszkach powstanie obóz dla uchodźców. Mieszkańcy przestraszyli się wizji setek migrantów kwaterowanych w miasteczku. Dodatkowo urzędnicy w stolicy upatrzyli sobie stary budynek szkoły rolniczej. – To 24 metry od polsko-litewskiego gimnazjum – mówi wzburzona. Na to nie chciał się tu nikt zgodzić.

Organizowano protesty, spotkania, w końcu mieszkańcy skrzyknęli się na blokadę budynku. Tak, żeby nikomu nie udało się go wyremontować i dopuścić do otwarcia. W akcję zaangażowali się politycy Akcji Wyborczej Polaków na Litwie, partii, która rządzi niepodzielnie na terenach zamieszkałych przez polską mniejszość. Blokujący wywiesili obok budynku transparent „Stop Nielegalams”. Starościna z zachwytem wspomina atmosferę protestu: – Nie było alkoholu ani żadnych przekleństw.

W końcu małe Dziewieniszki odwiedził prezydent Litwy Gitanas Nausėda. – Jak mu mówiłam, że to tylko 24 metry od szkoły, to widziałam, jak podniósł brwi do góry ze zdziwienia – Marcinkiewicz odtwarza mimikę głowy państwa.

Czy przeważyła decyzja samego prezydenta? Trudno powiedzieć, ale ostatecznie w Dziewieniszkach ośrodka nie zbudowano. – Tu żyje wiele narodów: Polacy, Litwini, Białorusini. Nie potrzebujemy jeszcze narodu muzułmańskiego. Ale po ludzku jest mi ich żal – mówi Marcinkiewicz.

Nadchodzi zima

Niechęć i obawy związane z przybyszami to nie tylko domena przygranicznej prowincji. Popularny liberalny dziennikarz i prezenter telewizyjny Andrius Tapinas wyprodukował film, w którym lektor po arabsku zniechęca migrantów do przyjazdu. „Nikt z was nie dostanie się do Niemiec” – brzmi przesłanie. „A u nas wkrótce zacznie się zima, przy której nawet najchłodniejsze noce na pustyni są niczym” – przekonuje głos na tle dramatycznych zdjęć i filmowej muzyki.

Film ma już 8,5 tys. polubień na Facebooku, a na YouTubie wyświetlono go blisko 50 tys. razy. I całkiem możliwe, że trafił do odbiorców w Iraku, Tapinas umieścił bowiem również linki do grup na Facebooku i Telegramie, na których organizowali się w ostatnich tygodniach Irakijczycy. W grupach zaczęły się niecodzienne dyskusje, ponieważ profile o litewskich nazwach zaczęły nie tylko wklejać film, ale również, zapewne przy użyciu translatora, przekonywać po arabsku, dlaczego podróż w kierunku ich kraju jest złym pomysłem.

– Społeczeństwo reaguje w taki sposób, w jaki sytuację pokazuje rząd – tak społeczne odruchy ocenia Vytautas Valentinavičius. Rząd mówi o „współpracownikach Łukaszenki”, o niebezpieczeństwie dla Litwy, o milicji Łukaszenki. Jeśli używają takich słów, to trudno winić ludzi – przekonuje Valentinavičius. I dodaje z obawą w głosie: – Będziemy mieli wielki problem, żeby zmienić nastawienie wobec migrantów.

Rząd w Wilnie wydaje się jednak patrzeć na problem z innej perspektywy. – Przede wszystkim kryzys się jeszcze nie zakończył – mówi Gabrielius Landsbergis. W opinii szefa litewskiej dyplomacji Łukaszenka i białoruskie służby wciąż szukają okazji na sprowadzanie ludzi nie tylko z Iraku, ale i z innych państw Bliskiego Wschodu i Azji. Mowa jest o lotach z Pakistanu, a nawet z Afganistanu. – Jeszcze niedawno próbowaliśmy zatrzymać wodospad przy pomocy wiadra – Landsbergis mówi o dniach przed rozpoczęciem odpychania migrantów od litewskiej granicy. – Teraz, kiedy potok migrantów udało się zatrzymać, możemy skupić się na sytuacji ludzi, którzy już trafili do obozów. Trzeba ich rejestrować, zapewnić im opiekę medyczną, udostępnić wnioski o azyl. To wszystko nie dzieje się szybko, ale zdajemy sobie sprawę z naszych zobowiązań humanitarnych – przekonuje.

Ostatecznym rozwiązaniem ma być ogrodzenie trzymetrowej wysokości, które Litwini chcą postawić na całej długości granicy z Białorusią. Postanowił już o tym litewski Sejm.

Miński szlak jest w tym momencie najtańszym i najłatwiejszym szlakiem migracyjnym z Bliskiego Wschodu i Azji Centralnej w kierunku Unii Europejskiej. Jego zarządca, nieobliczalny i mściwy Alaksandr Łukaszenka, ma w rękach potężne narzędzie do destabilizowania całego regionu. A wiele wskazuje na to, że na granicy litewskiej się nie skończy. W ostatnich dniach coraz więcej przypadków nielegalnego przekroczenia granicy odnotowują straże graniczne na Łotwie (gdzie na pograniczu wprowadzono już stan wyjątkowy) i w Polsce. W naszym przypadku grupy migrantów dojeżdżają z Mińska do Grodna i stamtąd próbują przedostać się na terytorium Polski.

Tylko w dniach 6-8 sierpnia Podlaski Oddział Straży Granicznej zatrzymał 349 osób, głównie Irakijczyków i Afgańczyków. ©

Artykuł powstał przy wsparciu stypendium dziennikarskiego, które autor otrzymał od Fundacji Współpracy Polsko-Niemieckiej.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz mieszkający w Niemczech i specjalizujący się w tematyce niemieckiej. W przeszłości pracował jako korespondent dla „Dziennika Gazety Prawnej” i Polskiej Agencji Prasowej. Od 2020 r. stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 34/2021