Sąsiedzi: ludzie najbliżsi

Sąsiedztwo to zetknięcie z radykalną odmiennością. To, co w wielokulturowej Polsce przedwojennej było oczywistością, w PRL przeszło w sferę teorii i wyobrażeń. A dziś? Chcemy dobrych relacji z sąsiadami – ale na dystans.

23.12.2022

Czyta się kilka minut

Katowice, ostatni dzień 2005 r. / ANDRZEJ GRYGIEL / PAP
Katowice, ostatni dzień 2005 r. / ANDRZEJ GRYGIEL / PAP

We Wrocławiu można zobaczyć mural autorstwa Anny Szejdewik, na którym postacie z animowanej bajki o Jacku i Agatce zachęcają: „Sąsiedzie! Pożycz szklankę cukru”. Nawiązanie do starej wieczorynki przypomina marzenie o dawnych, rzekomo lepszych czasach, kiedy relacje między nami miały być bliższe i serdeczniejsze i gdy można było na sobie polegać. Zachęca też, aby nie obawiać się kontaktu z drugim człowiekiem.

Z wyjątkiem proboszczów

Socjologowie przekonują, że – wbrew pospolitym przesądom – deklarujemy coraz większe zaufanie do sąsiadów. Według badań przeprowadzonych dwa lata temu przez CBOS między 2002 a 2020 rokiem wzrosło ono aż o 8 pkt. proc. (do 80 proc.). Podobny wzrost zanotowały współczynniki zaufania do wszystkich innych grup społecznych, z którymi pozostajemy w stałym kontakcie, jak rodzina, współpracownicy czy znajomi (jedyny wyjątek to proboszczowie). Jak jednak przejawia się to zaufanie? Czy chcemy sobie pożyczać wzajemnie szklankę cukru, korkociąg lub młotowiertarkę – czy też jesteśmy gotowi pójść krok dalej: zapraszać się na przyjęcia urodzinowe i śluby, poprosić o zaopiekowanie się na chwilę dzieckiem albo – już całkiem jak w dawnych czasach – zaprosić w kumy?

CBOS regularnie powraca do tematu sąsiedztwa. W badaniach powtarza się wniosek, że nasze relacje – i te faktyczne, i te pożądane – można określić jako „poprawne, lecz niezbyt bliskie”. To tendencja niezmienna co najmniej od 2008 r.

W badaniu z 2017 r. pojawiają się dookreślenia tego stanu rzeczy. Zdecydowana większość Polaków – 84 proc. – za podstawę relacji sąsiedzkich uznaje wzajemne pozdrawianie się. Prawie trzy czwarte badanych przyznaje, że sąsiedzkim standardem są przysługi, czyli pożyczenie czegoś, przechowanie przesyłki, popilnowanie dziecka. Na zaproszenia i wizyty decyduje się tylko jedna trzecia badanych. Zaobserwowano też różnicę między wsią a miastem: w miastach dominuje życzliwy chłodek, na wsi łatwiej o bliskie kontakty (serdeczne przyjaźnie, ale i spektakularne kłótnie). Innymi słowy: rośnie zaufanie do sąsiadów, ale równolegle zwiększa się dystans; nie przeszkadzamy sobie, lecz nie wchodzimy sobie na głowy.

Sąsiedzi kontra Babilon

Relacje sąsiedzkie – nieformalne i niezdefiniowane, czasem doraźne, czasem ściśle pragmatyczne – mogą okazać się skuteczną bronią, gdy mieszkańcy zgodnie rozpoznają wspólny interes.

Przekonała się o tym Magdalena Gościniak, mieszkanka Zabrza, która zaniepokoiła się na wieść o planach intensywnego wyrębu drzew w dawnym parku leśnym Tiele-Wincklerów, popularnym miejscu wypoczynku i elemencie „zielonych płuc Śląska”. Postanowiła zaangażować mieszkańców w obronę wspólnego lasu. Wraz z przyjaciółmi stworzyła stronę internetową rozjaśniającą nieprzystępny, zawiły żargon leśników. Wspólnie tłumaczyli, jak zgłaszać wnioski do nadleśnictwa (niełatwe zadanie – każdy wniosek wymagał osobnego adresu w obrębie Nadleśnictwa Brynek), rozmawiali, zapraszali na zbiorowe spacery. Sąsiad pomagał sąsiadowi: pisano wnioski, zbierano podpisy w salonie fryzjerskim i kosmetycznym. Dzięki sprawnej współpracy udało się zyskać wsparcie radnych i przeprowadzić udane konsultacje społeczne. Efekt? Nadleśnictwo zrewidowało plan urządzenia lasu. „Nazywam się tak i tak, i uratowałem 2 hektary lasu” – w ten sposób wszystkim dziewięciuset osobom, które do niej dołączyły, gratulowała później Magdalena Gościniak.

Inicjatywa mogłaby nie powieść się aż tak spektakularnie, gdyby nie solidarność sąsiedzka i poczucie, że chodzi o coś, co dotyczy każdego w okolicy. Cierpliwość, życzliwy międzyludzki kontakt, gotowość do rozmowy, spokój i uprzejmość – to, jak czytamy w podsumowaniach, przyczyniło się zarówno do zadzierzgnięcia współpracy, jak i sukcesu konsultacji.

Przykład z Nadleśnictwa Brynek potwierdza intuicje Amandy Krzyworzeki, badaczki z Instytutu Etnologii i Antropologii Kulturowej UW zajmującej się głównie wsią, która pisze, że „kwestia wzajemnej pomocy przeszła po prostu od sfery produkcji do sfery informacji”. Struktura społeczna na wsi się zmieniła, więzi nie są tak ścisłe, praca stała się w dużej mierze zmechanizowana, pojawili się przybysze z miasta. W dodatku przywiązani do prywatnej i wyłącznej własności rolnicy są dziś bardziej skłonni do płacenia sobie wzajemnie za usługi niż do tworzenia zorganizowanych form współpracy czy np. kupowania sprzętu na spółkę. Nie zmienia to jednak tego, że mogą na siebie liczyć, gdy trzeba kogoś podwieźć do miasta czy wypełnić wniosek. Niekoniecznie odnowią własnoręcznie przystanek, ale złożą się na ekipę remontową.

Jak to działa? Krzyworzeka odtwarza przypadek „sąsiedzkiego łańcucha pomocy” w miejscowości letniskowej ukrytej pod kryptonimem Morawinka, zamieszkanej przez ludzi zakorzenionych oraz napływowych – niekoniecznie znających się wzajemnie, a czasem mających różne interesy. Gdy jednak zalewanie miejscowości przez rzekę stało się dotkliwe, a oficjalny budżet nie pozwalał na budowę wału przeciwpowodziowego, zawiązała się współpraca. Sąsiedzi przekonali radnego, by wynegocjował fundusze na budowę ścieżki rowerowej (na co można było pozyskać środki unijne), przy czym miała ona powstać na nasypie oficjalnie pełniącym funkcję trasy widokowej, ale spełniającym też kryteria dla wału przeciwpowodziowego. Zebrano również pieniądze na opłacenie firm budowlanych.

Tak okrężną drogą udało się wykorzystać potencjał nieformalnych sąsiedzkich więzi: ktoś polecił fachowca, ktoś inny mógł przekonać radnego, jeszcze inny wsparł pomysł finansowo. Luźne relacje przełożyły się na trwały efekt.

„A wróg, ale mój, swój, nasz!”

Gdy myślimy o sąsiedzkich spięciach w kontekście polskiej historii, odruchowo przypominają się lektury szkolne i długa tradycja pieniactwa szlacheckiego, jak w „Panu Tadeuszu” czy „Zemście”.

Skupmy się jednak na bardziej współczesnych nam realiach. Warto przypomnieć powyższy cytat z „Samych swoich”, komedii odwołującej się do bardzo czytelnego toposu sporu i tego, co dzisiaj nazwalibyśmy z angielska ­love-hate ­relationship. Dobrze podsumowuje on długotrwałą specyfikę relacji sąsiedzkich zwłaszcza na polskiej wsi – a, jak pisał Wiesław Myśliwski, większość z nas, niezależnie od aktualnego zajęcia, ma coś wspólnego z chłopską genealogią.

Dzisiaj ten typ relacji i wpisanych w nie napięć należy już do przeszłości, bo sama wieś zmieniła się radykalnie – filmy Sylwestra Chęcińskiego mają zresztą w tle wielkie społeczne przeobrażenia. Pamiętają je jednak ludzie, którzy żyli na wsi w połowie XX w., mieli kontakt z gospodarzami ze starszych pokoleń albo bliskimi, którzy w tym świecie się wychowali – w końcu nieco z wiejskiego obyczaju w czasie wielkich migracji PRL przeniosło się na osiedla. Dobrze znają te zasady również ci, którzy mieli do czynienia z etnografią czy klasyką polskiej socjologii – tekstami Floriana Znanieckiego czy Kazimiery Zawistowskiej. Opisywali oni bardzo ważną regułę spajającą wiejskie społeczności – pomoc wzajemną. Nie była to dobra wola, lecz konieczność, którą wymuszały warunki życia. Człowiek nie mógł poradzić sobie sam czy tylko przy pomocy najbliższych, więc często musiał układać się z ludźmi, z którymi dzielił to samo miejsce na ziemi, nawet jeśli ich nie znosił.


Prof. Roch Sulima, antropolog kultury: Sąsiedztwo zmienia się współcześnie bardzo szybko. Jedno pozostaje takie samo: lepiej żyje się nam z następnym sąsiadem, a nie tym, z którym się bezpośrednio graniczy.


 

W różnych regionach ustalano nawet formalne zasady takiej pomocy, np. podczas żniw. Tak jak Kargul i Pawlak, sąsiedzi mogli się nie cierpieć, ale byli sobie wzajemnie potrzebni, bo przeżycie i utrzymanie gospodarstwa byłoby bez tego wsparcia niemożliwe. To oczywiście samograj dla komedii, ale też potencjalny materiał wybuchowy, gdy połączenie współzależności i wrogości prowadzi do tragedii. Przypominają o tym głośne procesy powojennej Polski, dotyczące zbrodni w Rzepinie, Połańcu czy Głogoczowie. Nie dziwią też wnioski z badań socjologicznych i etnologicznych, zgodnie z którymi – również na wsi – coraz bardziej wolimy relacje dobre, lecz chłodne. I może tym lepsze, im bardziej pozbawione pierwiastka nieuchronności, konieczności.

Mikstura tych doświadczeń – konieczności wzajemnego znoszenia się oraz wzorców kulturowych i obyczajowych, zgodnie z którymi kłótnia to styl życia – powraca echem do dziś, nawet jeśli niekoniecznie ma przełożenie na realia. Dzisiaj nie jesteśmy już wzajemnie na siebie skazani w stopniu takim jak kiedyś, a mimo to sąsiad bywa bohaterem gorzkich czy autoironicznych powiedzeń bądź dowcipów o polskich przywarach. Taka jest „Modlitwa Polaka” z filmu „Dzień świra”, czyli litania wyrafinowanych złorzeczeń, czy memy o Januszu Nosaczu, którego życiową misją jest triumfowanie nad „somsiadem”, wiecznym obiektem zawiści. Ponieważ i on jest przecież dla kogoś „somsiadem”, możemy interpretować taki humor jako przerysowany, groteskowy śmiech z samych siebie i własnych wad. Bardziej zniuansowaną rzeczywistość można podsumować raczej cytatem z czołówki innej komedii sąsiedzkiej, „Świata według Kiepskich”: „choć problemy są kosmiczne, jest tu całkiem sympatycznie”.

Czy się znamy?

Sąsiedztwo bywa bliskim zetknięciem z radykalną odmiennością. To, co w wielo­kulturowej Polsce przedwojennej było oczywistością, po 1945 r. przeszło w dużym stopniu w sferę teorii i wyobrażeń.

W 1992 r. na zlecenie miesięcznika „Twój Styl” przeprowadzono ankietę dotyczącą stosunku przeciętnej Polki do różnych grup społecznych. Pytanie brzmiało: „Czy zgodziłaby się Pani mieć za sąsiada…” – a odpowiedzi wskazywały, że najmniej mile widziani byli (używam poniżej terminologii z ankiety; dzisiaj zapewne użyto by innej) dawni więźniowie, narkomani, prostytutki i homoseksualiści, natomiast wymarzonym sąsiadem byłby policjant, Żyd, Arab i Rosjanin. Ciekawostka, pośrodku ankiety znalazły się feministki: 40 proc. odpowiedzi na tak, 58 proc. na nie.

Podobne badania powtarzano wielokrotnie, ale ta jednorazowa ankieta prasowa (do której niestety nie dysponujemy szerszym komentarzem) przedstawia chyba najszerszy i najbardziej zróżnicowany dobór grup społecznych, w tym niektóre specyficzne dla swoich czasów. Później skupiano się np. na badaniu dystansu społecznego – tak w 2014 r. zrobiło Centrum Badań nad Uprzedzeniami. W ankiecie pt. „Społeczne kontakty Polaków – czyli czy znamy ludzi innych niż my sami i czy chcemy ich poznawać?” pytano o akceptację w miejscu pracy, sąsiedztwie i rodzinie.


Czytaj także: Czujemy się lepiej, gdy mamy pewność, że stanowimy część czegoś większego i jesteśmy ważni dla innych. Jak w grze zespołowej.


 

Zespół badaczy podkreślał, że ankietowani generalnie wykazali się otwartością, a różnice – na pewno w interesującej nas kategorii – pozostawały nieduże. Jeśli już jednak miano wskazać najbardziej i najmniej pożądanych kandydatów na sąsiadów, to większą aprobatą cieszyli się ludzie biedni oraz bogaci, a najmniejszą – osoby homoseksualne i Romowie. Najbardziej istotną zmienną w przypadku tego badania jest fakt, że często deklaracje nie szły w parze z doświadczeniem kontaktu, ponieważ wielu badanych nie znało żadnych przedstawicieli grup, z którymi chcieliby (lub nie) zamieszkać po sąsiedzku.

Nowe miedze

Trudno powiedzieć, na ile wspomniane badania faktycznie mówią o uprzedzeniach, stereotypach czy nietolerancji wobec różnych grup. Możemy na nie spojrzeć w dłuższej perspektywie – jako dokumenty zmieniającej się intensywności w relacjach sąsiedzkich.

W latach 90. XX w., czyli czasach pierwszej z przytoczonych ankiet, organizacyjne, ekonomiczne, logistyczne i technologiczne warunki życia częściowo wymuszały większą bliskość. Instytucja telefonu grzecznościowego, brak domofonów, odwiedzanie się „na telewizję”, „osiedlowy monitoring”, czyli starsza pani w oknie bacznie pilnująca dziecięcych band spędzających wolny czas na podwórku – wszystko to elementy kraj­obrazu życia codziennego należące już do przeszłości, a w czasach transformacji powszechne. Ta obserwacja pokrywa się m.in. z badaniami CBOS z 1995 r.: w porównaniu z nowym milenium zdecydowanie częściej utrzymywano wtedy relacje towarzyskie z współmieszkańcami bloku, kamienicy czy osiedla, odwiedzano się wzajemnie w domach. A może ta bliskość z konieczności stała za wskazaniami z ankiety (zwłaszcza za mile widzianym sąsiedztwem policjanta), a generalna otwartość na różne grupy społeczne to rezultat orientacji na relacje „poprawne, lecz niezbyt zażyłe”?


Robin Dunbar, psycholog i antropolog: Jest pewna fundamentalna miara siły więzi emocjonalnej – to ilość czasu spędzanego wspólnie, np. na jedzeniu i piciu, śmianiu się, rozmawianiu.


 

W ostatnich latach następują zmiany w strukturze sąsiedzkiej: pod pewnymi względami mieszkamy bardziej jednorodnie, a pod innymi – różnorodnie. Polityka mieszkaniowa sprzyja przebywaniu w obrębie ludzi o podobnych dochodach, z tej samej klasy społecznej, co sprawia, że wiemy mniej o sobie nawzajem i możemy wkrótce zacząć krążyć po gabinecie luster.

Z drugiej strony Polska już od lat staje się krajem zróżnicowanym etnicznie, religijnie, światopoglądowo czy pod względem stylów życia – na pewno w miastach, choć wieś również ma tu coś do powiedzenia. Rosyjska agresja na Ukrainę jedynie przyspieszyła ten proces: gdy do Polski przybyli uchodźcy, sąsiedztwo między państwami przeobraziło się w sąsiedztwo na linii człowiek–człowiek, często napędzane serdecznością i chęcią pomocy. We wspomnianych wcześniej badaniach dystansu społecznego podzielono kategorie relacji międzyludzkich na zawodowe, sąsiedzkie i przyjacielsko-rodzinne; nie muszą się one nakładać na siebie, ale zdarza się, że mogą. Wówczas, gdy poznajemy się lepiej, relacje stają się bardziej zażyłe.

Nawet jeśli niekoniecznie zawsze poprawne.©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Badaczka i pisarka, od września 2022 r. felietonistka „Tygodnika Powszechnego”. Autorka książek „Duchologia polska. ­Rzeczy i ludzie w latach transformacji”, „Wyroby. Pomysłowość wokół nas” (Nagroda Literacka Gdynia) oraz rozmów „Czyje jest nasze życie” ­(… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 1-2/2023