Poczucie sąsiedztwa jest nadal istotne. Rozmowa z Rochem Sulimą

Sąsiedztwo zmienia się współcześnie bardzo szybko. Jedno pozostaje takie samo: lepiej żyje się nam z następnym sąsiadem, a nie tym, z którym się bezpośrednio graniczy.

03.08.2023

Czyta się kilka minut

Sąsiedzki piknik w obronie trylinki, którą drogowcy planowali zalać asfaltem. Piknik odniósł skutek. Częstochowa, listopad 2021 r. / GRZEGORZ SKOWRONEK / AGENCJA WYBORCZA.PL
Sąsiedzki piknik w obronie trylinki, którą drogowcy planowali zalać asfaltem. Piknik odniósł skutek. Częstochowa, listopad 2021 r. / GRZEGORZ SKOWRONEK / AGENCJA WYBORCZA.PL

MARCIN ŻYŁA: Jak się Panu, Panie Profesorze, żyje w mieście po sąsiedzku?

ROCH SULIMA: W bloku na warszawskiej Saskiej Kępie, najczęściej przy windzie, wymieniamy się pozdrowieniami. Ostatnio nastąpiła wyraźna zmiana pokoleniowa i odmieniły się sąsiedzkie zwyczaje. Przeważają nowi, młodzi sąsiedzi, których dopiero poznaję, a oni poznają się wzajemnie. Nie ma list lokatorów. Nie przystajemy, aby – jak dawniej – pogadać o polityce. Jeśli już – to raczej o usprawnieniach w bloku, nowych windach, domofonach i altance śmietnikowej, wielkiej przychodni lekarskiej, która latem zastąpiła ulubiony na osiedlu spożywczy supersam działający tu ponad pół wieku.

To zmiany pokoleniowe. Inny współczesny trend to „nowe sąsiedztwo”, zwykle młodzi mieszkańcy miast przeprowadzający się na wieś. Jedna z wiejskich gmin z południa kraju wydała dla nich informator, w którym np. prosi o niewzywanie policji na sąsiadów, którzy wcześnie rano w sobotę – co na wsi normalne – hałasują pracując przy domu. W swoim wiejskim domu nie ma Pan takich kłopotów?

Mieszkam na wsi już od dawna i wiem, że jej rytm oraz dźwięki są po prostu inne. Nie przeszkadza mi pianie kogutów w obejściach sąsiadów, szczekanie psów czy porykiwanie bydła. Faktycznie, wszystko to zagłuszają piły motorowe, które słychać nie tylko w pobliskim lesie. Na szczęście sąsiad zlikwidował niedawno warsztat produkujący palety.

Sąsiedztwo na wsi jest dziś inne niż kiedyś?

Wciąż czasem zdarzają się wtargnięcia na działkę – kiedyś połamano mi latarnie. Są próby drobnych pożyczek „na flaszkę”, z odwieczną argumentacją, że to „na chleb”. Zauważyłem, że z sąsiadami nie rozmawiamy już o tym, jak było dawniej. Dziesięć lat temu było to jeszcze typowe, ale dziś główny temat rozmów to współczesność: ceny chleba, gazu w butlach, wojna w Ukrainie oraz nasza nowa remiza Ochotniczej Straży Pożarnej. Lokalne plotki do mnie nie trafiają – wciąż krążą, ale nie krzewią się tak bujnie jak kiedyś, gdy działała instytucja przydrożnej ławeczki.

Wtedy sąsiedztwo bywało też rodzajem samopomocy.

Ciągle nim jest – sam tego doświadczam. Spośród mieszkańców mojej wsi mam na Facebooku dwóch znajomych, ale poczucie realnego sąsiedztwa jest nadal istotne. Mam to dobrze zmapowane: zasięg najbardziej zażyłych kontaktów sąsiedzkich obejmuje cztery najbliższe domostwa w jedną stronę oraz pięć w drugą. Uzyskuję od sąsiadów pomoc w uprawie dużego ogrodu – czasem pożyczą traktor – przy piłowaniu drewna czy drobnych wycinkach. Najważniejsza jest aprowizacja w sprawdzone domowe produkty. Przyznaję, jest to pomoc nieodwzajemniona, ale w niewygórowany sposób opłacona. Zgodnie ze starym sąsiedzkim zwyczajem: „niech się darzy” i „na zdrowie”.

Nie zmieniła się też stara zasada: jakoś tak bywa, że dobrze się żyje z następnym sąsiadem, a niekoniecznie tym, z którym graniczy się bezpośrednio.

Co kryje się w samym słowie „sąsiad”?

Używając języka programów szkolnych powiedziałbym, że całkiem spora dawka potocznej wiedzy o społeczeństwie. To część słownika, który wykorzystujemy, kiedy zwracamy się do „innych”. Słowo „sąsiad” każe myśleć o sprawach publicznych naszej najbliższej małej wspólnoty. Słowo „przyjaciel” – o systemie podzielanych wartości, „kuzyn” – o stopniach pokrewieństwa i powinowactwa rodzinnego. Wyszło dziś z użycia słowo „obywatel”, które ma stary rodowód, spotykamy je jeszcze na cmentarnych nagrobkach z międzywojnia. W PRL narzucono je, aby wyrugować słowo „pan”. Nie spotykamy dziś na klatce schodowej w bloku czy wiejskiej drodze „obywatela”, ale najczęściej właśnie sąsiada lub nieznajomego.

Język skrywa zresztą więcej. Znamy popularne przysłowie: „wiedzą sąsiedzi, jak kto siedzi”. Sąsiadować to „usiąść obok”, ale „siedzieć” nie znaczy tu być obok siebie, jak w kawiarni czy teatrze. „Siedzieć” znaczyło pierwotnie: mieszkać, zamieszkiwać wieś, okolicę, zająć miejsce, zaznaczyć jego granice. Stąd m.in. siedlisko, sioło, osiedle, ale też „mieszkanie”.

Te słowa kojarzą się z kolejnymi, coraz szerszymi kręgami.

I słusznie! Współcześnie takich kręgów, sposobów oddziaływania jest więcej. Sąsiedztwo stwarza mocne przesłanki funkcjonowania lokalnej opinii publicznej – chodzi o nowe wiadomości, ale też o plotki i obmowy, czyli przekazywanie złych, złośliwych opinii o innych. Wyznacza – jak zawsze – najbliższą sferę publiczną, ale też konfrontuje ją z globalną sferą oddziaływania, np. wszechpotężnego dziś sąsiedztwa cyfrowego.

Potoczna wiedza o najbliższych wspólnotach – rodzinie, wsi, okolicy czy gminie – również jest ugruntowana w języku.

Kiedyś w języku polskim używano kilkudziesięciu nazw stopni pokrewieństwa i powinowactwa rodzinnego. Sąsiedzi byli stałymi bohaterami przysłów, opowieści o złych lub dobrych sąsiadach. Krzewiły się, bywa tak zresztą i dziś, dowcipy o „głupich sąsiadach” – dotyczą one nie tylko sąsiedniej wsi, ale również sąsiednich nacji. Dlatego tak istotną dla opisu fenomenu sąsiedztwa jest rola „granicy”. Stąd bierze się słynne „to je moje” i cała bogata topika kulturowa: progu, miedzy, płotu, muru, bogato zaświadczona w polskiej literaturze, filmie i sądowych pitavalach.

A gdyby to, jak traktujemy sąsiadów, przenieść na nasz sposób myślenia o społeczeństwie, to czego byśmy się dowiedzieli?

Powiedziałbym, że dotyczyłoby to nie tylko sposobu myślenia, ale również działania społecznego na podstawowym, integralnym poziomie egzystencji.

Jeśli mieszkam na Mazowszu, nie interesuje mnie przecież czyjś sąsiad w Wielkopolsce czy na Podhalu, ale „mój” sąsiad, wpisany w moją codzienność. Bo to poprzez niego określam na co dzień swój status w małej wspólnocie. W kulturach tradycyjnych to mogło być rozstrzygające. Sąsiad to był „on”, ale z kręgu „my”.

Wspólnoty rodzinno-sąsiedzkie, szczególnie w środowisku wiejskim, stanowią najbardziej „czułą” tkankę społeczną. Porażają „ciemne sprawki” w sąsiedztwie: ojcobójstwo, dzieciobójstwo, kazirodztwo, oszustwo, złodziejstwo. Najmocniej nas wtedy dotykają, bo wszyscy mają jakieś rodziny, wszyscy mają jakichś sąsiadów. Ugruntował się w ten sposób niekoniecznie zapisany, ponadlokalny i wręcz ponadnarodowy kod reguł i praw. Widać to szczególnie dobrze w zglobalizowanym dziś świecie. Dlatego zapewne tak mocny oddźwięk miała tytułowa formuła książki Jana Grossa pt. „Sąsiedzi”.

Dlaczego tęsknimy dziś za „prawdziwą”, żywą wspólnotą sąsiedzką?

Tradycja kulturowa pielęgnuje mit „sąsiedztwa”, podobnie jak mit wsi, szlacheckiego dworku, Polaka-katolika. Niektóre z tych mitologii dziś słabną, inne nabierają nowego znaczenia.

Społeczne wyobrażenia tradycyjnego sąsiedztwa przynależą dziś do tzw. mitów kompensacyjnych. Im bardziej realia odstają od wyobrażeń, tym bardziej pociągający wydaje się stary świat sąsiedzkich powinności i zobowiązań. Przy dzisiejszym „głodzie” wartości są to dziś ożywcze złudzenia, oddziałujące niejako podskórnie, czasem w formie nieuświadomionej, szczególnie w sztucznych formach „zamieszkiwania”, takich jak grodzone osiedla, pojawiające się już i u nas mieszkalne wysokościowce czy popularne „daczowiska”.

Dlaczego sztucznych?

Bo rządzących się nowymi prawami. Dotychczas o sile i spoistości tradycyjnego modelu sąsiedztwa zawsze decydowały: typ pracy, więź religijna, obrzędowość i obyczaj, zasada samowystarczalności i samopomocy, a więc „solidarność życia” na elementarnym poziomie egzystencji. Najczęstsze przykłady pochodzą z kultur tradycyjnych oraz ze społeczności wiejskich.

A w mieście?

Mówiąc najogólniej, sąsiedztwo mieszczańskie wytworzyło instytucje rywalizacji, celebrowania prestiżu – kiedyś np. salon, cykliczne bale, wieczorki taneczne – pielęgnowało teatralizację potencjalnego konfliktu. To stąd przed wiekami wzięły się słynne wieże obronno-mieszkalne w miasteczkach Toskanii.


Olga Drenda: Sąsiedztwo to zetknięcie z radykalną odmiennością. To, co w wielokulturowej Polsce przedwojennej było oczywistością, w PRL przeszło w sferę teorii i wyobrażeń. A dziś? Chcemy dobrych relacji z sąsiadami – ale na dystans.

 


W latach 80. XX w. wydałem pamiętnik warszawskiego robotnika Stanisława Dobiasza pod wymownym tytułem „Chłopcy z ferajny Godlaka”. Była to jedna z posesji na warszawskim Powiślu, w pobliżu Mariensztatu. W międzywojniu takich ferajn na Powiślu i Solcu było kilka, wywodziły się zazwyczaj z podwórkowego sąsiedztwa, były formą ówczesnej środowiskowej kultury młodzieżowej, pielęgnowały sąsiedzki etos. Podwórka przeciw sąsiednim podwórkom, dzielnice przeciw innym dzielnicom. Dobiasz wspomina o wyprawach takiej ferajny z ul. Dobrej na Powiślu aż na Wolę – aby bronić honoru dziewcząt.

Także na słynne bójki góralskie warto spojrzeć z perspektywy zasad sąsiedztwa – jako na dosyć spektakularne potwierdzanie lokalnych więzi.

Oprócz tradycji chłopskich i mieszczańskich, na polskie patrzenie na sąsiada miał wpływ PRL, który zasady współżycia usiłował wtłoczyć w ramy administracyjne, obśmiane chociażby w serialu „Alternatywy 4”. Czy dziś inaczej patrzymy na sąsiedzkie zrzeszanie się?

Socjologowie faktycznie pisali o charakterystycznej dla PRL próżni społecznej, istniejącej pomiędzy życiem małych społeczności a postulowanymi administracyjnie wzorami życia propagowanymi przez władze. Te chciały przekształcać sąsiedztwa w nowe „kraje rad” – gminne, powiatowe czy wojewódzkie. Paradoks polega na tym, że globalizacja i dominacja mediów elektronicznych zdają się dziś tę próżnię jeszcze pogłębiać.

W jakim sensie?

Podam taki przykład: potrzebę nowoczesnego bycia „u siebie” już na początku XX w. wyraził, w rozmowie ze Stanisławem Witkiewiczem, pisarz i poeta Władysław Orkan. Przytoczył pytanie jednego z gazdów: jak postępować, aby być Europejczykiem, a „przecie chłopem polskim zostać”? Było to przeczucie żywotności procesów, które można nazwać świadomą aktywnością oddolną, a którą walnie wspomagają dziś właśnie media elektroniczne. Stwarzają one nowe ramy uspołecznienia: internet jest prawie jednakowo dostępny na wsi i w mieście.

Odnoszę wrażenie, że obecnie nieprzypadkowo mamy do czynienia ze wzmożeniem namysłu nad sposobami życia w społeczeństwie poprzez doświadczanie sąsiedztwa. Nie tylko pandemia czy bliska wojna przypomniały znaczenie tych więzi. Widziałbym w tym ogólniejszy proces, który znajduje wyraz w nadawaniu nowych znaczeń takim pojęciom jak „małomiasteczkowość”, dawniej kojarzona z parafiańszczyzną, a także obciachem. Powraca też w nowych znaczeniach: „gmina”, ta zresztą „pochodzi podobno od Boga”. Od paru dekad trwa renesans lokalności, w jej nowoczesnym rozumieniu. Nawet w publicystyce króluje „mała ojczyzna”.

W starych, mieszczańskich dzielnicach Krakowa powstają nowe sąsiedztwa w sieci – grupy samopomocy, z reguły jednak zrzeszające ludzi młodszych. Czy możliwe jest sąsiadowanie poprzez media społecznościowe?

Byłoby to trudne. To prawda: od sąsiedztwa czy wspólnoty „miejsca” współcześnie przechodzimy do wspólnoty sieci. Ale znajomy z Facebooka musiałby bardzo pracowicie budować swój medialny wizerunek, aby dorównał osobistej i społecznej wyrazistości znajomego z sąsiedztwa. Bycie w mediach społecznościowych ma niewiele wspólnego z „zamieszkiwaniem” w heideggerowskim sensie tego słowa. Wprawdzie w sieci zdarzają się klasyczne działania samopomocowe „w potrzebie”. Nie mają one jednak mocy sąsiedzkich powinności i związanych z tym sankcji. Odpada totalność bezpośredniej obecności, uczestnictwa w działaniu, ale do takich działań sieć coraz częściej przybliża.

Sąsiedztwo to przymus?

W pewnym sensie tak – przymus, który w internecie się rozpada. Sieć rewaloryzuje sąsiedztwo, gdyż stwarza możliwości wyznaczania i osiągania celów, które integrują małe wspólnoty. Organizowane odgórnie w PRL, wykpiwane w folklorze politycznym „czyny społeczne” powracają jako działania autentyczne, uzgodnione w internecie, znajdujące tam medialny oddźwięk, przynoszące satysfakcję osobistą i pożytek dla wspólnoty. Ale to nie jest sąsiedztwo.

Na koniec: jak wyglądają modele sąsiedztwa inne niż nasze?

Spotkałem się z opowieścią, że przemierzając Polskę z zachodu na wschód widzimy coraz mocniejsze ogrodzenia, delikatnie zaznaczone granice w Wielkopolsce i solidne płoty na Podlasiu, gdzie jednak życie sąsiedzkie toczy się przed domem, gdy tymczasem w Wielkopolsce życie to toczy się w organizacjach i stowarzyszeniach. Można też przyjąć spojrzenie w skali globalnej i zobaczyć siedziby okolone żywopłotami w Kalifornii oraz siedziby odgrodzone ubitym szczelnie wysokim płotem na Syberii.

Wierzy Pan w to?

Z jednym zastrzeżeniem: gdy marzymy o „żywym” sąsiedztwie, często przychodzą nam na myśl właśnie krajobrazy z „sielskiego” Podlasia... ©℗

Prof. ROCH SULIMA jest kulturoznawcą, antropologiem i historykiem kultury. Zajmuje się przemianami polskiego obyczaju, wpływem mediów na przeobrażenia wzorców kultury potocznej i popularnej oraz historią kultury. Wydał m.in. „Antropologię codzienności” (2000) i zbiór esejów „Powidoki codzienności” (2022).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Marcin Żyła jest dziennikarzem, od stycznia 2016 do października 2023 r. był zastępcą redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”. Od początku europejskiego kryzysu migracyjnego w 2014 r. zajmuje się głównie tematyką związaną z uchodźcami i migrantami. W „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 1-2/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Tak sobie mieszkamy