Samotni wśród tłumu

Oprócz obsesyjnych uprzedzeń do WSI, trzeba uwzględniać istnienie innych wartości, wśród nich nienaruszalnej godności osoby ludzkiej. Rozumiem, że godność Andrzeja Grajewskiego nie jest dla Antoniego Macierewicza żadną wartością.

19.02.2008

Czyta się kilka minut

Stopniowo przyzwyczajamy się do szumu, który towarzyszy nam przez długi czas. Obojętniejemy na powracające cyklicznie sensacyjne newsy. Nie zwracamy uwagi, że skandalizujący tekst czy pryncypialna deklaracja uderzają ostatecznie w konkretnego człowieka, niszczą wrażliwość społeczną, wnoszą smutny przyczynek do demontażu państwa. Andrzej Przewoźnik przypłacił dwukrotnym pobytem w szpitalu w stanie przedzawałowym groteskowe oskarżenia, które kształtowały jeden z pierwszych wzorców polskich patologii w obrachunkach z przeszłością. Oczywiście nie zainteresowało to nikogo z tych, którzy wcześniej pisali sensacyjne teksty, ani tych, którzy przygotowywali całą intrygę, znaną już obecnie w nader pikantnych szczegółach.

W tej samej grupie spraw mieści się casus prof. Leona Kieresa. W okresie, gdy trwały polemiki wokół Jedwabnego, w szkole, do której chodziła córka ówczesnego prezesa IPN, znany z antysemickich tekstów redaktor pewnego biuletynu rozpowszechniał druki informujące, że w czasie wojny Kieres współpracował z gestapo. Ostatecznie wystarczyło sprawdzić, że profesor urodził się w 1948 r. Znamienne jednak, iż ktoś, kogo zdrowie psychiczne wymaga szczególnej troski, występował w roli recenzenta moralności prof. Kieresa.

Cena zasad

Dr. Andrzejowi Grajewskiemu nie pomoże odwoływanie się do daty urodzin ani działalność w szeregach opozycji w latach 80., gdyż recenzujący jego moralność Antoni Macierewicz przypisał mu działalność agenturalną w okresie wolnej Polski. Opisując reakcję środowiska w wywiadzie dla "Newsweeka" i RMF FM, Grajewski mówi gorzko: "dziennikarze długo nie pytali mnie o zdanie, była też gromadka takich, którzy na mnie pluli". Dodaje jednak, że jest wdzięczny za wyrazy solidarności, którą okazali mu zarówno redaktor naczelny "Gościa Niedzielnego", ks. Marek Gancarczyk, jak i dziennikarze nie zawsze bliscy jego poglądom, choćby Monika Olejnik czy Jacek Żakowski.

Wnioski formułowane przez Antoniego Macierewicza stanęły pod znakiem zapytania, gdy ich bezzasadność uznał były premier Jarosław Kaczyński. Pojawił się wtedy intrygujący problem: jaką wartość ma dokumentacja przedstawiona przez Macierewicza, skoro nie była w stanie przekonać nawet premiera rządu, który powierzył mu przygotowanie raportu z likwidacji WSI? Czy można sobie wyobrazić społeczeństwo, w którym jedynym właścicielem prawdy absolutnej jest Antoni Macierewicz?

W okresie średniowiecza istniała budząca wiele kontrowersji koncepcja dwóch prawd - miały one jednak współistnieć na poziomie teoretycznym. Dwie krańcowo różne prawdy, Antoniego Macierewicza i byłego premiera, mają współistnieć na poziomie praktycznych rozstrzygnięć. Dzieci Grajewskiego, podobnie jak Kieresa, muszą tłumaczyć się przed bliskimi, czy tato nie był wielbłądem; ich przyjaciele mogą przy całej swej subtelności oczekiwać wyjaśnień. Jak ich przekonać, że jedyną osobą we wszechświecie dysponującą najgłębszymi wyjaśnieniami jest Macierewicz?

Nie jest to pytanie o charakterze czysto teoretycznym. W tym przypadku nie wchodzi bowiem w grę beztroska, rewolucyjna twórczość na poziomie Kółka Miłośników Che Guevary, tylko brutalny donos, który może zniszczyć całe ludzkie życie, przekreślić wspólnotę małżeństwa, doprowadzić do załamania niewinnie pomówionych.

Oprócz obsesyjnych uprzedzeń do WSI, trzeba uwzględniać istnienie jeszcze kilku innych wartości, wśród nich podstawowej dla chrześcijaństwa nienaruszalnej godności osoby ludzkiej. Z dotychczasowych polemik rozumiem, że nie jest ona żadną wartością dla Antoniego Macierewicza, który reaguje tak, jak gdyby nigdy nie słyszał o encyklice "Redemptor hominis". Być może jest w tym prywatna logika, jako że do historii łatwiej wejść osobom cierpiącym na obsesje; jednak należy sobie wówczas zapewnić opiekę medyczną wspólną z autorem biuletynów o Kieresie.

Demontaż państwa

Andrzej Grajewski z własnej inicjatywy pojechał do Czeczenii w okresie pierwszej wojny. Przez kilka dni szedł pieszo do Groznego, gdzie jeszcze trwały walki. Jego wyprawa wymagała odwagi, towarzyszyła jej jednak także i ta nadzieja, że będzie można pomóc komuś z Polaków, którzy znaleźli się w tamtym rejonie w burzliwym czasie wojny. Dzięki Grajewskiemu transport darów z Polski dotarł do potrzebujących, a jego obserwacje z pewnością były użyteczne dla naszych władz; uczestniczył również w innych niebezpiecznych misjach.

Kodeks prawny funkcjonujący w czasach stalinowskich czystek przewidywał karę 25 lat więzienia za "kontakt z burżuazją międzynarodową". Na jego podstawie skazywano wszystkich, którzy wrócili z zagranicy. Dr Grajewski po powrocie z zagranicy został skazany na infamię w wymiarze dożywocia. W raporcie, który przekonywał jedynie autorów, potraktowano go jako agenta. Okazało się, że tow. Józef Stalin był zbyt liberalny.

Jestem wdzięczny Jarosławowi Kaczyńskiemu, że wziął w obronę niewinnego człowieka, który chciał w tamtych realiach służyć Polsce. Smutno mi tylko, że na tę decyzję - oczywistą dla wielu od samego początku - potrzebował aż roku. Roku wypełnionego cierpieniem i samotnością kogoś rzuconego jako żer dla tabloidów.

Pozostaje również pytanie, jakich reakcji można oczekiwać od osób, którym w przyszłości - podobnie jak Grajewskiemu - zostaną zaproponowane ważne funkcje dotyczące interesów państwa? Stawiając to pytanie, słyszałem często odpowiedź: po co mam się narażać, ryzykując, że spotkam kogoś na poziomie Macierewicza i wyłącznie na podstawie jego wybujałej wyobraźni zostanę uznany za zdrajcę? W biznesie mimo wszystko ryzyko jest znacznie mniejsze.

W tym przypadku problem jest ogólniejszy i dotyczy naszej odpowiedzialności za ciągłość tożsamości państwowej. Jeśli kilka lat po oficjalnym upadku komunizmu można atakować kogoś za kontakty ze służbami działającymi w wolnej Polsce, wtedy można już usprawiedliwić dowolną formę absurdu. Można by np. ogłosić, że zdrajcami byli wszyscy, którzy po 1989 r. współdziałali z rządami SLD, w szczególności zaś ci twórcy, którzy współpracowali z ministerstwem kultury w okresie afery Rywina. Decyzja taka byłaby pryncypialna i zupełnie oderwana od rzeczywistości, jako że konkretny twórca zatroskany o swój plan działania zazwyczaj nie miał żadnych informacji o Grupie Trzymającej Władzę.

Obawiam się, że tolerowanie interpretacji proponowanych w obsesyjnej odysei Antoniego Macierewicza będzie prowadzić do lekceważenia elementarnej godności ludzkiej, tak istotnej w chrześcijańskiej hierarchii wartości, a także do kształtowania znieczulicy społecznej na dramaty bezpodstawnych pomówień, ostatecznie zaś - do rozkładu państwowości usprawiedliwianego patetycznymi hasłami, które mają przynajmniej jednego zwolennika.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 08/2008