Samotne szczęście

Bernadetta Janusz, psycholożka: Nie słyszałam o nikim, kto by umarł z miłości. Warunkiem miłości jest z jednej strony bliskość, z drugiej: autonomia.

06.03.2017

Czyta się kilka minut

 / Fot. Fundacja Rozwoju Terapii Rodzin „Na Szlaku”
/ Fot. Fundacja Rozwoju Terapii Rodzin „Na Szlaku”

KATARZYNA KUBISIOWSKA: Kobieta lepiej znosi wdowieństwo, bo jest psychicznie mocniejsza od mężczyzny?

BERNADETTA JANUSZ: Lepiej, czyli jak?

Nie poddaje się paraliżującemu smutkowi. Działa, planuje, zwiedza. A mężczyzna potrafi zaniedbać codzienne życie. Znam kogoś, kogo jeszcze rok po śmierci żony dzieci musiały mobilizować do umycia się i przygotowania sobie posiłku.

Kobieta łatwiej wyraża swoje przeżycia. To dla niej naturalne, w ten sposób jest wychowywana. I tworzy więcej więzi emocjonalnych, a one w żałobie są pomocne.
Fakt: mężczyzna jest bardziej zamknięty, choć i to się zmienia – dziś jest on prowokowany przez kulturę do kontaktowania się z własnymi uczuciami. Radzi sobie z żałobą bardziej zadaniowo, np. zamienia mieszkanie z większego na mniejsze. A dobre przeżycie żałoby, o którym pani mówi, wiąże się z tym, że wraca ochota, aby żyć, angażować się z powrotem w to, co było ważne, ale też otwierać się na nowe. To moment, w którym znów można stworzyć bliską relację z drugą osobą. I przestać koncentrować się na śmierci.

Czyli chodzi o zerwanie relacji ze zmarłym.

Freud nawet mówił, że jeśli nie zlikwiduje się stosunku przywiązania do zmarłego, to on pociągnie za sobą w otchłań, niebyt, śmierć. I tak bywa w związkach starszych osób: po śmierci żony szybko umiera mąż. Ale z jednej strony w tzw. psychologii żałoby istnieją nurty postulujące zakończenie relacji ze zmarłą osobą, a z drugiej w prawie wszystkich kulturach na ziemi istnieją różne formy utrzymywania takiego kontaktu. Może być on bardzo konkretny, np. karmienie zmarłych czy dbanie o duszę przez modlitwy. Tu opieka jest dwukierunkowa: zmarłych prosi się o radę.
W kulturze Ameryki Południowej kontakt ze zmarłym jest konkretny: pozostaje się w nieprzerwanej relacji z żoną i mężem, a rozmowa z nimi uważana jest za coś naturalnego.

W naszej kulturze też tak jest.

Śmierć przerywa więź fizyczną, ale nie duchową. Nie da się zlikwidować pragnień kierowanych do osoby zmarłej i wszystkich uczuć z nią związanych.
Przede wszystkim jednak na samym początku pojawia się pragnienie kontaktu fizycznego, wspólne życie to przecież dotyk, spojrzenia, robienie rozmaitych rzeczy razem. W związku z tym istnieje dużo sensualnych doznań w okresie żałoby, które są trudne do przełożenia na słowa. Bo żona nie rozmawiała z mężem o tym, w jaki sposób siadał przy stole lub w jakiej pozie układał się, śpiąc z nią w jednym łóżku. To był dla niej uspokajający rytm, a jego brak staje się trudny do zniesienia.
I jeszcze zapachy: pościeli, piżamy, swetra, do których kobieta chętnie się przytula. W tych gestach wyraża się pragnienie przywrócenia kontaktu fizycznego z mężem.

Pojawiają się też wspomnienia…

Nie tylko dobre, ale i te związane z rozczarowaniami. Ona liczyła, że on coś zmieni w ich małżeństwie, i po śmierci mu to wyrzuca. „Obiecałeś, a umarłeś, ze wszystkim zostałam sama!” – rozmyśla. Narasta żal, a nawet poczucie odrzucenia.

Odrzucenia? Przecież umarł.

Z jednej strony nielogiczne, ale z drugiej, tej emocjonalnej, uzasadnione. Tak jak samym sobie przypisujemy wpływ: „mogłam więcej zrobić, aby żył”, tak samo zmarłym. Pojawiają się wyrzuty: „dlaczego mnie zostawił z tym wszystkim”, „najłatwiej umrzeć” itp. Doznanie krzywdy i poczucie winy pojawiają się bardzo często. „Nie zadbałam o niego, nie zaprowadziłam go do lekarza, nie zwróciłam mu w odpowiednim momencie uwagi”…
A mężczyźni mówią: „zawsze chciała pojechać do ciepłych krajów, a ja jej tam nie wziąłem”.
Takie myślenie wynika z przekonania, że możemy przekroczyć los. Lepiej nam się żyje, gdy mamy poczucie sprawczości.

Słyszałam o 80-letniej wdowie, której mąż finansowo nie zabezpieczył, i po jego śmierci żyła na skraju nędzy. W pewnym momencie obwieściła rodzinie, że nie chce być pochowana z nim w jednym grobowcu. Miała żal, że przed śmiercią nie mówił z nią o pieniądzach.

Nie pojmuję, dlaczego mąż z żoną nie zamienił na ten temat jednego słowa. Pewnie zadziałał tu mechanizm obronny: zaprzeczanie przez tego człowieka faktowi, że umiera. A żona, widząc zaprzeczanie męża, nie wiedziała, w jaki sposób uświadomić mu, że umrze. W tej sytuacji wydaje się nieludzkim powiedzieć: „no, ale porozmawiajmy o tym, co po twojej śmierci”.
Znam pary, które nie nazwą wprost tego, co się dzieje, ale poprzez aluzje wszystko, co istotne, sobie powiedzą. Są też osoby, na ogół starsze, które przez dziesięć lat dają instrukcje, jak mają być pochowane, w której szafie wisi przygotowane na tę okoliczność ubranie, gdzie znajduje się testament.

Kiedyś wdowy miały o tyle łatwiej, że mieszkały w wielopokoleniowych domach. Gdy umierał mąż, nadal żyły w otoczeniu bliskich. Współczesna wdowa zazwyczaj zostaje sama.

Wtedy też bywało różnie. Życie wdów toczyło się według scenariusza: „starsza osoba przy bliskich”. A te młodsze miały znacznie gorzej: wymagano od nich, by pozostały w żałobie do końca życia. Małe społeczności oczekiwały, że będą ubierać się na czarno i wiązać na głowie chustkę. Nie tańczyć i nie śmiać się głośno. Ich kobiecość i erotyka były skrępowane konwenansami. Przynależały do magicznej przestrzeni, w której dotknęły śmierci. Dlatego je omijano.
Dziś jest więcej przyzwolenia na to, by wdowa weszła w nowy związek, miała romans, została przez mężczyznę zaproszona na narty czy do kawiarni.

No tak: tożsamość wdowy opiera się głównie na tym, że czegoś jej nie wolno lub nie wypada.

Pewna młoda wdowa opowiadała mi też, że w korporacji, w której pracuje, w chwili, gdy powiedziała, że mąż nie żyje, zobaczyła, jak ludzie odruchowo jej unikają.

Może nie wiedzieli, co powiedzieć?

Albo odruchowo unikali śmierci nawet przez kontakt z kobietą, która pochowała męża.
Czasami widzę, że panie noszą męską obrączkę na łańcuszku, to jest znak dla świata: jestem zanurzona jeszcze w innej więzi i nie mam dostępu do tego, by tworzyć nowe emocjonalne związki. To może być ważny, potrzebny etap przejściowy, polegający na powolnym wychodzeniu z tamtego kontaktu.
Ale jest to też komunikat, że ta kobieta pozostaje smutna, nie ma ochoty na kontakt. Ważne jest pytanie, na ile jest to proces; coś, co się zmienia w kierunku otwierania się na życie.

A jeśli ta kobieta nie ma ochoty na kontakt przez kolejne lata?

Tak się zdarza, z wielu powodów, jednym z nich jest to, że mąż czy żona rzeczywiście byli całym światem, i nie mam tu na myśli tylko romantycznej metafory. Mogła to być sytuacja całkowitej psychologicznej zależności. Wartość czy cały sens życia był oparty na istnieniu związku, na byciu z tą drugą osobą. Zmarły człowiek dla tego, który nadal żyje, był tym, kto go stwarzał. „Bez niego nie istnieję, nie mogę żyć sama” – myśli kobieta. Ta druga osoba mogła być wyłącznym źródłem jej poczucia wartości.

I ono leci w dół, gdy mąż umiera?

Tak wynika z badań. Być może wynika to z tego, że maleją zasoby wsparcia; przecież miłość, bliskość czy fizyczny kontakt dodają nam ważności.
Zdarza się również, że dochodzi do tak dużego stężenia poziomu żalu i złości, że nie znajduje się energii do pójścia dalej.
I jednocześnie taka żałoba tworzy rodzaj azylu: nie jest mi w nim dobrze, ale jednocześnie nie zmagam się z niczym, nie konfrontuję się, nie muszę się wysilać.

A jeśli miłość była tak silna, że człowiek rzeczywiście czuje, że umiera?

Wszyscy czują na początku, że ich życie po śmierci żony czy męża nie ma już sensu. Ale nigdy nie spotkałam na swojej drodze osoby, która by umarła z miłości. Warunkiem miłości jest z jednej strony bliskość, z drugiej: autonomia.
Jeśli miłość tyle mi ofiarowała, to należy postawić sobie pytanie: czy mogę swoje życie obrócić w ruiny, czy jednak powinnam ją przemienić w dobre uczucie do świata, siebie i innych?

Dlaczego mężczyzna po śmierci żony potrafi błyskawicznie wejść w związek z inną kobietą?

W psychologii mówi się, że wchodzi w relację zastępczą, by nie przeżyć żałoby. Ale to nie tylko to. Dla mężczyzny związek jest naturalnym źródłem wsparcia, bycia w kontakcie, czasami samodzielnie nie potrafi tworzyć rozbudowanych relacji. To najbardziej zdrowy kierunek, by nawiązać ponowną więź.
Jeśli jednak wchodzi w relację z oczekiwaniem, że partnerka będzie podobna do żony, to ten związek skazany jest na trudności i krzywdzenie kobiety. Ale spotkałam się też z tym, że mężczyzna poszukuje partnerki całkiem innej niż żona: w ten sposób może utrzymać odrębną więź z kobietą, która umarła, i z tą, z którą jest teraz.

Dlaczego kobieta nie bierze z mężczyzn przykładu i rzadziej wychodzi ponownie za mąż?

Przyczyn może być kilka. Jedna tkwi we wzorcach relacji mężczyzna–kobieta, w których doznało się krzywdy. Określa się to jako przekaz międzypokoleniowy: babka i matka były skrzywdzone i wcale nie musiało to być powiedziane wprost. Więc śmierć męża, ale też wcześniejsze życie z nim, też się do tego rodzaju krzywdy dokłada. W takiej sytuacji pragnienie, aby związać się z kimś ponownie, współistnieje z lękiem, nieufnością. Czasami po prostu wygrywa lęk.

Czyli jednak nie jest prawdą to, co powiedziałam, że kobieta lepiej sobie radzi we wdowieństwie?

W szerszym społecznym aspekcie można jeszcze na to spojrzeć tak: mężczyźni są aktywniejsi, dlatego łatwiej im znaleźć nową kobietę. A kobiety ewolucyjnie i kulturowo są obsadzone w pozycji biernej i dlatego trudniej im inicjować nowe relacje.
Te, które aktywnie poszukują partnera, np. przez internet, doświadczają niekiedy upokorzenia. Dotyczy to szczególnie samotnych kobiet ze starszego pokolenia, które wydają się mieć głębiej zakodowany wzorzec kobiety jako tej, która powinna być wybrana, adorowana. Z perspektywy psychologicznej aktywne poszukiwanie partnera, wychodzenie naprzeciw, może aktywować lęk przed odrzuceniem i śmiesznością. Może blokować spontaniczne nawiązywanie kontaktów, swobodę w wyrażaniu uczuć i poszukiwanie nowej miłości.

Zna Pani szczęśliwą wdowę?

Znam. Ta kobieta odczuwa dotkliwość samotności, ale zdarza się w jej życiu wiele momentów, kiedy spełnia się zawodowo i z ludźmi. W pewnym sensie jest szczęśliwa także w tym, że wykazuje gotowość na nową relację. Chociaż doświadcza bólu samotności: bo jeżeli już jesteśmy gotowi na nową relację, a jeszcze jej nie ma, to pojawia się pustka i tęsknota. Ale już sama gotowość czyni ją żywą, otwartą i w tym właśnie tkwi kawałek szczęścia. ©

BERNADETTA JANUSZ jest psycholożką i psychoterapeutką, pracuje w Zakładzie Terapii Rodzin i Psychosomatyki Collegium Medicum UJ.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
79,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka działów Kultura i Reportaż. Biografka Jerzego Pilcha, Danuty Szaflarskiej, Jerzego Vetulaniego. Autorka m.in. rozmowy rzeki z Wojciechem Mannem „Głos” i wyboru rozmów z ludźmi kultury „Blisko, bliżej”. W maju 2023 r. ukazała się jej książka „Kora… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 11/2017