Ruch króla. Historia Magnusa Carlsena

Arcymistrz zrezygnował z obrony tytułu. Ale to nie Magnus Carlsen ma problem. Jeśli naprawdę można oszukiwać w partii z mistrzem świata i nie zostać przyłapanym, to profesjonalne rozgrywki przestają mieć sens.

03.08.2023

Czyta się kilka minut

Według Carlsena (z lewej) po Niemannie (z prawej) nie było widać ani napięcia, ani nawet pełnej koncentracji. A i tak ograł mistrza świata czarnym kolorem. Oszukiwał?

Połowa grudnia 2021 r., w Dubaju trwa jedenasta partia meczu o mistrzostwo świata. 31-letni Magnus Carlsen od kilku godzin siedzi samotnie przy szachownicy. Jego rywal i rówieśnik Jan Niepomniaszczij podchodzi do stolika tylko na moment, by wykonać swój ruch i odnotować go w formularzu. Za każdym razem, gdy Carlsen myśli nad odpowiedzią, Rosjanin zamyka się w przygotowanym dla niego pokoju.

Niepomniaszczij, znany z tego, że nawet silnych rywali potrafi zmieść z szachownicy, zachowując niemal nienaruszoną pulę czasu, mentalnie rozsypał się już wcześniej. Zresztą zgodnie z proroctwem Carlsena, który stwierdził przed meczem, że Jan ma tylko jedną słabość – nie umie szybko podnosić się po porażkach.


PRZECZYTAJ TAKŻE:

SZACHY BEZ KRÓLOWEJ. Gdzie się podziały szachistki? >>>>


Pięć pierwszych partii zremisowali, seriami wykonując ruchy rekomendowane przez sztuczną inteligencję. Ale w szóstej zadecydował czynnik ludzki: Carlsen poszukał asymetrii na szachownicy – oddał swojego hetmana za dwie wieże przeciwnika – i przejął inicjatywę. Gdy doszło do końcówki, którą komputer nadal oceniał na remis, Norweg systematycznie zmuszał rywala do rozwiązywania trudnych problemów. I w końcu, po ponad siedmiu godzinach gry, Rosjanin się pomylił. W następnych dniach – to jego słowa – „popełniał błędy niegodne arcymistrza”. W jedenastej rundzie czekał na ostateczny cios.

Samotność upokorzonego Niepomniaszczija kłuła w oczy, ale także Carlsen, którego od najłatwiejszej obrony tytułu w karierze dzieliły tylko chwile, wydawał się raczej znużony niż zadowolony z siebie. Mało kto jednak spodziewał się wtedy, że z tej dwójki szachowych geniuszy w kolejnym meczu o mistrzostwo wystąpi wyłącznie ten pokonany.

Numer jeden

Magnus szachami zainteresował się późno – pierwszy turniej rozegrał, gdy miał ponad osiem lat. Rozwijał się błyskawicznie. Dwa lata później był już mistrzem Norwegii do lat jedenastu. To wtedy zrozumiał, że w przyszłości może być dobry, choć mistrzostwo świata jeszcze mu się nie śniło. Nikomu zresztą nie śniło się, że po tytuł może sięgnąć ktoś urodzony w kraju bez większych tradycji szachowych.

– Wiedziałem, że mam coś, czego moi rówieśnicy nie mieli. Dla nich szachy to było hobby. Ja miałem obsesję, codziennie siedziałem godzinami nad książkami szachowymi. Mogłem wtedy korzystać z internetu przez dwie godziny tygodniowo. Zanim skończyłem 14 lat, nie otwarłem przeglądarki z innego powodu niż po to, żeby zagrać w szachy – mówił w podcaście Lexa Fridmana.

Simen Agdestein, pierwszy trener Carlsena, napisał książkę o jego drodze po pierwszy mistrzowski tytuł. Zaczyna się jak typowa opowieść o nietypowym dziecku, być może w spektrum autyzmu. Gdy Magnus ma cztery lata, godzinami układa klocki Lego przeznaczone dla nastolatków. Jest nimi tak zafascynowany, że nie może spać – nocami rozmyśla, jak poprawić konstrukcje. Rok później zna powierzchnię i liczbę ludności 400 norweskich gmin, a także wszystkich stolic na świecie. W pierwszej klasie wyróżnia się m.in. tym, że potrafi rozwiązywać w pamięci matematyczne łamigłówki.

Rozwija się też sportowo, uprawia m.in. skoki narciarskie (najdłuższy lot: 21 metrów), ale rzuca je w wieku dziesięciu lat. Trzy lata później zostaje drugim najmłodszym w historii arcymistrzem – to najwyższy tytuł przyznawany w szachach. Jego umiejętności i miejsce w rankingu szachowym stają się coraz wyższe. Poziom 2700 punktów, który umownie oddziela ścisłą czołówkę od zwykłych śmiertelników, przekracza w 2007 r. Od połowy 2011 r. jest nieprzerwanie numerem jeden na świecie.

Debiuty

Carlsen od dawna sugerował, że format jednego długiego meczu o mistrzostwo świata niezbyt mu odpowiada. Choć ma piękną tradycję, sięgającą XIX wieku.

Gdy Wilhelm Steinitz zdobywał w USA pierwszy w historii oficjalny tytuł, po dwudziestu partiach rozegranych z Johannesem Zukertortem, był wiernym poddanym cesarza Austro-Węgier Franciszka Józefa I, a na amerykańskiej fladze znajdowały się tylko 44 gwiazdki.

Dziś, gdy setki tysięcy kibiców śledzą transmisje z zawodów na smartfonach, a setki milionów codziennie grają w sieci, Carlsen wolałby walczyć o tytuł na innych zasadach. Najlepiej w wieloosobowym turnieju, mieszając długie partie z szybkimi, bo w takich jest mniej remisów i więcej emocji. Ale nie chodzi mu wyłącznie o oczekiwania widzów.

– Mecze o mistrzostwo świata wyniszczają – podkreśla Radosław Wojtaszek, który przebił się do światowej czołówki w tym samym czasie, gdy Carlsen wszedł na szczyt. Nasz rozmówca był w centrum wydarzeń jako jeden z najbliższych współpracowników Viswanathana Ananda. Hindusowi koronę mistrza świata odebrał właśnie Carlsen. Gdy zagrali po raz pierwszy o mistrzostwo w 2013 r., Anand miał już 44 lata i trzy wygrane na koncie.

– Każdy z meczów o tytuł zostawił na nim ślad. Ze względu na stres i presję, a także z powodu kilkumiesięcznych przygotowań, które go poprzedzały – mówi Wojtaszek. – Pracowaliśmy całymi dniami przy komputerach nad strategiami debiutowymi. Musieliśmy czymś Carlsena zaskoczyć, bo już wtedy górował nad Anandem siłą gry.

Współcześni szachiści grają z pamięci pierwszych kilkanaście ruchów w partii. Nie zawsze wybierają najlepsze obiektywnie posunięcia, bo w czasach, w których najbliższym współpracownikiem szachisty jest jego komputer, można zakładać, że na najsilniejsze ruchy wszyscy ­zawodowcy znają odpowiedź. W przygotowaniu debiutowym chodzi o przechytrzenie rywala: o znalezienie takiego wariantu, którego mógłby nie mieć w swoim repertuarze. Albo o uzyskanie pozycji, której charakter nie odpowiada jego stylowi gry. W 2013 r. ta część planu Ananda się powiodła.

– Vishy uzyskiwał w debiutach bardzo obiecujące pozycje – wspomina Wojtaszek. – Ale potem roztrwaniał przewagę. Brakowało mu formy i wiary w to, że może wygrać.

Po utracie tytułu Anand, paradoksalnie, sportowo odżył i zwyciężył w kolejnym Turnieju Pretendentów, co dało mu prawo do rewanżu z Carlsenem.

– Znowu bardzo mocno pracowaliśmy nad przygotowaniem debiutowym – wspomina Wojtaszek. I opisuje następującą scenę: – Nawet w trakcie meczu, gdy nadszedł dzień przerwy, zamknęliśmy się w pokoju, by przygotować zagrywki na kolejną rundę. Magnus postawił na relaks. Widzieliśmy przez okno, jak grał w koszykówkę ze swoimi współpracownikami.

Za drugim razem wygrana przyszła Magnusowi z trudem.

– Zrozumiał wtedy, że musi zmienić swój styl pracy. Na tym poziomie nie można pominąć teoretycznych przygotowań – podsumowuje Wojtaszek.

Największy błąd

Jeśli dzisiaj mało kto kwestionuje nazywanie szachów sportem, jest to w sporej mierze zasługa Carlsena. I ma to związek właśnie z jego niechęcią do harówki nad teorią debiutową. Oraz z obsesją wygrywania.


PRZECZYTAJ TAKŻE:

JAK PREMIER INDII WYNALAZŁ SZACHY. Międzynarodowa olimpiada szachowa w Ćennaju to okazja do zaprezentowania światu nowoczesnej twarzy Indii, a także do korekty przeszłości w kierunku zgodnym z linią rządu Narendry Modiego >>>>


Magnusa rzadko zadowala remis – w każdej partii ­próbuje grać o zwycięstwo, nawet czarnym kolorem, którym trudniej przejąć inicjatywę. A ponieważ z początku odstawał przygotowaniem, postawił na wytrzymałość i koncentrację. Do tego potrzebna mu była doskonała kondycja fizyczna.

– Carlsen zdawał się przemawiać do przeciwnika: będziemy walczyć przez sześć godzin. Jesteś tak mocny, że wytrzymasz pięć. Ale w szóstej się zmęczysz, a ja dalej będę trzymał najwyższy poziom. I nagle cała czołówka musiała się do niego dostosować. Rzadko w jakimkolwiek sporcie jeden ­zawodnik wymusza na najlepszych na świecie aż taką zmianę sposobu pracy i postrzegania gry – zauważa Wojtaszek.

Nie było jednak tak, że Carlsen zrewolucjonizował szachy, bo zamienił komputer na hantle, a obóz przygotowawczy spędzał na siłowni.

„Zawsze lubiłem uprawiać sport: piłkę nożną, tenis, jazdę na rowerze, i byłem w dobrej formie fizycznej, ale robiłem to głównie dla przyjemności, nie dla konkretnych korzyści. Choć poczucie, że w czymś innym sobie nieźle radzę, pomagało mi psychologicznie. Wystarczyło, że pożonglowałem piłką przed partią, bym poczuł się lepiej” – zwierzał się Fridmanowi.

Futbolem żyje na co dzień. Czasem pojawia się na meczach Realu Madryt, a przed pandemią zasłynął jako lider tabeli w „Fantasy Premier League”. W tej grze sieciowej kompletuje się skład z zawodników angielskiej ekstraklasy i zdobywa punkty, gdy oni wygrywają mecze czy strzelają bramki. Kiedy prowadził, gra miała siedem milionów użytkowników. „Spośród wielu błędów, które popełniłem w swojej profesjonalnej karierze, ten może być najbardziej zawstydzający” – stwierdził po tym, jak przegapił transferowy deadline, co kosztowało trochę punktów.

Jedna naraz

Pytany o to, czy kiedykolwiek nie myśli o szachach, Carlsen zaprzecza. Zawsze są gdzieś w tle. Przez głowę przelatują mu obrazy rozmaitych pozycji. Traktuje je jak łamigłówki – zastanawia się nad najlepszym posunięciem. Takim, które choćby w minimalnym stopniu poprawi ułożenie bierek lub to, w jaki sposób wzajemnie się bronią i kontrolują kluczowe pola na szachownicy, ograniczając przeciwnikowi pole manewru. Celem w każdej partii jest dla niego uzyskanie harmonii – idealnej współpracy między figurami. Dzięki niej zdobywa przewagę.

„Po co mi [komputerowa] baza miliona partii, jeśli ­potrafię zapamiętać przebieg tylko dziesięciu tysięcy z nich” – stwierdził kiedyś Ukrainiec Wasilij Iwańczuk i prawdopodobnie tylko trochę żartował. Szachiści mają niezwykłą zdolność zapamiętywania partii. Można by przeprowadzić następujący eksperyment: wybrać jakąś pozycję z kariery Carlsena i zapytać go, z kim wtedy grał, jaki był wynik i jaki ruch został wykonany. Niemal na pewno odpowie bezbłędnie. Jedna z ­indyjskich telewizji zaprosiła go do jeszcze trudniejszego ­testu – pytała o różne partie rozegrane przez Ananda. ­Magnus odpowiedział poprawnie na wszystkie dziesięć zagadek.

Jak wielu arcymistrzów, potrafi grać na ślepo – bez spoglądania na szachownicę – z wieloma przeciwnikami naraz (rekord świata – 48 rywali – należy do Timura Gariejewa). „Kluczowe jest to, żeby widzieć w głowie tylko jedną szachownicę naraz” – tłumaczył Carlsen po jednym z takich występów. Jak w tym czasie przechowuje w pamięci wszystkie pozostałe? Nie wyjaśnił.

Nie lubi długo rozmyślać nad ruchami – mówi, że gdy myśli ponad kwadrans, „to znaczy, że najczęściej nie ma pojęcia, co zrobić”. Może bardziej zdawać się na intuicję niż żmudne liczenie wariantów dzięki temu, że doskonale potrafi oceniać uzyskiwane pozycje. Jak twierdzi – jego oceny są zazwyczaj dokładniejsze niż oceny rywali, bliższe ocenom komputerowym.

Ochota

Po triumfie nad Niepomniaszczijem Carlsen ogłosił, że nie ma już motywacji, by po raz szósty walczyć o tytuł i poświęcać kolejne miesiące na przygotowania. Choć mogłoby się to zmienić, gdyby trafił mu się specjalny rywal. Wskazał go z imienia i nazwiska – miał to być 19-letni Irańczyk Alireza Firuzdża, przez chwilę numer dwa w światowym rankingu. I bodaj najzdolniejszy gracz pokolenia szachistów, którzy najpierw zasłynęli wynikami w internecie, rozgrywając w dzieciństwie dziesiątki partii online z topowymi zawodnikami, zanim zaczęli jeździć na elitarne turnieje.

Być może wyjątek Carlsen zrobiłby także dla Hikaru Nakamury. Amerykanin też jest już po trzydziestce, więc taki mecz nie miałby charakteru pokoleniowego, ale to król szachów w internecie. Codziennie dziesiątki tysięcy osób oglądają, jak rozwiązuje zadania szachowe, czyta prasę, przegląda memy, analizuje swoje i cudze partie oraz gra z mniej lub bardziej przypadkowymi przeciwnikami. Na trening nie zostaje już mu wiele czasu, lecz Nakamura też lubi grać intuicyjnie, a przy tym ma niezwykły zmysł taktyczny. Skomplikowane łamigłówki szachowe rozwiązuje w parę sekund.

Ale w lipcowym Turnieju Pretendentów zbyt agresywnie grający Firuzdża zawiódł. Nakamura spisał się lepiej, jednak „za bardzo mu zależało” i skończył czwarty. Ponownie – i to zdecydowanie – wygrał Niepomniaszczij, a Magnus potwierdził, że na rewanż z Rosjaninem nie ma ochoty.

Podejrzany

Kiedy w 2018 r. Carlsen po raz czwarty zostawał mistrzem, wśród zawodników z ponad 2700 punktami rankingowymi był jeden nastolatek. W tej chwili jest ich pięciu, w tym 16-letni Dommaraju Gukesh – złoty medalista olimpijski – i 18-letni Nodirbek Abdusattorow, mistrz świata w szachach szybkich. Lada chwila może do tej piątki dołączyć kolejna trójka nastolatków. Takiego powiewu młodości w szachach nie było od dawna.

Jednym z najstarszych w tej grupie jest Hans Moke Niemann. Głośno zrobiło się o nim na początku września, gdy dostał zaproszenie do turnieju w St. Louis i w trzeciej rundzie zmierzył się przy desce z Carlsenem. Po kilku godzinach partię wygrał, w dodatku czarnym kolorem. Wynik był sensacją w środowisku, ale bomba wybuchła następnego dnia, gdy Carlsen wycofał się z turnieju – czego nigdy wcześniej nie zrobił. Wiadomo było, że źle znosi porażki – w jednym z ­wywiadów stwierdził, że po każdej rozważa zakończenie kariery – ale chodziło o coś innego. Magnus zasugerował, że nie może niczego powiedzieć, bo miałby kłopoty. W następnej rundzie zaś organizatorzy wzmocnili elektroniczną kontrolę – dokładnie przeskanowali wszystkich zawodników, poszukując urządzeń, na których mogliby podpatrywać najlepsze posunięcia lub słuchać podpowiedzi współpracowników.

Oliwy do ognia dolał Hikaru Nakamura. W swoich filmikach wyśmiewał Niemanna, który w prowadzonej na żywo analizie dopiero co zakończonej kolejnej partii nie potrafił przekonująco uzasadnić wybranych posunięć. Zawodnik miał prawo się denerwować – dopiero wtedy dowiedział się, że Carlsen wycofał się z turnieju, a reporter, skądinąd arcymistrz, prowadził rozmowę jak przesłuchanie. „To nie jest analiza zawodnika na poziomie 2700” – kpił Nakamura. Jakim więc cudem Niemann mógł dzień wcześniej pokonać mistrza świata?


Rafał Marszałek, krytyk filmowy: W szachach myślowy porządek jest nieustannie zakłócany. Ruch skromnym pionkiem o jedno pole może całkowicie zmienić strukturę myślenia.


 

Komputerowa analiza tej partii pokazuje, że Carlsen zagrał poniżej swojego poziomu – jego „współczynnik dokładności” wynosił ok. 40 proc., Niemann natomiast znacznie częściej wybierał dobre posunięcia – z 70-procentową dokładnością. Wysoką, ale jeszcze nie „nieprawdopodobnie wysoką”. Specjaliści od wykrywania oszustw nie doszukali się dotąd w tej konkretnej partii niczego podejrzanego – np. nagłego skoku jakości posunięć Niemanna, sugerującego, że był on w stanie korzystać z podpowiedzi komputera.

Nie znaczy to jednak, że Hans Niemann jest czysty. Największy szachowy portal, Chess.com, powiązany biznesowo z Carlsenem (ma wykupić założoną przez niego firmę za ponad 80 mln dolarów), wydał oświadczenie o wyrzuceniu Hansa z najbliższego turnieju – bo ten w przeszłości miał wielokrotnie oszukiwać w sieci. Niemann przyznał się do dwóch przypadków – w wieku 12 i 16 lat. Za drugim razem, jak twierdzi, oszukiwał w partii granej poza oficjalnym turniejem, by podbić sobie internetowy ranking. Miało mu to pomóc w planowanej karierze streamera.

Tylko impresje

Choć w całej sprawie zdążyli się już wypowiedzieć prawie wszyscy ludzie z kontem na Twitterze (np. Elon Musk upodobał sobie teorię, iż Niemann wspomagał się urządzeniem przemyconym w odbycie i sygnalizującym najlepsze ruchy wibracjami), Carlsen długo ograniczał się do insynuacji. Tydzień po zawodach w St. Louis miał zmierzyć się z Niemannem w sieci, zresztą w turnieju organizowanym przez własną firmę. Nie był to zacięty pojedynek – po jednym posunięciu Norweg poddał partię i wyłączył kamerę. Później w wywiadzie gratulował Hansowi „niezwykłego postępu” i dodał ironicznie, że jego mentor, Maxim Dlugy, wykonał świetną robotę. Dlugy, z którym Niemann faktycznie współpracował, był karany za oszukiwanie w szachach.

Część środowiska, w tym legendarny Garri Kasparow, krytykowała Carlsena za to, że nie przedstawił żadnych dowodów na oszustwa Niemanna, a swoim zachowaniem rujnuje mu karierę. Mówimy w końcu o sporcie, w którym wiele turniejów, tradycyjnych i online, odbywa się na zaproszenie – więc jeśli mistrz świata nie chce z tobą grać, to równie dobrze możesz sobie poszukać nowego zajęcia.

Wiele osób było w szoku, bo Carlsen po raz pierwszy w karierze zachował się moralnie dwuznacznie. Nigdy wcześniej nie ukrywał też tak długo, co naprawdę myśli. Był zawsze nieskrępowanie bezpośredni – czy to w licznych wywiadach telewizyjnych, czy podczas mniej formalnych transmisji z zawodów, do których czasem dołączał jako komentator.

Pod koniec września wydał wreszcie oświadczenie – ale przedstawił tylko swoje impresje, a nie dowody. Stwierdził, że ma pewność, iż Niemann oszukiwał wielokrotnie częściej, niż się do tego przyznawał, i że podejrzewa, iż podobnie było w St. Louis. Dlaczego? Bo w kluczowych momentach partii nie było po Niemannie widać „napięcia ani choćby pełnej koncentracji”, a i tak wyraźnie ograł Carlsena czarnym kolorem, „w sposób, w jaki mogłoby się to udać tylko kilku graczom na świecie”.

Na koniec dodał, że chciałby powiedzieć o wiele więcej, ale na to musiałby dostać pozwolenie od Niemanna. Wybrzmiała w tym sugestia, że między stronami toczą się negocjacje. Oczywiście, nie są one prowadzone na równych prawach, bo Magnus ma za sobą autorytet jednego z najlepszych graczy w historii i ogromne wpływy. A jeśli jedyną winą Niemanna w St. Louis było to, że uraził miłość własną Carlsena, to nigdy nie będzie w stanie tego udowodnić.

Ta sprawa może jeszcze długo nie znaleźć finału, jednak istnieją silne przesłanki za tym, że Niemann już wcześniej oszukiwał w tradycyjnych turniejach. Niezależni analitycy pokazali, że ma na koncie kilka idealnych partii: takich, w których prawie zawsze wybierał ruchy preferowane przez komputer. Dla człowieka taki poziom gry wydaje się nieosiągalny.

Magnus ma więc rację przynajmniej w tym, że elektroniczny doping to nadal niedoceniany problem w szachach i egzystencjalne zagrożenie dla dyscypliny. Jeśli naprawdę można oszukiwać w partii z mistrzem świata i nie zostać przyłapanym, to profesjonalne rozgrywki przestają mieć sens.

Król narracji

Angielski skrót „GM” w kontekście szachów oznacza arcymistrza (grandmaster), ale miłośnikom gier fabularnych kojarzy się z mistrzem gry (gamemaster) – narratorem, który tworzy fabułę, ustala zasady i stawia przed graczami wyzwania. Drugi problem szachów polega na tym, że Carlsen chce łączyć obie te role.

Stało się to najbardziej widoczne w pandemii, gdy założona przez niego firma zainwestowała dziesiątki milionów dolarów w stworzenie serwisów i projektów oferujących zawodowcom i amatorom wszystko, czego mogliby zapragnąć. To m.in. portal do grania i oglądania transmisji (Chess24.com), turnieje online (Champions Chess Tour), platforma z kursami debiutowymi przygotowywanymi przez najlepszych arcymistrzów (Chessable), zestaw narzędzi analitycznych (Aimchess), drukowane magazyny i konta youtube’owe, a także aplikacja Play Magnus, w której zmierzyć się można z awatarem Carlsena w różnym wieku.

Nie jest jasne, jaka przyszłość czeka te wszystkie produkty, gdy dojdzie już do przejęcia ich przez Chess.com, ani jaką rolę w nowej organizacji odgrywać będzie Magnus. Ale można się spodziewać, że szefowie konsorcjum nie zrobią niczego, czemu by się sprzeciwiał. Zbanowanie Hansa Niemanna na tej platformie można interpretować jako gest dobrej woli w kierunku Carlsena.

Mariaż Chess.com i firmy Carlsena to także wyzwanie rzucone Międzynarodowej Federacji Szachowej (FIDE), pod egidą której rozgrywane są tradycyjne turnieje. To dobry moment na taki krok, bo FIDE zdominowana jest przez Rosjan i rosyjski kapitał (na jej czele stoi były wicepremier i współpracownik Putina), z czym coraz więcej zawodników ma problem.

Carlsen nie rezygnuje z gry w turniejach FIDE – zapowiedział, że chciałby złamać kosmiczną barierę 2900 punktów rankingowych (brakuje mu ponad 40, lecz obowiązujący system jest dla niego bezlitosny – nawet na remisie z graczem ze ścisłej czołówki traci ok. 1,5 punktu). Ale na pewno w jeszcze większym stopniu skupi się na szachach online, turniejach szybkich i błyskawicznych oraz ukochanych „szachach Fischera” – wariancie gry, w której figury tuż przed partią ustawiane są po części losowo. Istnieje 960 wyjściowych pozycji, więc żadne przygotowanie debiutowe nie ma sensu.

Jak na to wyzwanie zareaguje FIDE? Czy zrobi coś, żeby zachęcić Magnusa, by powalczył jeszcze kiedyś o mistrzowski tytuł? W przeszłości dochodziło już do rozłamów w szachach, przez pewien czas obowiązywały dwa konkurencyjne mistrzowskie tytuły. Chess.com niemal na pewno będzie chciało zorganizować przynajmniej nieoficjalne rozgrywki o randze mistrzostw świata. Obecność Carlsena zagwarantuje, że weźmie w nich udział cała czołówka.

O przyszłości szachów w największym stopniu zadecydują kibice – bo to oni wybierają, co chcą oglądać. Ale na razie są tam, gdzie Magnus.©℗

współpraca Bartek Kucharzyk

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Filozof i kognitywista z Centrum Kopernika Badań Interdyscyplinarnych oraz redaktor działu Nauka „Tygodnika”, zainteresowany dwiema najbardziej niezwykłymi cechami ludzkiej natury: językiem i moralnością (również ich neuronalnym podłożem i ewolucją). Lubi się… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 41/2022