Królewski gambit

Pod koniec marca pandemia przerwała najważniejszy tegoroczny turniej szachowy. Zamknęła w domach amatorów i zawodowców. I wreszcie zrobiło się ciekawie.

23.11.2020

Czyta się kilka minut

 / PIOTR POWIETRZYŃSKI / GETTY IMAGES
/ PIOTR POWIETRZYŃSKI / GETTY IMAGES

Beth Harmon nauczyła się grać w szachy w piwnicy sierocińca dla dziewczynek w jednym z miasteczek Kentucky. Miała niespełna dziewięć lat, gdy trafiła w niej na woźnego, pana Shaibela, rozgrywającego kolejne partie przeciwko samemu sobie. Uzależniona od leków na uspokojenie rudowłosa dziewczynka, równie brzydko jak wszystkie koleżanki obcięta na pazia, nie mogła przestać o szachach myśleć. Od razu ujawniła wielki talent – jedną z niewielu rzeczy odziedziczonych po matce matematyczce, która osierociła Beth po tym, jak wjechała rozpędzonym samochodem w barierkę mostu.

Shaibel był dobrym, choć nieco szorstkim nauczycielem, ale przeciwnikiem szybko stał się niewystarczającym. Dzięki jego zaangażowaniu dziewczynka zaczęła grać z silniejszymi rywalami, jednak i oni nie sprawili jej większego kłopotu. Po adopcji i opuszczeniu sierocińca kariera Beth rozbłysła na dobre. Jako nastolatka sensacyjnie wygrywała zdominowane przez mężczyzn turnieje w kolejnych miastach USA, a potem zaczęła szukać wyzwań za granicą i robić wszystko, by stanąć do walki z mistrzem świata, Rosjaninem Wasylijem Borgowem. No, prawie wszystko – bo przez cały ten czas Beth równolegle prowadziła walkę z uzależnieniem od alkoholu i środków uspokajających. Nie szło jej tak dobrze, jak na szachownicy.

Ruchy Kasparowa

Serial „Gambit królowej”, który pod koniec października zadebiutował na Netfliksie, spodobał się widzom i krytykom mimo dość prostych rozwiązań fabularnych, zaczerpniętych z nie najlepszej zresztą powieści Waltera Tevisa, zmarłego w latach 80. amerykańskiego pisarza i nauczyciela literatury. Produkcji w istocie niewiele można zarzucić. Ameryka przełomu lat 50. i 60. jest klimatyczna, Anya Taylor-Joy w roli Beth – hipnotyzująca, a jej repertuar emocji i bagaż wewnętrznych konfliktów są znacznie bogatsze niż w postaci z książki. Pochwalić trzeba również to, że w serialu bardzo poważnie potraktowano same szachy.


CZYTAJ TAKŻE

SZESNASTU UCZCIWYCH WOJOWNIKÓW: Gotowa do gry szachownica rzeczywiście przypomina pole bitwy – przed bitwą. Cisza, spokój, wojskowy porządek. I tylko konie niespokojnie przytupują, przeczuwając zbliżającą się rzeź >>>


Po części to zasługa Tevisa, który nie był żadnym arcymistrzem, ale grać potrafił i zadbał o to, żeby opisane w książce szachowe posunięcia miały sens, a czytelnik mógł poczuć gęstą atmosferę turniejów. Producenci serialu wykonali jednak kolejny krok: w roli konsultantów zatrudnili Bruce’a Pandolfiniego, słynnego trenera szachowego, komentatora i publicystę, oraz samego Garriego Kasparowa. Pandolfini historię Beth Harmon znał doskonale – przed laty udzielał szachowych porad jej autorowi (choć dziś zapewnia, że większość została zignorowanych), a nawet proponował ostateczny tytuł książki. Nazwisko rosyjskiego wieloletniego mistrza świata jest zaś w środowisku szachowym gwarancją najwyższej jakości – i rozgłosu.

Ale nie tylko dbałość o detale, aktorstwo, legenda Kasparowa i opracowane przez niego na potrzeby serialu posunięcia spowodowały, że o „Gambicie królowej” zrobiło się tak głośno. Jakąś rolę odegrała w tym społeczność zawodowców, którzy w największym stopniu mogli docenić wysiłek twórców włożony w urealistycznienie kręconych scen. Oni serialem się zachwycili. Branżowy magazyn „Chess Life” umieścił Beth na okładce i poświęcił jej historii główną część wydania, wielu czołowych szachistów pisało o serialu na Twitterze, a popularni szachowi youtuberzy przeanalizowali rozegrane przez Beth partie. Znaczenie dla reakcji na „Gambit królowej” miało również to, że jego premiera nadeszła w bardzo dobrym momencie – gdy zainteresowanie szachami osiągnęło poziom być może największy w dziejach.

Lockdown na Syberii

Duża w tym zasługa pandemii COVID-19, bo mnóstwo ludzi, odciętych od innych rozrywek i pasji, ruszyło grać w szachy online. Nie ma wprawdzie jednoznacznych danych dotyczących globalnej liczby regularnych graczy – zgrubne oszacowania sprzed paru lat mówiły o 300-600 milionach, z czego większość stanowią mieszkańcy krajów azjatyckich – ale pouczające mogą być w tym zakresie wyniki podawane przez Google’a. Pod koniec marca, gdy wiele państw zaczęło ­wprowadzać mniejsze lub większe obostrzenia, w krótkim czasie niemal podwoiła się liczba wyszukań najpopularniejszych szachowych serwisów, takich jak chess.com, lichess.org i chess24.com, mających już wcześniej miliony użytkowników. Ten wzrost, przynajmniej jak dotąd, wygląda na trwały.

Trudno się dziwić, bo szachy online mogą być wręcz uzależniające, a największe serwisy to dziś platformy służące nie tylko do grania i budowania swojej pozycji rankingowej (pozwalającej na rzucanie wyzwań coraz silniejszym przeciwnikom), ale także do nauki, analizy partii i śledzenia szachowych wydarzeń. W udostępnianych tam transmisjach z turniejów można posłuchać komentarzy arcymistrzów, zwykle zresztą aktywnych graczy, którzy w danych zawodach akurat nie biorą udziału. Czasem można się natknąć nawet na aktualnego (od 2013 r.) mistrza świata, Norwega Magnusa Carlsena. Można też, przy odrobinie szczęścia, zmierzyć się z takimi zawodnikami na równych prawach. Sesje gry błyskawicznej z losowymi widzami, znane jako banter blitz, komentowane przez arcymistrzów na żywo, stały się w pandemii tak popularne, że odbywają się prawie bez przerwy. Chyba w żadnym innym sporcie amatorzy nie mają równie łatwego dostępu do najlepszych.

Pandemia wpłynęła oczywiście także na zawodowców. Zawieszono lub odwołano wszystkie tradycyjne zawody, w tym Turniej Pretendentów rozgrywany w Jekaterynburgu, który miał wyłonić spośród ośmiu uczestników rywala dla Magnusa Carlsena w najbliższym meczu o mistrzostwo świata. Nie pomogły ani rozwiązania sanitarne (po przybyciu do Rosji reprezentanci Chin musieli przejść dwutygodniową kwarantannę; wszystkich namawiano do powstrzymania się od tradycyjnego uścisku dłoni przed i po każdej partii), ani upór organizatorów. 26 marca, na półmetku turnieju, władze Rosji ogłosiły wstrzymanie od następnego dnia wszystkich połączeń lotniczych do innych krajów – aż do odwołania. Międzynarodowa Federacja Szachowa (FIDE) nie mogła zagwarantować uczestnikom bezpiecznego powrotu do domu, więc w pośpiechu przerwano zawody i łapano ostatnie odlatujące samoloty – gdziekolwiek za granicę. Do dziś nikt nie ma pojęcia, kiedy Turniej Pretendentów zostanie wznowiony. Ale po drodze może pojawić się jeszcze większa niewiadoma: czy w ogóle będzie jeszcze sens go dokańczać.

Magnus Carlsen Chess Tour

Pandemiczne zawirowania i rosnące zainteresowanie szachami online postanowił bowiem wykorzystać Carlsen, który od pewnego czasu nie krył znudzenia aktualnie obowiązującymi regułami. 30-letni Norweg ma pełne prawo do tego uczucia, bo od lat jest w tym sporcie dominatorem – w oficjalnym rankingu ma ogromną przewagę, wielu uważa go wręcz za najlepszego gracza w historii, do niedawna mógł pochwalić się serią 125 oficjalnych partii bez porażki (przerwaną przez reprezentanta Polski, 22-letniego Jana-Krzysztofa Dudę) i wygrywa prawie wszystkie turnieje, w których bierze udział. Ale jest również ikoną popkultury i przedsiębiorcą, zarabiającym miliony na kontraktach reklamowych i biznesie. Grupa Play Magnus, którą założył, stworzyła m.in. aplikacje szachowe, stronę z kursami do nauki chessable.com i zainwestowała w serwis chess24.com, który wśród konkurencji kładzie największy nacisk na transmitowanie turniejów i sesji banter blitz.

I to właśnie ta firma w środku pandemii zorganizowała z wielkim rozmachem wieloetapowy turniej online, porównywalny z największymi zawodami organizowanymi przez FIDE, do którego zaproszono kilkudziesięciu zawodników ze ścisłej czołówki. Pula nagród wyniosła milion dolarów – najwięcej w historii internetowych zawodów i więcej niż w niejednym turnieju tradycyjnym – a Carlsen sygnował zawody własnym nazwiskiem. Do niezręcznej sytuacji nie doszło: to właśnie Norweg zwyciężył w rozgrywanych pod koniec sierpnia finałach i został pierwszym w historii triumfatorem Magnus Carlsen Chess Tour. Kolejna edycja, z jeszcze większą pulą nagród, już się zaczęła, choć tym razem organizatorzy powstrzymali się od umieszczenia nazwiska faworyta w oficjalnej nazwie.

Kontynuację ogłoszono szybko, bo spółka Carlsena szykowała się do wejścia na norweską giełdę (w momencie debiutu wyceniano ją na przeszło 100 mln euro), a zawody okazały się ogromnym sukcesem. Przede wszystkim medialnym – oficjalne transmisje internetowe na chess24.com, prowadzone w 10 językach, obejrzało ponad 70 mln widzów. Kolejne miliony osób śledziły relacje z rozgrywek i analizy partii na prywatnych kanałach YouTube, z których największe – należący do Chorwata Antoniego Radicia, znanego jako Agadmator, czy do amerykańskiego arcymistrza Hikaru Nakamury – odgrywają dziś chyba jeszcze ważniejszą rolę dla promocji profesjonalnych szachów niż oficjalne transmisje z turniejów. Co ciekawe, to właśnie Nakamura okazał się najgroźniejszym rywalem Carslena w internetowych rozgrywkach, mimo że sam uważa się już bardziej za zawodowego streamera niż szachistę (jego kanały mają milionowe zasięgi, w listopadzie podpisał nawet kontrakt z profesjonalną agencją e-sportową). Materiałów o turnieju nie brakowało również w tych sportowych mediach, które na ogół słabo interesują się szachami – w tym czasie w większości innych dyscyplin po prostu nic się nie działo.

Ale o powodzeniu ambitnej zagrywki Carlsena zadecydował jeszcze jeden czynnik: reżim czasowy.

W tradycyjnych szachach największym prestiżem cieszą się tzw. partie klasyczne, które mogą ciągnąć się nawet przez 6-7 godzin. Podczas turnieju zawodnicy rozgrywają ich kilkanaście, w ciągu 2-3 tygodni. To morderczy wysiłek, nie tylko psychiczny, ale i fizyczny, bo wytężanie mózgu przez tak długi czas pociąga za sobą potężne koszty metaboliczne. Dość powiedzieć, że czołowi gracze mogą schudnąć kilkanaście kilogramów podczas jednych zawodów. Wielu z nich uprawia inne sporty, by przygotować organizm na wszystkie trudy szachowych rozgrywek.

Odejście od schematów

To jednak tylko jedna strona partii klasycznych. Druga jest taka, że najlepsi lubią bardzo długo rozmyślać nad kluczowymi posunięciami, nawet po kilkadziesiąt minut, a w tym czasie widzowie śmiertelnie się nudzą. Początkowe etapy partii wyglądają inaczej: ruchy wykonywane są błyskawicznie, jednak i wtedy nie ma wielkich emocji. Współcześni czołowi arcymistrzowie zapamiętują tysiące wariantów różnych debiutów i do pewnego momentu po prostu odtwarzają partie historyczne, przeanalizowane już na wszystkie sposoby przy pomocy potężnych komputerów. Na tym etapie najbardziej zależy im na zaskoczeniu rywala niepozorną modyfikacją, która zapędzi go na nieznany teren, zmuszając do długiego, samodzielnego myślenia. Gracze bardziej agresywni, nastawieni na twardą walkę, od dobrze znanych schematów mogą odejść w okolicach 8.-9. posunięcia. Nie brak jednak takich, którzy trzymają się ich nawet do 15.-20. ruchu.

Dodajmy, że każda partia odbywa się w absolutnej ciszy, a przeciwnicy nie patrzą sobie w oczy – akurat tego aspektu szachowych rozgrywek „Gambit królowej” nie oddał najlepiej, bo Beth Harmon każdego rywala przeszywała spojrzeniem na wylot, a czasem deprymowała złośliwymi komentarzami. Poziomowi atrakcyjności transmisji z klasycznych turniejów szkodzi także i to, że partie graczy ze ścisłej czołówki nieznośnie często kończą się remisami (w ponad 70 proc.). Np. w ostatnim meczu o mistrzostwo świata, z 2018 r., wszystkie 12 partii zostało zremisowanych. Carlsen pokonał Amerykanina Fabiana Caruanę dopiero w szybkiej dogrywce, zresztą z dużą łatwością. Szachy klasyczne to, niestety, najczęściej rozrywka dla koneserów.


CZYTAJ TAKŻE

BZIK SZACHOWY. ROZMOWA Z RAFAŁEM MARSZAŁKIEM: W szachach myślowy porządek jest nieustannie zakłócany. Ruch skromnym pionkiem o jedno pole może całkowicie zmienić strukturę myślenia >>>


W rozgrywkach internetowych na szachownicy nie wieje nudą, bo dominują partie szybkie i błyskawiczne (odpowiednio ok. 30-40 minut na całą grę i ok. 5-8 minut – właśnie w takich formatach odbywał się turniej Carlsena), w których podejmowanie ryzyka i szybkie uciekanie od schematów opłaca się znacznie częściej. Zaskoczony przeciwnik pod presją czasu łatwiej może się pogubić. Jest też oczywiście więcej błędów i zwrotów akcji. I przede wszystkim: nie ma aż tylu remisów.

Choć szachy internetowe mają również swoje problemy. Na początku listopada portal Chess.com zdyskwalifikował dożywotnio ormiańskiego arcymistrza Tigrana L. Petrosiana, który w dwóch internetowych partiach niewytłumaczalnie często spuszczał wzrok z ekranu. Sędziowie uznali, że oszukiwał – korzystał z pomocy ukrytego telefonu lub tabletu, na którym uruchomił program szachowy. Sprawa wywołała dyskusję, ponieważ decyzja została podjęta kilka dni po zdarzeniu, a w czasie meczu nikt na podejrzane zachowanie nie zareagował. Oszustwo nie byłoby jednak czymś wyjątkowym, bo podobne skandale w szachach online powtarzają się regularnie, nawet na poziomie arcymistrzowskim. Dlatego w najważniejszych turniejach online nierzadko wymaga się ustawienia kilku kamer.

Technologiczny doping zdarza się, rzecz jasna, także podczas stacjonarnych zawodów, ale w tym przypadku sędziowie mają trochę łatwiejsze zadanie. U nas głośnym echem odbiła się historia 17-letniej Patrycji Waszczuk, zdyskwalifikowanej w październiku przez Polski Związek Szachowy na dwa lata za korzystanie z programu szachowego na telefonie ukrytym w toalecie. Zawodniczka podejrzanie często odchodziła w czasie gry od stolika w to samo miejsce, a po powrocie wykonywała „nieludzkie” posunięcia – takie, które sugerował komputer, ale na które raczej nie wpadłby żaden arcymistrz.

W oczekiwaniu na rewolucję

Głośny turniej Carlsena może być początkiem rewolucji, ukierunkowanej na uatrakcyjnienie gry, dotarcie do wielu nowych widzów i zmuszenie graczy do silniejszego polegania na intuicji, zamiast okopywania się w dobrze znanych schematach. To również próba wywarcia presji na FIDE, która organizuje najważniejsze turnieje, a może nawet próba częściowej marginalizacji tej instytucji. I choć imperium Carlsena rozwija się w internecie, jemu samemu najpewniej nie chodzi o całkowite przeniesienie szachów do sieci.

– Byłoby to możliwe, ale większość zawodników by tego nie chciała – ocenia arcymistrz Mateusz Bartel, aktualnie trzeci najwyżej notowany polski zawodnik. – Szachy internetowe i tradycyjne to w zasadzie dwa różne sporty, trochę jak piłka nożna i futsal. W obu przypadkach o sukcesie mogą decydować inne umiejętności. Tradycyjne szachy to coś więcej niż przesuwanie figur, ważna jest również walka psychologiczna, bo naprzeciwko siada żywy człowiek, któremu mogą drżeć ręce albo pocić się dłonie. W internecie tego nie ma – co niektórym zawodnikom pomaga, a innym przeszkadza. Ale wyczynowym szachistom brakowałoby również atmosfery turniejowej, której nie czuć tak bardzo, gdy gra się z domu – dodaje Bartel.

Dlatego tradycyjne turnieje bez wątpienia wrócą, gdy ludzkość upora się w końcu z pandemią, choć najważniejsze akcenty mogą się już rozkładać inaczej. Carslenowi marzą się np. częstsze turnieje tzw. szachów Fischera – to wymyślony przez legendarnego amerykańskiego mistrza świata wariant gry, w którym figury na początkowych polach ustawiane są w bardziej losowy sposób (istnieje 960 możliwych kombinacji). To sprawia, że całe przygotowanie teoretyczne można wyrzucić do kosza, bo zgodnie z ideą zawodnicy bezpośrednio przed partią losują wyjściowe ustawienie.

Jeśli wszystko nadal będzie się toczyło w tym tempie, to kto wie, czy Carlsen nie zaproponuje, by kolejny mecz o mistrzostwo świata został rozegrany właśnie zgodnie z tymi zasadami. Albo sam go zorganizuje, nie pytając nikogo o zgodę. ©℗


CZYTAJ TAKŻE

SZACHY BEZ KRÓLOWEJ: Do siedzącego w zadymionym biurze detektywa przychodzi klientka i zleca mu rozwiązanie szachowej zagadki. Nie chodzi jednak o to, by dać mata w trzech ruchach. Pytanie brzmi: gdzie się podziały szachistki? >>>

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Filozof i kognitywista z Centrum Kopernika Badań Interdyscyplinarnych oraz redaktor działu Nauka „Tygodnika”, zainteresowany dwiema najbardziej niezwykłymi cechami ludzkiej natury: językiem i moralnością (również ich neuronalnym podłożem i ewolucją). Lubi się… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 48/2020