Rozmawiać, rozmawiać, rozmawiać!

"Polska tworzy centralny punkt w politycznym myśleniu i działaniu każdego kanclerza federalnego Niemiec, moich poprzedników i moim - słowa Angeli Merkel, wypowiedziane na Uniwersytecie Warszawskim, są jednymi z ważniejszych, jakie padły podczas jej wizyty. I może najważniejszymi w historii ostatnich wizyt niemieckich polityków.

19.03.2007

Czyta się kilka minut

Minione lata wskazywały bowiem na spadek zainteresowania Polską nad Szprewą, skrywany pod warstwą fałszywej kurtuazji, której szczytowym osiągnięciem był slogan "Polska jako Francja Wschodu". Styl wystąpienia Angeli Merkel zwiastuje nowy język i zapowiada też, być może, nowy rozdział współpracy - skierowanej na konkrety, a uciekającej przed zionącym dziś pustką schematem pojednania jako treści i celu wzajemnych relacji. Współpracy niebojącej się sporu, bo Polskę i Niemcy nadal dzieli ocena zmian w niemieckiej tożsamości, traktatu konstytucyjnego czy tarczy antyrakietowej.

Wizyta pani Merkel przyniosła zatem głównie nowy, lżejszy klimat i sporo świeżego powietrza. Merkel przyjechała, by m.in. przekonać Polskę do wsparcia jej w dziele ocalenia traktatu konstytucyjnego - a raczej tego, co z niego zostanie po negocjacjach. Zagadnienia instytucjonalne, w tym ważenie głosów w Radzie Unii, są jednak dla Polski równie ważne, jak gazociąg bałtycki dla Niemiec. Oba państwa traktują te kwestie jako strategiczne i nie podlegające negocjacjom. Musiałby zatem zmienić się kontekst polityczny, w jakim są dyskutowane. Dlatego pośpiech nie jest wskazany. Unia nie potrzebuje kolejnego dokumentu, którego kształt będzie wynikiem z jednej strony dyplomatycznej presji, a z drugiej pragnienia świętego spokoju (ten ostatni motyw jest dziś dominujący). Pójście tą drogą może okazać się receptą na pełzający kryzys, tyle że przy dźwiękach fanfar.

Nie znając treści rozmów Kaczyński-Merkel nie sposób ocenić, na ile odmienna perspektywa Polski i Niemiec w sprawie eurokonstytucji skłania do kompromisu. Pierwszym sygnałem będzie zapewne przyjęcie "deklaracji berlińskiej" - dokumentu, który ma odnowić śluby państw członkowskich wobec Unii. Po rozmowach z panią Merkel prezydent Kaczyński zapowiedział, że Polska deklarację podpisze i że "jest zielone światło" dla prac nad eurokonstytucją. Co to ostatnie znaczy jednak konkretnie, nadal nie wiadomo.

Skomplikowana jest też perspektywa porozumienia się w sprawie tarczy antyrakietowej. Kanclerz chce przekonać polski rząd, by problem ten uczynić kwestią sojuszniczą, a nie dwustronną, polsko-

-amerykańską. Także w Polsce takie rozwiązanie uważane jest za lepsze. Tyle że szanse na zmianę kontekstu politycznego wydają się niewielkie: przede wszystkim, nie chcą tego sami Amerykanie. Tarcza ma chronić bezpieczeństwo USA i administracja waszyngtońska nie zgodzi się zapewne na uczynienie zeń elementu szerszego porozumienia, które mogłoby ograniczyć swobodę jej używania. Drugim powodem są kwestie finansowe: Europejczycy nie kwapią się z wyłożeniem pieniędzy na budowę własnej tarczy, za to chętnie widzieliby Amerykanów w roli sponsorów. Trudno się dziwić Waszyngtonowi, że nie jest chętny do tego rodzaju inwestycji.

Z polskiego punktu widzenia sytuacja, którą wytworzyła amerykańska propozycja, jest zła, gdyż wpycha nas w niepotrzebne dylematy. Z Waszyngtonu płyną do Europy sygnały, których wspólną cechą jest brak zrozumienia politycznych konsekwencji własnego działania. Bez względu na częstotliwość, z jaką generał Obering (szef agencji obrony przeciwrakietowej) i inni urzędnicy waszyngtońscy będą podróżować do państw Europy i powtarzać jak mantrę, że tarcza nie stanowi zagrożenia dla Rosji, jej umieszczenie w Polsce nie pozostanie bez wpływu na kształt bezpieczeństwa Starego Kontynentu i relacje między sojusznikami. Postępowanie dyplomacji USA pokazuje, jak dalece po 11 września Ameryka przestała być "europejskim mocarstwem", które nie tylko buduje porozumienie, ale rozumie bieżący kontekst polityki europejskiej.

Po drugiej stronie, w Europie, pojawiły się głosy krytykujące zamiary USA i Polski. Ale, co ciekawe, Francja i Wielka Brytania - państwa najbardziej zainteresowane przebiegiem amerykańskiego projektu ze względu na swe zaangażowanie na Bliskim Wschodzie oraz własny potencjał nuklearny - wymownie milczą. Najwięcej do powiedzenia mają natomiast politycy niemieccy z SPD i FDP, którzy - jak trafnie zauważył publicysta "Die Welt" - "nagle odkryli, że obrona przeciwrakietowa dotyka nie tylko interesów Polski i Czech, ale całej Europy". Wcześniej - a mówimy o drugiej kadencji Billa Clintona, kiedy idea tarczy stała się konkretnym projektem - nie byli oni skłonni do tak krytycznej analizy planów USA, choć (a może właśnie dlatego) zainteresowanie udziałem w projekcie tarczy wyrażał sam ówczesny kanclerz Gerhard Schröder... Jego epoka zostawiła najwyraźniej głębsze (czytaj: negatywne) ślady w podejściu do USA, niż można by się spodziewać.

Polska sytuuje się między amerykańskim zdziwieniem a niemieckim oburzeniem. Jak na ironię, Warszawy nie obchodzi tarcza jako taka, lecz to, co można od USA uzyskać za zgodę na jej budowę. To "coś" ma być związane z zabezpieczeniem Polski przed zagrożeniami militarnymi ze Wschodu, a zatem w końcowym rachunku dotyczy Rosji (to perspektywa, od której ucieka Waszyngton i której obawiają się Niemcy).

W ten sposób narasta polityczne qui pro quo. Choć wszyscy mówią o jednym, każdy ma na myśli coś innego. Całość przypomina zaś dialog niemych z głuchymi, w którym Polska ma odegrać rolę tłumacza, mimo że sama nie jest rozumiana.

Wyjście z tej sytuacji jest jedno: jak najwięcej rozmawiać. Niemcy muszą dostrzec, że tarcza jest (też) wyrazem nieufności wobec kierunku ewolucji Rosji, a także przyszłości NATO, a nie ślepego proamerykanizmu polskich elit. Polacy muszą zaś przemyśleć, czy amerykańska oferta jest sensowną odpowiedzią na problemy w relacjach atlantyckich i własnego bezpieczeństwa. Pod tym względem pole do kompromisu w sprawie eurokonstytucji może okazać się o wiele większe.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 12/2007