Czas pozytywistów

Jeszcze bliżej z Ameryką? Jeszcze dalej od Rosji? A Berlin? Paryż? Bruksela? Wszystkie te pytania można połączyć w jednym: jakie miejsce w Europie i w świecie zajmować będzie Polska pod rządami premiera i prezydenta z PiS?.

06.11.2005

Czyta się kilka minut

 /
/

Polska jest chyba jednym z niewielu państw, w których polityka zagraniczna jest elementem kampanii wyborczych, a jej problemy - udziałem niemałych rzesz wyborców. W historii III RP nie zdarzyło się jednak, aby ugrupowanie typowane do rządzenia lub poważny pretendent do urzędu prezydenta zdecydował się zachwiać polską racją stanu w celu poprawy notowań, jak kiedyś uczynił to kanclerz Schröder: w 2002 r. wykorzystał on kryzys iracki w celu zdobycia dających władzę kilku procent głosów, wstrząsając przy tym fundamentami niemieckiej racji stanu i sojuszu atlantyckiego.

Klęski, których nie było

Ale niekończące się spory o to, jaką politykę zagraniczną powinna prowadzić Polska, mają też drugi wymiar. Zdradzają ogromną niepewność elit i społeczeństwa co do roli i miejsca Polski w świecie. Czy definitywnie przestaliśmy być już więźniem geopolityki, czy też ostatnie 15 lat spędziliśmy jedynie na "zwolnieniu warunkowym"? Od odpowiedzi zależy to, na jak bardzo odważną politykę możemy sobie pozwolić, aby nie stracić tego, co udało się już osiągnąć.

Z tego zapewne powodu atmosfera towarzysząca ostatnim wyborom była niezwykle nerwowa. Im bliżej rozstrzygnięcia, tym większy zdawał się panować niepokój o kierunek, w jakim przyszły rząd sterować będzie polską dyplomacją.

Wybornym przykładem nastroju ducha i umysłu niektórych komentatorów było głoszenie nadchodzącej apokalipsy pod postacią wracającej w Polsce mody na pełną patriotycznej frazeologii linię endecką w polityce zagranicznej. Obawy wynikały z przekonania o podszytym hurrapatriotyzmem braku odpowiedzialności przyszłych elit rządowych.

W dziejach III RP były tylko dwa momenty, w których formułowano równie katastroficzne przepowiednie: w 1993 r., gdy do władzy doszedł SLD, oraz w 1995 r., gdy prezydentem został Aleksander Kwaśniewski. I choć w obu wypadkach polska polityka zagraniczna mogła być znacznie lepiej prowadzona i można było ustrzec się błędów, tragedii nie było. Zamiast niej Polska została członkiem NATO, a następnie UE, oraz - co przyznają nawet krytycy - realnie umocniła się pozycja państwa na arenie międzynarodowej. Podwójna wygrana PiS przekonuje, że i tym razem nie będzie inaczej. Dobrze jednak, aby było jeszcze lepiej. Czy będzie?

Scenariusze rządowe

W polskich warunkach zdecydowanie bezpieczniej jest być pesymistą. Nie zdarzyło się bowiem jeszcze, aby zmiana rządu nie przyniosła kolejnych rozczarowań. W polityce zagranicznej sytuacje takie zdarzały się wprawdzie relatywnie rzadziej niż w sprawach wewnętrznych. Ale poczucie, że Polska ciągle ociera się o granicę dzielącą ją od gry w wyższej lidze - nie mogąc na stałe znaleźć sobie w niej miejsca - jest chyba udziałem wszystkich obserwatorów.

Jeśli dojdzie do koalicji PiS-PO (w chwili, gdy piszę te słowa, wygląda to już na nierealne), wówczas zgoda obu ugrupowań w sprawie zasad i celów polityki zagranicznej (bodaj jedynego obszaru pozbawionego różnic programowych) oraz fakt, że premier i prezydent są z jednej partii, pozwalają na ostrożny optymizm.

Powstanie koalicji PiS i PO gwarantowałoby zagospodarowanie całego spektrum sporów związanych z polityką zagraniczną. To zaś oznacza nie tylko społeczne poparcie dla działań rządu, ale i osłabienie aktywności opozycji.

Powstanie rządu mniejszościowego PiS sprzyjałoby natomiast uwikłaniu spraw zagranicznych w rozgrywki wewnątrzpolityczne. Taki rząd byłby postrzegany na zewnątrz jako nieatrakcyjny dla poważnej współpracy, ponieważ nie daje gwarancji wywiązania się z podjętych zobowiązań.

Inną zaletą koalicji PiS i PO byłoby odmienne postrzeganie obu ugrupowań na zewnątrz. PO uważana jest za granicą - na tle swego koalicjanta - za bardziej skorą do kompromisów. Jest to wyłącznie kwestia negatywnego odbioru PiS-u i osoby prezydenta-elekta, bo trudno uznać tych polityków Platformy, którzy zajmują się sprawami międzynarodowymi, za mniej zdeterminowanych w artykułowaniu polskich interesów i ich forsowaniu. W ten sposób jednak cały rząd przestałby być łatwym celem ataków, głównie zagranicznej prasy, a budząca respekt (nawet jeśli wynika on z niechęci) osoba prezydenta może być zaporą przed liczeniem na łatwe i szybkie kompromisy.

Program to jednak nie wszystko. Za nim zawsze stoją konkretni ludzie: ministrowie i ich doradcy, szefowie gabinetów i cała rzesza osób, których ambicje, charaktery czy polityczne sympatie mają w praktyce decydujące znaczenie dla spójności działań.

Europa na rozdrożu

Po okresie gorących dyskusji, politycznych sporów i ustnych połajanek sytuacja polityczna w Europie i w stosunkach atlantyckich wróciła do normy. Nie widać na horyzoncie problemów, które z równą intensywnością co sprawa Iraku czy traktatu konstytucyjnego mogłyby sprowokować kolejne zamieszanie polityczne (może z wyjątkiem problemu irańskiego, który kryje ogromny potencjał wybuchowy). Chwilowo czas wielkich debat mamy za sobą, a grunt pod przełom polityczny w Europie został już stworzony. Wprawdzie "stare" wciąż się trzyma, ale nawet pobieżna analiza sytuacji pokazuje, że filozofia, styl działania oraz struktury polityczne świata Zachodu znalazły się w kryzysie, którego nie da się przełamać polityczną kosmetyką.

Przesilenie dotknęło także Polski. Nowy rozdział w polskiej polityce zagranicznej został już otwarty, a pierwsze strony zapisane. W ciągu trzech lat - między wybuchem wojny w Iraku a Pomarańczową Rewolucją na Ukrainie - nie tylko przeszliśmy przyspieszony kurs polityki międzynarodowej, ale przede wszystkim odważyliśmy się na samodzielny po niej spacer. Nowy rząd i nowy prezydent muszą więc zadbać, aby śmiałość działania została wsparta na solidnych podstawach politycznych i instytucjonalnych.

Obniżenie temperatury politycznych sporów w Europie nie jest jednak powodem do satysfakcji. Wnioski płynące z ostatnich kilku lat wciąż czekają na poważne potraktowanie. Dwaj główni winowajcy - Francja i Niemcy - tkwią rozdarci między świadomością, że zarówno w polityce wewnętrznej, jak i zagranicznej "tak dalej być nie może", a lękiem przed stawieniem czoła zmianom i ich konsekwencjom.

Nad Sekwaną pat trwać będzie co najmniej do wyborów prezydenckich, a zatem do 2007 r. W Niemczech może on przeciągnąć się nawet o kolejne cztery lata, bowiem powstanie Wielkiej Koalicji CDU/CSU-SPD pod wodzą Angeli Merkel jest złą wiadomością: oznacza zamrożenie wielu problemów, zaś nieustanne poszukiwanie kompromisów między koalicjantami może obarczyć Unię paraliżem decyzyjnym.

Francja bliżej niż Niemcy

Taka sytuacja na pewno nie sprzyja zmianie klimatu w relacjach polsko-niemieckich i polsko-francuskich. Rysuje się jednak możliwość - z której nowy rząd może zrobić użytek - aby relacje z Paryżem i Berlinem nabrały niezależnej dynamiki. Tym samym uniknięto by pułapki, jaką jest definiowanie działań w odniesieniu do francusko-niemieckiego tandemu jako zwartej całości, której oba państwa już nie tworzą.

Choć brzmi to niewiarygodnie, Francja może stać się bliższa Polsce niż Niemcy.

Po pierwsze, w stosunkach z Paryżem od pewnego czasu widoczna jest poprawa klimatu. Do francuskiej klasy politycznej pomału przedostaje się świadomość, że permanentne patrzenie z góry na Warszawę może przynieść tylko trwałe wyeliminowanie wpływów Francji z Europy Środkowej, a tym samym postępującą erozję jej znaczenia w całej Unii - i to, paradoksalnie, przy ogromnym zaangażowaniu gospodarczym i utrzymującym się wciąż sentymencie Polaków do francuskiej kultury. Nie bez powodu pół godziny po ogłoszeniu wstępnych wyników wyborów ambasador Francji wręczył Lechowi Kaczyńskiemu list gratulacyjny i zaproszenie od prezydenta Chiraca. To nie była jedynie kurtuazja.

Z kolei polskie elity są nie tylko znużone obecnym stanem rzeczy, ale przede wszystkim zainteresowane poważną współpracą w Europie. Nie bez znaczenia wydaje się fakt, że "miesiąc miodowy" z USA skończył się razem z początkiem wyprawy irackiej, a kontakty z Niemcami grzęzną w sporach w miarę, jak polityka niemiecka oddala się od zasad, na których zbudowano "Republikę Bońską" [RFN w latach 1949-1989 - red.], czyli: idei europejskiej i atlantyckiej solidarności, prymatu praw człowieka i demokracji w polityce zagranicznej oraz przekonania, iż Niemcy nie mają prawa występować w roli ofiar II wojny światowej.

Po drugie, absurdalność opinii formułowanych przez niemieckie media pod adresem Polski, a zwłaszcza osoby prezydenta Kaczyńskiego - wynikająca często z ignorancji lub wygodnych schematów myślowych - siłą rzeczy nie będzie sprzyjać dialogowi. Dla części niemieckich komentatorów "polscy bliźniacy" stali się zagrożeniem porównywalnym z wyborem George’a W. Busha, mimo że stawką polskich wyborów nie jest bezpieczeństwo świata, a jedynie dobro niespełna 40 mln obywateli, którzy ponad wszystko cenią sobie spokój. Tymczasem w obliczu słabej współpracy politycznej na linii Warszawa-Berlin to media stają się głównym źródłem informacji o Polsce dla niemieckiej klasy politycznej.

Błędem byłoby jednak, gdyby nowy prezydent i rząd budowali politykę w opozycji do tego, co mówią dziennikarze. Szukać trzeba bezpośredniej rozmowy z politykami w Niemczech, co jednak nie będzie łatwe. Stwierdzenie Angeli Merkel (w wywiadzie dla "Bild am Sonntag"), że wprowadzając się do Urzędu Kanclerskiego zamierza zabrać ze swego biura w siedzibie CDU portret Katarzyny II, którą uważa za wzór silnej kobiety, jest przykładem na to, że myślenie polityczne w Niemczech i Polsce operuje w zupełnie różnych czasoprzestrzeniach.

Ameryka i jej problemy

Niemoc polityczna pomału zaczyna też udzielać się Stanom Zjednoczonym. Irak stał się dla Waszyngtonu tym, czym eurokonstytucja dla Paryża i Berlina - wielkim nieporozumieniem, z którego nie można się jednak zgrabnie wycofać. Amerykanie utknęli w Bagdadzie, jak Europejczycy w Bośni i Kosowie - i nic nie wskazuje, aby poza realizacją starego grafiku "od irackiej konstytucji do wyborów" (czyli w praktyce trwaniem) mieli jakieś nowe pomysły. Huragan Katrina i wzrost cen ropy, a także afery z udziałem czołowych polityków republikańskich niespodziewanie stworzyły nowe problemy, wzmacniając zaabsorbowanie Białego Domu własnymi sprawami. Mimo więc pojednawczych gestów i zmiany tonu, w relacjach atlantyckich Europa wyraźnie zeszła na dalszy plan.

Tymczasem w obliczu trudnej sytuacji w polityce europejskiej w Polsce może pojawić się pokusa szukania oparcia w USA, a to w celu stworzenia swego rodzaju przeciwwagi wobec "starej Europy". Takie sygnały płynęły zarówno od PiS-u, jak i prezydenta-elekta. Choć tego rodzaju myślenie nie jest w polskiej polityce niczym nowym, to - jak uczy doświadczenie - byłoby ono nie tylko szkodliwe z punktu widzenia możliwości realnego oddziaływania Polski w Unii, ale przede wszystkim nieefektywne.

Bo Polska musi stosować jedną miarę względem wszystkich swych partnerów. Sukces w polityce amerykańskiej jest zaś zdecydowanie mniej prawdopodobny niż w działaniach na forum UE. Potencjalne zyski miałyby charakter głównie prestiżowy, co nie jest wprawdzie bez znaczenia, ale czego nie należy także przeceniać.

Nawet nadzieje na istotne zwiększenie pomocy wojskowej dla Polski wydają się nie mieć solidnych podstaw. Jest to wynik nie tylko tego, że mocnych atutów już nie mamy - trudno uznać za takowe przedłużenie misji kilkuset żołnierzy w sytuacji, gdy problem Iraku nie wiąże się już z żadnym ryzykiem politycznym, jak w 2002 r. Po prostu pozycja Polski w Waszyngtonie wzrosła w momencie gwałtownego spadku strategicznego znaczenia Europy jako takiej. Co gorsza, Amerykanie uważają polskie poparcie za jedną z rzeczy najbardziej oczywistych, a zatem niewymagającą ponadprzeciętnych wysiłków. Dlatego w polityce wobec USA pojawia się ryzyko, że nowy rząd "wejdzie w buty" wszystkich swych poprzedników, ze znanymi tego skutkami.

Rosyjski pat

O stosunkach z Rosją czy z Białorusią pisać wiele nie trzeba. Najkrócej: jeśli "pat polityczny" mógłby przybrać postać materialną, to na granicy z oboma tymi krajami pojawiłby się mur, wysoki i gruby.

O jakąkolwiek poprawę w relacjach z Kremlem będzie trudno. Spór o historię i wartości - a zatem to, co w polityce nie podlega negocjacjom, a co przesądza o zaufaniu - będzie trwać tak długo, jak sama Rosja nie będzie chciała poznać prawdy o sobie. Trzeba mieć nadzieję, że powściągliwość języka i mocne nerwy polityków odpowiedzialnych za sprawy zagraniczne uchronią nas przed próbami wciągnięcia Polski w gry planowane na Kremlu.

Inna sprawa, że - jak nie bez racji zauważył tygodnik "The Economist" - "gdy Polacy głośno narzekają na wrogość działań Rosji, wówczas ułatwiają Rosjanom przedstawianie siebie jako paranoicznych rusofobów. Jednakże gdy przestają narzekać, nic się nie zmienia". Być może - wzorem "polskiego hydraulika" - w Rosji powinna pojawić się kampania z wizerunkiem przystojnego "polskiego nacjonalisty" w stroju Dymitra Samozwańca?

W polityce wschodniej cały czas obowiązuje bowiem zasada, o której w 2000 r. pisał na łamach "TP" Bartłomiej Sienkiewicz: nasze działanie będzie funkcją możliwości, które stworzą nam i samym sobie nasi wschodni partnerzy. Dotyczy to przede wszystkim Białorusi, której społeczeństwo ocenia swą sytuację przez pryzmat tego, co dzieje się na Wschodzie, a nie na Zachodzie. Uboga, ale spokojna wegetacja jest świadomym wyborem większości Białorusinów.

Wspomniana zasada dotyczy także Ukrainy, która wydaje się pomału popadać w zagubienie, co na pewno nie zwiększy jej szans na związanie się z UE. A nam nie pozwoli wykazać się wsparciem dla Kijowa.

Europozytywistycznie

Przy tych wszystkich uwarunkowaniach międzynarodowych o sukcesie polityki zagranicznej Polski w następnych latach zadecydują zatem trzy rzeczy.

Po pierwsze, dyplomacja zakulisowa, czyli szukanie szans na przedstawienie własnych racji i zdobycie dla nich poparcia w kuluarowych rozmowach. Po serii niepowodzeń i wyniszczających sporów w Europie nikt o zdrowych zmysłach nie będzie oficjalnie popierać nawet najbardziej słusznych postulatów, które mogą przedłużyć serię porażek. Dlatego tak ważne jest, aby mieć rozpoznane szanse na realizację własnych interesów, zanim pojawią się one na forum oficjalnych dyskusji i w nagłówkach gazet. To pozwoli uchronić się przed niepotrzebnymi porażkami - i w kraju, i za granicą.

Po drugie, niezbędna jest sprawność decyzyjna rządu i zdolność do koordynacji działań, bez której nie ma spójnej i konsekwentnej polityki. Fundusze europejskie, przystąpienie do "strefy Schengen", "offset", dbanie o to, aby polityka europejska współgrała z polityką wobec USA - to przede wszystkim umiejętność zarządzania administracją oraz kojarzenia i uprzedzania faktów. Bez złamania tzw. "myślenia resortowego", zgodnie z którym poszczególni ministrowie dbają wyłącznie o wyniki podległych im struktur, a nie o sukces rządu jako całości, nie uda się zdobyć Polsce pozycji jednego z liczących się graczy w polityce europejskiej czy w relacjach atlantyckich. Tymczasem, choć dawno minęły czasy, kiedy o polityce zagranicznej decydowało tylko MSZ, wiele ministerstw w dalszym ciągu nie potrafi skutecznie działać na forum międzynarodowym.

I wreszcie: nowy rząd powinien swymi działaniami nadać nowy, "europozytywistyczny" kierunek debacie publicznej. Miarą europejskości polskich polityków i Polski nie może być już pusty spór "eurosceptyków" z "euroentuzjastami", wyznaczany stosunkiem do traktatu konstytucyjnego czy innych, w dużej mierze obojętnych ze społecznego punktu widzenia tematów. Integracja europejska dzisiaj - to przede wszystkim zdolność do pozytywnego zmieniania rzeczywistości. A dopiero później snucie wizji o finalité projektu europejskiego.

OLAF OSICA jest analitykiem w Centrum Europejskim Natolin w Warszawie, stale współpracuje z "TP".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 45/2005