Rosół z orła

Peerel uwiera. To dobrze. Nie pozwala o sobie zapomnieć, każe się ze sobą rozliczać. Nie tylko poprzez lustrację, także poprzez sztukę. Wystawiony w Teatrze Studio przez Zbigniewa Brzozę “Bal Pod Orłem" jest próbą rozliczenia z peerelem. Niestety, jest to spektakl mdły jak rosół.

02.11.2003

Czyta się kilka minut

Największą i, obawiam się, jedyną zaletą przedstawienia jest pokazanie, że Pod Orłem nigdy żadnego balu nie było, że całe powojenne dzieje były krzywą funkcji odwilży i przykręcania śruby. Ale nawet ta zaleta ciągnie spektakl w rejony komiksowej martyrologii.

Dramat bez dramaturgii

Scenariusz, także Zbigniewa Brzozy, powstał na podstawie francuskiego pomysłu, później bardzo spopularyzowanego przez film Ettore Scoli “Bal". Zasada jest prosta: dzieje trzeba niejako odtańczyć bez używania słów, posługując się odpowiednią ilustracją muzyczną i najbardziej charakterystycznymi dla epoki rekwizytami. Wszystko dzieje się w jednym miejscu: bistro, barze, restauracji, a cała historia kraju musi odzwierciedlić się w losach lokalu i jego klienteli.

Najbardziej uderza fakt, że relacjonujący dramatyczne dzieje powojennej Polski spektakl Brzozy pozbawiony jest jakiejkolwiek dramaturgii. Oglądamy komiks albo nawet serię kalkomanii, banalnych do granic wytrzymałości, powielających stereotypy. Ludzie w tym “Balu" traktowani są całkowicie instrumentalnie. Nie mają własnych emocji i osobowości, nie przenoszą swoich cech ponad czasem i historycznymi zdarzeniami. Wciąż są młodzi albo starzy, rozumiem więc, że za każdym razem oglądamy nowe pokolenia. To zresztą nie ma znaczenia wobec faktu, że przez dwie godziny obcujemy z marionetkami. A uproszczenia, na jakie pozwala sobie autor spektaklu, a może na jakie skazał go rewiowy w gruncie rzeczy gatunek, po który sięgnął, są karygodne.

Nie chodzi wcale o to, że niepoważna konwencja nie nadaje się do mówienia o sprawach poważnych. Przeciwnie, ale trzeba wiedzieć, co się chce powiedzieć. Tymczasem Brzoza uległ pokusie streszczania historii powojennej Polski bez ujawniania własnego do niej stosunku. Powstał spektakl mdły jak rosół: ani sarkastyczny, ani współczujący, ani śmieszny, ani poruszający.

Koniec i początek

Zaczyna się od obrazka chyba jeszcze przedwojennego. W głębi sceny, na ulicy, za drzwiami restauracji Pod Orłem uwija się prostytutka, siedzi uliczny grajek. W środku para starych właścicieli spokojnej przystani. Dalej pora na powroty z wojny i projekcje nekrologów obrazujących straty, jakie w czasie wojny poniosła polska kultura. Pojawiają się kobiety w strojach tułaczych, które od handlarza kupują eleganckie buty: czerwone, czarne, na szpilkach, lakierowane.

Następna sekwencja to scena przymierzania butów i wspominania dawnego życia i dawnego jego blasku. Reżyser wraz z choreografem Rafałem Dziemidokiem próbuje prowadzić układy taneczne na wzór Piny Bausch, problem w tym, że aktorzy Teatru Studio nie mogą sprostać temu zadaniu, a i autorzy ich scenicznych zadań nie mają talentu damy z Wuppertalu.

Dalej sprawy toczą się jak po sznurku: pojawia się milicja i robotnicy budujący nowy dom. Teraz Pod Orłem jest kantyną dla wygłodniałych robotników. Wkroczy tu dwóch ochoczych politruków, by zawiesić portret Stalina. Oklaski długie i niemilknące. Oczywiście jeden z robotników się wyłamuje. Za chwilę stanie się ofiarą prześladowań. Potem bal robotników w waciakach i śmierć Stalina. W tle odjeżdża zatłoczony robotnikami tramwaj.

Pora na krew dla Budapesztu, pokaz socjalistycznej mody (modele na wybiegu prezentują szare chałaty, identyczne jak te, w które ubrani są widzowie), babę z cielęciną i pierwszy bikiniarski rock and roll. To już rok ’68. Za chwilę wpadnie para studentów, studentka z zakrwawionym nosem. Jeden z tancerzy okaże się Żydem i zostanie upokorzony. Postaci odpływają tanecznym krokiem w ciemność. To odpływanie w ciemność stanie się refrenem spektaklu.

Lata 70 nabierają kolorów. Restauracja Pod Orłem zmieniła się w drogi lokal dla dewizowych turystów. Szansonistka w stylu kubańskim (Maria Peszek) traktuje swoją pracę z właściwą dla peerelu dezynwolturą, podobnie jak kelnerki. A para amerykańskich turystów, przerysowanych, wprowadzonych do spektaklu z innej poetyki, budzi wielkie podniecenie personelu i gości Pod Orłem. Scena kończy się komunią, jakiej udziela amerykański turysta wkładając do ust Polaków walutowe monety.

Tramawaj dziejów mknie dalej. Już na scenie prawdziwy bard z gitarą w osobie Jacka Kleyffa i za chwilę scena z podziemnej drukarni. Stan wojenny przynosi kolejną zmianę konwencji. Na wzór grand guignola z mroku wyłania się generał Jaruzelski zawinięty w czerwoną kołdrę. Z głośników menuet z “Don Giovanniego", a scena ma przypominać Sen Senatora z pamiętnych “Dziadów" Swinarskiego.

Potem na scenę wkracza Breżniew w koszuli nocnej i szlafmycy, a za nim Gorbaczow w niemowlęcych śpiochach. Czy Gorbaczow tak pokazany ma być traktowany na równi z Breżniewem? Przyjadą jeszcze francuscy sprzymierzeńcy “Solidarności", którzy będą niezdrowo egzaltować się polską apatią. I to właściwie wszystko.

Koniec jest taki sam jak początek. Wolna Polska to prostytutka na ulicy, ruski grajek siedzący na wielkiej sizalowej torbie w kratkę. Nowe jest to, że restauracja Pod Orłem stała się miejscem wydawania darmowej zupy dla ubogich. Szerzy się też dresiarstwo i nietolerancja - dresiarze zmuszają Murzyna do wycierania twarzy, żeby stała się biała, polska. Pewnie chodzi o to, że kiedyś bili oni, a teraz bijemy my. A może o to, że zło nie wyparowuje. Dawny ubek został dresiarzem.

Czego nie ma Pod Orłem?

“Bal Pod Orłem" pokazuje tylko milowe kamienie dziejów peerelu. Wielu wydarzeń brakuje. Nie ma na przykład roku ’70. Ale brakuje też innych rzeczy i te braki trudniej rozgrzeszyć wymogami scenariuszowymi. Oto mamy dzieje peerelu bez udziału Kościoła. Nawet na mgnienie oka na scenie nie pojawia się ksiądz. Jest Stalin i Jaruzelski, a nie ma Jana Pawła II. Nie ma też na przykład Wałęsy. Czy na scenie mogą pojawiać się tylko źli? Tryb eliminowania zdarzeń i postaci wydał mi się mocno niepokojący.

Czego jeszcze Pod Orłem nie ma? Brakuje odniesień do sztuki (wyjątek to Wróblewski), ilustracja muzyczna jest dosyć przypadkowa. Z takiego rysu peerelu trudno się domyślić, jakim cudem ocalała substancja narodowa, skąd wzięli się tacy panowie, jak na przykład Grotowski, Kantor czy Wajda. Nie chcę laurek na cześć peerelu, ale jeśli pokazuje się jego dzieje, to warto by je zrozumieć poprzez teatr. Tymczasem komiksowa rewia niczego nie wyjaśnia, niczego nie niszczy ani nie ocala. Nie umiem znaleźć odpowiedzi, do kogo adresowany jest ten spektakl. Czy do młodzieży, dla której peerel to mezozoik, czy do tych, którzy w nim żyli? Nikt się tutaj nie pożywi. Rosół z orła powoduje wymioty.

A może jest tak, że aby pozwolić sobie na rewię z dziejów najnowszych, siłą gatunku ciągnącą w stronę sentymentalną, trzeba mieć już do tych dziejów uregulowany stosunek? Inaczej, chwalebnie zapierając się nogami, by nie popaść w peerelowski sentymentalizm, brniemy w nijakość i dziwną polityczną poprawność, nudną i nieautentyczną.

Przykro mi. Wiem, że Teatr Studio z wielkim poświęceniem pracował nad tym spektaklem, co zresztą widać w pomysłowości i zapale zespołu, ale zadanie przerosło siły tego teatru i, co gorsza, pochłonęło też zdaje się wszystkie środki. Liczyłem na to, że Zbigniew Brzoza odnajdzie w “Balu" poetycką siłę, jaką osiągnął w pamiętnej “Godzinie, w której nie wiedzieliśmy nic o sobie nawzajem". Niestety kicz i klisze pożarły poetyckość. A peerel dalej się z nas wyśmiewa.

"Bal Pod Orłem". Scenariusz i reżyseria: Zbigniew Brzoza, scenografia: Grzegorz Małecki, muzyka i opracowanie muzyczne: Jacek Grudzień, choreografia: Rafał Dziemidok, premiera w Teatrze Studio w Warszawie 18 października 2003 r.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 44/2003