Rok dobry

„Oto nasza broń, Piołunie: sprowadzić wszystko do dwóch kolorów, czerni i bieli. Niech ludzie odrzucą niuanse, zagłuszą głos własnego sumienia i rozsądku...

29.10.2012

Czyta się kilka minut

Piekary, Miejska Biblioteka Publiczna, 5 września 2012 r. / Fot. Adam Mikosz, Miejska Biblioteka Publiczna w Piekarach
Piekary, Miejska Biblioteka Publiczna, 5 września 2012 r. / Fot. Adam Mikosz, Miejska Biblioteka Publiczna w Piekarach

...Niech ślepo zaciągają się pod jeden albo drugi sztandar i idą na wojnę” – pisze stary diabeł do młodego. Dotarliśmy do ich nowej korespondencji.


Nie mam zamiaru tłumaczyć, jakim sposobem korespondencja, którą obecnie ofiaruję publiczności, wpadła w moje ręce” – pisał we wstępie do pierwszego wydania „Listów starego diabła do młodego” Clive Staples Lewis, a było to w 1942 r.

Ja także nie mam zamiaru tego tłumaczyć. Nie powinno być jednak dla nikogo zaskoczeniem, że wymiana listów między Krętaczem a Piołunem, któremu wymknęła się pewna ludzka dusza, nie urwała się 70 lat temu. Chodzi w końcu o duchy nieśmiertelne. Oczywiście zepsuta natura nadawcy i adresata nie uległy zmianie, chociaż mam wrażenie, że Krętaczowi nieco pogorszył się styl. Niestety – nie umiem czytelnikom wyjaśnić, dlaczego tak się stało.

Zgodnie natomiast ze starą dziennikarską zasadą, aby sensacyjne treści dawkować czytelnikom w odcinkach, skrzętnie podgrzewając zainteresowanie – dziś ujawnię tylko jeden list.

Tytułem wstępu dodam jedynie, że na skutek wspomnianego niepowodzenia i Piołun, i jego stryj Krętacz przeniesieni zostali nad Wisłę. To także nikogo nie powinno dziwić. Duchów wprawdzie nie ogranicza fizyczna przestrzeń, ale posyłane są przecież do ludzi skrępowanych w trzech wymiarach i własnym ciele. Dlatego nawet piekło dzieli się na departamenty osobowe i terytorialne; jedne działają z mniejszym, inne ze zdecydowanie większym sukcesem, na co akurat polska rzeczywistość dostarcza dowodów w nadmiarze.


Mój drogi Piołunie,

to był dobry rok. Nic mnie tak nie cieszy jak chwila, gdy widzę, jak wierzący w Nieprzyjaciela sami sobie szkodzą. A na dodatek czynią to w głębokim przekonaniu, że postępują odważnie i słusznie. Ileż razy Ci powtarzałem, że największych głupot i najstraszniejszych zbrodni ludzie zwykli dokonywać w imię najszczytniejszych ideałów.

Po prawdzie i Tobie nie wszystko się udało. Nie spełniły się jadowite proroctwa, które sączyłeś w plotkach, a nawet raz czy dwa wyszły spod piór pobożnych publicystów, że tamten ksiądz wbił się w pychę. Że jest gwiazdorem, że się nie podporządkuje zakazowi. Że już dawno zdradził i właściwie to nie jest żadnym księdzem, a jeżeli nawet trochę jeszcze jest – wkrótce na pewno wystąpi.

Sporo zrobiłeś, żeby sam ksiądz poczuł się rozgoryczony, ale na próżno. Widocznie musi szczerze wierzyć w naiwnego Cieślę. Ale nie martw się. Bez problemu znajdziesz tych, co nadal będą gorliwie uprzykrzać mu życie.

Zresztą i tak udało Ci się osiągnąć wiele. Pytałeś mnie, jak odsunąć od Nieprzyjaciela i Jego wspólnoty ludzi uczciwych i myślących; tych, co łatwo rozszyfrowują nasze typowe sztuczki. Otóż, drogi Piołunie, zwłaszcza jedna metoda okazuje się wyjątkowo skuteczna: siać zamęt i poczucie niesprawiedliwości. Jednego karać np. za stawianie pytań o sens obecności krzyża w parlamencie, podczas gdy innych – głoszących z ambon, na wiecach, przed mikrofonami i kamerami – słowa skażone nienawiścią traktować już nie tyle pobłażaniem, ile z estymą.

To właśnie wtedy pojawi się w murze owczarni pęknięcie, przez które szybko musisz przecisnąć się do środka. W przypadku ludzi dobrych – powinieneś apelować do ich dobroci, sprawiedliwych – do ich sprawiedliwości. Wciąż trzeba ich pytać: czy widzisz sens w trwaniu we wspólnocie, która za dobre karze, a za złe wynagradza?

Potem już tylko niepostrzeżenie postaw znak równości między grzechami ludzi czy instytucji a samym Nieprzyjacielem. Nie wolno Ci bowiem zapominać, że naszym głównym celem jest zohydzić właśnie Jego, a nikt nie uczyni tego równie wiarygodnie i skutecznie jak sami katolicy.

Może Cię dziwi, że sprawie jednego księdza poświęcam aż tyle miejsca. Czy jednak nie widzisz, że na jego przykładzie pokazuję rzeczy większe? Że uświadamiam Ci mechanizmy działania subtelnego, ukrytego pod płaszczykiem dobra, a dzięki temu tak owocnego?

Jeżeli więc wywołałeś zamęt, jeszcze się nie ciesz. Jesteś dopiero w połowie drogi. Bo z zamętu powinny rodzić się zgorzknienie, niechęć, agresja, wojna. Kilka lat temu drżałeś, że wszystko stracone, kiedy po śmierci jednego ze sług Nieprzyjaciela miliony ludzi w tym kraju wyległy w milczeniu na ulice. Otóż byłeś i jesteś głupiec, chociaż duchy są ponoć doskonale przebiegłe. Teraz popatrz: minęło siedem lat, zaledwie siedem, a wierzący w Nieprzyjaciela znowu są na ulicach – tyle że pod transparentami atakującymi ich bliźnich zajmują się obalaniem rządu. Cud, prawdziwy cud, nieprawda?

Trzeba sięgać po stare sprawdzone metody. Biadoliłeś, że nad Wisłą już nikt nie nabierze się na mieszanie wiary z brudem polityki. Drugi raz powiem: jesteś głupiec. Ludzie nie uczą się na błędach. Trzeba tylko odczekać, aż dawny grzech przyblaknie, a wspomnienie o nim przestanie boleć. Z jeszcze większym zaangażowaniem musisz szermować słowem przez piekło ukochanym: prawdziwy. Prawdziwi katolicy, prawdziwi Polacy, prawdziwi patrioci. Gdyby tylko ludzie wiedzieli, jak wspaniałym echem takie słowa odbijają się u czarnego tronu, zamilkliby jak skamieniali. Tymczasem im się wydaje, że właśnie zbierają punkty na bilet do raju.

Nie bez satysfakcji przyznać też muszę, że tym razem wojna wyszła daleko poza politykę. Udało się sprowadzić wszystko do prostego ideologicznego szantażu. Jedni mówią: albo jesteś sługą Nieprzyjaciela, czyli człowiekiem zacofanym i bezmyślnym, albo jesteś z nami – obozem oświeconego postępu. Drudzy krzyczą: albo jesteś zaprzańcem, albo jesteś z nami – ostatnią twierdzą prawowiernych. Oto nasza broń, Piołunie: sprowadzić wszystko do dwóch kolorów, czerni i bieli. Niech ludzie odrzucą niuanse, zagłuszą głos własnego sumienia i rozsądku. Niech ślepo zaciągają się pod jeden albo drugi sztandar i idą na wojnę.

Przypominam Ci zresztą – rób wszystko, żeby wierzący zapomnieli o słowach Nieprzyjaciela, że w domu Ojca jest mieszkań wiele. Masz tłumaczyć, że to pięknoduchostwo. Mieszkań jest w gruncie rzeczy mało. To apartamentowiec dla wybranych. Nie ma nic przewrotniejszego niż pozbawić człowieka nadziei na spotkanie z Nieprzyjacielem i Jego miłosierdziem. Tu i teraz masz wciąż przymykać drzwi do Kościoła, które z kolei On usiłuje otworzyć na oścież.

Chyba nie muszę też tłumaczyć, jak z tego punktu widzenia ważne jest dla nas milczenie tamtego księdza. Niech milczy, oby jak najdłużej, a radykałowie niech urywają głowy – sobie i innym.

To zresztą zabawne, jak wierzący w Nieprzyjaciela mają wszystko podane na tacy, a nic nie rozumieją albo nie chcą rozumieć. Ostatnio w tym kraju zapanowała np. moda na kopanie w Kościół. Dużo mam uciechy przy lekturze gazet. Radzę jednak, żebyś nie przypisywał sobie na tym polu szczególnych zasług. I bez Twoich podszeptów każdy dziennikarz wie, że nie ma nic łatwiejszego niż sążnisty artykuł o ciemnogrodzie, księżach płodzących dzieci i mercedesie proboszcza. Cudowne jest natomiast, że tylu katolików chce odpowiadać pięknym za nadobne.

Otóż ci biedni chrześcijanie z reguły myślą, że Nieprzyjaciela kusiliśmy tylko trzy razy, wtedy na pustyni. A przecież kusiliśmy Go przez całe Jego ziemskie życie. Pamiętasz, jak Go spoliczkował sługa arcykapłana? Szkoda, że Nieprzyjaciel nie odpowiedział ciosem albo choćby splunięciem. Ale nie, On musiał być jak zwykle obrzydliwie szlachetny. Nie nadstawił wprawdzie drugiego policzka, tylko zapytał, co źle powiedział i dlaczego Go biją... Ohyda.

Chwała piekłu, że dziś rzesza katolików woli przyłożyć na odlew. Nic więc nie rób, spirala odwetu nakręci się sama. A na koniec wszyscy będą smakowicie obryzgani szambem.

W ogóle im mniej się ujawniamy, tym lepiej. Kiedy publikował naszą korespondencję, przeklęty Lewis pisał: „Jeśli chodzi o diabły, istnieją dwa równie wielkie, a równocześnie przeciwstawne sobie błędy, w które może popaść nasze pokolenie. Jednym z nich jest niewiara w ich istnienie. Drugim wiara i przesadne, a zarazem niezdrowe interesowanie się nimi. Oni sami są jednakowo zadowoleni z obu błędów i z tą samą radością witają zarówno materialistę, jak i magika”.

Miał rację, ale na szczęście i jego słowa przyćmiewa dziś niezdrowa ekscytacja szatanem i egzorcyzmami. Rację miał też tamten ksiądz, gdy ostrzegał, żeby nie mylić złego ducha z satanistą z jasełek. Tu – przyznam się, drogi Piołunie – czuję nieznośne rozdwojenie. Wszystko się we mnie burzy, gdy stawiają nas w jednym szeregu z celebrytą, ale zarazem widzę mnóstwo dobrych stron takiego stanu rzeczy. Niezauważeni możemy działać do woli.

A zresztą – jak już pisałem – powinniśmy sobie chyba raczej odpocząć. To taki piękny kraj. Wykończą się sami.

TWÓJ KOCHAJĄCY STRYJ KRĘTACZ

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Były dziennikarz, publicysta i felietonista „Tygodnika Powszechnego”, gdzie zdobywał pierwsze dziennikarskie szlify i pracował w latach 2000-2007 (od 2005 r. jako kierownik działu Wiara). Znawca tematyki kościelnej, autor książek i ekspert ds. mediów. Od roku… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 45/2012