Rodzina umarłych

Manos Savvakis, socjolog: Wszyscy, u których zdiagnozowano trąd, przewożeni byli na wyspę pod eskortą policji. W rzadkich przypadkach oporu stosowano bezpośredni przymus. Nie było żadnego wyboru. Rozmawiał Michał Bardel

10.01.2012

Czyta się kilka minut

Michał Bardel: Kim są osoby, do których dotarłeś podczas pracy nad książką o Spinalondze? Jak je odnalazłeś? Jak wielu żyje jeszcze świadków mrocznej historii wyspy?

Manos Savvakis: W lipcu 1957 r. leprozorium zamknięto, a chorych przewieziono do stacji antyleprycznej w Atenach. Pomyślano ją jako szpital, który - w założeniu - miał pomieścić wszystkich trędowatych z całej Grecji. Zlikwidowano wówczas także mniejsze kolonie trędowatych na wyspach Samos i Chios.

Żyje jeszcze kilkunastu byłych mieszkańców Spinalongi. Nie było trudno do nich dotrzeć - o wiele trudniej było mi zdobyć ich zaufanie i skłonić do opowieści o życiu w kolonii.

Czego się obawiali?

To był strach o podłożu społecznym, na wielu zresztą poziomach. Z jednej strony głęboka obawa przed społecznym wykluczeniem, izolacją i degradacją. Na głębszym poziomie: fundamentalny strach dotyczący podstaw ich społecznego istnienia, odbioru i doświadczenia. Strach związany nie tylko z tym, że nie należy się do wspólnoty "normalnych", ale że w sposób nieunikniony należy się wciąż jeszcze do najmocniej stygmatyzowanej i wykluczonej grupy, jaka kiedykolwiek istniała w tym miejscu świata.

Czy z ich punktu widzenia Spinalonga była społecznym błędem, ślepą uliczką? Czy może dostrzegają jakieś pozytywne strony w oddzieleniu ich od - wrogo do nich nastawionej - reszty społeczeństwa?

To coś więcej niż poważny błąd. Oddzielono ich od społeczeństwa, ale w ten sposób wcale nie usunięto z niego choroby. Trąd wciąż istniał poza wyspą do czasu wynalezienia skutecznych leków. Oczywiście, strach był tu zasadniczym czynnikiem, ale poza nim, w przypadku Spinalongi, mamy do czynienia z czymś więcej: z szeregiem społecznych zachowań, takich jak żebractwo, nękanie, brud i ubóstwo, które nie wpisywały się w nowożytne priorytety kulturalne i estetyczne Republiki Kreteńskiej.

Chcesz powiedzieć, że projekt leprozorium na Spinalondze zrodził się z przesłanek... estetycznych?

Niestety tak, po części z przesłanek estetycznych ugruntowanych w nowej społecznej idei czystości przeciwstawionej groźbie symbolicznego zbrukania. Nie znaczy to, że stworzono Spinalongę wyłącznie z przyczyn estetycznych, ale element kulturalnej czystości i normalności z pewnością był nie bez znaczenia.

Jak wyglądało życie trędowatych przed 1903 r.?

Żyli w niewielkich osadach poza miastami, zajmując się głównie żebractwem. Stanowili grupę stygmatyzowanych wypędzonych, pozbawioną nie tylko społecznej akceptacji, ale nawet podstawowej opieki medycznej. Zachowywali bardzo luźne związki z resztą społeczeństwa, z wyjątkiem może marginesu społecznego: innych żebraków, prostytutek itd., tworząc wraz z nimi specyficzną podklasę społeczną.

W 1903 r. wszystko się zmieniło. Jak wyglądała procedura deportacji na wyspę?

Po otwarciu Spinalongi wszyscy, u których zdiagnozowano trąd, przewożeni byli na wyspę pod eskortą policji. W rzadkich przypadkach oporu stosowano bezpośredni przymus. Nie było tu żadnego wyboru.

Większość z nich pochodziła z małych wiosek rolniczych - prezentowali bardzo tradycyjny światopogląd. Jedyne, co mogli zrobić, to połączyć siły i umiejętności, by stworzyć jakiś zrąb wspólnoty. Szczególny nacisk kładli na religijny aspekt życia, dzięki czemu udało im się osiągnąć ten poziom socjalizacji, który z czasem uczynił wyspę "wioską", z wszystkimi pozytywnymi i negatywnymi tego stronami. Głównym zadaniem stało się przetrwanie, a naczelnym wrogiem sama wyspa jako miejsce odosobnienia i choroby.

Jak rozumieli swoją pozycję po dotarciu na wyspę? Jako dożywotnie więzienie?

To było niezwykle dramatyczne doświadczenie. Byli tacy, który próbowali popełnić samobójstwo, reagowali stanami depresyjnymi, powszechnym było doświadczenie szoku. Byli przekonani, że resztę życia spędzą na wyspie bez żadnych szans na wyleczenie i powrót do społeczeństwa.

W jaki sposób zaopatrywano wyspę w żywność? Czy pochodziła ona w całości spoza niej, czy też istniała tam jakaś prymitywna forma rolnictwa, hodowli?

Mieszkańcy Spinalongi pozostawali w ścisłych relacjach handlowych ze społecznością Plaki, wioski usytuowanej naprzeciw wyspy. Wioska sprzedawała mieszkańcom wyspy ryby, warzywa, mięso i inne dobra - można powiedzieć, że gospodarka okolicy w dużej mierze zależała od trędowatych.

Na wyspie brakowało nawet wody pitnej, więc jakakolwiek samowystarczalność była mrzonką. Maleńkie przydomowe ogródki utrzymywane przez mieszkańców leprozorium miały raczej na celu urozmaicenie smutnego krajobrazu i dostarczenie zajęcia.

Jak opisałbyś stosunki między trędowatymi a mieszkańcami Plaki? Czy prawdą są relacje o zazdrości związanej z rentą otrzymywaną przez chorych od państwa?

Jedni i drudzy potrzebowali się nawzajem - to jest poza wszelką wątpliwością. Trędowaci potrzebowali zaopatrzenia, mieszkańcy potrzebowali pieniędzy, by utrzymać swoje rodziny. Chorzy często narzekali na jakość i cenę sprzedawanych im towarów, miejscowi natomiast podkreślali obawę przed zarażeniem. Pieniądze z transakcji handlowych przechodziły zawsze przez komorę dezynfekcyjną umieszczoną zaraz za bramą portową.

Pamiętajmy, mówimy o czasach i okolicznościach, w których twarda waluta nie była podstawą wymiany handlowej wśród rybaków i rolników okolicznych wiosek. Mieszkańcy Spinalongi mieli skromne państwowe renty - mieszkańcy Plaki mieli żywność, ubrania, wodę, drewno na opał. Z pewnością istniał tu jakiś rodzaj społecznej zawiści, ale wątpię, by ktokolwiek ze zdrowych, choć skrajnie ubogich mieszkańców okolicznych wiosek wolał zamienić swoją biedę na medycznie potwierdzone zarażenie trądem. Było tu ogromne napięcie, nieustanna walka o uznanie i wpływ, walka, w której zazwyczaj górą byli jednak "zdrowi" - płacili jednak za tę dominację strachem i koniecznością bezustannej konfrontacji z biedą w jej najbardziej skrajnych formach.

Czy izolacja, na którą skazani byli mieszkańcy wyspy, niszczyła więzy rodzinne? Jakie były relacje między małżonkami, między chorymi dziećmi i ich zdrowymi rodzicami. Czy możliwe były odwiedziny?

Z reguły Spinalonga trwale niszczyła więzi rodzinne: zarażony człowiek rozpoczynał na wyspie zupełnie nowe "życie", pozostawiając swoich bliskich na lądzie. Ale było bardzo wiele wyjątków od tej reguły. Znam rodziny, które podtrzymywały więź pomimo tego bolesnego rozdzielenia.

W pierwszych latach istnienia leprozorium wizyty były rzadkim zjawiskiem, przede wszystkim z uwagi na ogromny strach przed zarażeniem - właściwie dotyczyły wyłącznie bliskich mieszkających w bezpośrednim sąsiedztwie wyspy. W późniejszym okresie, pod presją krewnych trędowatych, nadano im bardziej zorganizowany charakter i można powiedzieć, że z czasem mieszkańcy wyspy zyskali możliwość w miarę regularnej komunikacji ze swoimi zdrowymi rodzinami.

Pierwsze regularne odwiedziny na wyspie stały się możliwe dopiero wówczas, gdy chorym zapewniono stałą opiekę lekarską i stworzono podstawową instytucjonalną strukturę. Takie wizyty były kosztowne, niełatwe logistycznie, trwały krótko i trzeba je było planować z wyprzedzeniem kilku miesięcy. Stąd zarówno zdrowi, jak i chorzy narzekali na ich ograniczony charakter - po odbyciu często niezwykle długiej i wyczerpującej podróży nie mieli poczucia zaspokojenia swojej potrzeby kontaktu.

Jak wyglądała taka zorganizowana wizyta?

Odwiedzający chorych na wyspie mieli możliwość spotkania ze swoimi bliskimi, mogli z nimi rozmawiać, pozostawali w kontakcie wzrokowym, jednak wszelkie formy kontaktu cielesnego były surowo zabronione. Oczywiście, zdarzały się przypadki łamania tego zakazu. Moi rozmówcy często wspominają te chwile jako momenty wzajemnego cierpienia, cierpienia zdwojonego pragnieniem choćby przytulenia się do siebie, któremu zawsze jednak towarzyszył strach przed trądem i złamaniem reguł. Wielu z nich żałowało tej decyzji, wielu nigdy nie odważyło się na powtórzenie wizyty.

Sytuacja zmieniła się w późnych latach czterdziestych. Leprozorium stało się bardziej cywilizowanym miejscem, zaczęło przypominać placówkę medyczną z prawdziwego zdarzenia, a krewni mogli odwiedzać chorych w godniejszych warunkach, w mniej ponurej i dramatycznej atmosferze.

Czy małżeństwa zawierane na wyspie przez chorych należały do głośnych i rzadkich wyjątków, czy też z czasem stały się jakąś naturalną, regularną tendencją?

Pomimo bardzo rygorystycznego zakazu zawierania małżeństw między osobami dotkniętymi trądem, który obowiązywał zresztą nie tylko na wyspie, chorzy systematycznie łamali tutaj wszelkie prawa. Nawiązywali romanse, żyli w związkach, domagając się od greckiej Cerkwi i władz miejscowych, by pozwolono im je zalegalizować. Po latach stanowczego oporu, później zaś milczącego przyzwolenia na istnienie takich związków partnerskich Cerkiew ostatecznie podjęła decyzję o ich pobłogosławieniu. Główny argument stanowiło tu przekonanie, że trędowaci potrzebują wzajemnego wsparcia, solidarności i troski, których doświadczyć mogą jedynie w obrębie "prawdziwej" rodziny.

Znów widzimy tu całą skomplikowaną urzędniczą antynomię: władze kościelne i świeckie wydawały zgodę na małżeństwo nie z przekonania o słuszności takiej decyzji, ale pod wpływem uporczywych, wieloletnich starań - właściwie pod społecznym przymusem.

Jaki był główny argument przeciwko takim małżeństwom?

Z początku oczywiście obawa przed przeniesieniem zarazka na dzieci - strach przed narodzinami nowych pokoleń trędowatych. I to nawet pomimo powszechnej wiedzy o znikomej dziedziczności choroby. Cała atmosfera strachu wymuszała rozwiązania profilaktyczne o dużym, przesadnym często stopniu zapobiegliwości.

Życie na wyspie było niezwykle delikatną kombinacją wzajemnych napięć między władzą i oporem, zarówno na poziomie instytucji, jak i w mikroprzestrzeni codziennego życia. W tym sensie trędowaci, z czasem, z pomocą rozmaitych form nacisku, zdołali zyskać sobie pewien minimalny stopień akceptacji, nie bezwarunkowej, rzecz jasna, i wynegocjować pewne podstawowe praktyczne przywileje, takie jak regularna dostawa wody pitnej, opieka lekarska, właściwe relacje z pracownikami zatrudnionymi w leprozorium.

Ciągła walka o uznanie pozwoliła im wyjść z całkowitej społecznej pustki i zaistnieć w świadomości "zdrowych", wywalczyć sobie jakąś elementarną obecność w przestrzeni społecznej - uciążliwą, drażniącą dla społeczeństwa zdrowych, ale jakoś także przecież nieuniknioną.

Manos Savvakis jest doktorem socjologii, wykładowcą i badaczem Wydziału Socjologii Uniwersytetu Egejskiego w Mitylenie. Autor monografii "Oi Leproi tes Spinalonkas" (Ateny 2008).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 03/2012