Rewolucja ze złamanym kręgosłupem

Używanie rocznicy stanu wojennego do bieżącej walki z rządem to cynizm najwyższej próby. Podobnie jak przekonywanie, że generałowie zamykali nas w więzieniu, bo też chcieli demokracji.

20.12.2011

Czyta się kilka minut

Gdyby się okazało, że nagle w Moskwie odkryto dokumenty jednoznacznie wskazujące na to, że ZSRR chciał całą mocą swojej potęgi uderzyć na Polskę i skąpać ją we krwi, a gen. Wojciech Jaruzelski temu zapobiegł - nie zmieniłoby to mojego sądu ani o stanie wojennym, ani o Jaruzelskim. Gdyby w Waszyngtonie opublikowano archiwalia, z których by wynikało to samo - także bym zdania nie zmienił. Mam wciąż w pamięci tamte dni. Pamiętam swoje emocje i racje, jakie dzieliłem z milionami ludzi w śnieżny grudzień 1981 r. Dla nas wszystkich, wtedy dwudziestoletnich czy trzydziestoletnich, Jaruzelski był zdrajcą i zaprzańcem Naszej Sprawy. Był po prostu przywódcą wojny z narodem.

"Ja nie obchodzę klęsk". To Lech Wałęsa, pytany o swoją nieobecność podczas obchodów 30-letniej rocznicy tamtych wydarzeń. To logiczna odpowiedź z perspektywy legendarnego lidera, zwykle zaczynającego zdanie od "ja", kiedy się go pyta o Solidarność.

13 grudnia to klęska złudzenia, że mimo fundamentalnych różnic będzie możliwa jakaś droga finlandyzacji (czytaj: wolności) Polski w porozumieniu z komunistami. To także klęska 10-milionowego ruchu - już nigdy się nie odrodził na taką skalę. To wreszcie klęska Polski - przez przelaną krew w "Wujku", a także przez zmarnowaną dekadę, z milionem młodych ludzi emigrujących z kraju. Skutkiem tego start w nowoczesność i rozwój z roku 1989 r. odbył się poniżej naszego faktycznego potencjału - stąd także bardziej bolesna transformacja.

Wszystko to każe traktować rocznicę stanu wojennego szczególnie: jako doświadczenie formacyjne całego pokolenia tworzącego Wolną Polskę, ale i jako przestrogę, że małość i strach zwycięża czasami nad szlachetnymi porywami milionów.

Przywołanych na początku archiwaliów nie ma. Przeciwnie: jak się coś nowego ujawnia w badaniach źródłowych i historycznych, to raczej potwierdzając tezę odwrotną. Jaruzelski ze swoją ekipą bronił tylko swojej władzy, a nie Polski przed hekatombą, co usiłuje wmówić Polakom od początku do ostatnich dni. ZSRR nie miał zamiaru interweniować, a możliwe dogadanie się ówczesnych władz z Solidarnością odsuwało scenariusz interwencji jeszcze bardziej.

Próby usprawiedliwienia ekipy stanu wojennego późniejszą o dekadę zgodą na pokojowe oddanie władzy brzmią z tej perspektywy jak kpina - a cóż mieli innego zrobić w końcówce lat 80., jeszcze bardziej skompromitowani, w bankrutującym kraju i przy sypiącym się wewnętrznie sowieckim hegemonie? Dzięki Bogu, że byli przy tym racjonalni, ale stawianie im pomników za rezygnację z dyktatury trudno uważać za coś innego niż niesmaczny żart.

Od początku lat niepodległości pojawiają się tezy o Wałęsie i Jaruzelskim jako współtwórcach pokojowego przejścia od niewoli do wolności, gdzie schwytany w pułapkę własnej bezradności i przeciwnych wiatrów historii dyktator ma mieć taką samą rangę jak ludzie z dyktaturą walczący. Przez ostatnie 20 lat mieliśmy ważniejsze sprawy niż ostateczne rozstrzyganie racji historycznych. I ofiarą tego padła rocznica stanu wojennego: nikt specjalnie - ani państwo, ani partie polityczne, ani w końcu obywatele - nie przykładał się, by tę rocznicę jakoś uwypuklić, oddać jej sens we współczesnych czasach.

Tym bardziej przykre było tegoroczne przebudzenie, kiedy PiS z Jarosławem Kaczyńskim na czele zorganizowało wielkie obchody 13 grudnia w Warszawie, łącząc je z walką z obecnym rządem.

Położenie na jednej szali starcia Solidarności z totalitaryzmem i bieżącego sporu wokół polityki rządu wolnej Polski wobec UE zaowocowało ulubionym przez Kaczyńskiego chwytem: między sprzeciwem wobec komunistów a sprzeciwem wobec Platformy nie ma różnicy, chodzi o to samo ("my stoimy tam, gdzie stali stoczniowcy, a nasi przeciwnicy tam, gdzie ZOMO"). Absurdalność tej analogii nie tyle bije w rząd, ile de facto włącza stan wojenny w arsenał bieżącej walki politycznej, niszcząc i tak słabą tradycję i symbol.

Ale stało się to możliwe m.in. poprzez prowadzone od lat próby uczynienia ze stanu wojennego początku drogi do porozumień Okrągłego Stołu; wizję historii, według której czołgi na ulicach i internowania były pierwszym etapem na drodze zwieńczonej rezygnacją z władzy przez partyjnych aparatczyków. W ten sposób twórcy stanu wojennego obmywani są z przewin poprzez pokojowe przejście od komunizmu do demokracji. I o ile postacią symboliczną dla cynicznego rozgrywania dziedzictwa Solidarności jest Jarosław Kaczyński, to postacią symboliczną dla tej drugiej, alternatywnej narracji jest Adam Michnik.

Między Michnikiem a Kaczyńskim szlag trafia moje doświadczenie historyczne i pokoleniowe, które - jak się okazuje - jest w Wolnej Polsce nie do wypowiedzenia bez uczucia niesmaku lub poczucia absurdu.

Nasze doświadczenie było szczególne. 120 lat wcześniej nasi przodkowie wobec analogicznej sytuacji (branka Wielopolskiego) przyspieszyli decyzję o walce zbrojnej i jeszcze dwa pokolenia zmagały się ze skutkami traumy po Powstaniu Styczniowym. Odruch walki w sytuacji, gdy wszystko zdaje się przegrane, został przełamany w te grudniowo-styczniowe dni 1981/82 nie tyle przez różnicę potencjałów (tym się nigdy specjalnie nie przejmowaliśmy), ile przez fenomen wspólnej chęci utrzymania moralnego depozytu, który nas wszystkich razem zgromadził - nie przeciwstawiania się złu tymi samymi narzędziami. I mimo wysiłków reżimu, który próbował straszyć żądzą odwetu Solidarności jakoby przygotowującej się do ataków terrorystycznych (czy nie tu trzeba szukać przyczyn szczególnej brutalności pacyfikacji w kopalni "Wujek"?), ten depozyt udało się utrzymać.

To właśnie fenomen całego pokolenia tamtych lat, niezwykły na tle polskiej historii i niezwykły także dla obcych. Towarzyszyła temu umiejętność organizowania świata "poza": niezależnego obiegu wolnej myśli, samoorganizacji na poziomie parafii czy miejsc pracy, bycia obok państwa, skoro ono nie mogło być nasze. Oprócz pogardy dla generałów stanu wojennego i ich pomniejszych popleczników główną zasadą było ignorowanie ich, a nie zwarcie się z nimi w śmiertelnym uścisku.

Mimo kosztów tamtej dekady, mimo postępującego społecznego zobojętnienia, wynikającego z lat biedy i bytowego upokorzenia, wynieśliśmy z tamtych lat przekonanie, że destrukcja imperiów czy reżimów nie musi się rozstrzygać w huku karabinowych czy armatnich salw, ale w prostym przekonaniu, że coś wypada, a coś nie, w odmowie uczestnictwa, w szyderstwie coraz bardziej paraliżującym "czołgowładnych".

Po drugiej stronie nie było "Ruskich" (mimo uwikłania PZPR w służalczą zależność od Moskwy) ani "Niemców" - ale swoi, Polacy, z takich samych rodzin jak nasze, często z awansu społecznego, robotniczo-chłopskich, czasami inteligenckich. Podział szedł nie według pamięci rodzinnych, nie według szwów klasowych czy dawnego stosunku do PRL. Nikt z opozycji nie wzdragał się na byłych członków partii, nikt się nie pytał, co się robiło przed sierpniem 1980 r. Bycie razem ponad podziałami w imię czegoś więcej (wolności po prostu) - to dlatego tak chętnie wracamy emocjami do tamtych dni, opowiadamy sobie w ten sposób odwieczne marzenie o Jedności - nigdy na dłuższą metę nie do zrealizowania.

Borys Jelcyn stający na czołgu przed Białym Domem w 1991 r., kijowski Majdan, aleja Rustawellego w Tbilisi, ostatnio plac Tahrir w Kairze - ile razy patrzę na zgromadzenia ludzi oszołomionych swobodą, bezbronnych, ale równocześnie silnych, w jakiś paradoksalny sposób odnajduję moje i moich rówieśników uczucia sprzed trzech dekad. I nikt mi nie wmówi, że to było po prostu kolejne polskie powstanie, tyle że przez niedopatrzenie nie wzięliśmy butelek z benzyną i zapomnieliśmy zabijać zdrajców. Podobnie jak nigdy nie przyjmę opowieści, że generałowie zamykali mnie i moich kolegów, bo też chcieli demokracji, tyle że troszkę później. Stan wojenny był tragedią rewolucji wolności, której złamano kręgosłup. Rewolucji uniwersalnej, ponadnarodowej, której byliśmy wtedy prekursorami. A po drugiej stronie byli wrogowie wolności.

Dlatego tak bolesne jest dla tych, którzy wciąż mają w sobie tamten czas, zarówno usprawiedliwianie generałów stanu wojennego, jak i równanie ich ze współczesnym demokratycznym rządem. Z perspektywy grudniowych dni sprzed trzydziestu lat to dwa oblicza tego samego kłamstwa.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 52/2011