Rewolucja pariasów

Rozruchy w imigranckich gettach, jakie od wielu lat otaczają francuskie miasta, nie są wcale czymś nowym. Nowa jest dzisiaj tylko ich skala oraz spektakularny charakter, który przyciąga uwagę światowych mediów.

20.11.2005

Czyta się kilka minut

 /
/

Oczy widzów w Polsce i na świecie - za pośrednictwem zglobalizowanych kanałów telewizyjnych - przykuły sugestywne przekazy z rozruchów na przedmieściach Paryża, które rozprzestrzeniły się na inne miasta Francji. Symptomy można wyliczyć: grupki młodych ludzi palą samochody i autobusy, dewastują sklepy i szkoły, gwałtownie ścierają się z policją.

Wydarzenie, które podaje się za przyczynę rozruchów, jakkolwiek tragiczne, może być uznane jedynie za katalizator: 27 października dwaj chłopcy (15 i 17 lat), uciekający przed - rzeczywistym czy domniemanym - pościgiem policji zginęli, ukrywając się w transformatorze elektrycznym; trzeci został ranny. Rozruchy szybko rozprzestrzeniły się na inne przedmieścia, głównie blokowiska zamieszkiwane przez ubogie rodziny imigrantów.

W prasie francuskiej wyliczanie danych na temat starć przybiera formę barometru społecznego napięcia. I tak w niedzielę czytelnicy dowiedzieli się, że podczas dziesiątej nocy zajść (z soboty na niedzielę 6 listopada) spalono 1295 samochodów, w tym 741 w Paryżu; kolejnej nocy liczba osiągnęła 1400 pojazdów, po czym lekko się obniżyła. Wśród rannych są policjanci trafieni z broni palnej, niemowlę uderzone kamieniem, niepełnosprawna kobieta, której nie udało się uciec z płonącego autobusu. Pierwszą ofiarą śmiertelną był 60-letni mieszkaniec podparyskiego bloku, uderzony w głowę przez nastolatka. Po tygodniu zajścia rozprzestrzeniły się na całą Francję: od Havru i Lille, przez Dijon i Strasburg, po Tuluzę i Pau. Niektóre gminy ogłosiły godzinę policyjną.

Rozmiar zajść utrudnia analizę: media siłą rzeczy koncentrują się na bieżącym komentowaniu, a więc na dokonywaniu bilansu strat, cytowaniu deklaracji ministrów, tudzież - w śmielszej wersji na wywiadach z młodocianymi uczestnikami. Kamery nakierowane na departament Seine-Saint-Denis wyłaniają obraz przemocy tym bardziej frapującej, że uderza ona na oślep własną społeczność: przecież palone samochody czy furgonetki należą do sąsiadów sprawców, żyjących w skromnych warunkach i często również bezrobotnych. Do sklepów, szkół czy żłobków chodzą ich krewni.

Warto wyjść poza opis zamieszek, gdyż zarówno same wypadki, jak i ich interpretacje nasuwają kilka pytań. Pierwsze dotyczy medialnej konstrukcji wydarzeń przez sposób, w jaki przekazywane są informacje. Drugie, bardziej złożone, odnosi się nie tyle do przyczyn, co do głębszego kontekstu historycznego, społecznego i politycznego obecnych zajść.

Sposób na zaistnienie

W pierwszej kwestii francuskich obserwatorów zafrapowała reakcja mediów zagranicznych. Ogólne wrażenie sprowadza się do stwierdzenia: “Francja płonie". Telewizja CNN sugeruje, że kraj jest na skraju wojny domowej. Tymczasem rozruchy, choć spektakularne, są zlokalizowane w tzw. trudnych przedmieściach, określanych jako “getta" miejskie.

Choć wyjątkowe ze względu na szerokość fal, jakie zataczają, zajścia z ostatnich dwóch tygodni nie należą do odosobnionych. Wielodniowe rozruchy miały miejsce w latach 80. i 90. na przedmieściach Lyonu, a starcia z policją po np. śmiertelnie zakończonym pościgu za młodocianymi przestępcami są regularnie odnotowywane na przedmieściach Paryża. W Strasburgu palenie setek samochodów w noc sylwestrową należy od lat do ponurej rutyny “rozrywek" młodzieży bez przyszłości. Według statystyk policyjnych, od początku stycznia 2005 r. spalono we Francji aż 28 tys. samochodów.

Medialna konstrukcja wypadków - przez umieszczanie zdjęć pożarów przed innymi wiadomościami dzienników telewizyjnych - przypomina, że aby przykuć uwagę publiczności, media poszukują spektakularnych przykładów przemocy. Wrażenie potęguje fakt, że niektóre stacje sugerują, iż wydarzeniami sterują islamscy radykałowie, co jak dotąd w żaden sposób nie zostało dowiedzione. Również głosy twierdzące, że akcja została zaplanowana przez zorganizowane bandy przestępcze, nie znalazły dotychczas potwierdzenia u policji, choć przyznaje ona, iż ostatnio metody stosowane przez podpalaczy się “udoskonaliły" i wykryto np. miejsce produkcji “koktajlów Mołotowa".

Wydaje się, że elementem, który wpłynął na eskalację rozruchów, jest chęć zaistnienia, której najwyższą miarą jest pokazanie danego blokowiska w telewizji. Dlatego cele ataków zdają się przypadkowe, na zasadzie: podpalamy wszystko, co tylko można, łącznie z apteką i centrum pomocy społecznej. Zebrane przez dziennikarzy sygnały sugerują, że młodzi wykolejeńcy przeprowadzają swoisty ranking najbardziej “gorących" blokowisk, mierząc je ilością wzmianek w telewizji. Chcąc nie chcąc, media podsycają tę spiralę, gdyż ich obecność w miejscach zamieszek świadczy o “sukcesie" makabrycznej gry.

Nie chodzi jednak tylko o grę. Francuscy socjologowie przypominają, że przemoc wyraża skrajną frustrację młodzieży z przedmieść. O ile sposób, w jaki wyraża się ta frustracja, wygląda na najgorszy z możliwych, to sami delikwenci nie widzą innego sposobu zainteresowania swoimi problemami zarówno mediów, jak i władz.

Kim jest ta młodzież

W związku z żywiołowym rozprzestrzenianiem się tego mało ustrukturyzowanego, a gwałtownego ruchu, w prasie francuskiej pojawiły się porównania do wydarzeń z maja 1968 r. Jednak obydwie rewolty znacznie się różnią. Wtedy studenci z mieszczańskich, uprzywilejowanych środowisk protestowali przeciw autorytarnym stosunkom społecznym. Dziś młodzież wywodząca się z imigracji daje wyraz - w sposób jak najbardziej brutalny - poczuciu bycia poza nawiasem społeczeństwa.

Wbrew temu, co można było wywnioskować, czytając relacje w polskich gazetach, podżegaczami nie są “arabscy imigranci". Większość młodych ludzi dewastujących mienie prywatne i publiczne to Francuzi, wywodzący się w drugim, a często trzecim pokoleniu z imigrantów - i o żadnym “odsyłaniu do Afryki" nie może być mowy.

Warto też rozwiać inny mit. Osoby, które przybyły do Francji w latach 60., nie zostały przyjęte w ramach jakiejkolwiek akcji charytatywnej, kierowanej “wyrzutami sumienia" gasnącej potęgi kolonialnej. Przybyli oni wówczas jako siła robocza, której Francja potrzebowała w szczytowym okresie “tłustych lat" powojennego wzrostu ekonomicznego. A jeśli chodzi o napływ osób związanych z wojnami kolonialnymi, również tu trudno mówić o jakiejkolwiek “łasce" gaullistowskiej republiki. Przykładowo harkis - czyli Algierczycy, którzy współpracowali z władzami francuskimi podczas wojny w Algierii - zostali przyjęci w warunkach mało humanitarnych, latami koczując w barakach. Tysiące zaś spośród tych, którzy musieli zostać w ojczyźnie, spotkały prześladowania, a nierzadko śmierć z rąk współobywateli, dla których byli zdrajcami.

Niewątpliwie tym, co różni pierwsze pokolenia imigrantów od ich dzieci czy wnuków, jest fakt, że ci pierwsi przybyli w momencie rozwoju ekonomicznego i mogli liczyć na stałą pracę. Tymczasem fabryki, w których pracowali imigranci, zostały zamknięte, a robotnicy zwolnieni. Francja od lat przeżywa kryzys gospodarczy, a wraz ze wzrostem bezrobocia perspektywy znalezienia pracy, a co za tym idzie miejsca w społeczeństwie, radykalnie się obniżyły dla pokolenia wkraczającego dziś w dorosłe życie.

Pokolenie to żyje wspomnieniem względnej stabilizacji i nadziei na lepszą przyszłość rodziców czy dziadków, doświadczając na własnej skórze pauperyzacji i braku perspektyw na pracę bądź mieszkanie. Wybudowane w latach 60. osiedla są często zdewastowane, ubogich gmin nie stać na ich renowację, bezrobocie przekracza tu kilkukrotnie średnią krajową. Szkoły osiedlowe, skupiające uczniów wywodzących się z najbardziej dotkniętych warstw społecznych, stały się przechowalniami. Opuszczającym je uczniom brakuje często nie tylko podstawowych umiejętności, ale i szans na znalezienie godnej pracy. I nie pomoże tu wysyłanie setek listów motywacyjnych; obco brzmiące nazwisko, umieszczone nad takim miejscem zamieszkania jak Clichy-sous-Bois, staje się “wilczym biletem", uniemożliwiającym uzyskanie choćby rozmowy kwalifikacyjnej.

Tak wygląda codzienność młodzieży z przedmieść. Choć nie usprawiedliwia wandalizmu, warto mieć ją na uwadze, by nie poprzestać na stwierdzeniu symptomów. Gangi, których istnienia nie sposób negować, są też pochodną zaniedbań popełnianych przez kolejne rządy.

Problemy z integracją

Teraz we Francji można zaobserwować ścieranie się dwóch opinii. Pierwsza, o zabarwieniu skrajnie prawicowym próbuje wykorzystać zamieszki, by przekonać szersze grupy zaniepokojonych wyborców, że problemem jest imigracja sama w sobie. Z drugiej strony, głosy zarówno na lewicy, jak i umiarkowanej prawicy przyznają, że problemem jest polityka integracyjna. “Republikański model integracji" - czyli dyskurs o równych szansach dla każdego, przy pomijaniu kwestii wyznaniowej czy etnicznej w imię ideologii laickiej - jest coraz częściej uważany za przeżytek. To, co stanowiło jedną z podstaw szkolnictwa Trzeciej Republiki - wiara, że edukacja automatycznie oświeci obywateli, niezależnie od ich pochodzenia i stanu posiadania - jest kwestionowane od lat. Bez polityki wyrównywania szans przez tworzenie stypendiów dla zdolnych uczniów i bez inwestycji w szkolnictwo, system edukacyjny nie zniweczy tzw. reprodukcji elit. Przeciwnie, będzie dalej przyczyniać się do skostnienia istniejących stosunków społecznych.

Można przy okazji zastanowić się nad paradoksem szkolnictwa francuskiego, które od początku lat 80. i przejęcia władzy przez socjalistów zostało przesiąknięte dyskursem o powszechności dostępu do dyplomów, którego najjaskrawszym przykładem jest zasada tzw. “80 proc. maturzystów". Narzucenie normy, według której 80 proc. grupy wiekowej ma opuścić szkołę z maturą (choćby zawodową) przyczyniło się do deprecjacji kształcenia zawodowego. Nauczyciele, poddani presji “wykonania normy", nakłaniają uczniów do profilu ogólnokształcącego, traktując kształcenie zawodowe jako ostateczność.

Skutek: co roku 150 tys. uczniów opuszcza szkołę bez jakiegokolwiek dyplomu czy kwalifikacji. Ci, którzy przecisną się przez maturę, tracą często kilka lat na uczelniach, nie uzyskując dyplomu, co potęguje frustrację. Zajmujący się m.in. problemami robotników i ich rodzin socjolog Stéphane Beaud napisał książkę “80 proc. maturzystów - a dalej?", w której na podstawie wywiadów przeprowadzonych z młodzieżą wywodzącą się z imigracji ukazał desperację tego pokolenia. Wraz z historykiem Gérardem Noirielem określił on tę grupę jako “pariasów republiki", nieustannie odsyłanych do ich pochodzenia etnicznego i obwinianych za niedostateczne “zintegrowanie się".

Czy więc ta sytuacja może się tylko pogarszać?

O tym, że rozwiązania są możliwe, świadczy wprowadzony w elitarnym Instytucie Nauk Politycznych eksperyment, polegający na przyjęciu co roku kilkunastu maturzystów ze “specjalnych stref edukacyjnych". Dzięki umowom zawartym z liceami z trudnych dzielnic, ich najlepsi absolwenci przystępują do równoległego egzaminu wstępnego sprowadzającego się głównie do części ustnej. Najlepsi z kandydatów, przyjęci na uczelnię, prowadzą ten sam tok studiów, co latorośl wyższych urzędników państwowych i wykładowców uniwersyteckich, a w ciągu dwóch lat osiągają porównywalne wyniki.

Nawet ta kropla w morzu potrzeb pokazuje, że oryginalne rozwiązania mogą pozwolić wyrwać się z zamkniętego kręgu przedmieść i nabrać wartości modelu.

Punkty na "szumowinach"

Jedną z pierwszoplanowych postaci dramatu - i jednocześnie osobą, która krystalizuje gniew blokowisk - jest prawicowy minister spraw wewnętrznych Nicolas Sarkozy. On właśnie zasłynął z określeń, nieprzypadkowo dobranych na użytek kamer i wyborców, w których określił sprawców rozruchów jako “kanalie", “szumowiny" i “hołotę". W czerwcu, komentując porachunki między lokalnymi gangami, które stały się przyczyną śmierci 11-letniego chłopca, obiecał “oczyścić pompą ciśnieniową" dzielnicę.

Te niewybredne określenia zaciążyły na adresatach tym bardziej, że przyczyniły się do ich symbolicznej stygmatyzacji, oddzielającej ich od reszty społeczeństwa. Czym innym jest samostygmatyzacja grup młodzieży, wyróżniającej się specyficznym ubiorem i slangiem, a czym innym uogólnienia piętnujące mieszkańców osiedli nie za to, co robią, ale czym są - a więc produktem ubocznym przemian społeczno-ekonomicznych, z którego należałoby (według tej interpretacji) oczyścić społeczeństwo. Rozwścieczona młodzież podmiejska - mająca trudności ze sformułowaniem myśli i rewindykacji - wie jedno: że złość kieruje przeciw ministrowi Sarkozy’emu, któremu nie może darować obelg.

Słowa ministra, dorzucone do regularnego obcinania dotacji stowarzyszeniom działającym na przedmieściach, okazały się iskrą, która zapaliła lont. Gra, którą prowadzi Sarkozy przeciw swemu rywalowi premierowi Dominique’owi de Villepin - z myślą już o wyborach prezydenckich w 2007 r. - jest ryzykowana.

Jednak o ile na radykalizacji części wyborców może skorzystać Front Narodowy Le Pena, to większość mieszkańców podpalanych dzielnic ma dosyć zarówno ekscesów młodzieży, jak i werbalnych tyrad pana ministra.

DOROTA DAKOWSKA (ur. 1975) jest politolożką, doktorantką w Institut d’Etudes Politiques w Paryżu oraz we francusko-niemieckim ośrodku socjologicznym Centre Marc Bloch w Berlinie; wykłada na Uniwersytecie Paris X - Nanterre.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 47/2005