Spadkobiercy Don Kichota

Niedziela 11 lutego była ważnym dniem zarówno dla Ségol?ne Royal, jak i dla Nicolasa Sarkozy'ego - głównych rywali w wyścigu do rezydencji przy paryskiej rue du Faubourg Saint Honoré nr 55. Tego dnia socjalistka Royal przedstawiła prezydencki program wyborczy, "zakotwiczony na lewo. Równocześnie, nie chcąc zostać w cieniu, prawicowiec Sarkozy ogłosił swą nową strategię jako "kandydat wszystkich Francuzów.

19.02.2007

Czyta się kilka minut

Nicolas Sarkozy i Segolene Royal /fot. C. Grebert/M.L.Nguyen (CC) /
Nicolas Sarkozy i Segolene Royal /fot. C. Grebert/M.L.Nguyen (CC) /

Kto zastąpi Jacquesa Chiraca w Pałacu Elizejskim? Odpowiedź poznamy 22 kwietnia. Albo dwa tygodnie później, po drugiej turze.

Na razie, jadąc rowerem do pracy wzdłuż przecinającej Strasburg malowniczej rzeki Ill, muszę zwolnić, przejeżdżając między namiotami dla bezdomnych i kuchnią polową. Z namiotów dochodzą rozmowy po francusku, niemiecku, polsku... Obok przyczepiono do drzewa bukiet plastikowych kwiatów. I plakat, upamiętniający Abbé Pierre'a: ojca Piotra, zmarłego niedawno patrona bezdomnych.

Takie namioty, kuchnie i improwizowane miejsca pamięci stoją dziś nie tylko w Strasburgu. To duchowi spadkobiercy ojca Piotra, organizacje walczące o prawa bezdomnych, próbują - rozbijając "miasteczka namiotowe" obok budynków publicznych - wywrzeć presję na władze lokalne i państwowe. I wykorzystać sytuację: kampanię wyborczą. A że zbiegła się ona ze śmiercią człowieka, który stał się we Francji symbolem, okazało się, że obok klasycznej tematyki - bezpieczeństwa, zatrudnienia, imigracji - w kampanii zagościli także oni, określani eufemistycznym skrótem SDF: sans domicile fixe - bez stałego zamieszkania.

Kampania od dwóch lat

W ten sposób Abbé Pierre wywarł jeszcze zza grobu wpływ na politykę, od miesięcy toczącą się w cieniu prezydenckiej kampanii wyborczej. Tymczasem organizacje zajmujące się bezdomnością również od miesięcy próbowały przebić się do świadomości społecznej. Jeszcze jesienią 2006 r. Francuzi dowiedzieli się o istnieniu stowarzyszenia "Dzieci Don Kichota". To ono rozstawiło kolorowe namioty nad Sekwaną i w innych miastach, zapraszając bezdomnych do korzystania z tego lokum.

"Dzieci Don Kichota" dołączyły do organizacji, które od lat pomagają ludziom pozbawionym pracy, domu i dokumentów. Ich patron, Abbé Pierre, już w latach 50. zwracał uwagę na los rodzin koczujących w prymitywnych warunkach. Od tego czasu, szczególnie w wyniku kryzysu lat 70., który zapoczątkował wzrost bezrobocia, działania w obronie zagrożonych grup społecznych mnożyły się: po manifestacjach przeciw masowym zwolnieniom w latach 90., odbyło się wiele akcji na rzecz nielegalnych imigrantów. Ci ostatni stali się symbolem sfery pozarządowej końca XX w. - i wkroczyli do popkultury przez musical, oparty na motywach "Dzwonnika z Notre Dame" Victora Hugo. Jedna z piosenek, inspirowana żebraczą scenerią średniowiecznego Paryża, nawiązuje do empatii z tą grupą (zaczyna się: "To my, obcy, nielegalni imigranci"), jak i do strachu przed nimi ("A niedługo będą nas miliony!").

Bo, wbrew pozorom, bezdomność to nie zjawisko z marginesu. Do rosnącej rzeszy bezdomnych dołączają ostatnio tzw. ubodzy pracownicy (travailleurs pauvres), czyli ci, którzy mają pracę i nie należą do "środowisk patologicznych", ale z różnych przyczyn (niska płaca, zadłużenie, rozwód) znaleźli się bez dachu nad głową.

Co prawda, państwo czyni sporo - od noclegowni po system mieszkań socjalnych (liczba chętnych wielokrotnie przekracza podaż). Są przepisy nakazujące gminom oddanie do dyspozycji pewnej ilości mieszkań socjalnych. Ale wiele z nich - np. zamożne Neuilly pod Paryżem - woli płacić kary, niż inwestować w infrastrukturę socjalną. Neuilly - czyli tam, gdzie przez wiele lat merem był Nicolas Sarkozy. Dziś kandydat na "prezydenta wszystkich Francuzów" wolałby o tym nie pamiętać. Zwłaszcza że kampania nabiera nie tylko wyrazistości, ale i ostrości. Kurtuazja nie jest w cenie.

Royal i Sarkozy nie są, rzecz jasna, jedynymi pretendentami. Choć tak naprawdę liczą się oni, swoich kandydatów wyłoniła większość partii. Inna sprawa, że nie wiadomo, czy uda im się zebrać ustawowe pięćset podpisów merów, posłów i senatorów, niezbędnych do oficjalnego zatwierdzenia kandydatury. Trudności w zgromadzeniu podpisów i wahania potencjalnych kandydatów związane są z pamięcią o wyborach sprzed pięciu lat, gdy w wyniku rozdrobnienia głosów na lewicy do drugiej tury dostali się prawicowy Chirac oraz lider Frontu Narodowego Jean-Marie Le Pen. Dziś większe partie starają się dyscyplinować merów, by nie rozdawali poparcia zbyt pochopnie. Ale i tak wygląda na to, że do pierwszej tury wystartuje pokaźna grupa chętnych płci obojga.

Nowością tej kampanii prezydenckiej - która toczy się nieformalnie od co najmniej dwóch lat... - jest obecność kandydatury kobiecej wśród dwojga najpoważniejszych rywali. A także wykorzystanie najnowszych technologii.

Pan Hulot i inni

Dla większości kandydatów powszechne wybory prezydenckie to - podobnie jak w Polsce - możliwość pokazania się w mediach. Przykładowo, plan powołania wspólnego kandydata "lewicy antyliberalnej" rozwiały ambicje personalne i różnice zdań przywódców skrajnej lewicy. I tak partię komunistyczną będzie reprezentować Marie-George Buffet, o prawa ludu pracującego dopominać się będzie (jak zwykle od 30 lat) Arlette Laguiller, a Komunistyczną Ligę Rewolucyjną (LCR) ma reprezentować młody listonosz Olivier Besancenot - o ile, oczywiście, zbiorą upragnione podpisy.

Rozmnażanie przez podział funkcjonuje również wśród "kandydatur ekologicznych". Po długich debatach oficjalną kandydatką partii Zielonych została Dominique Voynet, liderka doświadczona, która piastowała fotele ministerialne za rządów socjalistów. Jednak, mimo wzrastającej świadomości społecznej dotyczącej efektu cieplarnianego czy zużycia energii, wyborcza promocja ekologii okazuje się zadaniem niewdzięcznym. Zwłaszcza że kampanię ekologów przyćmiła początkowo medialna gwiazda w postaci Nicolasa Hulot: ten popularny dziennikarz i podróżnik, prezenter programu TV Ushua?a (sporty ekstremalne i przyroda), rozważał przez pewien czas włączenie się do prezydenckich regat. Wiatru w żagle dodawały panu Hulot wyniki sondażów, w których Francuzi widzieli go jako kandydata ekologów. Jednak partii Zielonych Hulot nie zachwycił: bliski Chiracowi, nie walczy o radykalną zmianę polityki, ograniczając się do promowania - przez własną fundację - idei, że "każdy może uczynić gest dla planety".

Kiedy w styczniu Hulot zrezygnował w końcu z udziału w wyścigu do Pałacu Elizejskiego, jako kandydat ekologiczny na scenę wkroczył José Bové - były lider "Konfederacji Chłopskiej" (Confédération paysanne), która z sieciami fast-foodów i z uprawami roślin genetycznie modyfikowanych walczy dosłownie - przemocą. Bové zasłynął z akcji niszczenia próbnych upraw kukurydzy, za co skazano go na więzienie. Palety kandydatur o zielonym zabarwieniu dopełnia Corinne Lepage, mecenas kojarzona raczej z prawicą (była minister środowiska w rządzie Alaina Juppé).

Z kolei na skrajnej prawicy Jean-Marie Le Pen tradycyjnie podejmuje hasła antyimigracyjne i woła o zagrożeniu bezpieczeństwa obywateli. Jednak dbający dziś o wizerunek partii "salonowej", Front Narodowy wygładził swój ton i nie domaga się już np. wystąpienia Francji z Unii Europejskiej. Czy przyczyniło się do tego powstanie frakcji skrajnej prawicy w Parlamencie Europejskim w styczniu 2007 r., czy też strategia córki lidera, Marine Le Pen, dążącej do "oddiabolizowania" Frontu? Tak czy inaczej, Frontu nie można zaliczyć do marginesu, o czym świadczy wynik Le Pena z 2002 r. i fakt, że jego elektorat, oscylujący w granicach 10-15 proc., w niektórych regionach sięga 20-25 proc. głosów.

Dla porządku wspomnieć wypada kandydata "suwerenistów" Philippe'a de Villiers, który konkuruje z Frontem i również stara się zmodernizować swój wizerunek, do tradycyjnych haseł - promujących "Europę narodów" i ostrzegających przed imigracją - dodając pochwałę małych i średnich przedsiębiorstw, głównie z jego rodzinnej Wandei.

Walka gigantów: on...

Najwięcej uwagi skupiają oczywiście oni: Ségol?ne Royal z partii socjalistycznej (PS) i Nicolas Sarkozy, minister spraw wewnętrznych (z prawicowej Unii dla Ruchu Ludowego; UMP).

Ambitny Sarkozy, od 2002 r. minister w kolejnych prawicowych rządach, systematycznie eliminował rywali z szeroko pojętego prawicowego "obozu", po drodze przysparzając sobie również wrogów. Uwagę mediów skupił dzięki obecnemu stanowisku szefa MSW: z tej pozycji usilnie zabiegał o elektorat narodowo-konserwatywny i ludowy, obiecując w niewybrednych słowach rozprawienie się z chuliganami z przedmieść i proponując twardą politykę wobec imigrantów. O ile na niektórych wyborców takie deklaracje wpływają kojąco, to dla innych problemem dla bezpieczeństwa wewnętrznego Francji jest sam Sarkozy: to jego wypowiedzi jesienią 2005 r. dolały oliwy do ognia, stając się zarzewiem rozruchów na przedmieściach Paryża.

Mając teraz za przeciwnika panią Royal, Sarkozy dokonał zwrotu, pragnąc złagodzić swój wizerunek - twardego prawicowca o liberalnych poglądach ekonomicznych, które we Francji budzą zaniepokojenie części społeczeństwa. Gdy w styczniu partia namaszczała go oficjalnie na kandydata, Sarkozy wygłosił długą przemowę, w której obszernie cytował myślicieli... francuskiego socjalizmu: Jeana Jaur?sa i Léona Bluma.

Idąc śladem Chiraca, który w 1995 r. postawił na hasło "społeczna przepaść" (fracture sociale), Sarkozy obiecuje "dowartościować pracę". Pozwala mu to forsować zarówno liberalne propozycje (obniżka podatków, zaostrzenie kryteriów przyznawania zasiłku dla bezrobotnych), jak i ich socjalną otoczkę w postaci programów dla bezrobotnych. A w zgromadzeniu szerokiego poparcia wśród Francuzów pomóc ma mu hasło-oksymoron: "spokojny przełom" (la rupture tranquille).

Trudno nie dostrzec analogii między tym sloganem (i portretem Sarkozy'ego na wyborczym plakacie: na tle pogodnego pejzażu) a motywami kampanii prezydenckiej socjalisty François Mitterranda w 1981 r.: wygrał on wtedy wybory z hasłem "siła spokoju" (la force tranquille) oraz plakatem z francuską wioską z kościółkiem w tle.

...przeciwko niej

Kandydatka socjalistów Ségol?ne Ro­yal nie musi wpisywać przełomu na swoje plakaty: zakłada, że jej osobowość i styl jej kampanii już stanowią przełom w stosunku do tradycyjnej polityki. Również ona swobodnie łączy pojęcia trafiające do konserwatywnej części elektoratu (rodzina, porządek, dyscyplina w szkołach) z rozwiązaniami lewicowymi (zasiłek dla młodzieży). Jej hasło "sprawiedliwy porządek" (ordre juste) ma zjednoczyć zarówno zwolenników sprawiedliwości społecznej i utrzymania wysokich nakładów publicznych, jak i tych, którzy dopominają się przywrócenia autorytetu i dyscypliny w szkole oraz większej aktywności policji.

Royal dokonała ryzykownego wyboru, stawiając na nowy styl kampanii wyborczej. Zrywając ze strategią kandydatów, którzy mnożą z trybuny obietnice, lecz są postrzegani jako oderwani od codziennych problemów obywateli, zaproponowała kampanię z aktywnym udziałem wyborców. Uczestniczyć w kampanii można poprzez: interaktywną stronę internetową Ségol?ne o nazwie "Pragnienia przyszłości" (Désirs d'avenir), którą odwiedziło 2,7 mln internautów (135 tys. z nich sformułowało pisemne propozycje), komitety społeczne pod tym samym hasłem i wreszcie bezpośrednie spotkania z kandydatką.

Na użytek kampanii przedwyborcze wiece zostały przemianowane na "debaty z udziałem obywateli" (odbyło się ich już ponad 6 tys.) na temat zatrudnienia, polityki mieszkaniowej, edukacji, ochrony środowiska itd. Nowość polega też na tym, że Royal długo wstrzymywała się z konkretnym programem, do czasu opracowania tych swoistych konsultacji wśród wyborców. Zapowiedź, że "jej program będzie programem Francuzów", świadczyła o konsekwentnej strategii, ale wywołała też wątpliwości wśród samych socjalistów - i kpiny przeciwników, którzy wytykali Royal brak koncepcji i demagogię.

Ségolene Royal oparła się tu na koncepcjach "demokracji uczestniczącej", które gdzieniegdzie zdały egzamin w skali gmin i dzielnic rządzonych przez lewicę (Saint Denis pod Paryżem, Porto Allegre w Brazylii, Kreuzberg w Berlinie, a także w Hiszpanii czy Finlandii). Nikomu jednak nie udało się wprowadzić takich rozwiązań w skali kraju, a pomysł Ségolene stworzenia "jury obywatelskich", które miałyby kontrolować pracę posłów i sprawdzać, czy wywiązali się z obietnic wyborczych, nie znalazł wielu zwolenników.

Dla uściślenia: "Ségolene" jest nie tylko medialną rewelacją, która charyzmą przebiła swego życiowego partnera, przewodniczącego Partii Socjalistycznej, François Hollande. W przeciwieństwie do Sarkozy'ego, stanęła do prawyborów we własnej partii, godząc się na telewizyjną transmisję debat z rywalami - Laurentem Fabiusem i Dominique'em Strauss-Kahnem. Działacze socjalistyczni od początku postawili jednak na Ségolene. Jest doświadczoną posłanką, absolwentką ENA (Państwowej Szkoły Administracji, kształcącej elitę), byłą minister oraz obecnie przewodniczącą regionu Poitou-Charentes.

Co prawda szereg gaf, które popełniła ostatnio - np. w kwestii Bliskiego Wschodu czy poparcia dla suwerenności kanadyjskiego Québecu - świadczy, że polityka zagraniczna nie jest jej mocną stroną. Jednak Royal zapewne liczy na tzw. efekt teflonu: polegający na tym, że faux pas popełnione w dziedzinie polityki zagranicznej niekoniecznie zostawiają rysy na popularności. Tak czy inaczej, nie przebije tu Sarkozy'ego, który w Niemczech z łatwością uzyskał spotkanie z kanclerz Angelą Merkel, a w Londynie został przyjęty przez Tony'ego Blaira i zorganizował wiec z Francuzami pracującymi w Albionie (jest ich tam 200 tys.), nawołując rodaków do powrotu i obiecując im stworzenie warunków do "pełnego zatrudnienia" we Francji.

"Namierzanie" centrum

Zarówno Sarkozy'emu, jak i Royal niełatwo przychodzi uzyskać poparcie ze strony tych, których pokonali po drodze we własnych "obozach". Ségol?ne nie zabiega szczególnie o wsparcie byłego premiera Lionela Jospina, który swe uczestnictwo w kampanii ograniczył do minimum. Natomiast Sarkozy, po usunięciu w cień rywali (minister obrony Mich?le Alliot-Marie i premiera Dominique'a de Villepin), nadal czeka na oficjalne poparcie ze strony Chiraca. Stosunki między nim a prezydentem - byłym mentorem Sarkozy'ego - są napięte.

Sarkozy'ego i Royal łączy też to, że ich biografie ułatwiają im "namierzanie" politycznego środka. Jako potomek węgierskiego imigranta, Sarkozy pozuje na self made mana, który do wszystkiego doszedł własnymi siłami. Z kolei nie jest tajemnicą, że Royal jest jedną z ośmiorga dzieci konserwatywnego oficera, a polityczne zaangażowanie na lewicy nie było czymś oczywistym dla tej wychowanki katolickich pensjonatów. Jednocześnie wychowaniu w środowisku burżuazji zawdzięcza Ségol?ne pewność siebie i pomysły, od których włosy się jeżą niektórym partyjnym kolegom. Propozycja poddania trudnej młodzieży "militarnej dyscyplinie" albo sugestia podwojenia czasu pracy, który nauczyciele mieliby spędzać w szkole, nie należą do klasycznego repertuaru socjalistów.

Na wysiłkach czynionych przez dwoje najpoważniejszych kandydatów do zagarnięcia głosów środka skorzystać może - paradoksalnie - autentyczny kandydat centrum: François Bayrou. Temu proeuropejskiemu reprezentantowi centrowej partii UDF udało się udowodnić, że jest niezależny od rządzącej UMP, gdy zagłosował np. przeciw ustawie budżetowej. Dziś Bayrou postawił na sprawy regionalne i kontakt z wyborcami: objeżdża francuską prowincję z wiecami. Jak na razie temu mniej medialnemu kandydatowi, który postawił na skromność i spokój, udało się osiągnąć dwucyfrowe poparcie w sondażach wśród Francuzów, którym trudno odnaleźć się w inscenizacji i słownych szermierkach Ségol?ne i Nicolasa, gdy ważą każdy uśmiech, gest i ton.

***

A co z bezdomnymi?

Wpasowując swój protest w politykę, potomkowie rycerza smętnego oblicza wykazali się większym pragmatyzmem niż ich literacki przodek. Przed wyborami, jak to w bajkach, czar może się ziścić. Nie tylko Ségol?ne Royal przywdziała szaty dobrej wróżki, solidaryzując się z akcją namiotową i obiecując rozwiązanie problemu. Także rząd prawicowy - w osobie Jean-Louisa Borloo, ministra pracy i spraw socjalnych - złapał za różdżkę i zapowiedział "plan działań": chce podwoić (do 27 tys.) liczbę miejsc w noclegowniach i przedstawić projekt ustawy ustanawiającej "prawo do mieszkania". Ustawa mogłaby otrzymać imię Abbé Pierre'a.

O ile oczywiście zaistnieje.

DOROTA DAKOWSKA (ur. 1975), doktor nauk politycznych, jest wykładowcą Uniwersytetu Roberta Schumana w Strasburgu. Stale współpracuje z "TP".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 08/2007