Relaks

Nie da się ukryć, że polityka polska to nie jest bułka z masłem i nigdy, między nami mówiąc, nie była.

19.09.2017

Czyta się kilka minut

Dziś, rzecz jasna, nazywanie „polityką” zespołu zjawisk, działań i zachowań, które śledzimy, ma wszystkie cechy nieprzylegania słowa do jego definicji. Naturalnie najbardziej oderwanym od rzeczywistości słowem jest „dyplomacja”. Co dziś znaczy powiedzenie, że ktoś zachował się dyplomatycznie? Ano znaczy, że zachował się niedyplomatycznie. No więc bardzo nas wzruszyło to zdanie, przed chwilą wyszłe z naszej głowy. Jest ono tak cacane w swojej cieniźnie, że bardziej ścienić już chyba się nie dało. Zacznijmy zatem od początku, próbując uskrzydlić naszą myśl, na ogół przecież latającą, jak nie przymierzając polatucha (Pteromys volans).

Nie tak dawno na ulicy miasta, w którym przyszło nam wieść życie poniekąd zmarnowane, gdyśmy wieczorem szwendali się bez celu, spotkaliśmy parę młodych, dorodnych obywateli naszego kraju. Nie byli odziani ani w barwy krajowe, nie wyglądali, jakby wracali z treningu, co jest na ulicach naszych normą modową, nie mieli na sobie znaków świadczących o przynależności do żadnego z plemion, a była to para – powiedzmy wprost – zakochanych. Popatrzyliśmy na nich nie zaczepnie, przelotnie, z pewną czułością, miłość bowiem wciąż wydaje nam się uczuciem wartym pewnych poświęceń i aprobaty. Otóż, gdy mijaliśmy tych ludzi, jakże pięknych, młodych i odświętnie ubranych, usłyszeliśmy od nich coś nieco rozczarowującego, mianowicie były to słowa polskie, proste w swej wymowie, które złożyły się w pytanie: „Chcesz w ryj?”.

Z dna słoja naszej młodzieńczej porywczości natychmiast uniósł się skwaśniały już osad dawnych chęci do bójek ulicznych. Odczekawszy sekundę, zorientowaliśmy się, że mianowicie owo zdanie nie było wyzwaniem, nie było serio obrazą, a było rodzajem szczeknięcia bądź beknięcia, które nie miało, bo nie miało mieć, żadnych konsekwencji o charakterze fizycznym. Ludzie ci – tak pięknie a specyficznie i typowo łączący romantyzm z chamstwem – zniknęli spokojnie za rogiem, zostawiając nas w stanie, za przeproszeniem, filozoficznym. Idąc dalej, oddaliśmy się próbom analizy oraz przerzucenia pojedynczego zjawiska na koncepcje o charakterze ogólnym, by nie rzec: antropologicznym i klimatycznym.

Otóż uznaliśmy, że był to rodzaj zachowania – rzec wypada, tak bowiem mniemamy – sygnalizacyjnego, zabezpieczającego, zgoła nie wiodącego do rozwiązań dramatycznych. Był to po prostu element obyczaju, manier, by nie powiedzieć: recepty radzenia sobie na ulicy miasta, w miejscu, w którym lud nasz demonstruje swą irytację, odruch, wyższość, niższość oraz oczywiście – mówiąc oględnie – swoje humory. Ludzie ci wyszli z domu w celach nam bliskich, ale nieco się różniących w detalu od wychodzenia ludów, weźmy na to, śródziemnomorskich. Wyszli się zrelaksować, ale relaks, wiemy to wszyscy, ma różne oblicza i smaki. Inny wymiar i cel ma spacer po sawannie, inny w tundrze, inny w Arktyce i takoż inny w Polsce. Tu się spaceruje, by dać w ryj albo takoż dostać, bądź to w ryj komuś zaproponować.

Wracając wreszcie do początkowych uwag o polityce, które tak uczciwie i samokrytycznie uznaliśmy od razu za żałosne: możemy teraz chyba rzec, że być może uda się nam ten utwór piśmienny zakończyć z niejakim sukcesem, choć skazany był na porażkę przy koceniu. Otóż wziąwszy obserwacje uliczne, mniemamy sobie, że polityk polski jest de facto typowym polskim spacerowiczem. Często, gęsto słyszy się, że „prywatnie” ten i ów to arcyprzemiły człowiek, ciepły, szarmancki, zdolny do miłości, uśmiechu bądź to empatii. Na spacerze jednak, i czy jest to spacerek do Sejmu, czy do telewizji, mamy oto zwierzaka na wybiegu, potwora i psychopatę, najczęściej zaś oczywiście niesłychanego głupka, by nie powiedzieć: goryla (Gorilla). Wszystko – zważmy – w naszym życiu wynika z bodźca. Czy możliwe, że podstawowym polskim bodźcem działania nie jest wcale ­setuchna, popęd ten czy ów, nie zawiść czy chciwość, ale jakieś wapory zwykłego świeżego powietrza? Byłoby to odkrycie na skalę Noblowską, Darwinowską i Malinowską. Czas najwyższy zbadać skład polskiego powietrza, zwanego świeżym. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Felietonista „Tygodnika Powszechnego”, pracuje w Instytucie Literackim w Paryżu.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 39/2017