Referendum nad Trumpem

Wybory uzupełniające do Kongresu pokazały, jak bardzo niereprezentatywny jest system polityczny w USA: choć Republikanie wyraźnie tracą poparcie społeczne, są w stanie zachować dominujący wpływ na amerykańską politykę.

12.11.2018

Czyta się kilka minut

Sharice Davids podczas wieczoru wyborczego po zwycięskich dla niej wyborach uzupełniających do Kongresu. Olathe, 6 listopada 2018 r. / WHITNEY CURTIS / GETTY IMAGES
Sharice Davids podczas wieczoru wyborczego po zwycięskich dla niej wyborach uzupełniających do Kongresu. Olathe, 6 listopada 2018 r. / WHITNEY CURTIS / GETTY IMAGES

Salam alejkum – powiedziała po ogłoszeniu wyników Ilhan Omar. Odpowiedziała jej burza braw. – Alhamdulillah, dzięki Bogu! – dodała 36-letnia Amerykanka somalijskiego pochodzenia, z zawodu politolożka.

Ilhan Omar miała powody do radości. Prócz tego, że Partia Demokratyczna, z ramienia której startowała, odzyskała kontrolę nad Izbą Reprezentantów (izbą niższą parlamentu), to ona oraz 42-letnia prawniczka Raszida Tlaib są pierwszymi w historii muzułmankami wybranymi do Kongresu.

Z ramienia Demokratów do Kongresu dostała się też Alexandria Ocasio-Cortez, najmłodsza w dziejach, bo 29-letnia deputowana, i przy tym zadeklarowana socjalistka, o portorykańskich korzeniach. W Izbie Reprezentantów w ławach Demokratów zasiądą również: była zawodniczka mieszanych sztuk walki 38-letnia Sharice Davids (nie ukrywa, że jest lesbijką) i 57-letnia Deb Haaland – obie są Indiankami (albo, używając oficjalnego języka: rdzennymi Amerykankami). Będzie to najbardziej zróżnicowany Kongres w historii, z największym uczestnictwem kobiet, do tego jak na klasę polityczną w USA bardzo młodych.

Ale choć Demokraci zdobyli przewagę w Izbie Reprezentantów, to Partia Republikańska nie tylko utrzymała, ale nawet zwiększyła przewagę w Senacie do przynajmniej 51 mandatów.

W tym samym czasie odbywały się też wybory na stanowiska gubernatorów – istotne także dlatego, że za dwa lata będą na nowo rozrysowywane okręgi wyborcze (w czym gubernatorzy mają udział). W chwili oddawania tekstu do druku w dwóch kluczowych stanach – w Georgii i na Florydzie – wyniki nie były oczywiste. W obu stanach przeciw twardym zwolennikom „trumpizmu”, Ronowi DeSantisowi na Florydzie i Brianowi Kempowi w Georgii, stanęło dwoje Afroamerykanów: Andrew Gillum i Stacey Abrams.

Wybory jak plebiscyt

To właśnie Georgia i Floryda pokazują wymownie, że te wybory były w dużej mierze również plebiscytem nad dwuletnią już prezydenturą Donalda Trumpa.

Wybijającym się elementem kampanii były odwołania do imigracji ze strony prezydenta, podszyte rasizmem. Trump chętnie przywoływał „karawanę imigrantów” – jak określa się kilkutysięczną grupę Latynosów, którzy uciekli z ogarniętych przemocą i kryzysem krajów Ameryki Środkowej i obecnie zwartymi grupami wędrują przez Meksyk – jako przykład zorganizowanej próby nielegalnego przekroczenia granicy.

Trump zapowiedział wysłanie na południową granicę 15 tys. żołnierzy. To więcej niż liczy kontyngent USA w Afganistanie (warto dodać, że „karawana” nie jest czymś wyjątkowym: latynoscy imigranci nierzadko podróżują razem dla bezpieczeństwa). Do tego dochodziły wyssane z palca historie o szalejącej przestępczości, zwłaszcza wśród imigrantów, i opowieści o oszustwach wyborczych. Ktoś policzył, że podczas tej kampanii Trump kłamał średnio ok. 30 razy dziennie (wcześniej mniej więcej 7–8 razy dziennie).

Wielu republikańskich kandydatów podchwyciło ten ton. DeSantis opowiadał o zagrożeniach imigracją, Kemp zmyślił „hakowanie” maszyn do głosowania przez Demokratów, a Kris Kobach (kandydat na gubernatora stanu Kansas, w którym w 2016 r. Trump pokonał Clinton przewagą aż 20 proc. głosów) uczynił swoim hasłem „Make Kansas Great Again” – nawiązując do prezydenckiego „Make America Great Again”.

Po drugiej stronie panowało przekonanie, że te wybory to walka w obronie demokracji przeciw autorytarnym zakusom Trumpa i wracającemu do mainstreamu białemu suprematyzmowi. Takie hasła na swoje sztandary wzięli wspomniani Gillum i Abrams oraz wielu kandydatów do Kongresu. Demokraci postawili też na powszechny dostęp do ochrony zdrowia – USA są jedynym rozwiniętym krajem, gdzie nie ma uniwersalnego ubezpieczenia zdrowotnego – jako na jeden z głównych punktów swego przekazu. Wiele wskazuje, że także dzięki temu Demokratka Laura Kelly wygrała w stanie Kansas z Krisem Kobachem.

Dwa lata pata?

Po ogłoszeniu wstępnych wyników, z których wynikało, że Partia Demokratyczna uzyskuje kontrolę nad Izbą Reprezentantów, prominentna Demokratka Nancy Pelosi rytualnie wezwała do ponadpartyjnej współpracy. Trump też zapewniał, że ma świetne stosunki z liderami Demokratów. Dla wszystkich jednak jest oczywiste, że o współpracę będzie trudno.

Demokraci zapewne będą chcieli wykorzystać kontrolę nad Izbą, by również na tym forum zbadać powiązania między Trumpem i Rosją. Można się też spodziewać, że część Demokratów będzie żądać ujawnienia zeznań podatkowych Trumpa, których ten za żadne skarby nie chce pokazać.

Trump już zapowiedział, że jeśli Demokraci w Izbie będą się starali skorzystać ze zdobytej władzy w tym celu – dodajmy: władzy, która jest jedną z konstytucyjnych prerogatyw Kongresu – to on będzie torpedować ich wysiłki.

Trudno z kolei się spodziewać, by Demokraci poparli w Izbie Reprezentantów sztandarowe pomysły republikańskich „trumpistów”, jak np. rozmontowanie Obamacare (powszechnej opieki zdrowotnej, wprowadzonej za prezydentury Baracka Obamy) czy mur na granicy z Meksykiem.

Najbardziej prawdopodobny scenariusz jest więc taki, że przez kolejne dwa lata – do wyborów prezydenckich w 2020 r., powiązanych z kolejnymi wyborami do Kongresu (na zwalniające się wtedy miejsca) – w Waszyngtonie zapanuje, głównie w sprawach polityki wewnętrznej, rodzaj pata: obie strony będą zbyt słabe, by narzucić oponentom swoją wolę, ale zarazem dość silne, by blokować ich inicjatywy.

Miecz nad Muellerem

Kością niezgody będzie też zapewne śledztwo w sprawie tzw. Russiagate, prowadzone przez specjalnego prokuratora Roberta Muellera. Dotychczasowe osiągnięcia śledczych – w tym skłonienie do współpracy Paula Manaforta, byłego szefa sztabu wyborczego Trumpa – oznaczają, że prezydent ma powody do obaw.

Potencjalnym problemem dla śledztwa Muellera – i pokłosiem niekorzystnego dla Trumpa wyniku wyborów – może być dymisja Jeffa Sessionsa ze stanowiska prokuratora generalnego i szefa Departamentu Sprawiedliwości. Trump od dawna krytykował Sessionsa za to, że wycofał się z nadzoru nad śledztwem Muellera. Traktował to jako objaw słabości i nielojalności, myląc najwyraźniej stanowisko prokuratora generalnego z rolą prywatnego prawnika prezydenta.

Na miejsce Sessionsa prezydent powołał Matthew Whitakera, który wcześniej krytykował Muellera. Wielu odczytało tę nominację jako złą prognozę dla specjalnego prokuratora – choć w głośnym tekście dla „New York Timesa” George Conway (mąż Kellyanne Conway, doradczyni Trumpa) stwierdził, że bez zatwierdzenia nominacji przez Senat jakiekolwiek działania Whitakera będą niekonstytucyjne.

Nowy układ partyjny

Wyniki potwierdzają obserwacje dotyczące głębszych procesów zachodzących w amerykańskiej polityce oraz w elektoracie. Choć w Stanach formalnie obowiązuje system dwupartyjny, to amerykaniści mówią, że tak naprawdę mieliśmy dotąd do czynienia z sześcioma faktycznymi układami partyjnymi – choć od wojny secesyjnej (1861-65) partie formalnie zachowują takie same nazwy. Ostatnia zmiana tego układu nastąpiła na fali Ruchu Praw Obywatelskich: wtedy to Partia Republikańska stała się partią Południa, odwołującą się do rasistowskich uprzedzeń białych, niechętnych desegregacji rasowej. W ten sposób partia zbudowana m.in. na sprzeciwie wobec niewolnictwa stała się partią segregacjonistów (a także wielkiego biznesu), Partia Demokratyczna zaś zyskała poparcie mniejszości rasowych.

Tymczasem w tym roku zamożni wyborcy, których dotąd reprezentowali Republikanie, w przeważającej mierze głosowali na Demokratów. Demokraci zyskali też głosy białych kobiet z przedmieść, zniechęconych mizoginią wielu republikańskich polityków (jakże widoczną podczas procedury zatwierdzenia Bretta Kavanaugh na sędziego Sądu Najwyższego). Ale to tylko jedna część Partii Demokratycznej. Twarzą drugiej jest wspomniana Ocasio-Cortez, o mocno lewicowych jak na USA poglądach. O tym, które skrzydło przeważy, zdecydują zapewne prawybory prezydenckie w 2020 r.

Można powiedzieć, że te wybory wbiły ostatni gwóźdź do trumny Partii Republikańskiej jako partii Lincolna. Umiarkowani republikańscy wyborcy, których interesują niskie podatki i dyscyplina fiskalna, głosowali przeciwko partii, która swój elektorat mobilizuje strachem podszytym rasizmem. Republikanie stali się partią Trumpa i „trumpizmu”, partią gniewnych i sfrustrowanych białych mężczyzn.

Dominacja mniejszości

Wybory te pokazały też, jak bardzo niereprezentatywny jest system polityczny w USA. Na kandydatów Demokratów do Izby Reprezentantów w sumie głosowało o 7 proc. więcej wyborców. Część komentatorów i polityków spodziewała się zatem większego zwycięstwa, ale przeszkodziły w nim m.in. gerrymandering (określanie granic okręgów wyborczych przez Republikanów „pod siebie”) i utrudnianie głosowania mniejszościom rasowym. W przypadku wyborów do Senatu ta przewaga wydaje się jeszcze większa: na kandydatów demokratycznych oddano aż 12 mln więcej głosów, a mimo to stracili przynajmniej dwa fotele.

Było to możliwe właśnie dzięki specyfice systemu politycznego. Każdy stan ma taką samą reprezentację w Senacie, niezależnie od populacji: Wyoming, gdzie mieszka 600 tys. ludzi, wysyła dwójkę senatorów do Waszyngtonu – tak samo jak 40-milionowa Kalifornia. Podobną dysproporcję generuje kolegium elektorów: Trump otrzymał w 2016 r. o trzy miliony głosów mniej niż Clinton, a jednak to on został prezydentem. Taki system faworyzuje Republikanów, przeciw którym działają czynniki demograficzne. Zmienić mogłyby go jedynie poprawki do konstytucji, na które obecnie nie ma szans.

Patrząc na Stany Zjednoczone, XIX-wieczny myśliciel Alexis de Tocqueville ostrzegał, że grozi im tyrania większości. Dziś zagrożeniem dla USA jest dominacja mniejszości – czyli partii politycznej, której realne poparcie jest mniejsze niż jej realne wpływy. ©


CZYTAJ TAKŻE:

Wojciech Jagielski w cyklu STRONA ŚWIATA: Rashida Tlaib i Ilhan Omar jako pierwsze muzułmanki w historii Stanów Zjednoczonych zasiądą w styczniu w amerykańskim Kongresie. Rodzice Rashidy przybyli do Ameryki jako uciekinierzy z Palestyny, rodzice Ilhan – z Somalii.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 47/2018