Pan Cogito ogląda TV

Radykalizacja młodych muzułmanów w Europie nie następuje pod wpływem skrajnych środowisk. Coraz częściej prowadzą do niej: informacje z internetu i względy osobiste.

03.06.2013

Czyta się kilka minut

W londyńskim autobusie, maj 2013 r.; z lewej flagi Brytyjskiej Ligi Obrony, która po zamordowaniu żołnierza przez islamskich ekstremistów organizowała demonstracje w całym kraju. / Fot. Olivia Harris / REUTERS / FORUM
W londyńskim autobusie, maj 2013 r.; z lewej flagi Brytyjskiej Ligi Obrony, która po zamordowaniu żołnierza przez islamskich ekstremistów organizowała demonstracje w całym kraju. / Fot. Olivia Harris / REUTERS / FORUM

Brutalne zabójstwo brytyjskiego żołnierza w Londynie, próba podobnej zbrodni w Paryżu i zamieszki w Sztokholmie – wszystko to wywołało dyskusję o kryzysie zachodniego modelu integracji imigrantów. Jednak przyczyny tych wydarzeń są złożone i wykraczają poza stereotyp muzułmańskiego fundamentalisty, który nie chce się zasymilować.

NA OCZACH ŚWIATA

19 maja w Husby, dzielnicy Sztokholmu zamieszkanej przez imigrantów (głównie z Turcji i Bliskiego Wschodu), rozpoczęły się starcia z policją, które trwały ponad tydzień. Ich przyczyną była śmierć 69-letniego imigranta z Portugalii, którego funkcjonariusze zastrzelili po tym, jak miał ich zaatakować nożem, a dokładniej – artykuł, w którym ofiarę mylnie nazwano „niebiałą”. W Szwecji, chlubiącej się polityką otwartych drzwi dla ofiar wojen z całego świata i uchodzącej za wzorzec dobrego traktowania imigrantów, rozruchy były prawdziwym szokiem.

23 maja w londyńskiej dzielnicy Woolwich, na oczach wielu ludzi, dwóch Brytyjczyków pochodzenia nigeryjskiego brutalnie zamordowało 25-letniego żołnierza, Lee Rigby’ego. Napastnicy najpierw potrącili go samochodem, potem zaatakowali nożami i tasakiem. Ciało zabitego wyciągnęli na środek jezdni. Według niektórych doniesień usiłowali jeszcze obciąć mu głowę. W trakcie ataku krzyczeli „Allahu Akbar!”.

Napastnicy nie próbowali uciekać. Namawiali przechodniów do ich fotografowania i filmowania. Świat obiegły przerażające zdjęcia mężczyzn z ociekającymi krwią rękami i narzędziami zbrodni, wykrzykujących swoje przesłanie. Miała to być zemsta za brytyjskie zaangażowanie militarne w krajach muzułmańskich. Mordercy wiedzieli, że ich ofiara to żołnierz, pomimo iż w chwili śmierci nie miał na sobie munduru. Pozostali na miejscu do przyjazdu policji.

Trzy dni po ataku w Londynie jeden z trzech policjantów patrolujących stację metra w La Défence, finansowej dzielnicy Paryża, został ugodzony nożem przez mężczyznę w białej galabiji. Patrol był wzmocniony, ponieważ od czasu styczniowej interwencji w Mali Francja znajduje się w stanie alarmu antyterrorystycznego. Napastnik zmieszał się z tłumem i zniknął w pobliskim centrum handlowym. Policjant, Cédric Cordier, przeżył.

Podobnie jak w Londynie, do ataku doszło na oczach świadków. Kamery zarejestrowały, jak napastnik kupuje noże, a parę minut przed atakiem odmawia muzułmańską modlitwę. Po kilku dniach policja aresztowała podejrzanego. Choć francuski zamachowiec mógł działać pod wpływem zabójstwa w Woolwich, to prezydent François Hollande stwierdził, że nie znaleziono dowodów związku pomiędzy oskarżonymi w obu krajach.

ZAMACH NA WYOBRAŹNIĘ

Międzynarodowego spisku nie było. Mimo to rozpoczęło się szukanie wspólnego mianownika dla tragedii w Szwecji, Anglii i Francji. Czy jednak nie odwodzi to od bardziej oczywistych powiązań z innymi, odleglejszymi w czasie wydarzeniami?

W marcu 2012 r. Mohammed Merah, Francuz pochodzenia algierskiego, zabił w Tuluzie i okolicach siedem osób podczas serii zamachów na żołnierzy i miejscową szkołę żydowską. Jego motywy były podobne do tych, które deklarowali zamachowcy z Londynu. Również na wydarzenia w Sztokholmie można spojrzeć przez pryzmat problemów, które uwidoczniły się podczas zamieszek w stolicy Wielkiej Brytanii (2011) i na przedmieściach Paryża (2005). O majowym incydencie w La Défence zapomnielibyśmy szybko, gdyby nie jego związek z mordem w Londynie, który przeraził ludzi okrucieństwem, cynizmem i wyrachowaniem.

W wierszu „Pan Cogito czyta gazetę” Zbigniew Herbert pisał o fascynacji zbrodnią w wymiarze jednostkowym, a nie statystycznym („Tuż obok doniesienie / o sensacyjnej zbrodni / z portretem mordercy”). Oko Pana Cogito przesunęłoby się pewnie obojętnie po zgliszczach spalonych w Szwecji samochodów i zagłębiłoby się „z lubością (...) w opis (...) makabry”.

Zabójcy z Woolwich osiągnęli swój cel: zbrodnia poruszyła emocje. Na ulice Londynu wyszli członkowie British National Party, wznosząc antyislamskie i antyimigranckie hasła. Dzięki zabiegom władz i przywódców religijnych wielu wyznań nie doszło do eskalacji napięcia. Ale zamach odcisnął się głębokim piętnem na wyobraźni Brytyjczyków, zalanych przez powódź informacji i obrazów z miejsca zbrodni – na pierwszych stronach gazet i na Twitterze, w komórkach i, oczywiście, w całodobowej telewizji, do znudzenia powtarzającej te same materiały.

ZASIŁKI, CZYLI KŁOPOTY

Co ostatnie wydarzenia mówią o „rodzimym”, zachodnim terroryzmie islamskim? I czy rzeczywiście dowodzą klęski integracji? Kazus szwedzki dotyczy tylko tego drugiego pytania, ale dostarcza ciekawych wniosków ogólnych.

Po pierwsze – w sprawie mediów. Szwedzka prasa, inaczej niż brytyjska, po początkowym błędzie w sprawie rasy zabitego przez policję, konsekwentnie minimalizowała doniesienia z Husby, unikając rozniecania antyimigranckich nastrojów. Być może znalazła się pod presją polityczną – największe partie zorientowały się, że doniesienia o zamieszkach windują w sondażach skrajnie prawicowych Szwedzkich Demokratów.

Badania pokazują, że do podpaleń samochodów dochodzi w Szwecji najczęściej tam, gdzie mieszka najwięcej ludzi żyjących z zasiłków. Czyli w warunkach, jakie w skandynawskim „raju” stworzono dla imigrantów. Być może więc w maju zadziałała nie (teoretyczna) asymilacja, lecz (faktyczna) segregacja – a wandalizm miał bardziej podłoże społeczne niż kulturowe.

Czy powodem ataków mogła być izolacja islamskich imigrantów? Było tak (do pewnego stopnia) w przypadku kwietniowych zamachów w Bostonie, ale nie podczas tragedii w Europie. Zarówno podejrzany o zamach na policjanta w Paryżu Alexandre Dhaussy, jak i obaj aresztowani w Woolwich, Michael Adebolajo i Michael Adebowale, wszyscy dwudziestoparoletni, przyjęli religię Proroka jako nastolatkowie lub dorośli na Zachodzie, i szybko się zradykalizowali. Dhaussy tak szybko, że nie zdążył nawet trafić do kartotek służb specjalnych.

Adebolajo urodził się w Londynie, tu studiował socjologię. Porzucił jednak naukę i związał się ze środowiskami radykalnymi, m.in. z działającą w Anglii organizacją terrorystyczną Al-Muhajiroun. W 2010 r. usiłował przedostać się do Somalii, żeby dołączyć do Al-Shabaab, tamtejszej odnogi Al-Kaidy, ale aresztowano go po drodze w Kenii i odesłano do domu. Brytyjski kontrwywiad próbował go zwerbować – bezskutecznie. Po niepowodzeniu nie docenił zagrożenia, jakie mężczyzna stanowi w kraju.

22-letni Adebowale pochodzi z rozbitej rodziny chrześcijańskiej. Wychował się u matki, która – według relacji sąsiadów – zabierała go co niedzielę do kościoła. Z Adebolajo zetknął się rzekomo na uniwersytecie w Greenwich, choć, według rektora tej uczelni, nigdy nie był tam zarejestrowany jako student. Mniej więcej trzy lata temu przeszedł na islam, zmieniając wygląd i zachowanie.

BARIERY DLA INTEGRACJI

Zdaniem dr. Mohameda-Ali Adraouiego z Instytutu Nauk Politycznych w Paryżu, znawcy salafizmu i problemów islamu we Francji, radykalizacja młodych muzułmanów nie następuje dziś pod wpływem skrajnych środowisk. Adraoui twierdzi, że na skutek inwigilacji meczetów i ośrodków islamskich jest mało prawdopodobne, aby poglądy zamachowca z La Défence uformowały się pod wpływem któregoś z paryskich imamów. Jego zdaniem, do radykalizacji prowadzą: informacja z sieci i względy osobiste.

Sytuacja w Wielkiej Brytanii jest nieco inna. Z jednej strony, rząd stara się uzasadnić potrzebę dodatkowych uprawnień do inwigilacji, na czele z wglądem do informacji z telefonów komórkowych i internetu. Tym samym przekonuje o potrzebie ściślejszej kontroli środowisk muzułmańskich. Z drugiej zaś – argumentuje, że islam sam w sobie nie jest zły, a całkowitą odpowiedzialność za swoje poglądy i czyny ponoszą jego fałszywi, radykalni interpretatorzy.

Po wydarzeniach w Woolwich premier David Cameron oświadczył nawet, że „w islamie nie ma niczego, co usprawiedliwiałoby tę zbrodnię”. Naraził się tym samym na krytykę, że wypowiada się w sprawach, na których się nie zna. Jego wypowiedź, przynajmniej częściowo podyktowana potrzebą uspokojenia nastrojów antyislamskich, współgra jednak z długoletnią polityką „zadomowiania” islamu na Wyspach.

Jednak argumentacja Camerona może odnieść skutek odwrotny do zamierzonego. Większość Brytyjczyków (w tym sami muzułmanie, którzy też stanowili np. ofiary zamachów w londyńskim metrze w 2005 r.) będzie nadal postrzegać islam jako największe zagrożenie. Wpływają na to statystyki dotychczasowych ataków oraz udaremnione próby następnych (np. w kwietniu sąd w Birmingham skazał na długie wyroki jedenastu niedoszłych zamachowców-samobójców). A także choćby determinacja brytyjskiego rządu w prowadzonej od 11 lat (!) walce z sądami o deportację do Jordanii czołowego dżihadysty Abu Katady.

Muzułmanów z kolei może też zirytować pochwała islamu z ust chrześcijańskiego premiera, którego wojska nadal uczestniczą w wojnie z talibami i który, z moralnego punktu widzenia, ponosi część odpowiedzialności za każdą niewinną ofiarę alianckiego ataku dronów w Pakistanie.

Polityka integracji, w swoich różnych odmianach, jakkolwiek niedoskonała, właściwie nie ma alternatywy. Wyzwaniem dla niej są „naturalne” bariery pomiędzy miejscowymi a przybyszami: rasowe, kulturowe i religijne. Te pierwsze na ogół przełamano, narzucając zasadę równości i jednorodności. Drugie – demokratycznie połączono; każdy może jeść, mieszkać i świętować według swoich zwyczajów. Ostatnie – pozostawiono w spokoju. Ta metoda mogłaby zadziałać, gdyby nie wpływ polityki, czyli „wojny z (islamskim) terrorem”.

Problem islamski będzie się zapewne tlił dopóty, dopóki Zachód będzie militarnie zaangażowany w świecie półksiężyca. Paliwa dostarczają mu też ci wśród zachodnich muzułmanów, którzy, odrzucając metody zbrodni w Woolwich, czują sympatię dla oburzenia, które przyświecało jej sprawcom. 

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 23/2013