Raport, czyli wiele raportów

Eksperci już wiedzą, jak doszło do wypadku. Teraz przychodzi czas, by zamknąć to w słowach. Rośnie więc napięcie między Warszawą a Moskwą. Chodzi o to, ile odpowiedzialności spadnie na polskich lotników, a ile na rosyjskich kontrolerów.

11.01.2011

Czyta się kilka minut

Wszyscy, od polityków z najwyższych szczebli po szarych ekspertów, mają świadomość wagi tego, w jaki sposób będą zapisane końcowe ustalenia komisji. Oraz tego, czy Polska i Rosja będą w stanie wypracować kompromis. Jedyną instytucją, która zachowuje dobry humor, pozostaje polskie Dowództwo Sił Powietrznych. Zespół Prasowy Dowództwa rozsyłał ostatnio życzenia świąteczno-noworoczne: "rodzinnego ciepła i miłości, sukcesów w życiu osobistym i zawodowym" oraz, co warte podkreślenia, "wielu lotniczych atrakcji w 2011 r.".

Szczerze mówiąc lepiej, żeby lotnictwo wojskowe nie dostarczało nam już żadnych atrakcji.

Oskarżenie systemu

Rzecz w tym, że niezależnie od tego, ile będzie raportów, jest jasne, iż we wszystkich głównym bohaterem będą nasi wojskowi. To jest raczej poza sporem, co potwierdzają publiczne wypowiedzi Edmunda Klicha, polskiego akredytowanego przy rosyjskiej komisji, oraz Donalda Tuska, który jako premier miał możliwość zapoznania się i z projektem raportu przysłanym do Polski, i z odpowiedzią naszych ekspertów.

Fachowcy od spraw lotniczych są zgodni, że w 36. Specjalnym Pułku Lotnictwa Transportowego procedury bezpieczeństwa traktowano z dezynwolturą. Nie było szkolenia na symulatorach w wychodzeniu z ekstremalnie trudnych sytuacji. Załogi były mało doświadczone i słabo zgrane (ta, która poleciała do Smoleńska, w tym składzie wylatywała z Okęcia dopiero drugi raz). Mówi się także o błędach w pilotażu, ale Edmund Klich podkreśla, żeby nie obwiniać pilotów wykonujących tragiczny lot, bo byli oni wytworem całego systemu panującego w lotnictwie wojskowym.

Każdy raport będzie oskarżeniem tego systemu. Tym bardziej bolesnym, że dwa lata przed katastrofą w Smoleńsku doszło do wypadku wojskowego samolotu CASA, w którym zginęło 20 osób (w tym generał i 6 pułkowników lotnictwa). Obie katastrofy były niemal bliźniacze, co oznacza, że wojskowi nie wyciągnęli z pierwszej odpowiednich wniosków.

Telefony do Moskwy

Problem w tym, że raport rosyjskiej komisji skupia się niemal wyłącznie na błędach popełnionych po polskiej stronie, a to jest jednak fałszowanie prawdy.

Wiele wątpliwości budzi praca kontrolerów na wieży w Smoleńsku; obecność tam pułkownika Krasnokuckiego, zastępcy dowódcy pułku lotniczego, który wprawdzie na kontrolowaniu lotów się nie znał, ale był na wieży i - według wielu źródeł - w krytycznym momencie "przejął mikrofon", by zacząć, nie wiedzieć jakim prawem, komunikować się z samolotem. Ciągle niewyjaśniony jest element nacisku z góry po stronie rosyjskiej. Wiadomo, że pułkownik wydzwaniał do Moskwy, by się radzić: wolno mu, czy nie wolno zawrócić znad lotniska samolot z dostojnym, ale kłopotliwym politycznie gościem z Polski?

Pewnie działania Rosjan byłoby łatwiej ocenić, gdybyśmy znali obwiązujące tam regulaminy, instrukcje i procedury. Nie znamy, bo Moskwa nam ich nie przesłała, twierdząc, że są objęte tajemnicą wojskową.

Klich i jego kopalnia

O faktach się nie dyskutuje, ale, jak widać, Rosjanie nie bardzo mają ochotę mówić o tych faktach, które są dla nich niekorzystne. Od samego początku było widać, że będą twardo bronić swoich interesów. Jeszcze dogaszano wrak samolotu, a już podawali, że przyczyną katastrofy nie była awaria maszyny. W tamtych chwilach nikt nie mógł mieć takiej pewności, ale w świat musiał pójść sygnał: "nie martwcie się, tupolewy produkowane w Samarze są w porządku, bez strachu możecie je dalej kupować".

Jednak uczciwie trzeba przyznać, że Rosjanie nie trzymali wszystkich najważniejszych dowodów przy piersi. W pierwszych tygodniach po katastrofie wydali akredytowanemu w Moskwie Edmundowi Klichowi absolutnie kluczowy materiał: dźwiękowy zapis tego, co działo się na stanowisku kontrolerów w trakcie podejścia polskiego samolotu. Są tam zarejestrowane rozmowy telefoniczne z przełożonymi oraz dyskusje między samymi kontrolerami. - Kopalnia wiedzy - mówi o nagraniach Klich.

Potem jednak Rosjanie usztywnili stanowisko. Z pierwszych wysłuchań kontrolerów wynikało, że praca wskaźników radaru była rejestrowana. Gdy strona polska poprosiła o zapis, Moskwa odpowiedziała, że zapisu nie ma, bo przed katastrofą zacięła się taśma wideo.

Rosyjska prokuratura unieważniła też złożone na gorąco zeznania kontrolerów. Faktem jest, że stawiały one Moskwę w niezręcznej sytuacji - było w nich wiele sprzeczności, jeden z zeznających przyznał się do podawania załodze nieprawdziwych informacji o widzialności w okolicach Siewiernego. Takie posunięcia pokazywały, że Rosjanie nie będą chcieli wziąć na siebie nawet części odpowiedzialności za katastrofę.

Tusk w kłopotach

Strategia stała się jasna blisko dwa miesiące temu, gdy Międzypaństwowy Komitet Lotniczy (MAK) przesłał do Warszawy swój raport na temat tego, co wydarzyło się 10 kwietnia. Dokument pozostaje tajny, ale jego główna teza jest znana - wyłączną winę za katastrofę ponosi strona polska (załoga i ci, którzy wizytę organizowali), a po rosyjskiej stronie wszystko było, jak trzeba.

Dla Donalda Tuska, również z powodów politycznych, ten opis sytuacji jest nie do zaakceptowania. Opinia publiczna, z którą premier się liczy, nie przyjęłaby gładko tłumaczeń, że raport jest kompletny i uczciwy. Kolejna rzecz: MAK zdaje się mówić, że wyłączną winę ponosi polskie państwo, które nie umie wyszkolić pilotów, zorganizować wyjazdu, zadbać o bezpieczeństwo swoich VIP-ów. Kto rządzi Polską od 2007 r., w czyich rękach skupia się największa osobista władza? Kto, jeśli nie Tusk, w największym stopniu odpowiada za stan państwa?

Spotkanie prezydentów?

Należy zauważyć, że rosyjskie stanowisko nie jest do końca czytelne. To sprawia, że pozostaje pole do spekulacji. Na początku grudnia w Warszawie był prezydent Dmitrij Miedwiediew. Z naszych informacji wynika, że w trakcie rozmów z Bronisławem Komorowskim kilka razy wracał do sprawy ewentualnego spotkania obu prezydentów w Smoleńsku, w pierwszą rocznicę katastrofy. Trudno sobie wyobrazić, żeby prezydent RP zdecydował się na taki krok, jeśli ostateczny raport Moskwy będzie pomijał to, co działo się na lotnisku. Miedwiediew na pewno zdaje sobie z tego sprawę.

Z drugiej strony ten sam rosyjski przywódca dość obcesowo potraktował Donalda Tuska, który wytknął Rosjanom, że MAK-owski raport jest jednostronny i przez to nie do przyjęcia przez Polskę. "Chciałbym sądzić, że to jednak emocje i reakcja na komplikacje w polityce wewnętrznej w samej Polsce" - chłodno ripostował gospodarz Kremla. Widać, że polityka bezpośrednio wkroczyła w badanie katastrofy.

Jakie scenariusze są teraz możliwe?

Rosja ceni silnych

Polska strona przed świętami przesłała uwagi do raportu MAK-u. Dokument jest tajny, ale wiadomo, że podniesione są w nim wątpliwości dotyczące pracy kontrolerów, podejmowania przez nich decyzji w kluczowych momentach, są też pytania o regulaminy, zasady pracy panujące na Siewiernym. Co mogą zrobić Rosjanie? Z grubsza trzy rzeczy. Po pierwsze, poważnie potraktować polskie uwagi i na ich podstawie zabrać się do istotnego przepracowania MAK-owskiej wersji. Po drugie, mogą po prostu dopiąć uwagi z Warszawy na końcu swego dokumentu, bez wprowadzania zmian. Trzecia opcja jest taka, że Moskwa zignoruje to, co napisali Polacy, i pozostanie przy swoim.

W ostatnich dniach Edmund Klich, pytany, jak odpowiemy, gdy Rosjanie zlekceważą nasze oceny, odparł: "Napiszemy swój raport". Wypowiedź stała się nawet dla części mediów "kilkugodzinnym newsem". Newsem całkowicie przestrzelonym. Głównym zadaniem komisji, która od kilku miesięcy działa pod przewodnictwem ministra Jerzego Millera, jest właśnie napisanie polskiego raportu! Powstanie on niezależnie od tego, co zrobią Rosjanie.

Oddzielna sprawa to śledztwa, które w sprawie katastrofy prowadzą prokuratury oraz w Rosji i Polsce. Te postępowania potrwają zapewne o wiele dłużej niż badania ekspertów z komisji Millera i MAK-u. Zasadne wydaje się pytanie: co będzie, jeśli Rosjanie zagrają ostro i nie uwzględnią polskich uwag?

Wygląda na to, że będziemy zdani na raport komisji Millera, która nie dostała pełnych danych z Rosji. Szanse na umiędzynarodowienie sprawy wydają się nikłe. Z Zachodu nie słychać wyraźnych i ważnych głosów oburzenia na Rosję, wysłuchanie rodzin ofiar, które pod koniec roku miało miejsce w Parlamencie Europejskim, cieszyło się znikomym zainteresowaniem deputowanych i mediów. Nie widać silnych stronników, którzy ewentualnie gotowi są wspierać nasze racje. Kilka tygodni temu pojawiła się wprawdzie informacja, że weszło w życie unijne rozporządzenie, które mogłoby być podstawą do umiędzynarodowienia badania katastrofy. Jednak rzeczniczka Komisji Europejskiej ds. transportu Helen Kearns stwierdziła, że nie ma ono zastosowania do wydarzeń z 10 kwietnia. Po pierwsze, lot był wojskowy, a nie cywilny. Po drugie, katastrofa miała miejsce poza terenem UE. Nadanie sprawie międzynarodowego charakteru będzie trudne.

Problem jest jeszcze jeden, chyba najważniejszy. Wyjaśnianie tego, co stało się pod Smoleńskiem, jest w centrum wojny między obozem władzy a PiS-owską opozycją. Tutaj paktów nie będzie, tym bardziej że mamy rok wyborczy. Sytuacja konfliktu wewnętrznego nie jest dobra, choćby z tego powodu, że Rosjanie cenią u zagranicznych partnerów konsekwentne stanowisko, siłę i determinację. I bez wahania wykorzystują tarcia wśród tych, którzy zasiadają po drugiej stronie stołu. A w Warszawie politycy okopali się na stanowiskach i od miesięcy prowadzą wzajemny ostrzał.

Wojna na lata

Do walki o smoleńską prawdę Jarosław Kaczyński posłał Antoniego Macierewicza. Obóz władzy uważa tego polityka za nieracjonalnego radykała, który na każdym kroku wietrzy spisek. Macierewicz i jego stronnicy też strzelają z ciężkiej amunicji - Platforma, rząd Tuska i prezydent Komorowski są ulegli wobec Kremla i nie reprezentują polskiej racji stanu, prorosyjski punkt widzenia ma akredytowany przy MAK-u Edmund Klich.

Jak rozwinie się sytuacja? Raport komisji Millera, politycznie autoryzowany przez Tuska, zapewne nie zostanie zaakceptowany przez środowisko PiS, które w katastrofie poniosło największe straty. Będzie kwestionowany. To niemal pewne. Wewnętrzny polski spór o to, jak oceniać katastrofę, będzie trwał latami.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, felietonista i bloger „Tygodnika Powszechnego” do stycznia 2017 r. W latach 2003-06 był korespondentem „Rzeczpospolitej” w Moskwie. W latach 2006-09 szef działu śledczego „Dziennika”. W „Tygodniku Powszechnym” od lutego 2013 roku, wcześniej… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 03/2011