Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Zdarza się, że świat nagle skupia swą kapryśną uwagę na dramatycznej ludzkiej sprawie, pełnej bolesnych pytań. Ostatnio z przejęciem zajmowano się losem rozdzielanych bliźniaczek syjamskich z Iranu. Nie było happy-endu. Pytania stały się jeszcze bardziej natarczywe: czy słusznie podjęto ryzykowną operację?
Wielkość ryzyka to kwestia kalkulacji lekarzy. Można się domyślać, co wzięli pod uwagę, a jakich trudności nie docenili. Takie rozważania mogą snuć specjaliści. Wiemy jednak, że istotnym czynnikiem była nie tylko zgoda, lecz usilne życzenie samych bliźniaczek, dorosłych kobiet, wykształconych, zdolnych ogarnąć sytuację. Wiemy, że zdecydowały i że miały nadzieję, planowały każda swoją przyszłość. Może nie całkiem realistycznie, jakby pomijając długi okres walki z nieuniknionym nowym kalectwem pooperacyjnym, marzyły przecież o życiu.
Tak to sobie wyobrażam: operacja miała być jak skok przez Mur Berliński pod kulami, nie ku śmierci, lecz ku życiu, które będzie tego warte. Była jakaś szansa, mogło się udać. Nie powiodło się. Zostały dwa zmasakrowane ciała. I pamięć o wspólnej śmiałej decyzji dwóch bardzo dzielnych sióstr. A także tajemnica tej decyzji: nie wiemy, czy podjęły ją każda dla siebie, aby się wyzwolić, czy może jedna dla drugiej, aby obdarować wolnością? To już jednak nie nasza sprawa. Bóg to wiedział i wie. Trzeba Mu to zostawić.