Karabach: konflikt pozornie zamrożony

Kerim, Azer: „To moja ziemia. Po wojnie pojechałem tam tylko raz. Ormianie kazali mi się wynosić. Zabolało”. Ruben, Ormianin: „Jeśli oni zechcą wrócić, Karabach znów spłynie krwią”.

14.07.2014

Czyta się kilka minut

Uchodźcy w Górskim Karabachu, lata 90. XX wieku / Fot. Sipa Press / EAST NEWS
Uchodźcy w Górskim Karabachu, lata 90. XX wieku / Fot. Sipa Press / EAST NEWS

Osetia i Abchazja, Naddniestrze, Górski Karabach – te miejsca łączy jedno: gdy ponad 20 lat temu rozpadało się sowieckie imperium, wybuchły tam wojny na tle narodowościowym. Zwykle podsycane lub przynajmniej wykorzystywane przez Rosję w jej polityce wobec obszaru zwanego na Kremlu „bliższą zagranicą”. Potem wojny się kończyły, ale ponieważ mówienie o pokoju byłoby nieadekwatne, mówiono o „zamrożonych konfliktach”.

W 2008 r. nastąpiło „odmrożenie” konfliktów wokół Osetii i Abchazji – i wojna rosyjsko-gruzińska. Dziś „odmrażane” jest prorosyjskie Naddniestrze – wykorzystywane przez Kreml do walki z Mołdawią i jej prozachodnimi aspiracjami. A co dzieje się w Górskim Karabachu, tym zapomnianym regionie Południowego Kaukazu na styku Armenii i Azerbejdżanu?

20 lat temu, 12 maja 1994 r., oba kraje podpisały zawieszenie broni. Ale choć pokój trwa, to w jego cieniu wciąż tli się wojna. Na granicy azerbejdżańsko-armeńskiej każdego roku ginie kilkudziesięciu żołnierzy z obu stron.

Prezydent Azerbejdżanu Ilham Alijew straszy konfliktem i kupuje w Rosji broń. Doświadczenie podobnych miejsc pokazuje, że nawet iskra może rozpocząć konflikt zbrojny. Tymczasem Karabach, ten „czarny ogród” (bakh to z perskiego „ogród”), mógłby być rajem – przyroda jest tu tak piękna. Mógłby, gdyby nie... Ale po kolei.

Ładunek wybuchowy

Bombę pod Górski Karabach podłożył Stalin, oddając tę ziemię Azerbejdżańskiej Socjalistycznej Republice Sowieckiej. Traktował on narody jak puzzle: wyjmował fragmenty układanki i przekładał. Deportacje, zsyłki, sztucznie tworzone enklawy miały złożyć się na mapę imperium sowieckiego, zamieszkanego przez ludzi sowieckich, którzy zapomnieli o swej tożsamości.

Gdy Stalin przekazywał Górski Karabach w granice Azerbejdżanu, większość jego mieszkańców utożsamiała się z Armenią. W starożytności Górski Karabach zwano Arcachem (to popularne imię męskie w Karabachu, nadawane podczas wojny na znak upragnionego zwycięstwa) i wcielono do Królestwa Armenii; później na ziemiach tych powstała Albania (nie mylić z tą bałkańską), która przyjęła chrześcijaństwo z Armenii. I choć tereny te kilkaset lat temu podbijali muzułmanie, oparły się one islamizacji i pozostały chrześcijańskie.

W latach 80. XX w. bomba zaczęła tykać. Ormianie – ci z Karabachu, ale też inteligencja wiecująca w centrum stołecznego Erywania – zaczęli upominać się o swoją ziemię. Potem wiece podgrzewały słowa Borysa Jelcyna: „Bierzcie tyle suwerenności, ile zdołacie udźwignąć”. Wydarzenia, które będą rozgrywać się w Armenii (wysiedlenia Azerów) i Azerbejdżanie (mordy i deportacje Ormian) oraz wojna o Górski Karabach staną się jedną z przyczyn upadku ZSRR.

Pierwsza krew

Emma jest Ormianką, z zawodu kosmetyczką. Może to praca, mimo starszego wieku, pozwoliła jej zachować urodę? Staranny makijaż, kok, sznur sztucznych pereł – to kontrastuje z cuchnącą klitką w hotelu Praga w Erywaniu, w której kobieta żyje od 20 lat.

Emma urodziła się w Baku, stolicy Azerbejdżanu; mieszkała przy ul. Gogola, potem na prospekcie Lenina – głównej arterii miasta. W Baku przyszły na świat jej córki bliźniaczki.

W lutym 1988 r. Emma usłyszała, że w Sumgaicie (mieście przemysłowym koło Baku) były antyormiańskie rozruchy. Emma: – Docierały do nas plotki, ale prasa nic nie pisała. Nikt nie wierzył, że dzieje się coś złego. Nie wierzyliśmy w to, że sowiecka władza pozwala wyrzynać ludzi. Przestraszyłam się dopiero, gdy przyszła do mnie klientka Azerka, major milicji. Powiedziała: „Gdyby pani wiedziała, co robią z Ormianami w Sumgaicie, zaraz by pani stąd uciekła”.

Sumgait był miejscem szczególnym – „socjalistycznym eksperymentem”: więźniów wykorzystywano tu do pracy w szkodliwych warunkach, m.in. w zakładach chemicznych. 27 lutego 1988 r. wiec w Sumgaicie, podczas którego domagano się „ochrony ludności azerskiej w Górskim Karabachu”, nie skończył się pokojowo jak poprzednie. Azerowie, zbrojni w pałki i pręty, napadli Ormian. Oficjalnie zginęły 32 osoby, nieoficjalnie ponad sto. Wydarzenia w Sumgaicie do dziś są owiane tajemnicą. Rozruchy miało umożliwić wypuszczenie więźniów; podobno dostali imienne listy Ormian, z adresami. Na czyj rozkaz? Można snuć domysły.

Jerazy

Ormianie – uchodźcy z Azerbejdżanu, których w Erywaniu żyją tysiące – powtarzają: „Baku było wielonarodowym miastem, żyliśmy zgodnie. Azerowie, Ormianie, Rosjanie, Żydzi. Azerowie składali nam życzenia w Wigilię i Wielkanoc. My składaliśmy im życzenia w Kurban Bajram, muzułmańskie święto ofiarowania”.

Tymczasem na początku 1988 r. w Górskim Karabachu robiło się coraz niebezpieczniej. Ormianie i Azerowie zaczęli „przypominać sobie swoje narodowości”. Taka fraza pada w filmie o wojnie karabaskiej, nakręconym przez ormiańską reżyserkę Nikę Shek. Film oddaje atmosferę lęku, która rodzi się w miasteczku ormiańsko-azerskim pod koniec lat 80. Kolejne kadry są brutalne: sąsiad morduje sąsiada.

Ale zanim wojna zacznie się w Karabachu, dojdzie do pogromu Ormian w Baku.

Emma: – To nie mieszkańcy Baku mordowali. To byli zwolnieni z więzień przestępcy, ludzie ze wsi i Jerazy, czyli erywańscy Azerowie, którzy mieszkali w Armenii i chcieli wrócić do siebie, do Azerbejdżanu. Władza obiecała im, że jeśli część z nas wymordują, a resztę zmuszą do ucieczki, to dostaną nasze domy.

Emma z córkami uciekały z domu w pośpiechu. Przedtem nocą rozległo się walenie do drzwi i krzyk: „Otwórz, suko!”. Emma zamarła, do rana nie wydała z siebie głosu.

W ucieczce pomogli jej przyjaciele Azerowie. Przez Gruzję wraz z dziewczynkami dotarła do Armenii. Tutaj, jak mówi, córki „popadły w patologię”. Z brudem mieszkania kontrastują ich laptopy i długie kolorowe tipsy. Siostry mają swoich „sponsorów”. Nastoletni już syn jednej z bliźniaczek prostytuuje się. Tak zarabia na rodzinę. Matka mówi o nim: „Mój święty”.

Porody pod kulami

Wojna w Karabachu zaczęła się w 1988 r.: Ormianie walczyli z Azerami, a armia sowiecka wspierała tych ostatnich i prowadziła akcję „Kalco” („Pierścień”), mającą na celu wysiedlenie Ormian.

Dla Ormian była to wojna partyzancka: w pierwszej fazie konfliktu strzelali z broni myśliwskiej.

Potem broń przejmowali od pokonanych Azerów i otrzymywali dostawy od diaspory rozsianej po świecie. Praktycznie każdy mężczyzna po pięćdziesiątce mieszkający w Karabachu ma blizny po tamtej wojnie. Wtedy Ormianie pokochali łady nivy z napędem na cztery koła, wspinające się na spore zbocza. Na wojnę szli wszyscy: studenci, naukowcy, lekarze, dziennikarze. Większość moich ormiańskich przyjaciół walczyła w Karabachu – nie tylko mężczyźni.

Na wojnę ruszył też doktor Gieworg Gieworjan – chirurg pracujący dziś w szpitalu pod Erywaniem. W polowym lazarecie operował rannych żołnierzy, z których zostawało „tylko mięso”. Wzięty do niewoli przez Azerów, był torturowany: głodzono go kilka dni, potem dawano talerz barszczu z chlebem, by następnie pięścią bić po brzuchu. Gieworg: – Byłem żonaty, miałem dzieci. Ale wszyscy wiedzieliśmy, że na wojnę trzeba iść. Dzieci rosły, szły z klasy do klasy. A ja byłem na wojnie.

Pojechał Ruben Mehrabjan. Absolwent studiów pozwalających zarządzać służbą zdrowia, na wojnie pracował jako lekarz. Ruben: – Urwane ręce, nogi, zmasakrowane trupy. To przestaje robić wrażenie. Ale przeżywałem odbieranie porodów. Latają helikoptery, wybuchają bomby, wojna nie cichnie nawet w nocy, i w tym wszystkim na świat przychodzi dziecko.

Instynkt przetrwania

Cmentarz ofiar Karabachu pod Erywaniem. W palącym słońcu Zina, szczupła ciemnowłosa pielęgniarka, opowiada swoją historię. Niewyraźnie, bo dusi się płaczem. W Karabachu pracowała w szpitalu polowym, brakowało prądu, operowano przy świecach, w przeciekającym namiocie (jesień jest tam wyjątkowo deszczowa). Na wojnę poszła wraz z mężem, wróciła sama. On zginął, w dniu wyzwolenia Martakertu – miasta, w którym przez całą wojnę trwały walki. Na kilka dni przed planowanym powrotem. Nikogo już później nie pokochała.

Cierpieli też Azerowie z Karabachu. Prawie dwie dekady temu uciekli do Azerbejdżanu, ale do dziś żyją tu w spartańskich warunkach, w tymczasowych domach. Są niby u siebie, ale dla ludzi żyjących tu od pokoleń pozostają „obcymi”.

Kerim – Azer, który mieszkał w Karabachu, mówi, że gdy po latach stanął znów pod swoim dawnym domem, chciał tylko zobaczyć, czy wewnątrz nic się nie zmieniło. Bo choć od prawie 20 lat mieszka w Baku, za Karabachem tęskni. To jego ziemia, biłby się za nią. Kerim: – Ale Ormianie kazali mi się wynosić. Poczułem, jakby deportowali mnie kolejny raz.

Jak Ormianie wygrali tę wojnę? Gorzej uzbrojeni, biedniejsi od opływającego w surowce Azerbejdżanu, po traumie, którą było niedawne wielkie trzęsienie ziemi w Armenii, w warunkach blokady (granica z Turcją była zamknięta; prąd dostarczano wtedy tylko dwie godziny dziennie, panował głód).

Być może kierował nimi instynkt przetrwania. W potocznym rozumieniu dla Ormianina Azer to Turek, a pamięć tureckiego ludobójstwa z 1915 r. jest wciąż silna. Wtedy zamordowano półtora miliona ludzi. Dzisiejsi Ormianie są potomkami ludzi ocalonych z ludobójstwa.

Sowiecka perła, ormiański slums

Emma z córkami bliźniaczkami i ich dziećmi (jedna z kobiet ma ich siódemkę, z różnymi mężczyznami) mieszkają więc w Erywaniu, w hotelu Praga, koło ruchliwej ulicy Komitasa. Ich mieszkanie to pokój z łazienką. Kilka łóżek, obdrapane ściany, grzyb. Miejsca wystarczy, aby zrobić krok. Ale tylko w dzień, bo w nocy na podłodze leżą posłania dzieci.

Wchodząc do hotelu Praga, wkracza się w inny świat: nędzy, chorób, patologii. Z sowieckiej „perły”, z marmurami i kryształami, hotel zamienił się w ruinę. W powietrzu fetor, ściany czarne; gdy w Erywaniu odcinano prąd, ludzie palili, czym się dało, do ognisk wrzucali klepki parkietu. W mieszkańcach Pragi żyją wspomnienia wojny, gwałtów, wysiedlenia. Dla nich wojna się nie skończyła. Jej koniec może nadejść tylko wraz z wyprowadzką z Pragi. – To państwo nas nie przyjęło. Jesteśmy tu samotne. Patrzą na nas jak na patologię – twierdzą zgodnie córki Emmy.

Doktor Gieworg mówi, że nie ma nic świętszego od pokoju. Żyje w skromnym mieszkaniu w Erywaniu i martwi się, czy będzie mieć leki i opatrunki dla pacjentów.

Ruben Mehrabjan – rzecznik zbliżenia Armenii z Europą – nienawidzi armeńskich władz. Mówi o nich „te ohydy” i wie, jak kruchy jest pokój. Tym bardziej że Rosji bez większego wysiłku udało się zdobyć Krym. Teraz, jeśli zechce, może – za sprawą Górskiego Karabachu – zdestabilizować sytuację na Kaukazie Południowym.

Siostry bliźniaczki poczuły się „u siebie” przez chwilę. Ich koledzy i koleżanki z dawnej klasy – Azerowie i Azerki – zrobili imprezę, w okrągłą rocznicę ukończenia szkoły. Bliźniaczki połączyły się z nimi przez Skype’a i porozmawiały.


MAŁGORZATA NOCUŃ jest redaktorką dwumiesięcznika „Nowa Europa Wschodnia”, dziennikarką „Tygodnika Powszechnego”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, reporterka, ekspertka w tematyce wschodniej, zastępczyni redaktora naczelnego „Nowej Europy Wschodniej”. Przez wiele lat korespondentka „Tygodnika Powszechnego”, dla którego relacjonowała m.in. Pomarańczową Rewolucję na Ukrainie, za co otrzymała… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 29/2014